Fandom: brak
Status: zakończone
Gatunek: sci-fi, post-apo
Ostrzeżenia: wojna, mogą pojawić się przekleństwa, śmierć, może trochę angst
Opis: Przyszłość. Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym nie wszyscy ludzie zostali przemienieni w roboty. Powstańcy usiłują zwalczyć zagrożenie, nadchodzące ze strony maszyn.
~~~~
Czy to był mój koniec?
Przymknąłem oczy, zdając sobie
sprawę z tego, że to od początku nie miało sensu. Przecież ten
budynek był jednym z najlepiej zabezpieczonych w całym mieście.
Może i nawet w kraju... Ha, akurat! Jeżeli już, to w całej
Europie.
Przecież tylko w Polsce w tej chwili
były jakiekolwiek rodzaje zabezpieczeń. Pozostałe kraje
europejskie już ich nie potrzebowały. Tylko u nas pozostały
jakiekolwiek ślady oporu. Na zachodzie już od dawna nie było
żadnych ludzi. Były tylko... te maszyny.
Ponownie otworzyłem oczy, podnosząc
głowę i rzucając otaczającym mnie humanoidalnym urządzeniom
mordercze spojrzenia. Gdyby same spojrzenia mogły zabijać, już
dawno wygralibyśmy tą wojnę. Ale niestety, tak nie było. Należało
więc powrócić do starych metod. Starych, ale sprawdzonych.
Znajdowaliśmy się na dawnej ulicy
Długiej, wśród ruin, pozostawionych po zniszczonej Warszawie.
Ponownie zniszczonej, czego nie zapominał mi powtarzać ojciec,
kiedy jeszcze żył. On również służył w armii. Chociaż nie
jestem pewien, czy grupę na szybko zebranych ludzi, można było
nazwać armią. Wtedy jednak nie było czasu na takie rozważania.
Mieliśmy jedynie dwa wyjścia. Szybko się zebrać i stawić zbrojny
opór, bądź poddać się i zamienić... W to coś.
Skrzywiłem się, kiedy poczułem, jak
chłodna lufa pistoletu wbija mi się w skroń. Kątem oka udało mi
się rozpoznać broń. Skurwysyny, używali przeciw nam nawet naszych
własnych pamiątek rodzinnych...
Niechętnie uniosłem ręce, wciąż
nie podnosząc się z klęczek. Widziałem, jak stali wokół mnie,
przyglądając mi się. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo
czerwone lampki, które robiły za ich oczy, utkwione były na moim
ciele. Chyba nie myśleli, że spróbuję zwiać? Ja jeden przeciwko
ich... piętnastce? Nawet ja nie byłem na tyle głupi, żeby
czegokolwiek próbować. Nie tutaj. Nie teraz... Jeszcze nie teraz.
- Dlaczego kręciłeś się po okolicy?
To jest zakazana strefa – powiedział jeden z nich mechanicznym
głosem. Nie było tam słychać żadnych emocji, nawet pytanie nie
brzmiało jak pytanie. Pusty, elektroniczny głos istoty, która nie
ma w sobie duszy. Robota.
- Szukałem łazienki – rzuciłem,
wciskając do własnego głosu tyle jadu, ile tylko zdołałem. Oni i
tak nie zdawali sobie z tego sprawy. Nie potrafili rozpoznawać
emocji, bo ich nie znali.
Maszyna przez chwile przyglądała mi
się, jakby analizując w jakimś specjalnym programie wypowiedziane
przeze mnie słowa. Najwyraźniej nie wykrył kłamstwa, bądź też
w jego systemie nie miało to żadnego znaczenia, bo nie zaprzeczył
mojej wypowiedzi.
- Musimy zabrać cię do ośrodka
karnego. Wstęp na ten teren jest nielegalny – oświadczył.
Przełknąłem ciężko ślinę.
„Ośrodek karny”. Mogli po prostu powiedzieć, że zamierzają
mnie zrobotyzować, byłoby znacznie łatwiej. Przynajmniej
wiedziałem, co się ze mną stanie.
Rzuciłem spojrzenie na budynek,
znajdujący się jedynie dwadzieścia metrów ode mnie. Dawniej
nazywany Arsenałem Królewskim. Obecnie używany przez te maszyny do
przechowywania nadajników, sterujących zachowaniem wszystkich
robotów w kraju. Wystarczyłoby odpalić ładunek wybuchowy, który
już tam był zamontowany. Zniszczyłoby to drzwi i zakłóciło
system zasilania na jakieś dwie godziny. Wystarczający czas, żeby
miejsce przejęli pozostali i wprowadzili odpowiednie zmiany w
systemie. Z tą liczbą urządzeń, nad którymi wtedy przejęlibyśmy
kontrolę, można było nawet myśleć o wszczęciu poważnej wojny.
Może też udałoby się zdobyć poparcie ze wschodu?
Jednak to najwyraźniej miało się
nie zdarzyć. A przynajmniej nie za mojej kadencji. Usłyszałem
kolejny chłodny rozkaz. Miałem pozwolić tym stworzeniom na skucie
mnie. A potem... Utracić bezpowrotnie całe człowieczeństwo.
Część robotów najwyraźniej
otrzymało inny rozkaz, bo zniknęli gdzieś za rogiem najbliższego
budynku. Wciąż jednak otaczała mnie ich szóstka. Całkiem sporo,
jak na jednego, marnego człowieka...
Poczułem na ramieniu chłodny metal,
kiedy system hydrauliczny zacisnął szczęki, które miały imitować
rękę. Pozwoliłem się unieść, zagryzając wargę z bezsilnej
wściekłości, spowodowanej własną porażką. A było tak blisko!
Pomyślałem o tym, co mnie teraz
czekało. Nie przerażał mnie fakt, że zniknę. To jeszcze nie było
najgorsze. Żyjąc w ruinach, pozostawionych po starym świecie,
człowiek prędzej czy później oswajał się z myślą, że zginie.
Cicha Pani czaiła się niemal za każdym zakrętem. Nie, to nie było
najgorsze. Dużo straszniejsza była myśl, że moje ciało zamieni
się w jedną z tych maszyn. W istotę bez serca, gotową zabijać
moich bliskich, jeżeli zostanie wgrane w nią takie oprogramowanie.
Gdy ustałem już na własnych nogach,
nagły podmuch wiatru szarpnął moim ubraniem. Mimo, że bunt trwał
już ponad trzydzieści lat, wciąż nie mieliśmy własnego
umundurowania. Nie było to niczym dziwnym, nikt nie miał czasu na
kombinowanie nad jednakowymi strojami, a łatwo było rozpoznać
swoich. Każdy, ze skóry i kości był naszym sprzymierzeńcem.
Jedynym fragment odzieży, który wszyscy mieliśmy wspólny, była
niewielka, biało-czerwona opaska, z charakterystycznym symbolem,
zamocowana na prawym ramieniu. Kiedyś, kiedy inni żołnierze
walczyli o ten kraj, noszono takie same. Przynajmniej tak twierdzili
mój dziadek i ojciec. Żaden z nich tych czasów nie pamiętał, ale
ich dziadkowie brali w tym udział.
Wciąż pamiętam, kiedy dostałem tą
opaskę. Symbol mojego przyłączenia się do armii. Stali tam
wszyscy moi przyjaciele. Każdy z nas uśmiechał się szeroko, kiedy
po kolei odbieraliśmy ten niewielki przedmiot i niemalże z
namaszczeniem zakładaliśmy. Obiecaliśmy sobie, że nigdy nie
pozwolimy zamienić się w te maszyny. Spora część z nich już nie
żyje. Żaden nie złamał obietnicy. Woleli zginąć w walce, niż
poddać się. Nie mogłem ich zawieść. Ani tych martwych, ani tym
bardziej tych wciąż żywych!
Gwałtownie obróciłem się,
wyrywając ramię z uścisku. Znałem słabe punkty tych maszyn,
przecież tyle czasu poświęciłem na uczenie się ich.
Moja noga wylądowała na zawiasie,
utrzymującym nogę robota razem. Na szczęście, mocne buty z twardą
podeszwą, zaopatrzone były w niewielki, ale silny elektromagnes.
Drobny dodatek pozwalał na dosłowne niszczenie maszyn. Kiedy
przeciwnik upadł na ziemię, wyrwałem mu swój pistolet ze stalowej
ręki i kopnąłem go w głowę. Nie musiałem używać siły, ale
nie mogłem się powstrzymać. Padł na beton, niezdolny do
poruszania się. Z jego oprogramowania zniknęły wszystkie dane.
Nacisnąłem spust pistoletu, ale
usłyszałem jedynie cichy szczęk zamka. Nie mogłem w to uwierzyć.
Skończyły się naboje?!
Ponownie pochyliłem się nad
nieruchomym robotem i tym razem zabrałem mu jego broń. Ciężki i
nieporęczny karabin nie był szczytem moich marzeń, ale
przynajmniej strzelał. A w tej chwili miałem tylko jeden cel.
Pozostałe roboty stały, jakby
niezdecydowane, co robić. Najwyraźniej trafiłem na nową serię,
której oprogramowanie jeszcze nie miało wgranych wszystkich
scenariuszy. Szczęście dla mnie.
- Jeżeli spróbujesz ucieczki,
będziemy zmuszeni do zabicia cię – ostrzegł jeden z robotów,
celując we mnie z własnej broni.
Ucieczki? Miałem zadanie do
wykonania!
Zastanawiało mnie jedynie, dlaczego
jeszcze nie podjęli żadnych kroków. Przecież właśnie pozbyłem
się jednego z nich... Olśnienie przyszło dopiero po chwili. One
reagowały jedynie wtedy, kiedy inne maszyny atakowane były za
pomocą broni. Dotknięcia ciałem, bądź fragmentem garderoby
traktowały jako gest wyrażenia sympatii. Najwyraźniej ten program
wciąż działał, mimo że już dawno nie miał sensu.
Napisano go dopiero na początku.
Jeszcze wtedy, kiedy większość krajów miała opory przed
wprowadzeniem zmechanizowanych ludzi. Zdarzały się przypadki, kiedy
to roboty atakowały kogoś, kto klepnął ich po ramieniu, bo
odebrały to jako przejaw agresji. Właśnie wtedy wprowadzili drobne
zmiany w ich systemie. Ciało jest niegroźne, broń już tak. Z tym
właśnie programem, wypuszczano kolejne modele.
Później poszło już z górki.
Niemal cały zachód oszalał na punkcie przemieniania ludzi w
roboty. Mogły mieć na to spory wpływ kampanie reklamowe, na
których roboty zapewniały entuzjastycznie, jak to wspaniale się
czują i, że mają teraz znacznie lepsze życie. Więc ludzie w to
wierzyli. Jeden po drugim pozwalali odebrać sobie człowieczeństwo,
wszystkie kraje po kolei zgadzały się, że jest to świetny
pomysł... Poza Polską. U nas, niemal od razu odezwały się głosy
przeciw i tylko nieliczni zgadzali się na przemianę. Kiedy Europa
zaczęła naciskać mocniej, my jeszcze bardziej byliśmy na „nie”.
I kiedy okazało się, iż maszyny nagle stały się agresywne, tylko
w naszym kraju było ich na tyle mało, że udało się ich pozbyć.
Problem zaczął się, kiedy wyszło na to, że jesteśmy jedynym
krajem, w którym przetrwało życie. Nagle okazało się, że miano,
które kiedyś mieliśmy, „przedsionek Europy”, nadal nam pasuje,
tylko tym razem już nie broniliśmy zachodu przed wschodem... A
odwrotnie.
Najwyraźniej maszyny
miały opanowane chociaż podstawy taktyki i nie chciały zostać
otoczone. Potraktowały to na tyle dosłownie, że uparły się
najpierw zdobyć całą Polskę, a dopiero wtedy ruszyć dalej, na
wschód. Skończyło się na tym, że już od ponad trzydziestu lat
stacjonowały w naszym kraju. Póki co, ich wysiłki nie dawały zbyt
dobrych rezultatów. Jednak, w przeciwieństwie do ludzi, roboty nie
miały świadomości tego, że nie są istotami, które mogą się
pomylić. Każdy normalny człowiek w takich okolicznościach
przyznałby, że coś jest nie tak i próbował zmienić taktykę.
One tego nie potrafiły. Mogły jedynie przeć naprzód, przekonane o
własnej nieomylności. I właśnie dlatego, wciąż żyłem. I
mogłem coś z tym zrobić.
- Nie zamierzam uciekać
– powiedziałem, robiąc krok w bok, żeby żaden robot nie stał
mi na linii strzału.
- W momencie, w którym
nas zaatakujesz, odpowiemy agresją – dodał któryś z nich, jakby
cytował paragraf własnego prawa. Może właśnie tak było?
Pokiwałem głową. To
było oczywiste. Dlatego miałem zamiar atakować ich później.
- Jeszcze was nie
zaatakuję – zapewniłem.
- Poddaj się po
dobroci, to obejdziemy się z tobą łagodnie. - Te urządzenia
najwyraźniej miały wgrany jakąś sekwencje wypowiedzi, bo nie
wyglądały, jakby wiedziały, co się dzieje wokół nich.
- Poddam się –
rzuciłem ironicznie. To z całą pewnością nie była obietnica.
Obietnic należy przestrzegać, ale maszyny nie mogą ich przyjąć.
To tylko maszyny. Głupie programy.
Odbezpieczyłem
karabin. Najwyraźniej wywołało to jakąś reakcję wśród
pozostałych robotów. Może były w jakiś sposób połączone z
nowszymi modelami broni?
- Twoje broń
nastawiona jest na autodestrukcję. W momencie, w którym pociągniesz
za spust, umieszczony w środku ładunek wybuchowy zostanie odpalony
– ostrzegł pan Mechaniczna Głowa.
Zerknąłem na tego,
który cały czas ze mną rozmawiał. Wydawał się wiedzieć, co się
dzieje, mimo tego, że program nie pozwalał mu nic z tym zrobić.
Czyżby miał lepszy program od pozostałych? A może zostało w nim
coś z...
Nie! One już nie mają
w sobie niczego, co upodabniałoby ich do ludzi! To już nie są
myślące istoty, to jedynie kupy żelastwa!
Ponownie
skoncentrowałem się na wypowiedzianych przez niego słowach. Czyli
naciskając spust, zginę? Tylko, czy...
- A jeżeli nacisnę
spust... Czysto teoretycznie, oczywiście, nie mam zamiaru was
atakować! To czy pocisk wystrzeli?
- Tak. Ale ty zginiesz.
- Czyli mam tylko jeden
strzał, tak? - zapytałem cicho.
Zaśmiałem się
grobowo, przykładając oko do celownika. Tylko jedna szansa... Nie
mogę tego spieprzyć!
Wycelowałem w
niewielką skrzyneczkę, znajdującą się tuż obok drzwi arsenału.
Wystarczy, że tam trafię, reszta pozostanie w rękach moich
towarzyszy.
Przed moimi oczami
pojawiła się jeszcze jedna twarz. Twarz osoby, którą kochałem
nad życie. Moja żona. Wciąż pamiętam ślub, który odbył się w
piwnicy, pod ruinami kościoła. Przyszli wszyscy, na których nam
zależało. Pojawiła się nawet jej matka. Moi rodzice, niestety,
nie doczekali do tego momentu.
Później
zamieszkaliśmy razem. Wiedzieliśmy, że pewnego dnia mogę nie
powrócić, ale ona zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogę
przestać walczyć. Sama walczyła, na swój sposób. Prowadziła
niewielką lecznicę, pomagała żołnierzom. Była najlepsza. Potem
urodziło nam się dziecko. Córeczka.
Zawsze wiedzieliśmy,
że mogę nie wrócić, ale ja... Wróciłem. A ich nie było.
Zastałem tylko zniszczone mieszkanie, ślady walki i... krew.
Ludzką. Z pewnością nie należała do robotów. Już nigdy więcej
ich nie zobaczyłem.
- Zginiesz, jeżeli
naciśniesz za spust! Nie widzisz, że twój opór nie ma sensu? -
Usłyszałem pytanie robota, w którym jakby pojawiła się nutka...
Niepokoju?
Nie, to niemożliwe.
One nie mają uczuć. Nie mają duszy.
Nawet, jeżeli kiedyś
były ludźmi, teraz to już nie miało znaczenia.
- Właśnie dlatego,
ludzie pokonają roboty – rzuciłem, nie spuszczając spojrzenia z
celu.
Poczułem, jak w
kącikach oczu zbierają mi się łzy, kiedy naciskałem spust. Ledwo
pocisk opuścił lufę karabinu, wiedziałem, że trafi. Uśmiechnąłem
się, przymykając powieki.
- To dla was –
wyszeptałem, słysząc, jak karabin pika cicho tuż przy mojej
twarzy, uruchamiając opcję autodestrukcji.
Teraz to był koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz