poniedziałek, 2 stycznia 2017

"Wspomnienia" [OP]

Tytuł: Wspomnienia
Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: spoilery (rozdział 833), przemoc, znęcanie się, angst, kanibalizm (z braku innego określenia)

Uwagi: tekst pisany po przeczytaniu rozdziału 833, znajomość fandomu do tego rozdziału raczej potrzebna.
Opis: Powiedzmy, że moja interpretacja tego rozdziału.



~~~~
Ciemność. Otaczająca go ze wszystkich stron. Zimna i przerażająca. Był zamknięty. Bał się. Nic nie widział, a pod dłoni czuł jedynie lodowatą powierzchnię krat, które blokowały mu drogę ucieczki.
- Tato, wypuść mnie! - krzyknął rozpaczliwie, wciąż mając nadzieję, że tym razem jego prośba zostanie wysłuchana.
Odpowiedziała mu grobowa cisza. Chociaż był niemal pewien, że w ciemności coś się poruszyło. Poczuł, jak pod powiekami zbierają mu się łzy.
- Tato, tu jest ciemno i strasznie - powiedział jeszcze, ale tym razem nie odważył się podnieść głosu.
Był przekonany, że gdzieś z ciemnego kąta celi, coś go obserwuje. Teraz już prawie nie czuł bólu, którym promieniowało całe ciało. Słone krople zaczęły płynąć po jego policzkach. Z gardła wydobył się jedynie zduszony szept.
- Boję się...
*
Obudził się, walcząc o oddech. Znowu miał ten koszmar. Tyle, że w odróżnieniu od innych snów, ten był inny. Bardziej rzeczywisty. Bo nie był to wytwór jego wyobraźni, a wspomnienie...
- Sanji? - Usłyszał ciche pytanie, więc podniósł głowę, by spojrzeć w czarne oczy swojego kapitana, które teraz wyrażały troskę o przyjaciela.
- Ach, przepraszam. Musiałem cię obudzić. - Zaśmiał się nieco sztucznie, zauważając, że w pomieszczeniu wciąż jest ciemno. Musiało być krótko przed świtem.
- Co się stało? - zapytał Luffy. Kucharz już miał zaprzeczyć, kiedy Monkey wyciągnął rękę i delikatnie dotknął policzka blondyna.
Dopiero w tym momencie, Sanji zdał sobie sprawę z tego, że płakał.
- W porządku, to tylko koszmar - uspokoił gumiaka i podniósł się. - Powinienem zabrać się za śniadanie.
- Chcę mięso! - ogłosił Luffy, uśmiechając się szeroko. W jego oczach wciąż czaiła się troska, ale nie naciskał. Ufał swoim towarzyszom.
- Jasne... - Przewrócił oczami i opuścił pomieszczenie.
Na pokładzie siedział Zoro. Opierał się plecami o barierkę, z rękoma założonymi za głową. Jego katany stały równo obok właściciela, który wydawał się pogrążony w głębokim śnie. Jednak, gdy tylko usłyszał kroki, natychmiast uchylił jedną powiekę. Widząc kucharza, kiwnął mu lekko głową na przywitanie i wrócił do przerwanej drzemki.
Sanji wszedł do kuchni i niemal natychmiast otoczyła go ciemność pomieszczenia. Z początku przypomniał sobie swój sen i ogarnęła go fala paniki, jednak zaraz się uspokoił. Przecież tuż obok byli przyjaciele, którzy byli gotowi przybiec, jeżeli tylko będzie miał kłopoty. Już nie był sam. Nie miał się czego bać.
*
Kolejny cios dosięgnął jego podbrzusza. Inni trafił w, i tak już opuchniętą, twarz. Pomału zaczynał tracić świadomość tego, gdzie padały kolejne uderzenia. Ból był w całym ciele. Po posiniaczonych policzkach płynęły łzy.
"Nic nie warty śmieć", "słabeusz", "bezużyteczny szczur"... To tylko niektóre ze słów, które słyszał przy okazji. A wszystko przez to jedno, malutkie ciasto, które teraz leżało na chodniku, kilka kroków dalej.
- Znowu dręczycie Sanjiego? - Usłyszał dobrze znany głos.
Powinien wiedzieć, że to nic nie da, ale wciąż miał nadzieję... A może była to desperacja?
- Tato! Pomóż! - wrzasnął, marząc, by ojciec chociaż raz się za nim wstawił.
Gdy tylko spotkał jego chłodny, obojętny wzrok, wiedział, że sprawa była przesądzona.
- Dlaczego miałbym?
Kolejna salwa śmiechu zmieszała się z jeszcze brutalniejszym atakiem. Bo teraz jego bracia dostali wyraźne pozwolenie...
*
Słyszał innych kucharzy, którzy szykowali się do kolejnego dnia pracy, więc sam również podniósł się z łóżka. Zerknął w lustro. Miał nieco podkrążone oczy, ale nic innego nie wskazywało na to, że znowu miał koszmary. 
- Spóźniłeś się. - Usłyszał, gdy wszedł do kuchni. Spojrzał na starszego właściciela restauracji, który go przygarnął.
- Jestem pięć minut przed czasem - zauważył. Dzisiaj nie miał ochoty się kłócić.
- Ale i tak później niż zwykle - dodał Zeff. Ale nawet on zauważył stan swojego podopiecznego. - Obierz ziemniaki - rozkazał, klepiąc go lekko w ramię.
Sanji pokiwał głową i wziął się do pracy. Mężczyzna miał problemy z okazywaniem uczuć, ale ten prosty gest był wystarczający, by podnieść chłopaka na duchu. W końcu znał byłego pirata już od kilku lat. Postawił gotowy garnek przed kucharzem i odwrócił się, szukając kolejnego zajęcia.
- Dzięki - rzucił cicho i jakby od niechcenia Zeff.
- Jasne. - Machnął ręką, dając do zrozumienia, że go to nie obchodzi.
Ale na twarzy miał promienny uśmiech. Mężczyzna mógł mieć problemy z okazywaniem uczuć, ale potrafił wyczuć nastroje Sanjiego i, w razie potrzeby, podnieść go na duchu. Oraz sprawić, by ten poczuł się potrzebny.
*
Spoglądał w te chłodne oczy. Jedyne, czego chciał, to akceptacji tego mężczyzny. To jednak najwyraźniej miało nigdy nie nadejść.
- Nigdy nie będziesz wojownikiem. Dla mnie, nic nie znaczysz.
Tylko te słowa krążyły po jego zrozpaczonym umyśle. Czy naprawdę był tylko... bezwartościowym śmieciem?
*
- Dlaczego to zrobiłeś? - krzyknął, z przerażeniem wpatrując się w plecy mężczyzny.
W tej chwili nie mógł zobaczyć, jak wygląda jego przód, ale ten obraz wciąż tkwił mu pod powiekami. On... nie miał nogi. Zjadł ją!
Na tą myśl, jego żołądek ponownie dał o sobie znać. Chociaż poczuł poczuł przez to odrazę do samego siebie. On przynajmniej miał przez jakiś czas normalne pożywienie, le ten człowiek, który go uratował... Jego noga!
- Bo masz takie same marzenie jak ja.
Tylko tyle?! Sanji miał ochotę wrzeszczeć, drzeć się... Zamiast tego tylko wpatrywał się w mężczyznę z szeroko otwartymi oczami.
On... Tyle poświęcił... Dla jego głupiego marzenia? Dla niego?
A może ten nieznany mu pirat, dojrzał w nim coś więcej niż bezwartościowego śmiecia? Nie powinien robić sobie nadziei, ale to uczucie zagnieździło się w nim i już nie chciało odejść. Po raz pierwszy w życiu... Miał wrażenie, że komuś na nim zależy.
*
Patrząc na tego mężczyznę, czując jedynie odrazę. Kiedyś zapewne bałby się, bądź robił wszystko, żeby go docenił. Ba, może nawet zgodziłby się na to małżeństwo!
Teraz jednak nie był już tamtym dzieckiem. Mogli dzielić tą samą krew, jednak nic więcej ich nie łączyło. To nie była jego rodzina. Swoją rodzinę chronił, przychodząc tutaj, ale miał zamiar do nich dołączyć już niedługo.
- Nie nazywaj siebie moim ojcem! - krzyknął, rzucając mordercze spojrzenie, osobie stojącej naprzeciw niego. 
Miał ojca. Ale jego ojciec prawdopodobnie wciąż pracował na Baratie. Widział chłodny wzrok mężczyzny, ale nie obeszło go to. Kiedyś był przerażony i samotny. Teraz miał ludzi, dla których był gotowy walczyć. I którzy byli gotowi walczyć dla niego. Sanji należał do załogi Słomianych Kapeluszy. I miał zamiar do nich wrócić!
Trochę być może już nieaktualne, ale to taki szczegół... Pisałam praktycznie na bieżąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz