poniedziałek, 2 stycznia 2017

"Pojedynek blondynów" [OP]

Tytuł: Pojedynek blondynów
Fandom: One Piece.
Występują: Sabo, Sanji, wspomniany Luffy
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: ostrzeżenia do okolic Dressrosy, przekleństwa

Uwagi: Znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia tekstu.
Opis: Sanji zauważa podejrzanego osobnika, który trzyma list gończy jego kapitana. Postanawia zareagować.


~~~~
Sanji biegł ile sił w nogach, przeklinając przy okazji, na czym świat stoi. Na początku wszystko wydawało się proste, a potem pojawił się ten gość.Kucharz nie był pewny jak on wyglądał, przez obszerny kaptur, zasłaniający większość jego twarzy, ale kartka papieru w dłoniach była łatwa do rozpoznania. Ten skurwiel miał list gończy ich skretyniałego kapitana i zdecydowanie obrał go sobie za cel. Sanji mógł wierzyć w siłę Luffiego, ale wciąż wolał nie dopuścić, by obcy go zaatakował. To mogło grozić natychmiastowym zdemaskowaniem. A mieli przecież pozostać anonimowi. Dlatego teraz, jak ten debil, gonił za zamaskowanym mężczyzną, chcąc go zatrzymać.
Sabo wyczuł, że ma ogon i usiłował się go pozbyć. Właśnie zorientował się, że jego braciszek jest na wyspie, a ten gość mógł zepsuć jego plany! Postanowił jak najszybciej zakończyć tą sprawę.
- Czego chcesz? - zapytał ostro, zatrzymując się i odwracając w stronę goniącego go mężczyzny.
- Nic takiego.Tylko skopać ci tyłek - odparł spokojnie Sanji, zapalając papierosa.
-  W takim razie, załatwmy to szybko. Mam kilka spraw do załatwienia.
- Świetnie się składa, bo też się nieco śpieszę.
Niemal w tym samym momencie, podeszwa pirata zderzyła się z metalową rurą rewolucjonisty, wywołując przy tym cichy brzdęk. Blondyni mierzyli się uważnymi spojrzeniami, usiłując oszacować siłę przeciwnika.
Sanji pomyślał, że może się nieco przeliczył i może to zabrać znacznie więcej czasu, niż początkowo zakładał. Dlatego postanowił, że pójdzie na całość już od samego początku.
- Diable Jambe! - mruknął, kiedy jego noga stanęła w płomieniach. 
Sabo zmrużył oczy. Drugi mężczyzna wydawał się silny, ale przecież nie z takimi ludźmi już walczył. W końcu, pozycji drugiego w armii Rewolucjonistów nie zdobywa się za ładne oczy.
Pokrył swoje ręce haki, ustawiając swoje palce w charakterystyczny sposób,  żeby przypominały szpony smoka, skąd też wzięła się ich nazwa. Zaatakował.
Walka trwała. Stopy przeciwko dłoniom. Powietrze co chwila przepełniało się odgłosami uderzeń i płomieniami.Było jednak widać, że kucharz, jakkolwiek by się nie starał, był w  znacznie gorszym położeniu. Jego ataki nie robiły na drugim mężczyźnie takiego wrażenia, jak powinny.  Rewolucjonista nie wydawał się zmęczony, a jego ciosy nie traciły na sile. Czego nie można było powiedzieć o atakach kucharza. 
Kiedy Sanji odskoczył na chwilę, Sabo zdecydował, że może zadać, nurtujące go od samego początku, pytanie.
- Dlaczego chciałeś ze mną walczyć?
Kucharz, nie bez satysfakcji, stwierdził, że jego głos zdradza oznaki zmęczenia. Nie był pewien, czy powinien odpowiedzieć, ale była to dal niego świetna okazja na złapanie oddechu, dlatego zdecydował się na rzucenie:
- Nie pozwolę ci na zaatakowanie naszego kapitana! - Chociaż obawiał się, że są to słowa bez pokrycia.
- Waszego kapitana? - Sabo zmrużył oczy. Nie był pewny, o kogo chodzi.
- Nie udawaj idioty! Miałeś jego list gończy! - zauważył z wściekłością.
Rewolucjonista jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niego z twarzą bez wyrazu. W końcu jednak połączył fakty i roześmiał się serdecznie.
- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytał kwaśno kucharz.
- Przepraszam, ja tylko... - Odetchnął głęboko. - Jesteś Sanji, prawda? Należysz do załogi mojego braciszka, Luffiego?
- Braciszka...? - Dopiero, gdy powtórzył te słowa, również on zrozumiał. - Jesteś jego bratem? Jak Ace?
- Tak. - Pokiwał głową, nieco przygnębiony, na wspomnienie o swoim zmarłym bracie, jednak zaraz przywrócił na twarz pogodny uśmiech. - Dalej masz zamiar walczyć?
- Nie. Jeżeli jesteś jego bratem, nie chcę cię przypadkiem uszkodzić...
- Jasne. - Sabo przewrócił oczami. - Pozwolisz, że teraz odejdę? Chciałem się z nim zobaczyć.
- Nie ma sprawy. Nic mu nie powiem, lepiej, żeby cię najpierw zobaczył - uznał kucharz.
- Dzięki. Przepraszam, że to na ciebie zrzucam, ale... Dbaj o niego!
- Chyba nie mam innego wyjścia.
Obaj zaśmiali się jeszcze, po czym każdy odszedł w swoją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz