Fandom: One Piece.
Paring: Zoro x Sanji
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: przekleństwa, yaoi, fetysz (chyba)
Uwagi: Akcja dzieje się po Time-skipie. Znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia tekstu. Może być... Dziwne. Bardzo dziwne. Zainspirowane obrazkami, które wrzucam jako podziałka tekstu.
Opis: Większość ludzi ma jakiś fetysz. Niektórzy po prostu nie zdają sobie z niego sprawy. A przynajmniej jest tak, dopóki ktoś inny ich nie uświadomi...
~~~~
Sanji upewnił się,
że większość załogi już dawno zniknęła za drzwiami,
prowadzącymi do kajut sypialnych. Jeszcze raz omiótł wzrokiem
kuchnię, sprawdzając, czy jest w nieskazitelnym porządku, po czym
ruszył w kierunku magazynu.
Podczas tego
dwuletniego rozstania niesamowicie tęsknił za swoimi towarzyszami,
chociaż zapewne nigdy nie przyznałby głośno, że dotyczyło to
również męskiej części załogi. Tak, brakowało mu nawet tych
śmierdzących, irytujących gnojków, którzy śmieli nie urodzić
się kobietami. Jednak dłuższy pobyt na statku wiązał się z
pewnymi niedogodnościami: rzadko kiedy mógł spędzić chwilę
samotnie. To znaczy, oczywiście: kuchnia stanowiła jego królestwo,
w którym, poza posiłkami, najczęściej urzędował samotnie.
Jednak zawsze istniało ryzyko, że nagle wpadnie taki Luffy, jęczący
o mięso, bądź Chopper, usiłujący wybłagać coś słodkiego na
deser. Tak naprawdę, w każdej chwili, mógł wejść tam każdy,
dlatego też musiał przez cały czas mieć się na baczności. I nie
mógł pozwolić sobie na ujawnienie się ze swoim…
zainteresowaniem.
Podszedł do jednej
ze skrzyń, wzdychając ciężko. Jego pobyt na wyspie okama nie
należał do najprzyjemniejszych, ale obfitował w różne, ciekawe…
odkrycia. Jednym z nich była pewna pasja kucharza, którą ten
starał się za wszelką cenę ukryć przed… Właściwie, to
każdym. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek się o tym dowiedział,
chyba spaliłby się ze wstydu.
Z rezygnacją
pokręcił głową i uchylił wieko. W pewien sposób fakt, że
musiał się ukrywać, nadawał temu jeszcze więcej przyjemności.
Już nie raz uznawał, że chyba nie powinien tak się czuć, ale
nagły zastrzyk adrenaliny za każdym razem, kiedy usłyszał jakiś
podejrzany dźwięk sprawiał, że to stawało się jeszcze
przyjemniejsze i tym bardziej chciał to powtórzyć. Ponownie
zanotował w głowie, że dobrze byłoby zacząć się leczyć.
Odsunął kilka
białych obrusów, żeby odsłonić materiał skryty pod nimi.
Wiedział, że do tej konkretnej skrzyni nie zagląda nikt poza nim.
To on odpowiedzialny był za stół, jak i całą kuchnię, a do tego
nikt nie usiłował się dostać do kawałków materiału, żeby
podwędzić trochę jedzenia. Kryjówka, wydawałoby się, idealna.
Chociaż i tak blondynowi przemknęło przez myśl, że powinien
rozejrzeć się za czymś lepszym. Nigdy nie mógł być pewny, czy
któraś z dziewczyn nie uznałaby za dobry pomysł wyprać obrusów.
Albo Usopp czy Franky stwierdziliby, że ich do czegoś potrzebują…
Odłożył swoje
przemyślenia na później, zanurzając palce w delikatnym jedwabiu.
Uniósł w górę wybrany obiekt. Kremowo-różowa sukienka była
raczej prosta. Połać materiału opadała swobodnie w dół.
Mężczyzna świetnie wiedział, że gdyby ją założył, sięgałaby
mu do kolan, delikatnie podkreślając jego szczupłą sylwetkę. W
miejscu utrzymywałyby ją wąskie ramiączka. Delikatna koronka w
kolorze ciemniejszego różu znajdowała się jedynie na dość
głębokim dekolcie. Oprócz niej, jedyną dodatkową ozdobą był
cienki pasek w takim samym odcieniu, przewiązany tuż pod piersią,
z przodu zapleciony w zgrabną kokardę. Kreacja zawiązywana była
przez sznureczki znajdujące się z tyłu.
Właściwie,
ubranie było wręcz skromne w swojej prostocie, idealne na letnią
przechadzkę po plaży… Gdyby był kobietą. W jego przypadku,
nawet coś takiego wywołało delikatne rumieńce na policzkach.
Ponownie rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu, upewniając się,
że jest sam.
Tak, podczas pobytu
w królestwie Kamabakka, Sanji upodobał sobie noszenie sukienek. Nie
mógł nic na to poradzić. Wręcz uwielbiał poczucie swobody, jaką
dawał ten rodzaj ubioru. Nie to samo, co ciasne spodnie, które
napinały się niebezpiecznie, kiedy podnosił nogę do kopnięcia.
Dodatkowo, cienki materiał pozwalał, by powietrze swobodnie
przepływało między jego kończynami, przyjemnie ochładzając
skórę i kojąc mięśnie. To było prawie jak… Nawet nie potrafił
znaleźć pasującego odpowiednika. Sądził, że chodzenie nago
mogło się do tego równać, ale raczej nie przebywał w tej postaci
zbyt długo. Zwyczajnie czuł się zbyt… niekomfortowo.
Podniósł się,
uznając, że wystarczy już tego myślenia, jak na jeden wieczór.
Zdjął marynarkę i pozbył się koszuli, układając je na pokrywie
skrzyni, złożone w elegancką kostkę. Rozpiął również spodnie,
opuszczając je nieco, na tyle, żeby trzymały się nisko na
biodrach. Ponownie chwycił różowy materiał, przykładając go do
swojego ciała. Uśmiechnął się sam do siebie i już miał zamiar
założyć ubranie, kiedy usłyszał najgorszy dźwięk, jaki mógł
w tej chwili.
Z przerażeniem
odwrócił się, kiedy do jego uszu dotarł odgłos naciskanej
klamki. Nie wierzył, że nie usłyszał kroków na zewnątrz. Już
chwilę później, przez próg przelał się strumień światła,
oślepiając czerwonego z wstydu kucharza, który wciąż był
półnagi i przyciskał do siebie różową sukienkę. Sytuacja nie
mogła być gorsza.
Los, jak to z nim
bywa, postanowił udowodnić, że dla niego nie ma rzeczy
niemożliwych.
- Kuk? Co ty
odpierdalasz? - zapytał Zoro.
Zanim odłożył
naczynia do zlewu, Zoro jeszcze raz przyjrzał się Sanjiemu. Po
postawie kuka bez problemu mógł stwierdzić, że ten coś ukrywa.
Miał dziwnie spięte mięśnie, jego oczy na nieco zbyt długo
utykały w jednym punkcie i co chwila odlatywał gdzieś myślami.
Szermierz wykorzystał chwilę, że tamten nie mógł go zobaczyć i
uważnie zlustrował go wzrokiem. Tak, zdecydowanie coś ukrywał,
ale raczej nie wyglądał, jakby się czegoś obawiał, albo jakby
cierpiał w jakikolwiek sposób.
Zielonowłosy
spokojnie umieścił pusty talerz w odpowiednim miejscu i skierował
się do wyjścia. Uznał, że każdy miał prawo do swoich tajemnic,
a póki nie stanowią one żadnego zagrożenia, nie powinien
ingerować. Już na zewnątrz wzruszył ramionami, uśmiechając się
pod nosem. Może nawet taki kobieciarz, jak kuk, potrzebował czasami
sobie ulżyć? Nie zdziwiłoby go to. Zerknął na szybko ciemniejące
niebo. Tej nocy ponownie wypadała jego warta, a już niedługo
pozostali powinni udać się do łóżek. Uznał, że później
przypilnuje, żeby towarzyszowi nikt przypadkiem nie przeszkodził, a
póki jeszcze wszyscy byli na nogach, sam się zdrzemnie.
Może i kłócili
się z blondynem przy każdej nadarzającej się okazji (a czasami
nawet i bez niej), ale wciąż byli towarzyszami, a Zoro uznawał go
za przyjaciela. Poza tym, doskonale rozumiał tego typu potrzeby, w
związku z czym, postanowił dopilnować, żeby nikt przypadkiem nie
przyłapał go w trakcie. Taka sytuacja zapewne nie wpłynęłaby na
kucharza zbyt dobrze, a potrzebowali załogi z całą siłą,
praktycznie przez cały czas: nigdy nie wiadomo, kiedy zostanie się
zaatakowanym na morzu.
Z tym
postanowieniem, walnął się na łóżku w siłowni i przymknął
powieki. Kiedy się obudził jakiś czas później, większość
załogi już rozeszła się do kajut. Zielonowłosy zszedł na dół
i zajrzał cicho do męskiej sypialni. Tak, jak myślał: Sanjiego
tam nie było. Rozejrzał się niepewnie. Chyba dobrze byłoby
wiedzieć, gdzie ten idiota może się podziewać.
Uznał, że dwa
miejsca wydają się najbardziej prawdopodobne. Jako pierwsze
postanowił sprawdzić łazienkę. I tak musiał się tam udać, za
usilnymi namowami pęcherza, a na pobyt w tym miejscu miał całkiem
dobre usprawiedliwienie.
Po dotarciu do
odpowiednich drzwi, najpierw zapukał cicho. Nie usłyszał żadnej
odpowiedzi, nikt też w środku się nie poruszył, więc spokojnie
wszedł, zastając puste pomieszczenie. Załatwiwszy swoje potrzeby,
ponownie wyszedł na pokład, przyjmując, że Sanji musiał być w
kuchni, miejscu, w którym czuł się najlepiej. Przez chwilę nawet
myślał, że mógłby się upewnić, ale szybko porzucił ten
pomysł. To byłoby zbyt… dziwne. Dlatego po prostu usiadł na
pokładzie, ponownie zamykając oczy, jednak pozostając skupionym na
otoczeniu. Gdyby zbliżył się jakikolwiek wrogi okręt, wiedziałby
o tym.
Po kilku minutach
usłyszał charakterystyczne kroki. W normalnych okolicznościach
zapewne by je zignorował, świetnie zdając sobie sprawę z tego, że
to tylko Luffy ponownie usiłował ukraść trochę jedzenia, ale
szybko zdał sobie sprawę z tego, co to mogło oznaczać. Podniósł
się i szybkim krokiem zagrodził kapitanowi drogę.
- Zoro? - zapytał
czarnowłosy, przechylając głowę i spoglądając na niego ze
zdziwieniem. Nie spodziewał się, że jego pierwszy oficer
przeszkodzi mu w wieczornej przygodzie, jak zwykł nazywać swoje
próby kradzieży jedzenia. Do tej pory raczej pozostawał na nie
obojętny…
- Kuk jest w środku
– poinformował, wskazując na drzwi od kuchni. - Nie chcesz tam
wchodzić – dodał jeszcze.
Jasne, gdyby
kucharz po prostu tam był, Luffy z cała pewnością nie chciałby
zostać przyłapany na nocnym zakradaniu się do tego pomieszczenia.
Jednak w tej sytuacji, zapewne też wolałby tam nie wchodzić i to z
nieco innych powodów. Chociaż tego szermierz wolał już nie
dodawać.
- Ale ja jestem
głodny – wyjęczał kapitan, błagająco spoglądając na
przyjaciela.
Zoro westchnął
cicho. Wiedział, że z tym chłopakiem to nie przejdzie. Musiałby
po prostu wytłumaczyć mu, o co chodzi. Albo…
- Przyniosę ci coś
z magazynu. Tylko nie wchodź do kuchni! - ostrzegł, odwracając się
i kierując do wspomnianego pomieszczenia.
- Shishishi, dzięki,
Zoro! - zawołał za nim radośnie czarnowłosy.
Roronoa pokiwał
głową. Miał nadzieję, że blondyn nie oskarży go o podbieranie
jedzenia. To mogło okazać się nieco bolesne. Zaczął się
zastanawiać, czy podjął dobrą decyzję, ale szybko pozbył się
taj myśli. Tak po prostu powinien zrobić, nie było innej
możliwości.
Szybko dotarł do
odpowiednich drzwi i bez namysłu chwycił klamkę. Nie zorientował
się, że w środku ktoś jest, dopóki słabe światło księżyca
nie wlało się do pomieszczenia, ukazując szczupłą sylwetkę,
która znieruchomiała, wbijając przerażony wzrok w szermierza.
Zielonowłosemu
zajęło jedynie chwilę zorientowanie się, co tak naprawdę widzi.
Sanji stał na środku magazynu, a jego górna część garderoby
leżała spokojnie na skrzyni obok. Do siebie przyciskał coś, co po
kilku sekundach szermierz zidentyfikował jako różową sukienkę.
Taką typowo kobiecą, jeżeli jakakolwiek sukienka mogłaby być
nie-kobieca.
Zamrugał kilka
razy, usiłując jakoś przetrawić obraz przed oczami. Nie udało
się, dlatego po prostu wypalił:
- Kuk? Co ty
odpierdalasz?
Obydwaj mężczyźni
stali przez chwilę, po prostu wpatrując się w siebie nawzajem.
Zoro usilnie starał się zrozumieć, co właśnie zobaczył, a Sanji
miał nadzieję wymyślić jakąś odpowiedź, która chociaż w
części uratuje jego dumę. Żadnemu się to nie udało.
- Ja… To tylko…
- Kucharz zaciął się, wciąż nie będąc w stanie znaleźć
jakiejś rozsądnej odpowiedzi.
- Czy ty właśnie…
Próbowałeś to założyć? - upewnił się zielonowłosy, wskazując
ręką na materiał, wciąż przyciskany do klatki piersiowej
blondyna.
- Nie! - wykrzyknął
tamten w odpowiedzi. Po uniesionych brwiach rozmówcy domyślił się,
że tego nie kupił. Nie dziwił mu się. Nawet Luffy by się na to
nie nabrał.
Usta szermierza
drgnęły lekko, formując złowrogi uśmiech. To zdecydowanie nie
wróżyło niczego dobrego.
- Tylko… Nie mów
nikomu. Proszę. - Sanji rzucił drugiemu mężczyźnie błagające
spojrzenie. Nie do końca wierzył, że właśnie poprosił o
cokolwiek tego cholernego glona, ale nie za bardzo miał inną
możliwość. Gdyby ktoś jeszcze się dowiedział…
Roronoa już
otwierał usta, zapewne, żeby rzucić jakiś złośliwy komentarz,
kiedy obydwoje usłyszeli kroki na zewnątrz. Zoro bez słowa minął
kucharza i z jednej ze skrzyń wyciągnął kawał kiełbasy. Kucharz
miał zacząć protestować, kiedy spotkał się z sugestywnie
uniesioną brwią. Nie wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku
i odwrócił wzrok, udając, że wcale tego nie zauważył.
Zielonowłosy na
chwilę opuścił pomieszczenie i rzucił w kapitana zdobytym
kawałkiem mięsa.
- A teraz spadaj
spać. I się tu więcej dzisiaj nie pokazuj! - warknął, na co
czarnowłosy zasalutował mu radośnie, wypychając sobie usta
zdobytym pożywieniem.
- Dzięki, Zoro! -
zawołał jeszcze, znikając w męskiej sypialni.
Szemierz upewnił
się, że chłopak zniknął, po czym wrócił do magazynu, gdzie
Sanji usiłował schować wstydliwy ubiór do jednej ze skrzyń.
Zielonowłosy oparł się swobodnie o ścianę pomieszczenia,
obserwując ruchy swojego towarzysza. Na początku miał zamiar po
prostu chwilę się z niego ponabijać, po czym zapomnieć o całej
sprawie. Ale widok jego nagiej skóry sprawił, że wpadł na nieco
inny pomysł…
- Ej, kuk! Nie
chowaj jej! - rzucił rozkazującym tonem.
Blondyn wyprostował
się niechętnie, wciąż zaciskając dłonie na różowym materiale.
Z jawną wrogością, ale też pewną dozą niepewności, spojrzał
na Roronoę.
- Dlaczego? -
zapytał gwałtownie. Po czym zmrużył oczy. - Nie mów mi, że ty
też…
Zoro zaśmiał się,
słysząc sugestię. Że niby on miałby chcieć założyć coś
takiego? Nie, to nawet przez myśl mu nie przeszło. Ale zdecydowanie
inny obraz wpadł mu do głowy i, póki co, nie zamierzał jej
opuścić.
- Oczywiście, że
nie. Nie jestem tobą, zboczony kucharzyno – rzucił wyzywająco,
zamykając drzwi do magazynu. Na szczęście, przez szczeliny wpadało
wystarczająco dużo światła, żeby już po chwili jego oczy
oswoiły się na tyle, że spokojnie mógł widzieć blondyna.
- W takim razie,
dlaczego…
- Chciałeś ją
założyć, prawda? Nie mam zamiaru ci w tym przeszkadzać –
powiedział leniwym tonem, siadając na jakiejś skrzyni. Planował
obejrzeć całe przedstawienie.
- Chyba
zwariowałeś?! Nie mam zamiaru tego zrobić, dopóki ty tu jesteś!
- Niemal natychmiast zaprotestował blondyn, robiąc krok do tyłu. W
myślach sklął się za drugą część zdania. Mógł tego nie
dodawać…
Roronoa wzruszył
tylko ramionami i podniósł się, podchodząc do drzwi. To
zachowanie zaniepokoiło kucharza. To nie było w stylu tego mcha,
żeby tak łatwo się poddawać…
- Nie ma sprawy. Do
niczego przecież nie będę cię zmuszać. Ciekawe, co Nami sądzi o
tej kiecce? Zapytam ją rano…
- Dobra! -
Desperacki i nieco przerażony okrzyk Sanjiego zatrzymał go w
miejscu. - Zrobię to, w porządku? Tylko nikomu nie mów.
Szczególnie Nami-san, albo Robin-chan…
Blondyn miał
ochotę skopać tego przerośniętego glona, kiedy ten odwrócił
się, a na jego ustach wymalował się ten zwycięski uśmieszek.
Jednak nie mógł tego zrobić. Musiał się upewnić, że nikt
więcej z załogi się o tym nie dowie. Nawet, jeżeli oznaczało to
poniżenie się na oczach tego wkurwiającego gnojka.
- Cóż… Skoro tak
stawiasz sprawę, to chyba muszę się zgodzić, prawda? - zapytał
ironicznie Zoro, ponownie zajmując poprzednią pozycję.
Dłonie kucharza
zacisnęły się z bezsilnej wściekłości. Nie mógł uwierzyć, że
ta sytuacja naprawdę ma miejsce. To było zbyt nierealne, żeby
działo się w rzeczywistości. To musiał być jakiś chory sen.
Koszmar, żeby być dokładnym.
Machnięciem ręki
szermierz dał znak, że ten powinien już zaczynać. Sanji przełknął
ciężko ślinę i zignorował rumieniec, który podczas całego
wydarzenia z delikatnego różu, zmienił barwę na dorodnego
pomidora. Obiecał sobie, że glon kiedyś zapłaci za tą sytuację.
Z tym postanowieniem, chwycił sukienkę i zaczął ją na siebie
wciągać.
Powstrzymał się
od rzucenia jej, kiedy usłyszał pomruk aprobaty, wydobywający się
z gardła drugiego mężczyzny. Musiał po prostu przez to przebrnąć.
To wszystko. A przynajmniej tak sobie powtarzał.
Kiedy delikatny
materiał był na swoim miejscu, ponownie wbił wściekłe spojrzenie
w zielonowłosego.
- Zadowolony? -
zapytał, agresywnym tonem starając się zamaskować własne
upokorzenie.
- Nie do końca –
odpowiedział tamten, pozornie zawiedzionym głosem. Chociaż szeroki
uśmiech na jego ustach mówił zdecydowanie coś innego. - Wydaję
mi się, że nie powinieneś mieć na sobie spodni. - Wskazał ręką
na rozpięty fragment garderoby, który wciąż trzymał się na
biodrach blondyna i wyraźnie odcinał się pod cienkim materiałem.
- Chyba nie myślisz,
że…? - zapytał kucharz z niedowierzaniem.
- Racja, chyba
wymagam od ciebie zbyt dużo. Po prostu sądziłem, że nie chcesz,
żeby ktokolwiek się dowiedział.
Blondyn zacisnął
zęby, słysząc tę odpowiedź. On chyba nie mówił poważnie?!
Przecież…
Jego wzrok spoczął
na stalowej tęczówce szermierza. Nie było tam miejsca na
kompromisy. Ani na żarty. Co oznaczało jedno: mówił poważnie.
- W porządku –
warknął, odrywając od niego spojrzenie. Nie był w stanie utrzymać
kontaktu wzrokowego, nie w takiej sytuacji.
Z wahaniem chwycił
za brzeg spodni i zsunął je z siebie, nerwowo naciągając materiał
sukienki, żeby zakrywała jak najwięcej jego nóg. Ściągnięty
fragment odzieży złożył szybko i dość niechlujnie, układając
go obok pozostałych. Przez cały czas, zdawał sobie sprawę ze
świdrującego wzroku zielonowłosego. Czuł się dziwnie. Ubranie,
którego noszenie do tej pory sprawiało mu przyjemność, teraz
stało się zbyt skąpe, zwiewne… Żenujące. I jeszcze, ze
wszystkich ludzi, to Zoro musiał być tym, który widział go w tym
stanie.
Wbrew pozorom,
wcale nie bał się, że ten go wyda, gdy znudzi mu się ta zabawa.
Może i darli ze sobą koty praktycznie bez przerwy, ale wciąż
pozostawali towarzyszami. Znali się nawzajem i mogli sobie zaufać.
Właśnie dlatego Sanji mógł być spokojny, że gdy tylko ta
tortura się skończy, jego sekret pozostanie bezpieczny. Temat co
najwyżej mógłby wypłynąć, gdy zostaliby sami. Nie, tym, co
najbardziej go bolało, był fakt, że Zoro widział go w takim
stanie. Poniżonego, w kobiecym ubraniu… Żałosnego. Chociaż
starał się tego nie okazywać, Roronoa mu się podobał. Od samego
początku, kucharz robił wszystko, żeby mu zaimponować, zdobyć
jego uwagę. Sam nie wiedział, kiedy tak naprawdę przyznał przed
samym sobą, że nie tylko pociąga go facet, to jeszcze tak
irytujący, jak ten cholerny glon. Jednak w ten sposób wyglądała
rzeczywistość i nie mógł jej zaprzeczyć.
A teraz…
Wiedział, że właśnie stracił swoją szansę. Przecież po czymś
takim, szermierz już nigdy na niego nie spojrzy. Już zawsze będzie
kojarzył go jako nic niewartego kolesia w poniżającym kostiumie.
Dlatego po prostu wbił wzrok w podłogę, czekając na wybuch
śmiechu, który pogrąży go jeszcze bardziej. Albo kolejne
polecenie, jeszcze gorsze od poprzednich. Nie wiedział, czego
powinien spodziewać się w tej sytuacji, ale raczej niczego dobrego.
Nie drgnął nawet,
kiedy usłyszał, jak Zoro podniósł się ze swojego dotychczasowego
miejsca i obszedł go powoli. Po prostu mocniej zacisnął zęby,
starając się ukryć drżenie ciała. Miał nadzieję, że reaguje
tak przez chłód pomieszczenia, a nie ze względu na to świdrujące
spojrzenie, które czuł na swoim ciele.
Zielonowłosy
nieświadomie oblizał się, obserwując uważnie drugiego mężczyznę.
W tej chwili blondyn wyglądał tak… bezbronnie. Zupełnie, jak
przerażona ofiara, która wpadła w zasadzkę drapieżcy. I, chociaż
zupełnie się tego nie spodziewał, podobał mu się ten widok.
Szczupłe ciało delikatnie oplecione przez cienki materiał, drżało
wręcz zapraszająco. Wzrok kucharza utkwiony był w podłogę, jakby
już poddał się woli szermierza. Nawet napięte mięśnie szczęki
wyglądały kusząco.
Tylko jedna rzecz
nie pasowała do obrazka. Sznureczki, służące zapewne do
pilnowania, aby sukienka się nie zsunęła, zwisały smętnie na
plecach kucharza, jako, że ten nie miał możliwości zawiązać ich
własnoręcznie. Roronoa uśmiechnął się delikatnie i podszedł,
chwytając jeden z nich między palce.
- One powinny być
zawiązane, nie uważasz? - zapytał, starając się utrzymać ten
sam, złośliwy ton, co poprzednio. Nie chciał zdradzić się z
dziwnym uczuciem, które zaczęło kiełkować w jego wnętrznościach.
Sanji mógłby źle zareagować, dostrzegając w nim pożądanie…
- Nie sięgam –
odparł kucharz, niemal w obronny sposób. Jego głos przepełniony
był bezradnością i rezygnacją. Niby nic wielkiego, a jeszcze
mocniej zadziałało na zielonowłosego.
- Zrobię to za
ciebie – mruknął cicho, zgarniając obydwa końce i ściągając
mocno. Przy okazji, niby przypadkiem, przejechał opuszkami palców
po gołej skórze pleców blondyna. W odpowiedzi otrzymał kolejne
drżenie.
Sanji zagryzł
wargę, czując dłonie szermierza na swoich plecach. Zacisnął
powieki, nie pozwalając, by cichy jęk wydobył się z jego gardła.
Niestety, nie był w stanie powstrzymać w ten sposób delikatnego
drżenia mięśni. Cholera, do tej pory jeszcze nigdy nie miał aż
takich problemów z utrzymaniem swoich reakcji na wodzy. Ale obecna
sytuacja zwyczajnie go przytłaczała. W swoim obecnym ubiorze czuł
się zwyczajnie… bezbronny. Do tego Zoro. Kucharz nie potrafił
określić, co się zmieniło w postawie szermierza, ale coś z
pewnością. Jego aura była jakby silniejsza, bardziej drapieżna.
Władcza, do tego stopnia, że miał ochotę się temu poddać. Do
tego głos mężczyzny brzmiał inaczej. Albo po prostu blondyn to
sobie wyobraził. Jednak, kiedy się odezwał, jego sposób mówienia,
pomimo wciąż wyczuwalnej nutki złośliwości, był zdecydowanie
bardziej… Seksowny. To słowo jako jedyne przychodziło mu do
głowy. I nie był pewien, czy był to dobry znak, czy też wręcz
przeciwnie…
Po chwili poczuł,
jak sznureczki zaciskają się, ściągając za sobą materiał.
Kucharz wyprostował się, czując, jak sukienka napina się, teraz
przylegając ściśle do jego ciała. Wciągnął gwałtownie
powietrze, czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Jednak po
chwili on ustąpił, a wrażenie stało się bardzo przyjemne. Jak
gdyby jego ciało nagle zostało zmuszone do przybrania odpowiedniej
pozycji, która okazała się znacznie wygodniejsza od poprzedniej.
Uniósł nieco głowę. Wciąż był zażenowany całą sytuacją,
ale chwilowo zapomniał o tym szczególe, rozkoszując się nowym
doznaniem.
- Teraz wygląda
znacznie lepiej. - Głos szermierza wyrwał go z zamyślenia.
Gwałtownie
odwrócił się, w końcu spoglądając w oko przyjaciela. Sam nie
wiedział, co spodziewał się w nim dostrzec. Rozbawienie? Pogardę?
Politowanie? Obrzydzenie? Może nawet nienawiść? Jednak to, co
zobaczył sprawiło, że znieruchomiał, zszokowany swoim odkryciem.
W spojrzeniu Zoro
malował się jedynie głód. Pożądanie w najczystszej postaci.
Nagle Sanji poczuł się przytłumiony tym spostrzeżeniem. Bo
świetnie zdawał sobie sprawę, co ono oznacza. I wcale nie czuł
się przekonany, że jest na to gotowy. Jednak przemógł się,
uświadamiając sobie, że druga taka sytuacja mogła się już nie
powtórzyć. A wycofanie się teraz, oznaczało jasną odpowiedź:
nie interesuje mnie to. Ani dzisiaj, ani nigdy.
Dlatego zmusił się
do delikatnego uśmiechu, może nieco nerwowego. Zrobił krok do
przodu, chociaż nie miał pojęcia, skąd znalazł na to odwagę.
- Podobam ci się? -
zapytał zalotnie.
Na ustach Roronoy
również pojawił się uśmiech. Ale znacznie inny. Ten był pewny,
wyrażający zadowolenie i świadomość, że jego właściciel
panuje nad sytuacją. Kucharz został brutalnie przyciśnięty do
ściany. Jedna ręka szermierza przydusiła go delikatnie za podstawę
szyi, a druga szybko zgarnęła obie dłonie kompana i zamknęła je
w stalowym chwycie, tuż nad jego głową.
- Jak cholera. -
Usłyszał w odpowiedzi, ale słowa już nie były ważne. Spojrzenie
blondyna spoczęło na ustach drugiego mężczyzny, które zaczęły
zbliżać się niepokojąco szybko do jego twarzy. Już chwilę
później poczuł gorący oddech na swoim policzku. Przymknął oczy,
czując, jak serce bije mu znacznie głośniej niż powinno.
Spodziewał się, że ich wargi się spotkają, ale nic takiego się
nie stało. Zamiast tego, głowa szermierza powędrowała nieco
niżej, otulając gorącym powietrzem szyję blondyna i wciąż się
poruszając.
- Co robisz? -
zapytał niepewnie, czując, jak uczucie przenosi się w okolice
klatki piersiowej.
- Zmieniłem zdanie
– mruknął Zoro, nieruchomiejąc na chwilę, po czym gwałtownie
uniósł głowę. Ich spojrzenia ponownie się spotkały. - Nie chcę
oglądać cię w tej sukience.
- Co? - Nie
zrozumiał Sanji. Przecież jeszcze chwilę temu, mężczyzna wydawał
się zadowolony tym strojem.
Ukłucie niepokoju
uderzyło w kucharza. A może właśnie doszedł do zmysłów?
Przecież niemożliwe, żeby faktycznie się nim zainteresował. Był
na to zbyt dumny… Blondyn znowu zrobił sobie jakieś głupie
nadzieje. Cała sytuacja nie miała prawa się wydarzyć…
- Teraz mam ochotę
zobaczyć, jak wyglądasz bez niej.
Sanji otworzył
szerzej oczy. Bez niej? Czyli wciąż miał szansę? Uśmiechnął
się delikatnie, kiwając głową.
- Musisz mnie
najpierw puścić – zauważył, zaczynając się wykręcać z
uścisku.
Niezbyt podobało
mu się, że nie miał nawet odrobiny kontroli nad całą sytuacją.
Chciał dotknąć ciała drugiego mężczyzny. Zatopić dłonie w
jego włosach. Pocałować go. A mógł tylko stać, całkowicie
zdając się na humory szermierza. A ten nie wydawał się śpieszyć.
- W takim razie,
chyba sobie odpuszczę – wymruczał mu do ucha Zoro. Wzmocnił
chwyt na rękach blondyna, uniemożliwiając mu wyrwanie się, a
drugą dłoń zaczął przesuwać niżej, błądząc nią po jego
klatce piersiowej.
Kucharz ponownie
zagryzł wargę, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Nie wytrzymał długo. Cichy jęk wyrwał mu się z gardła, wbrew
jego woli.
- Czyżby ci się to
podobało? - zapytał zaczepnie Zoro, a jego dłoń wciąż poruszała
się leniwie po klatce piersiowej blondyna, odmawiając zejścia
niżej. Tylko się z nim drażnił, a Sanji już czuł, że przestaje
nad sobą panować…
- Skończ… się
bawić… - wysapał, wznawiając próbę uwolnienia się z uścisku.
I znowu ponosząc porażkę na tym polu.
- Jesteś aż tak
niecierpliwy? - Szermierz uśmiechnął się złośliwie, ale
najwyraźniej postanowił nieco ulżyć towarzyszowi.
Opuścił rękę,
która dotychczas drażniła kucharza i przysunął się bliżej.
Drugą wciąż przytrzymywał nadgarstki blondyna, ale dla niego nie
miało to już znaczenia. Nie, kiedy poczuł gorące wargi na swoich
ustach. Łapczywie przysunął się do przodu, pragnąć poczuć jak
najwięcej ciała drugiej osoby.
Nagle stężał,
kiedy poczuł silne palce delikatnie zahaczające o skórę na jego
udzie. Zielonowłosy nie przerwał pocałunku nawet na moment, ale
teraz jedna z jego dłoni zaczęła przesuwać się w górę wzdłuż
nogi partnera, delikatnie wsuwając się pod materiał sukienki.
Zadrżał, na nowe doznanie. Nie było ono podobne do poprzednich, to
wydawało się zbyt… intensywne. Natychmiast został przytłoczony
przez wzbierające zażenowanie. Może nie miał zbyt dużego
porównania, ale odnosił wrażenie, że gdyby miał na sobie
spodnie, nie odczuwałby tego w ten sam sposób. A teraz, cała
sytuacja po prostu go krępowała.
- Sto… Przestań –
jęknął, usiłując odsunąć nieco głowę, żeby złapać oddech.
Zoro, ku jego
zaskoczeniu, odsunął się nieco, zaprzestając jakichkolwiek
dalszych działań. Spojrzał mu uważnie w oczy, a w jego spojrzeniu
malowało się coś na kształt troski, chociaż kucharz był niemal
pewny, że mu się to wydawało.
- O co chodzi? -
zapytał poważnym głosem szermierz.
Sanji odwrócił
wzrok, nie mogąc znieść intensywności spojrzenia drugiego
mężczyzny. Przy okazji zastanowił się, w jaki sposób powinien
wytłumaczyć swój problem?
- Po… Pozwól mi
ją zdjąć – wydukał w końcu, uparcie wpatrując się w szparę
między dwiema deskami na przeciwległej ścianie.
- Co? - Szermierz
zamrugał zdziwiony, nie rozumiejąc nagłej prośby mężczyzny.
- Sukienkę. Chcę
ją zdjąć. Jest… Uczucie w niej jest zbyt dziwne… Za bardzo…
Intensywne… - ostatnie słowo wypowiedział niemal szeptem, ale po
minie zielonowłosego doszedł do wniosku, że ten to chyba jednak
usłyszał.
- Tylko o to chodzi?
- upewnił się jeszcze. Kucharz tylko skinął głową. - W takim
razie, nie ma mowy.
- Co?! - Głowa
blondyna powędrowała do góry, a źrenice rozszerzyły się. Nie
takiej odpowiedzi się spodziewał.
- To, co słyszałeś
– drażnił się z nim Roronoa. - Póki co, zostajesz w niej.
- Przecież…
- Spokojnie. Poradzę
sobie – wymruczał mu do ucha, ponownie przysuwając się bliżej.
Sanji spojrzał na
niego z zaniepokojeniem. Po chwili poczuł, jak wzbiera w nim
irytacja. Z całą pewnością nie zamierzał poddać się bez walki.
Postawi na swoim, przynajmniej w tej jednej kwestii!
- Przestań! Po
prostu chwilę poczekaj i pozwól mi…! - Podniósł głos, ale
przerwał, kiedy palec kompana wylądował mu na ustach.
- Ćśśś… -
Uciszył go, przesuwając się w taki sposób, że jego wargi niemal
zahaczały o muszelkę ucha kucharza. - Ściany na tym statku wcale
nie są takie grube… - dodał, spoglądając znacząco na drzwi.
Blondyn
znieruchomiał. Czy Franky nie wspominał kiedyś, że kilka
pomieszczeń było dźwiękoszczelnych? A jeżeli tak, to które to
były? Czy magazyn do nich należał? Sypialnie na pewno, ale
przecież w każdej chwili, ktoś mógł wyjść na zewnątrz. Do
toalety, na przykład. Albo Luffy znowu zgłodnieje…
Zacisnął zęby,
zapisując sobie w głowie, żeby nie wydawać z siebie zbyt głośnych
dźwięków. Jednak wciąż nie zamierzał się poddawać.
Szczególnie, gdy patrzył na ten uśmiech na twarzy szermierza.
Wcale nie oznaczało to, że chciał to wszystko przerwać, wprost
przeciwnie. Ale jego uparta natura upierała się, żeby walczył
przynajmniej w tej jednej sprawie.
Dlatego uniósł
lekko nogę. Mimo niewielkiej odległości, jaka dzieliła ich ciała,
wyprowadził kopnięcie, wycelowane w żebra zielonowłosego. Zanim
jednak cios zdołał wylądować, silna dłoń chwyciła go za łydkę,
zatrzymując kończynę, po czym popchała ją do góry.
Sanji już miał
zamiar zacząć się buntować na takie zachowanie, kiedy zdał sobie
sprawę z tego, że ta pozycja była jeszcze gorsza od poprzedniej.
Teraz nie tylko był unieruchomiony i przyciśnięty do ściany, ale
też jedna z jego nóg uniesiona była wysoko w górę, przez co Zoro
musiał mieć idealny widok na jego bieliznę. Właściwie, blondyn
powinien być wdzięczny, że wciąż miał ją na sobie. Ale coś mu
mówiło, że ten stan nie utrzyma się zbyt długo…
- Coś blokuje mi
takie ładne widoki… - rzucił cicho Roronoa, oblizując się
lekko. - Trzeba się tego pozbyć, nie uważasz?
Słysząc to,
kucharz był w stanienie jedynie sprawić, by jęknięcie, które
wydobyło się z jego gardła, nie było zbyt głośne.
Sanji opadł ciężko
na podłogę, sapiąc głośno. Całe zajście było niesamowite.
Chociaż wciąż czuł, jak pieką go policzki, kiedy przypomniał
sobie o tym, w jakim stanie zobaczył go Zoro. I o tym, co później
z nim robił…
Uśmiechnął się
pod nosem. Nigdy nie spodziewał się, że jego mały sekret może
mieć aż tak przyjemne konsekwencje. Szczególnie, że teraz bez
przeszkód mógł wtulić się w tą ogromną klatkę piersiową i
posłuchać tego cudownego bicia serca… Uchylił powieki, żeby
spojrzeć na różowy kawałek materiału, który został rzucony w
kąt już jakiś czas temu. Chyba jednak dobrze, że ją miał…
Z zamyślenia
wyrwały go ramiona, oplatające go w pasie i przyciągające bliżej
ciała szermierza. Gdy blondyn uniósł wzrok, zauważył, że
mężczyzna wpatruje się w niego z uwagą, ale kąciki jego ust były
uniesione.
- Nie podejrzewałbym
cię o takie zainteresowania, brewko – rzucił leniwie. Wyglądał,
jakby marzył tylko o śnie.
- Mogę powiedzieć
to samo o tobie – odparł kucharz, samemu będąc na granicy
przytomności. - Nie sądziłem, że aż tak ci się spodoba ten
widok…
- Ja też –
przyznał zielonowłosy.
Przez chwilę
leżeli w milczeniu, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem.
- Wiesz… - zaczął
powoli Zoro – wiem, gdzie dziewczyny trzymają nieużywaną już
bieliznę… Gdybyś był zainteresowany… - wymamrotał, nieco
zażenowany własnym pomysłem.
Sanji zamrugał,
zaskoczony propozycją. Właściwie… Dlaczego by nie? Skoro
sukienki były aż tak wygodne, to kto wie, może coś innego
również… Zarumienił się, wyobrażając sobie, jak mógłby
wyglądać, zakładając biustonosz… Zerknął na szermierza, który
co prawda na niego nie patrzył, ale najwyraźniej wciąż czekał na
odpowiedź. Czy jemu też by się to spodobało…?
Mentalnie wzruszył
ramionami. Jak to się mówi: raz kozie śmierć.
- Jasne –
powiedział w końcu, wzdychając lekko. Po czym wtulił twarz w
skórę drugiego mężczyzny. - Ale nie dzisiaj.
Usłyszał cichy
śmiech.
- Nie ma sprawy… -
Przez chwilę panowała cisza, więc kucharz był pewny, że Roronoa
zasnął. Ale po kilku sekundach usłyszał jeszcze: - Dobranoc,
Sanji.
Uśmiechnął się.
- Dobranoc, Zoro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz