sobota, 7 stycznia 2017

"Fetysz" [OP]

Tytuł: Fetysz
Fandom: One Piece.
Paring: Zoro x Sanji
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: przekleństwa, yaoi, fetysz (chyba)

Uwagi: Akcja dzieje się po Time-skipie. Znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia tekstu. Może być... Dziwne. Bardzo dziwne. Zainspirowane obrazkami, które wrzucam jako podziałka tekstu.
Opis: Większość ludzi ma jakiś fetysz. Niektórzy po prostu nie zdają sobie z niego sprawy. A przynajmniej jest tak, dopóki ktoś inny ich nie uświadomi...



~~~~
 Sanji upewnił się, że większość załogi już dawno zniknęła za drzwiami, prowadzącymi do kajut sypialnych. Jeszcze raz omiótł wzrokiem kuchnię, sprawdzając, czy jest w nieskazitelnym porządku, po czym ruszył w kierunku magazynu.
Podczas tego dwuletniego rozstania niesamowicie tęsknił za swoimi towarzyszami, chociaż zapewne nigdy nie przyznałby głośno, że dotyczyło to również męskiej części załogi. Tak, brakowało mu nawet tych śmierdzących, irytujących gnojków, którzy śmieli nie urodzić się kobietami. Jednak dłuższy pobyt na statku wiązał się z pewnymi niedogodnościami: rzadko kiedy mógł spędzić chwilę samotnie. To znaczy, oczywiście: kuchnia stanowiła jego królestwo, w którym, poza posiłkami, najczęściej urzędował samotnie. Jednak zawsze istniało ryzyko, że nagle wpadnie taki Luffy, jęczący o mięso, bądź Chopper, usiłujący wybłagać coś słodkiego na deser. Tak naprawdę, w każdej chwili, mógł wejść tam każdy, dlatego też musiał przez cały czas mieć się na baczności. I nie mógł pozwolić sobie na ujawnienie się ze swoim… zainteresowaniem.
Podszedł do jednej ze skrzyń, wzdychając ciężko. Jego pobyt na wyspie okama nie należał do najprzyjemniejszych, ale obfitował w różne, ciekawe… odkrycia. Jednym z nich była pewna pasja kucharza, którą ten starał się za wszelką cenę ukryć przed… Właściwie, to każdym. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek się o tym dowiedział, chyba spaliłby się ze wstydu.
Z rezygnacją pokręcił głową i uchylił wieko. W pewien sposób fakt, że musiał się ukrywać, nadawał temu jeszcze więcej przyjemności. Już nie raz uznawał, że chyba nie powinien tak się czuć, ale nagły zastrzyk adrenaliny za każdym razem, kiedy usłyszał jakiś podejrzany dźwięk sprawiał, że to stawało się jeszcze przyjemniejsze i tym bardziej chciał to powtórzyć. Ponownie zanotował w głowie, że dobrze byłoby zacząć się leczyć.
Odsunął kilka białych obrusów, żeby odsłonić materiał skryty pod nimi. Wiedział, że do tej konkretnej skrzyni nie zagląda nikt poza nim. To on odpowiedzialny był za stół, jak i całą kuchnię, a do tego nikt nie usiłował się dostać do kawałków materiału, żeby podwędzić trochę jedzenia. Kryjówka, wydawałoby się, idealna. Chociaż i tak blondynowi przemknęło przez myśl, że powinien rozejrzeć się za czymś lepszym. Nigdy nie mógł być pewny, czy któraś z dziewczyn nie uznałaby za dobry pomysł wyprać obrusów. Albo Usopp czy Franky stwierdziliby, że ich do czegoś potrzebują…
Odłożył swoje przemyślenia na później, zanurzając palce w delikatnym jedwabiu. Uniósł w górę wybrany obiekt. Kremowo-różowa sukienka była raczej prosta. Połać materiału opadała swobodnie w dół. Mężczyzna świetnie wiedział, że gdyby ją założył, sięgałaby mu do kolan, delikatnie podkreślając jego szczupłą sylwetkę. W miejscu utrzymywałyby ją wąskie ramiączka. Delikatna koronka w kolorze ciemniejszego różu znajdowała się jedynie na dość głębokim dekolcie. Oprócz niej, jedyną dodatkową ozdobą był cienki pasek w takim samym odcieniu, przewiązany tuż pod piersią, z przodu zapleciony w zgrabną kokardę. Kreacja zawiązywana była przez sznureczki znajdujące się z tyłu.
Właściwie, ubranie było wręcz skromne w swojej prostocie, idealne na letnią przechadzkę po plaży… Gdyby był kobietą. W jego przypadku, nawet coś takiego wywołało delikatne rumieńce na policzkach. Ponownie rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu, upewniając się, że jest sam.
Tak, podczas pobytu w królestwie Kamabakka, Sanji upodobał sobie noszenie sukienek. Nie mógł nic na to poradzić. Wręcz uwielbiał poczucie swobody, jaką dawał ten rodzaj ubioru. Nie to samo, co ciasne spodnie, które napinały się niebezpiecznie, kiedy podnosił nogę do kopnięcia. Dodatkowo, cienki materiał pozwalał, by powietrze swobodnie przepływało między jego kończynami, przyjemnie ochładzając skórę i kojąc mięśnie. To było prawie jak… Nawet nie potrafił znaleźć pasującego odpowiednika. Sądził, że chodzenie nago mogło się do tego równać, ale raczej nie przebywał w tej postaci zbyt długo. Zwyczajnie czuł się zbyt… niekomfortowo.
Podniósł się, uznając, że wystarczy już tego myślenia, jak na jeden wieczór. Zdjął marynarkę i pozbył się koszuli, układając je na pokrywie skrzyni, złożone w elegancką kostkę. Rozpiął również spodnie, opuszczając je nieco, na tyle, żeby trzymały się nisko na biodrach. Ponownie chwycił różowy materiał, przykładając go do swojego ciała. Uśmiechnął się sam do siebie i już miał zamiar założyć ubranie, kiedy usłyszał najgorszy dźwięk, jaki mógł w tej chwili.
Z przerażeniem odwrócił się, kiedy do jego uszu dotarł odgłos naciskanej klamki. Nie wierzył, że nie usłyszał kroków na zewnątrz. Już chwilę później, przez próg przelał się strumień światła, oślepiając czerwonego z wstydu kucharza, który wciąż był półnagi i przyciskał do siebie różową sukienkę. Sytuacja nie mogła być gorsza.
Los, jak to z nim bywa, postanowił udowodnić, że dla niego nie ma rzeczy niemożliwych.
- Kuk? Co ty odpierdalasz? - zapytał Zoro.

Zanim odłożył naczynia do zlewu, Zoro jeszcze raz przyjrzał się Sanjiemu. Po postawie kuka bez problemu mógł stwierdzić, że ten coś ukrywa. Miał dziwnie spięte mięśnie, jego oczy na nieco zbyt długo utykały w jednym punkcie i co chwila odlatywał gdzieś myślami. Szermierz wykorzystał chwilę, że tamten nie mógł go zobaczyć i uważnie zlustrował go wzrokiem. Tak, zdecydowanie coś ukrywał, ale raczej nie wyglądał, jakby się czegoś obawiał, albo jakby cierpiał w jakikolwiek sposób.
Zielonowłosy spokojnie umieścił pusty talerz w odpowiednim miejscu i skierował się do wyjścia. Uznał, że każdy miał prawo do swoich tajemnic, a póki nie stanowią one żadnego zagrożenia, nie powinien ingerować. Już na zewnątrz wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem. Może nawet taki kobieciarz, jak kuk, potrzebował czasami sobie ulżyć? Nie zdziwiłoby go to. Zerknął na szybko ciemniejące niebo. Tej nocy ponownie wypadała jego warta, a już niedługo pozostali powinni udać się do łóżek. Uznał, że później przypilnuje, żeby towarzyszowi nikt przypadkiem nie przeszkodził, a póki jeszcze wszyscy byli na nogach, sam się zdrzemnie.
Może i kłócili się z blondynem przy każdej nadarzającej się okazji (a czasami nawet i bez niej), ale wciąż byli towarzyszami, a Zoro uznawał go za przyjaciela. Poza tym, doskonale rozumiał tego typu potrzeby, w związku z czym, postanowił dopilnować, żeby nikt przypadkiem nie przyłapał go w trakcie. Taka sytuacja zapewne nie wpłynęłaby na kucharza zbyt dobrze, a potrzebowali załogi z całą siłą, praktycznie przez cały czas: nigdy nie wiadomo, kiedy zostanie się zaatakowanym na morzu.
Z tym postanowieniem, walnął się na łóżku w siłowni i przymknął powieki. Kiedy się obudził jakiś czas później, większość załogi już rozeszła się do kajut. Zielonowłosy zszedł na dół i zajrzał cicho do męskiej sypialni. Tak, jak myślał: Sanjiego tam nie było. Rozejrzał się niepewnie. Chyba dobrze byłoby wiedzieć, gdzie ten idiota może się podziewać.
Uznał, że dwa miejsca wydają się najbardziej prawdopodobne. Jako pierwsze postanowił sprawdzić łazienkę. I tak musiał się tam udać, za usilnymi namowami pęcherza, a na pobyt w tym miejscu miał całkiem dobre usprawiedliwienie.
Po dotarciu do odpowiednich drzwi, najpierw zapukał cicho. Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, nikt też w środku się nie poruszył, więc spokojnie wszedł, zastając puste pomieszczenie. Załatwiwszy swoje potrzeby, ponownie wyszedł na pokład, przyjmując, że Sanji musiał być w kuchni, miejscu, w którym czuł się najlepiej. Przez chwilę nawet myślał, że mógłby się upewnić, ale szybko porzucił ten pomysł. To byłoby zbyt… dziwne. Dlatego po prostu usiadł na pokładzie, ponownie zamykając oczy, jednak pozostając skupionym na otoczeniu. Gdyby zbliżył się jakikolwiek wrogi okręt, wiedziałby o tym.
Po kilku minutach usłyszał charakterystyczne kroki. W normalnych okolicznościach zapewne by je zignorował, świetnie zdając sobie sprawę z tego, że to tylko Luffy ponownie usiłował ukraść trochę jedzenia, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, co to mogło oznaczać. Podniósł się i szybkim krokiem zagrodził kapitanowi drogę.
- Zoro? - zapytał czarnowłosy, przechylając głowę i spoglądając na niego ze zdziwieniem. Nie spodziewał się, że jego pierwszy oficer przeszkodzi mu w wieczornej przygodzie, jak zwykł nazywać swoje próby kradzieży jedzenia. Do tej pory raczej pozostawał na nie obojętny…
- Kuk jest w środku – poinformował, wskazując na drzwi od kuchni. - Nie chcesz tam wchodzić – dodał jeszcze.
Jasne, gdyby kucharz po prostu tam był, Luffy z cała pewnością nie chciałby zostać przyłapany na nocnym zakradaniu się do tego pomieszczenia. Jednak w tej sytuacji, zapewne też wolałby tam nie wchodzić i to z nieco innych powodów. Chociaż tego szermierz wolał już nie dodawać.
- Ale ja jestem głodny – wyjęczał kapitan, błagająco spoglądając na przyjaciela.
Zoro westchnął cicho. Wiedział, że z tym chłopakiem to nie przejdzie. Musiałby po prostu wytłumaczyć mu, o co chodzi. Albo…
- Przyniosę ci coś z magazynu. Tylko nie wchodź do kuchni! - ostrzegł, odwracając się i kierując do wspomnianego pomieszczenia.
- Shishishi, dzięki, Zoro! - zawołał za nim radośnie czarnowłosy.
Roronoa pokiwał głową. Miał nadzieję, że blondyn nie oskarży go o podbieranie jedzenia. To mogło okazać się nieco bolesne. Zaczął się zastanawiać, czy podjął dobrą decyzję, ale szybko pozbył się taj myśli. Tak po prostu powinien zrobić, nie było innej możliwości.
Szybko dotarł do odpowiednich drzwi i bez namysłu chwycił klamkę. Nie zorientował się, że w środku ktoś jest, dopóki słabe światło księżyca nie wlało się do pomieszczenia, ukazując szczupłą sylwetkę, która znieruchomiała, wbijając przerażony wzrok w szermierza.
Zielonowłosemu zajęło jedynie chwilę zorientowanie się, co tak naprawdę widzi. Sanji stał na środku magazynu, a jego górna część garderoby leżała spokojnie na skrzyni obok. Do siebie przyciskał coś, co po kilku sekundach szermierz zidentyfikował jako różową sukienkę. Taką typowo kobiecą, jeżeli jakakolwiek sukienka mogłaby być nie-kobieca.
Zamrugał kilka razy, usiłując jakoś przetrawić obraz przed oczami. Nie udało się, dlatego po prostu wypalił:
- Kuk? Co ty odpierdalasz?

Obydwaj mężczyźni stali przez chwilę, po prostu wpatrując się w siebie nawzajem. Zoro usilnie starał się zrozumieć, co właśnie zobaczył, a Sanji miał nadzieję wymyślić jakąś odpowiedź, która chociaż w części uratuje jego dumę. Żadnemu się to nie udało.
- Ja… To tylko… - Kucharz zaciął się, wciąż nie będąc w stanie znaleźć jakiejś rozsądnej odpowiedzi.
- Czy ty właśnie… Próbowałeś to założyć? - upewnił się zielonowłosy, wskazując ręką na materiał, wciąż przyciskany do klatki piersiowej blondyna.
- Nie! - wykrzyknął tamten w odpowiedzi. Po uniesionych brwiach rozmówcy domyślił się, że tego nie kupił. Nie dziwił mu się. Nawet Luffy by się na to nie nabrał.
Usta szermierza drgnęły lekko, formując złowrogi uśmiech. To zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.
- Tylko… Nie mów nikomu. Proszę. - Sanji rzucił drugiemu mężczyźnie błagające spojrzenie. Nie do końca wierzył, że właśnie poprosił o cokolwiek tego cholernego glona, ale nie za bardzo miał inną możliwość. Gdyby ktoś jeszcze się dowiedział…
Roronoa już otwierał usta, zapewne, żeby rzucić jakiś złośliwy komentarz, kiedy obydwoje usłyszeli kroki na zewnątrz. Zoro bez słowa minął kucharza i z jednej ze skrzyń wyciągnął kawał kiełbasy. Kucharz miał zacząć protestować, kiedy spotkał się z sugestywnie uniesioną brwią. Nie wydał z siebie nawet najmniejszego dźwięku i odwrócił wzrok, udając, że wcale tego nie zauważył.
Zielonowłosy na chwilę opuścił pomieszczenie i rzucił w kapitana zdobytym kawałkiem mięsa.
- A teraz spadaj spać. I się tu więcej dzisiaj nie pokazuj! - warknął, na co czarnowłosy zasalutował mu radośnie, wypychając sobie usta zdobytym pożywieniem.
- Dzięki, Zoro! - zawołał jeszcze, znikając w męskiej sypialni.
Szemierz upewnił się, że chłopak zniknął, po czym wrócił do magazynu, gdzie Sanji usiłował schować wstydliwy ubiór do jednej ze skrzyń. Zielonowłosy oparł się swobodnie o ścianę pomieszczenia, obserwując ruchy swojego towarzysza. Na początku miał zamiar po prostu chwilę się z niego ponabijać, po czym zapomnieć o całej sprawie. Ale widok jego nagiej skóry sprawił, że wpadł na nieco inny pomysł…
- Ej, kuk! Nie chowaj jej! - rzucił rozkazującym tonem.
Blondyn wyprostował się niechętnie, wciąż zaciskając dłonie na różowym materiale. Z jawną wrogością, ale też pewną dozą niepewności, spojrzał na Roronoę.
- Dlaczego? - zapytał gwałtownie. Po czym zmrużył oczy. - Nie mów mi, że ty też…
Zoro zaśmiał się, słysząc sugestię. Że niby on miałby chcieć założyć coś takiego? Nie, to nawet przez myśl mu nie przeszło. Ale zdecydowanie inny obraz wpadł mu do głowy i, póki co, nie zamierzał jej opuścić.
- Oczywiście, że nie. Nie jestem tobą, zboczony kucharzyno – rzucił wyzywająco, zamykając drzwi do magazynu. Na szczęście, przez szczeliny wpadało wystarczająco dużo światła, żeby już po chwili jego oczy oswoiły się na tyle, że spokojnie mógł widzieć blondyna.
- W takim razie, dlaczego…
- Chciałeś ją założyć, prawda? Nie mam zamiaru ci w tym przeszkadzać – powiedział leniwym tonem, siadając na jakiejś skrzyni. Planował obejrzeć całe przedstawienie.
- Chyba zwariowałeś?! Nie mam zamiaru tego zrobić, dopóki ty tu jesteś! - Niemal natychmiast zaprotestował blondyn, robiąc krok do tyłu. W myślach sklął się za drugą część zdania. Mógł tego nie dodawać…
Roronoa wzruszył tylko ramionami i podniósł się, podchodząc do drzwi. To zachowanie zaniepokoiło kucharza. To nie było w stylu tego mcha, żeby tak łatwo się poddawać…
- Nie ma sprawy. Do niczego przecież nie będę cię zmuszać. Ciekawe, co Nami sądzi o tej kiecce? Zapytam ją rano…
- Dobra! - Desperacki i nieco przerażony okrzyk Sanjiego zatrzymał go w miejscu. - Zrobię to, w porządku? Tylko nikomu nie mów. Szczególnie Nami-san, albo Robin-chan…
Blondyn miał ochotę skopać tego przerośniętego glona, kiedy ten odwrócił się, a na jego ustach wymalował się ten zwycięski uśmieszek. Jednak nie mógł tego zrobić. Musiał się upewnić, że nikt więcej z załogi się o tym nie dowie. Nawet, jeżeli oznaczało to poniżenie się na oczach tego wkurwiającego gnojka.
- Cóż… Skoro tak stawiasz sprawę, to chyba muszę się zgodzić, prawda? - zapytał ironicznie Zoro, ponownie zajmując poprzednią pozycję.
Dłonie kucharza zacisnęły się z bezsilnej wściekłości. Nie mógł uwierzyć, że ta sytuacja naprawdę ma miejsce. To było zbyt nierealne, żeby działo się w rzeczywistości. To musiał być jakiś chory sen. Koszmar, żeby być dokładnym.
Machnięciem ręki szermierz dał znak, że ten powinien już zaczynać. Sanji przełknął ciężko ślinę i zignorował rumieniec, który podczas całego wydarzenia z delikatnego różu, zmienił barwę na dorodnego pomidora. Obiecał sobie, że glon kiedyś zapłaci za tą sytuację. Z tym postanowieniem, chwycił sukienkę i zaczął ją na siebie wciągać.
Powstrzymał się od rzucenia jej, kiedy usłyszał pomruk aprobaty, wydobywający się z gardła drugiego mężczyzny. Musiał po prostu przez to przebrnąć. To wszystko. A przynajmniej tak sobie powtarzał.
Kiedy delikatny materiał był na swoim miejscu, ponownie wbił wściekłe spojrzenie w zielonowłosego.
- Zadowolony? - zapytał, agresywnym tonem starając się zamaskować własne upokorzenie.
- Nie do końca – odpowiedział tamten, pozornie zawiedzionym głosem. Chociaż szeroki uśmiech na jego ustach mówił zdecydowanie coś innego. - Wydaję mi się, że nie powinieneś mieć na sobie spodni. - Wskazał ręką na rozpięty fragment garderoby, który wciąż trzymał się na biodrach blondyna i wyraźnie odcinał się pod cienkim materiałem.
- Chyba nie myślisz, że…? - zapytał kucharz z niedowierzaniem.
- Racja, chyba wymagam od ciebie zbyt dużo. Po prostu sądziłem, że nie chcesz, żeby ktokolwiek się dowiedział.
Blondyn zacisnął zęby, słysząc tę odpowiedź. On chyba nie mówił poważnie?! Przecież…
Jego wzrok spoczął na stalowej tęczówce szermierza. Nie było tam miejsca na kompromisy. Ani na żarty. Co oznaczało jedno: mówił poważnie.
- W porządku – warknął, odrywając od niego spojrzenie. Nie był w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego, nie w takiej sytuacji.
Z wahaniem chwycił za brzeg spodni i zsunął je z siebie, nerwowo naciągając materiał sukienki, żeby zakrywała jak najwięcej jego nóg. Ściągnięty fragment odzieży złożył szybko i dość niechlujnie, układając go obok pozostałych. Przez cały czas, zdawał sobie sprawę ze świdrującego wzroku zielonowłosego. Czuł się dziwnie. Ubranie, którego noszenie do tej pory sprawiało mu przyjemność, teraz stało się zbyt skąpe, zwiewne… Żenujące. I jeszcze, ze wszystkich ludzi, to Zoro musiał być tym, który widział go w tym stanie.
Wbrew pozorom, wcale nie bał się, że ten go wyda, gdy znudzi mu się ta zabawa. Może i darli ze sobą koty praktycznie bez przerwy, ale wciąż pozostawali towarzyszami. Znali się nawzajem i mogli sobie zaufać. Właśnie dlatego Sanji mógł być spokojny, że gdy tylko ta tortura się skończy, jego sekret pozostanie bezpieczny. Temat co najwyżej mógłby wypłynąć, gdy zostaliby sami. Nie, tym, co najbardziej go bolało, był fakt, że Zoro widział go w takim stanie. Poniżonego, w kobiecym ubraniu… Żałosnego. Chociaż starał się tego nie okazywać, Roronoa mu się podobał. Od samego początku, kucharz robił wszystko, żeby mu zaimponować, zdobyć jego uwagę. Sam nie wiedział, kiedy tak naprawdę przyznał przed samym sobą, że nie tylko pociąga go facet, to jeszcze tak irytujący, jak ten cholerny glon. Jednak w ten sposób wyglądała rzeczywistość i nie mógł jej zaprzeczyć.
A teraz… Wiedział, że właśnie stracił swoją szansę. Przecież po czymś takim, szermierz już nigdy na niego nie spojrzy. Już zawsze będzie kojarzył go jako nic niewartego kolesia w poniżającym kostiumie. Dlatego po prostu wbił wzrok w podłogę, czekając na wybuch śmiechu, który pogrąży go jeszcze bardziej. Albo kolejne polecenie, jeszcze gorsze od poprzednich. Nie wiedział, czego powinien spodziewać się w tej sytuacji, ale raczej niczego dobrego.
Nie drgnął nawet, kiedy usłyszał, jak Zoro podniósł się ze swojego dotychczasowego miejsca i obszedł go powoli. Po prostu mocniej zacisnął zęby, starając się ukryć drżenie ciała. Miał nadzieję, że reaguje tak przez chłód pomieszczenia, a nie ze względu na to świdrujące spojrzenie, które czuł na swoim ciele.
Zielonowłosy nieświadomie oblizał się, obserwując uważnie drugiego mężczyznę. W tej chwili blondyn wyglądał tak… bezbronnie. Zupełnie, jak przerażona ofiara, która wpadła w zasadzkę drapieżcy. I, chociaż zupełnie się tego nie spodziewał, podobał mu się ten widok. Szczupłe ciało delikatnie oplecione przez cienki materiał, drżało wręcz zapraszająco. Wzrok kucharza utkwiony był w podłogę, jakby już poddał się woli szermierza. Nawet napięte mięśnie szczęki wyglądały kusząco.
Tylko jedna rzecz nie pasowała do obrazka. Sznureczki, służące zapewne do pilnowania, aby sukienka się nie zsunęła, zwisały smętnie na plecach kucharza, jako, że ten nie miał możliwości zawiązać ich własnoręcznie. Roronoa uśmiechnął się delikatnie i podszedł, chwytając jeden z nich między palce.
- One powinny być zawiązane, nie uważasz? - zapytał, starając się utrzymać ten sam, złośliwy ton, co poprzednio. Nie chciał zdradzić się z dziwnym uczuciem, które zaczęło kiełkować w jego wnętrznościach. Sanji mógłby źle zareagować, dostrzegając w nim pożądanie…
- Nie sięgam – odparł kucharz, niemal w obronny sposób. Jego głos przepełniony był bezradnością i rezygnacją. Niby nic wielkiego, a jeszcze mocniej zadziałało na zielonowłosego.
- Zrobię to za ciebie – mruknął cicho, zgarniając obydwa końce i ściągając mocno. Przy okazji, niby przypadkiem, przejechał opuszkami palców po gołej skórze pleców blondyna. W odpowiedzi otrzymał kolejne drżenie.
Sanji zagryzł wargę, czując dłonie szermierza na swoich plecach. Zacisnął powieki, nie pozwalając, by cichy jęk wydobył się z jego gardła. Niestety, nie był w stanie powstrzymać w ten sposób delikatnego drżenia mięśni. Cholera, do tej pory jeszcze nigdy nie miał aż takich problemów z utrzymaniem swoich reakcji na wodzy. Ale obecna sytuacja zwyczajnie go przytłaczała. W swoim obecnym ubiorze czuł się zwyczajnie… bezbronny. Do tego Zoro. Kucharz nie potrafił określić, co się zmieniło w postawie szermierza, ale coś z pewnością. Jego aura była jakby silniejsza, bardziej drapieżna. Władcza, do tego stopnia, że miał ochotę się temu poddać. Do tego głos mężczyzny brzmiał inaczej. Albo po prostu blondyn to sobie wyobraził. Jednak, kiedy się odezwał, jego sposób mówienia, pomimo wciąż wyczuwalnej nutki złośliwości, był zdecydowanie bardziej… Seksowny. To słowo jako jedyne przychodziło mu do głowy. I nie był pewien, czy był to dobry znak, czy też wręcz przeciwnie…
Po chwili poczuł, jak sznureczki zaciskają się, ściągając za sobą materiał. Kucharz wyprostował się, czując, jak sukienka napina się, teraz przylegając ściśle do jego ciała. Wciągnął gwałtownie powietrze, czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Jednak po chwili on ustąpił, a wrażenie stało się bardzo przyjemne. Jak gdyby jego ciało nagle zostało zmuszone do przybrania odpowiedniej pozycji, która okazała się znacznie wygodniejsza od poprzedniej. Uniósł nieco głowę. Wciąż był zażenowany całą sytuacją, ale chwilowo zapomniał o tym szczególe, rozkoszując się nowym doznaniem.
- Teraz wygląda znacznie lepiej. - Głos szermierza wyrwał go z zamyślenia.
Gwałtownie odwrócił się, w końcu spoglądając w oko przyjaciela. Sam nie wiedział, co spodziewał się w nim dostrzec. Rozbawienie? Pogardę? Politowanie? Obrzydzenie? Może nawet nienawiść? Jednak to, co zobaczył sprawiło, że znieruchomiał, zszokowany swoim odkryciem.
W spojrzeniu Zoro malował się jedynie głód. Pożądanie w najczystszej postaci. Nagle Sanji poczuł się przytłumiony tym spostrzeżeniem. Bo świetnie zdawał sobie sprawę, co ono oznacza. I wcale nie czuł się przekonany, że jest na to gotowy. Jednak przemógł się, uświadamiając sobie, że druga taka sytuacja mogła się już nie powtórzyć. A wycofanie się teraz, oznaczało jasną odpowiedź: nie interesuje mnie to. Ani dzisiaj, ani nigdy.
Dlatego zmusił się do delikatnego uśmiechu, może nieco nerwowego. Zrobił krok do przodu, chociaż nie miał pojęcia, skąd znalazł na to odwagę.
- Podobam ci się? - zapytał zalotnie.
Na ustach Roronoy również pojawił się uśmiech. Ale znacznie inny. Ten był pewny, wyrażający zadowolenie i świadomość, że jego właściciel panuje nad sytuacją. Kucharz został brutalnie przyciśnięty do ściany. Jedna ręka szermierza przydusiła go delikatnie za podstawę szyi, a druga szybko zgarnęła obie dłonie kompana i zamknęła je w stalowym chwycie, tuż nad jego głową.
- Jak cholera. - Usłyszał w odpowiedzi, ale słowa już nie były ważne. Spojrzenie blondyna spoczęło na ustach drugiego mężczyzny, które zaczęły zbliżać się niepokojąco szybko do jego twarzy. Już chwilę później poczuł gorący oddech na swoim policzku. Przymknął oczy, czując, jak serce bije mu znacznie głośniej niż powinno. Spodziewał się, że ich wargi się spotkają, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego, głowa szermierza powędrowała nieco niżej, otulając gorącym powietrzem szyję blondyna i wciąż się poruszając.
- Co robisz? - zapytał niepewnie, czując, jak uczucie przenosi się w okolice klatki piersiowej.
- Zmieniłem zdanie – mruknął Zoro, nieruchomiejąc na chwilę, po czym gwałtownie uniósł głowę. Ich spojrzenia ponownie się spotkały. - Nie chcę oglądać cię w tej sukience.
- Co? - Nie zrozumiał Sanji. Przecież jeszcze chwilę temu, mężczyzna wydawał się zadowolony tym strojem.
Ukłucie niepokoju uderzyło w kucharza. A może właśnie doszedł do zmysłów? Przecież niemożliwe, żeby faktycznie się nim zainteresował. Był na to zbyt dumny… Blondyn znowu zrobił sobie jakieś głupie nadzieje. Cała sytuacja nie miała prawa się wydarzyć…
- Teraz mam ochotę zobaczyć, jak wyglądasz bez niej.
Sanji otworzył szerzej oczy. Bez niej? Czyli wciąż miał szansę? Uśmiechnął się delikatnie, kiwając głową.
- Musisz mnie najpierw puścić – zauważył, zaczynając się wykręcać z uścisku.
Niezbyt podobało mu się, że nie miał nawet odrobiny kontroli nad całą sytuacją. Chciał dotknąć ciała drugiego mężczyzny. Zatopić dłonie w jego włosach. Pocałować go. A mógł tylko stać, całkowicie zdając się na humory szermierza. A ten nie wydawał się śpieszyć.
- W takim razie, chyba sobie odpuszczę – wymruczał mu do ucha Zoro. Wzmocnił chwyt na rękach blondyna, uniemożliwiając mu wyrwanie się, a drugą dłoń zaczął przesuwać niżej, błądząc nią po jego klatce piersiowej.
Kucharz ponownie zagryzł wargę, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie wytrzymał długo. Cichy jęk wyrwał mu się z gardła, wbrew jego woli.
- Czyżby ci się to podobało? - zapytał zaczepnie Zoro, a jego dłoń wciąż poruszała się leniwie po klatce piersiowej blondyna, odmawiając zejścia niżej. Tylko się z nim drażnił, a Sanji już czuł, że przestaje nad sobą panować…
- Skończ… się bawić… - wysapał, wznawiając próbę uwolnienia się z uścisku. I znowu ponosząc porażkę na tym polu.
- Jesteś aż tak niecierpliwy? - Szermierz uśmiechnął się złośliwie, ale najwyraźniej postanowił nieco ulżyć towarzyszowi.
Opuścił rękę, która dotychczas drażniła kucharza i przysunął się bliżej. Drugą wciąż przytrzymywał nadgarstki blondyna, ale dla niego nie miało to już znaczenia. Nie, kiedy poczuł gorące wargi na swoich ustach. Łapczywie przysunął się do przodu, pragnąć poczuć jak najwięcej ciała drugiej osoby.
Nagle stężał, kiedy poczuł silne palce delikatnie zahaczające o skórę na jego udzie. Zielonowłosy nie przerwał pocałunku nawet na moment, ale teraz jedna z jego dłoni zaczęła przesuwać się w górę wzdłuż nogi partnera, delikatnie wsuwając się pod materiał sukienki. Zadrżał, na nowe doznanie. Nie było ono podobne do poprzednich, to wydawało się zbyt… intensywne. Natychmiast został przytłoczony przez wzbierające zażenowanie. Może nie miał zbyt dużego porównania, ale odnosił wrażenie, że gdyby miał na sobie spodnie, nie odczuwałby tego w ten sam sposób. A teraz, cała sytuacja po prostu go krępowała.
- Sto… Przestań – jęknął, usiłując odsunąć nieco głowę, żeby złapać oddech.
Zoro, ku jego zaskoczeniu, odsunął się nieco, zaprzestając jakichkolwiek dalszych działań. Spojrzał mu uważnie w oczy, a w jego spojrzeniu malowało się coś na kształt troski, chociaż kucharz był niemal pewny, że mu się to wydawało.
- O co chodzi? - zapytał poważnym głosem szermierz.
Sanji odwrócił wzrok, nie mogąc znieść intensywności spojrzenia drugiego mężczyzny. Przy okazji zastanowił się, w jaki sposób powinien wytłumaczyć swój problem?
- Po… Pozwól mi ją zdjąć – wydukał w końcu, uparcie wpatrując się w szparę między dwiema deskami na przeciwległej ścianie.
- Co? - Szermierz zamrugał zdziwiony, nie rozumiejąc nagłej prośby mężczyzny.
- Sukienkę. Chcę ją zdjąć. Jest… Uczucie w niej jest zbyt dziwne… Za bardzo… Intensywne… - ostatnie słowo wypowiedział niemal szeptem, ale po minie zielonowłosego doszedł do wniosku, że ten to chyba jednak usłyszał.
- Tylko o to chodzi? - upewnił się jeszcze. Kucharz tylko skinął głową. - W takim razie, nie ma mowy.
- Co?! - Głowa blondyna powędrowała do góry, a źrenice rozszerzyły się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
- To, co słyszałeś – drażnił się z nim Roronoa. - Póki co, zostajesz w niej.
- Przecież…
- Spokojnie. Poradzę sobie – wymruczał mu do ucha, ponownie przysuwając się bliżej.
Sanji spojrzał na niego z zaniepokojeniem. Po chwili poczuł, jak wzbiera w nim irytacja. Z całą pewnością nie zamierzał poddać się bez walki. Postawi na swoim, przynajmniej w tej jednej kwestii!
- Przestań! Po prostu chwilę poczekaj i pozwól mi…! - Podniósł głos, ale przerwał, kiedy palec kompana wylądował mu na ustach.
- Ćśśś… - Uciszył go, przesuwając się w taki sposób, że jego wargi niemal zahaczały o muszelkę ucha kucharza. - Ściany na tym statku wcale nie są takie grube… - dodał, spoglądając znacząco na drzwi.
Blondyn znieruchomiał. Czy Franky nie wspominał kiedyś, że kilka pomieszczeń było dźwiękoszczelnych? A jeżeli tak, to które to były? Czy magazyn do nich należał? Sypialnie na pewno, ale przecież w każdej chwili, ktoś mógł wyjść na zewnątrz. Do toalety, na przykład. Albo Luffy znowu zgłodnieje…
Zacisnął zęby, zapisując sobie w głowie, żeby nie wydawać z siebie zbyt głośnych dźwięków. Jednak wciąż nie zamierzał się poddawać. Szczególnie, gdy patrzył na ten uśmiech na twarzy szermierza. Wcale nie oznaczało to, że chciał to wszystko przerwać, wprost przeciwnie. Ale jego uparta natura upierała się, żeby walczył przynajmniej w tej jednej sprawie.
Dlatego uniósł lekko nogę. Mimo niewielkiej odległości, jaka dzieliła ich ciała, wyprowadził kopnięcie, wycelowane w żebra zielonowłosego. Zanim jednak cios zdołał wylądować, silna dłoń chwyciła go za łydkę, zatrzymując kończynę, po czym popchała ją do góry.
Sanji już miał zamiar zacząć się buntować na takie zachowanie, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ta pozycja była jeszcze gorsza od poprzedniej. Teraz nie tylko był unieruchomiony i przyciśnięty do ściany, ale też jedna z jego nóg uniesiona była wysoko w górę, przez co Zoro musiał mieć idealny widok na jego bieliznę. Właściwie, blondyn powinien być wdzięczny, że wciąż miał ją na sobie. Ale coś mu mówiło, że ten stan nie utrzyma się zbyt długo…
- Coś blokuje mi takie ładne widoki… - rzucił cicho Roronoa, oblizując się lekko. - Trzeba się tego pozbyć, nie uważasz?
Słysząc to, kucharz był w stanienie jedynie sprawić, by jęknięcie, które wydobyło się z jego gardła, nie było zbyt głośne.

Sanji opadł ciężko na podłogę, sapiąc głośno. Całe zajście było niesamowite. Chociaż wciąż czuł, jak pieką go policzki, kiedy przypomniał sobie o tym, w jakim stanie zobaczył go Zoro. I o tym, co później z nim robił…
Uśmiechnął się pod nosem. Nigdy nie spodziewał się, że jego mały sekret może mieć aż tak przyjemne konsekwencje. Szczególnie, że teraz bez przeszkód mógł wtulić się w tą ogromną klatkę piersiową i posłuchać tego cudownego bicia serca… Uchylił powieki, żeby spojrzeć na różowy kawałek materiału, który został rzucony w kąt już jakiś czas temu. Chyba jednak dobrze, że ją miał…
Z zamyślenia wyrwały go ramiona, oplatające go w pasie i przyciągające bliżej ciała szermierza. Gdy blondyn uniósł wzrok, zauważył, że mężczyzna wpatruje się w niego z uwagą, ale kąciki jego ust były uniesione.
- Nie podejrzewałbym cię o takie zainteresowania, brewko – rzucił leniwie. Wyglądał, jakby marzył tylko o śnie.
- Mogę powiedzieć to samo o tobie – odparł kucharz, samemu będąc na granicy przytomności. - Nie sądziłem, że aż tak ci się spodoba ten widok…
- Ja też – przyznał zielonowłosy.
Przez chwilę leżeli w milczeniu, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem.
- Wiesz… - zaczął powoli Zoro – wiem, gdzie dziewczyny trzymają nieużywaną już bieliznę… Gdybyś był zainteresowany… - wymamrotał, nieco zażenowany własnym pomysłem.
Sanji zamrugał, zaskoczony propozycją. Właściwie… Dlaczego by nie? Skoro sukienki były aż tak wygodne, to kto wie, może coś innego również… Zarumienił się, wyobrażając sobie, jak mógłby wyglądać, zakładając biustonosz… Zerknął na szermierza, który co prawda na niego nie patrzył, ale najwyraźniej wciąż czekał na odpowiedź. Czy jemu też by się to spodobało…?
Mentalnie wzruszył ramionami. Jak to się mówi: raz kozie śmierć.
- Jasne – powiedział w końcu, wzdychając lekko. Po czym wtulił twarz w skórę drugiego mężczyzny. - Ale nie dzisiaj.
Usłyszał cichy śmiech.
- Nie ma sprawy… - Przez chwilę panowała cisza, więc kucharz był pewny, że Roronoa zasnął. Ale po kilku sekundach usłyszał jeszcze: - Dobranoc, Sanji.
Uśmiechnął się.

- Dobranoc, Zoro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz