niedziela, 1 stycznia 2017

"Koniec...?"

Tytuł: Koniec...?
Fandom: brak
Status: zakończone
Gatunek: sci-fi, post-apo
Ostrzeżenia: wojna, mogą pojawić się przekleństwa, śmierć, może trochę angst
Opis: Przyszłość. Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym nie wszyscy ludzie zostali przemienieni w roboty. Powstańcy usiłują zwalczyć zagrożenie, nadchodzące ze strony maszyn.

~~~~
 Czy to był mój koniec?
Przymknąłem oczy, zdając sobie sprawę z tego, że to od początku nie miało sensu. Przecież ten budynek był jednym z najlepiej zabezpieczonych w całym mieście. Może i nawet w kraju... Ha, akurat! Jeżeli już, to w całej Europie.
Przecież tylko w Polsce w tej chwili były jakiekolwiek rodzaje zabezpieczeń. Pozostałe kraje europejskie już ich nie potrzebowały. Tylko u nas pozostały jakiekolwiek ślady oporu. Na zachodzie już od dawna nie było żadnych ludzi. Były tylko... te maszyny.
Ponownie otworzyłem oczy, podnosząc głowę i rzucając otaczającym mnie humanoidalnym urządzeniom mordercze spojrzenia. Gdyby same spojrzenia mogły zabijać, już dawno wygralibyśmy tą wojnę. Ale niestety, tak nie było. Należało więc powrócić do starych metod. Starych, ale sprawdzonych.
Znajdowaliśmy się na dawnej ulicy Długiej, wśród ruin, pozostawionych po zniszczonej Warszawie. Ponownie zniszczonej, czego nie zapominał mi powtarzać ojciec, kiedy jeszcze żył. On również służył w armii. Chociaż nie jestem pewien, czy grupę na szybko zebranych ludzi, można było nazwać armią. Wtedy jednak nie było czasu na takie rozważania. Mieliśmy jedynie dwa wyjścia. Szybko się zebrać i stawić zbrojny opór, bądź poddać się i zamienić... W to coś.
Skrzywiłem się, kiedy poczułem, jak chłodna lufa pistoletu wbija mi się w skroń. Kątem oka udało mi się rozpoznać broń. Skurwysyny, używali przeciw nam nawet naszych własnych pamiątek rodzinnych...
Niechętnie uniosłem ręce, wciąż nie podnosząc się z klęczek. Widziałem, jak stali wokół mnie, przyglądając mi się. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo czerwone lampki, które robiły za ich oczy, utkwione były na moim ciele. Chyba nie myśleli, że spróbuję zwiać? Ja jeden przeciwko ich... piętnastce? Nawet ja nie byłem na tyle głupi, żeby czegokolwiek próbować. Nie tutaj. Nie teraz... Jeszcze nie teraz.
- Dlaczego kręciłeś się po okolicy? To jest zakazana strefa – powiedział jeden z nich mechanicznym głosem. Nie było tam słychać żadnych emocji, nawet pytanie nie brzmiało jak pytanie. Pusty, elektroniczny głos istoty, która nie ma w sobie duszy. Robota.
- Szukałem łazienki – rzuciłem, wciskając do własnego głosu tyle jadu, ile tylko zdołałem. Oni i tak nie zdawali sobie z tego sprawy. Nie potrafili rozpoznawać emocji, bo ich nie znali.
Maszyna przez chwile przyglądała mi się, jakby analizując w jakimś specjalnym programie wypowiedziane przeze mnie słowa. Najwyraźniej nie wykrył kłamstwa, bądź też w jego systemie nie miało to żadnego znaczenia, bo nie zaprzeczył mojej wypowiedzi.
- Musimy zabrać cię do ośrodka karnego. Wstęp na ten teren jest nielegalny – oświadczył.
Przełknąłem ciężko ślinę. „Ośrodek karny”. Mogli po prostu powiedzieć, że zamierzają mnie zrobotyzować, byłoby znacznie łatwiej. Przynajmniej wiedziałem, co się ze mną stanie.
Rzuciłem spojrzenie na budynek, znajdujący się jedynie dwadzieścia metrów ode mnie. Dawniej nazywany Arsenałem Królewskim. Obecnie używany przez te maszyny do przechowywania nadajników, sterujących zachowaniem wszystkich robotów w kraju. Wystarczyłoby odpalić ładunek wybuchowy, który już tam był zamontowany. Zniszczyłoby to drzwi i zakłóciło system zasilania na jakieś dwie godziny. Wystarczający czas, żeby miejsce przejęli pozostali i wprowadzili odpowiednie zmiany w systemie. Z tą liczbą urządzeń, nad którymi wtedy przejęlibyśmy kontrolę, można było nawet myśleć o wszczęciu poważnej wojny. Może też udałoby się zdobyć poparcie ze wschodu?
Jednak to najwyraźniej miało się nie zdarzyć. A przynajmniej nie za mojej kadencji. Usłyszałem kolejny chłodny rozkaz. Miałem pozwolić tym stworzeniom na skucie mnie. A potem... Utracić bezpowrotnie całe człowieczeństwo.
Część robotów najwyraźniej otrzymało inny rozkaz, bo zniknęli gdzieś za rogiem najbliższego budynku. Wciąż jednak otaczała mnie ich szóstka. Całkiem sporo, jak na jednego, marnego człowieka...
Poczułem na ramieniu chłodny metal, kiedy system hydrauliczny zacisnął szczęki, które miały imitować rękę. Pozwoliłem się unieść, zagryzając wargę z bezsilnej wściekłości, spowodowanej własną porażką. A było tak blisko!
Pomyślałem o tym, co mnie teraz czekało. Nie przerażał mnie fakt, że zniknę. To jeszcze nie było najgorsze. Żyjąc w ruinach, pozostawionych po starym świecie, człowiek prędzej czy później oswajał się z myślą, że zginie. Cicha Pani czaiła się niemal za każdym zakrętem. Nie, to nie było najgorsze. Dużo straszniejsza była myśl, że moje ciało zamieni się w jedną z tych maszyn. W istotę bez serca, gotową zabijać moich bliskich, jeżeli zostanie wgrane w nią takie oprogramowanie.
Gdy ustałem już na własnych nogach, nagły podmuch wiatru szarpnął moim ubraniem. Mimo, że bunt trwał już ponad trzydzieści lat, wciąż nie mieliśmy własnego umundurowania. Nie było to niczym dziwnym, nikt nie miał czasu na kombinowanie nad jednakowymi strojami, a łatwo było rozpoznać swoich. Każdy, ze skóry i kości był naszym sprzymierzeńcem. Jedynym fragment odzieży, który wszyscy mieliśmy wspólny, była niewielka, biało-czerwona opaska, z charakterystycznym symbolem, zamocowana na prawym ramieniu. Kiedyś, kiedy inni żołnierze walczyli o ten kraj, noszono takie same. Przynajmniej tak twierdzili mój dziadek i ojciec. Żaden z nich tych czasów nie pamiętał, ale ich dziadkowie brali w tym udział.
Wciąż pamiętam, kiedy dostałem tą opaskę. Symbol mojego przyłączenia się do armii. Stali tam wszyscy moi przyjaciele. Każdy z nas uśmiechał się szeroko, kiedy po kolei odbieraliśmy ten niewielki przedmiot i niemalże z namaszczeniem zakładaliśmy. Obiecaliśmy sobie, że nigdy nie pozwolimy zamienić się w te maszyny. Spora część z nich już nie żyje. Żaden nie złamał obietnicy. Woleli zginąć w walce, niż poddać się. Nie mogłem ich zawieść. Ani tych martwych, ani tym bardziej tych wciąż żywych!
Gwałtownie obróciłem się, wyrywając ramię z uścisku. Znałem słabe punkty tych maszyn, przecież tyle czasu poświęciłem na uczenie się ich.
Moja noga wylądowała na zawiasie, utrzymującym nogę robota razem. Na szczęście, mocne buty z twardą podeszwą, zaopatrzone były w niewielki, ale silny elektromagnes. Drobny dodatek pozwalał na dosłowne niszczenie maszyn. Kiedy przeciwnik upadł na ziemię, wyrwałem mu swój pistolet ze stalowej ręki i kopnąłem go w głowę. Nie musiałem używać siły, ale nie mogłem się powstrzymać. Padł na beton, niezdolny do poruszania się. Z jego oprogramowania zniknęły wszystkie dane.
Nacisnąłem spust pistoletu, ale usłyszałem jedynie cichy szczęk zamka. Nie mogłem w to uwierzyć. Skończyły się naboje?!
Ponownie pochyliłem się nad nieruchomym robotem i tym razem zabrałem mu jego broń. Ciężki i nieporęczny karabin nie był szczytem moich marzeń, ale przynajmniej strzelał. A w tej chwili miałem tylko jeden cel.
Pozostałe roboty stały, jakby niezdecydowane, co robić. Najwyraźniej trafiłem na nową serię, której oprogramowanie jeszcze nie miało wgranych wszystkich scenariuszy. Szczęście dla mnie.
- Jeżeli spróbujesz ucieczki, będziemy zmuszeni do zabicia cię – ostrzegł jeden z robotów, celując we mnie z własnej broni.
Ucieczki? Miałem zadanie do wykonania!
Zastanawiało mnie jedynie, dlaczego jeszcze nie podjęli żadnych kroków. Przecież właśnie pozbyłem się jednego z nich... Olśnienie przyszło dopiero po chwili. One reagowały jedynie wtedy, kiedy inne maszyny atakowane były za pomocą broni. Dotknięcia ciałem, bądź fragmentem garderoby traktowały jako gest wyrażenia sympatii. Najwyraźniej ten program wciąż działał, mimo że już dawno nie miał sensu.
Napisano go dopiero na początku. Jeszcze wtedy, kiedy większość krajów miała opory przed wprowadzeniem zmechanizowanych ludzi. Zdarzały się przypadki, kiedy to roboty atakowały kogoś, kto klepnął ich po ramieniu, bo odebrały to jako przejaw agresji. Właśnie wtedy wprowadzili drobne zmiany w ich systemie. Ciało jest niegroźne, broń już tak. Z tym właśnie programem, wypuszczano kolejne modele.
Później poszło już z górki. Niemal cały zachód oszalał na punkcie przemieniania ludzi w roboty. Mogły mieć na to spory wpływ kampanie reklamowe, na których roboty zapewniały entuzjastycznie, jak to wspaniale się czują i, że mają teraz znacznie lepsze życie. Więc ludzie w to wierzyli. Jeden po drugim pozwalali odebrać sobie człowieczeństwo, wszystkie kraje po kolei zgadzały się, że jest to świetny pomysł... Poza Polską. U nas, niemal od razu odezwały się głosy przeciw i tylko nieliczni zgadzali się na przemianę. Kiedy Europa zaczęła naciskać mocniej, my jeszcze bardziej byliśmy na „nie”. I kiedy okazało się, iż maszyny nagle stały się agresywne, tylko w naszym kraju było ich na tyle mało, że udało się ich pozbyć. Problem zaczął się, kiedy wyszło na to, że jesteśmy jedynym krajem, w którym przetrwało życie. Nagle okazało się, że miano, które kiedyś mieliśmy, „przedsionek Europy”, nadal nam pasuje, tylko tym razem już nie broniliśmy zachodu przed wschodem... A odwrotnie.
Najwyraźniej maszyny miały opanowane chociaż podstawy taktyki i nie chciały zostać otoczone. Potraktowały to na tyle dosłownie, że uparły się najpierw zdobyć całą Polskę, a dopiero wtedy ruszyć dalej, na wschód. Skończyło się na tym, że już od ponad trzydziestu lat stacjonowały w naszym kraju. Póki co, ich wysiłki nie dawały zbyt dobrych rezultatów. Jednak, w przeciwieństwie do ludzi, roboty nie miały świadomości tego, że nie są istotami, które mogą się pomylić. Każdy normalny człowiek w takich okolicznościach przyznałby, że coś jest nie tak i próbował zmienić taktykę. One tego nie potrafiły. Mogły jedynie przeć naprzód, przekonane o własnej nieomylności. I właśnie dlatego, wciąż żyłem. I mogłem coś z tym zrobić.
- Nie zamierzam uciekać – powiedziałem, robiąc krok w bok, żeby żaden robot nie stał mi na linii strzału.
- W momencie, w którym nas zaatakujesz, odpowiemy agresją – dodał któryś z nich, jakby cytował paragraf własnego prawa. Może właśnie tak było?
Pokiwałem głową. To było oczywiste. Dlatego miałem zamiar atakować ich później.
- Jeszcze was nie zaatakuję – zapewniłem.
- Poddaj się po dobroci, to obejdziemy się z tobą łagodnie. - Te urządzenia najwyraźniej miały wgrany jakąś sekwencje wypowiedzi, bo nie wyglądały, jakby wiedziały, co się dzieje wokół nich.
- Poddam się – rzuciłem ironicznie. To z całą pewnością nie była obietnica. Obietnic należy przestrzegać, ale maszyny nie mogą ich przyjąć. To tylko maszyny. Głupie programy.
Odbezpieczyłem karabin. Najwyraźniej wywołało to jakąś reakcję wśród pozostałych robotów. Może były w jakiś sposób połączone z nowszymi modelami broni?
- Twoje broń nastawiona jest na autodestrukcję. W momencie, w którym pociągniesz za spust, umieszczony w środku ładunek wybuchowy zostanie odpalony – ostrzegł pan Mechaniczna Głowa.
Zerknąłem na tego, który cały czas ze mną rozmawiał. Wydawał się wiedzieć, co się dzieje, mimo tego, że program nie pozwalał mu nic z tym zrobić. Czyżby miał lepszy program od pozostałych? A może zostało w nim coś z...
Nie! One już nie mają w sobie niczego, co upodabniałoby ich do ludzi! To już nie są myślące istoty, to jedynie kupy żelastwa!
Ponownie skoncentrowałem się na wypowiedzianych przez niego słowach. Czyli naciskając spust, zginę? Tylko, czy...
- A jeżeli nacisnę spust... Czysto teoretycznie, oczywiście, nie mam zamiaru was atakować! To czy pocisk wystrzeli?
- Tak. Ale ty zginiesz.
- Czyli mam tylko jeden strzał, tak? - zapytałem cicho.
Zaśmiałem się grobowo, przykładając oko do celownika. Tylko jedna szansa... Nie mogę tego spieprzyć!
Wycelowałem w niewielką skrzyneczkę, znajdującą się tuż obok drzwi arsenału. Wystarczy, że tam trafię, reszta pozostanie w rękach moich towarzyszy.
Przed moimi oczami pojawiła się jeszcze jedna twarz. Twarz osoby, którą kochałem nad życie. Moja żona. Wciąż pamiętam ślub, który odbył się w piwnicy, pod ruinami kościoła. Przyszli wszyscy, na których nam zależało. Pojawiła się nawet jej matka. Moi rodzice, niestety, nie doczekali do tego momentu.
Później zamieszkaliśmy razem. Wiedzieliśmy, że pewnego dnia mogę nie powrócić, ale ona zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogę przestać walczyć. Sama walczyła, na swój sposób. Prowadziła niewielką lecznicę, pomagała żołnierzom. Była najlepsza. Potem urodziło nam się dziecko. Córeczka.
Zawsze wiedzieliśmy, że mogę nie wrócić, ale ja... Wróciłem. A ich nie było. Zastałem tylko zniszczone mieszkanie, ślady walki i... krew. Ludzką. Z pewnością nie należała do robotów. Już nigdy więcej ich nie zobaczyłem.
- Zginiesz, jeżeli naciśniesz za spust! Nie widzisz, że twój opór nie ma sensu? - Usłyszałem pytanie robota, w którym jakby pojawiła się nutka... Niepokoju?
Nie, to niemożliwe. One nie mają uczuć. Nie mają duszy.
Nawet, jeżeli kiedyś były ludźmi, teraz to już nie miało znaczenia.
- Właśnie dlatego, ludzie pokonają roboty – rzuciłem, nie spuszczając spojrzenia z celu.
Poczułem, jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy, kiedy naciskałem spust. Ledwo pocisk opuścił lufę karabinu, wiedziałem, że trafi. Uśmiechnąłem się, przymykając powieki.
- To dla was – wyszeptałem, słysząc, jak karabin pika cicho tuż przy mojej twarzy, uruchamiając opcję autodestrukcji.
Teraz to był koniec.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz