środa, 4 stycznia 2017

"Bajki na Dobranoc" cz.4 [OP]

Tytuł: Bajki na Dobranoc
Fandom: One Piece.
Status: zakończone.

Część: 4/4
Ostrzeżenia: spoilery, trochę angstowe.

Uwagi: future!fic, znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia treści.
Opis: Luffy spełnił swój cel i został królem piratów. Razem z resztą załogi pływają teraz po morzu, szukając kolejnych przygód. Zostają zaatakowani przez marynarkę. Wszystko wydaję się iść dobrze, dopóki jeden z pocisków nie zaczyna wydzielać z siebie tajemniczego dymu. Wszyscy, poza Luffym, przemieniają się w pozbawione pamięci dzieci. Jedyną rzeczą, która łączy gumiaka z przeszłością, jest ich dziennik pokładowy. W czasie, kiedy wraz z Lawem usiłują wszystko odkręcić, opowiada przyjaciołom ich przygody w ramach bajek na dobranoc...



~~~~
- Ich następnym celem była Water 7, wyspa słynąca ze wspaniałych cieśli. Za zdobyte na niebiańskiej wyspie pieniądze, chcieli naprawić statek - ogłosił wesoło Luffy, ponownie zajmując swoje stałe już miejsce na podłodze.
Powoli zaczynał się do niego przyzwyczajać tak bardzo, jak do rzeźby dziobowej. A to było niezłe wyróżnienie dla jakiegokolwiek miejsca.
Jego przyjaciele rozłożeni byli na swoich łóżkach i z zainteresowaniem słuchali o kolejnych przygodach tajemniczych piratów. O tym, jak odwiedzili stocznie, jak dowiedzieli się, że Merry nie można już naprawić, o ukradzionych pieniądzach, rodzinie Franky'ego. Wstrzymywali oddech, gdy doszło do rozłamu w załodze, gdy dowiedzieli się o sekretnej organizacji: CP-9, oraz podczas opowieści o Aqua Lagunie.
Monkey zakończył swoją opowieść w momencie, w którym prawie cała załoga, plus tajemniczy Sogeking, ruszyli morskim pociągiem, żeby uratować swoją przyjaciółkę. Wiedział, że zrobiło się już późno, dlatego postanowił resztę opowiedzieć następnego wieczoru.
- Pokłócili się o statek? - zapytała z niedowierzaniem Nami.
- Tak po prostu zdradził kapitana? - Zoro najwyraźniej miał nieco inne poglądy w tej sprawie.
- Ale przecież ten statek był z nimi bardzo długo... - wtrącił się nieśmiało Chopper.
- Skoro tamci powiedzieli, że nie da się go naprawić, to dalsze pływanie na nim mogło być naprawdę niebezpieczne – zauważył Franky.
- A co z panią archeolog? - zapytał Sanji.
Luffy zaśmiał się, słysząc tyle pytań.
- Co się z nimi dalej działo, opowiem dopiero jutro. Nie chcę wam nic dzisiaj zdradzać – ogłosił, uśmiechając się przy tym. Cieszyło go, że jego opowieści wywoływały tak żywe reakcje.
- A statek? - dopytywał Usopp.
- To również jutro. A dzisiaj jest już pora, żeby pójść spać – poinformował, podnosząc się i podchodząc do drzwi.
- Dobranoc. - Dotarł do niego zgrany okrzyk, więc uśmiechnął się jeszcze szerzej i odpowiedział wesoło:
- Dobranoc!
Po czym zgasił światło i opuścił pomieszczenie.
*
Luffy siedział w kuchni, jedząc kawałek mięsa, kiedy do pomieszczenia wszedł Franky. Zerknął w stronę kapitana i przywitał się swoim typowym, donośnym głosem.
- Oi, Luffy!
- Hej, Franky! Co jest? - zapytał w odpowiedzi król piratów, odkładając na chwilę posiłek z powrotem na talerz.
- Mój nowy wynalazek nie wyszedł – wyjaśnił przybitym głosem cyborg.
- Dlaczego? Nie działa?
- Właśnie działa... I to jest problem...
Chłopak pokrótce wyjaśnił, o co mu chodziło. Wymyślił automatyczną siekierę, która miała ułatwiać ścinanie drewna na ognisko, bądź na różne materiały. Postanowili ją wypróbować. Tylko, że w momencie, w którym ta zaczęła pracować, do pracowni wpadła Nami, chcąc się zapytać o coś przyjaciela. Skończyło się na tym, że fryzura nawigatorki została delikatnie skrócona, a cieśli oberwało się za tworzenie „niebezpiecznych i morderczych machin”.
- Powinieneś być ostrożniejszy, kiedy testujesz nowe rzeczy – zauważył Luffy. Wiedział, że wynalazki przyjaciela są bardzo dobre, ale temu dzieciakowi wciąż było brak doświadczenia jego starszej wersji. A Monkey nie chciał, żeby komuś stała się krzywda.
- Tak, masz rację – zgodził się z nim niebieskowłosy. - Ale chyba już nie będę niczego budował – dodał po chwili zastanowienia.
- Dlaczego? - Król piratów spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Bo moje wynalazki są złe – mruknął chłopak niechętnie.
- One nie są złe! - zaprzeczył niemal natychmiast gumiak.
- Ale robią złe rzeczy!
- To nie znaczy, że są złe.
- Nie rozumiem... - przyznał Franky.
- Maszyny nie są złe ani dobre. Wszystko zależy od ludzi, którzy z nich korzystają.
Wyjaśnienia kapelusznika najwyraźniej nie przekonały jego młodszego towarzysza, dlatego Luffy zastanowił się nad jakimś przykładem.
- Popatrz na to mięso – powiedział w końcu, decydując się na swój ulubiony przykład. - Jest smaczne i można się nim najeść. Czyli jest dobre. Ale jeżeli ktoś jest bardzo niemiły, to może pokazać je komuś głodnemu, po czym nie dać mu kawałka i sam zjeść wszystko. Wtedy mięso jest użyte do złych celów.
Franky zaśmiał się, słysząc to dziwne porównanie. Nijak to do niego nie przemówiło, ale zrozumiał, co kapitan chciał mu przekazać.
- Czyli moja automatyczna siekiera...?
- Idź, przetestuj ją na drzewach na wyspie – poradził Luffy, ponownie skupiając swoją uwagę na jedzeniu, które wołało go coraz głośniej...
- Tak zrobię! - zdecydował. - Dzięki, Luffy!
- Nie ma sprawy – wymamrotał, chociaż cieśla nie do końca go zrozumiał przez pełne usta. Mimo to, wybiegł z kuchni, zadowolony z przebiegu rozmowy.
*
- Co było dalej? - Pytania dotarły do uszu gumiaka, jeszcze zanim ten otworzył do końca drzwi.
Zaśmiał się, zadowolony z zainteresowania, jakie wzbudził. Rozsiadł się wygodnie na podłodze i rozpoczął swoją opowieść.
Opisał ich szaloną jazdę przez sztorm, dotarcie na Ennies Lobby oraz walki, które tam odbyli. Powiedział o tym, jak zmusił Robin do przyznania się, że chce żyć, o wypowiedzeniu wojny całemu światu oraz ich dalszych walkach z członkami CP-9. Opisał ich ucieczkę przed Buster Call na pokładzie Merry, o ich pożegnaniu ze statkiem, otrzymaniu nowego, zyskaniu nowego załoganta, a w końcu: o pogodzeniu z Usoppem.
Gdy skończył, rozejrzał się uważnie, a w pomieszczeniu jeszcze przez chwilę panowała cisza.
- Statek ich uratował? - zapytał w końcu Chopper.
- To był suuuper statek! - wykrzyknął Franky.
- Dobrze, że uratowali archeolog – uznała Nami, ocierając wierzchem dłoni wilgotne oczy.
- Dlaczego ona na początku nie chciała z nimi wracać? - zainteresował się Usopp.
- Dobre pytanie – uznał Luffy, zamyślając się na chwilę. - Hej, Robin! Co ty o tym myślisz?
Zapytana dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, ale już po kilku sekundach udzielała ostrożnej odpowiedzi.
- Prawdopodobnie bała się, że ich też może stracić. Wcześniej bała się zaufać komukolwiek, ale gdy już znalazła przyjaciół, nie chciała, żeby przez nią zginęli.
- Rozumiem. - Monkey posłał jej szeroki uśmiech.
Zoro najwyraźniej nie mógł zrozumieć innej rzeczy.
- Dlaczego strzelec tak długo nie mógł przeprosić? - zapytał, marszcząc brwi.
Dla niego było to oczywiste, że po takiej kłótni nie mógłby tak po prostu powrócić do załogi. Miał również przeczucie, że dla takiego kapitana sam byłby gotów na duże poświęcenia. Chociaż... Czy to Luffy nie był ich kapitanem? Szermierz uznał, że dla niego też mógłby zrobić dużo...
- Pewnie duma mu na to nie pozwalała – uznał król piratów.
- Dlaczego ją w końcu porzucił? - dopytał Brook.
- Dlaczego...? - Chłopak zerknął na Usoppa. - Jak uważasz?
- Bo... - długonosy zawahał się. - Pewnie uznał, że jego przyjaciele są dużo ważniejsi niż jego duma! Nie chciał ich stracić.
- Rozumiem. - Luffy podniósł się i otrzepał spodnie z niewidzialnego pyłu. - Teraz pora, żeby pójść spać – zdecydował.
Ignorując zgodny jęk zawodu, ruszył do drzwi, gasząc po drodze światło.
*
- Panie Kapitanie? - zaczęła nieśmiało Robin, podchodząc do dziobu, na którym znajdował się Luffy.
- O co chodzi? - zapytał tamten, odwracając głowę w kierunku zbliżającej się dziewczyny.
- Zastanawiałam się nad twoją wczorajszą opowieścią... - przerwała, jakby nie będąc do końca pewną, w jaki sposób ma poprowadzić dalszą rozmowę.
Luffy obrócił się tak, żeby być całym ciałem zwróconym w stronę młodej archeolog. Posłał jej ciepły uśmiech i pokiwał głową, dając znak, że może kontynuować.
- Ta archeolog... Przecież ona nie miała nikogo. Jak udało jej się wytrzymać tyle czasu samej? - zapytała w końcu, podchodząc jeszcze bliżej.
- Po prostu robiła wszystko co mogła, żeby przeżyć – odparł król piratów.
- Ale dlaczego? Po tylu latach... Przecież mogła się po prostu poddać!
- Gdyby się poddała, to nigdy nie spotkałaby tej załogi, prawda?
- Ale nie miała pewności, że ich spotka. Ja... Myślę, że bym się poddała – przyznała cicho brunetka.
- Nie poddałabyś się! - zapewnił ją Luffy, ześlizgując się ze swojego miejsca na pokład i podchodząc do niej. - Jesteś silna, wiesz? Poza tym, ktoś kiedyś powiedział: „Nikt nie urodził się na tym świecie, żeby być sam”... Czy jakoś tak.
Robin spojrzała na twarz starszego chłopaka. Po chwili uśmiechnęła się, mocno czymś rozbawiona.
- Nie jesteś zbyt dobry w zapamiętywaniu, prawda, panie Kapitanie? - zapytała z cichym śmiechem.
- Oi, odczep się – burknął Monkey, chociaż w jego oczach błyskały wesołe iskierki. Cieszył się, że pomógł swojej przyjaciółce.
- Dziękuję – powiedziała jeszcze, po czym odwróciła się i odbiegła w sobie tylko znanym kierunku.
Pirat uśmiechnął się i powrócił na swoje poprzednie miejsce. W dalszym ciągu czekał...
*
Luffy z wielkim uśmiechem na ustach rozpoczął opowieść o kolejnej części ich podróży, z satysfakcją obserwując, jak bardzo cała reszta jest nią zafascynowana.
- W tej mgle natknęli się na statek widmo! - oświadczył podniesionym głosem, a kilka mniej odważnych osób podskoczyło na swoich łóżkach, nieco głębiej wsuwając się pod kołdry.
Z entuzjazmem opisywał wejście na pokład i spotkanie Brooka: kościotrupa dżentelmena. Całkiem sprawnie przeszedł przez historię muzyka o losie jego załogi, ukradziony cień i dotarcie na wyspę, która okazała się nie być wyspą a statkiem. Przypomniał sobie o spotkaniu z różnymi zombie, o Hogbacku i jego umiejętnościach, wreszcie o walce z Ozem. Wspomniał również o ich walce z Kumą, która na szczęście skończyła się względnie dobrze. Na końcu opowiedział o wspaniałym przyjęciu i ostatecznym dołączeniu Brooka do załogi.
Zoro poruszył się niespokojnie, gdy słyszał wersję gumiaka odnośnie walki z Kumą. Coś mu nie pasowało, jednak nie był w stanie określić, co dokładnie. Do tego miał wrażenie, jakby bardzo nie chciał, żeby kapitan się o tym dowiedział. Ale przecież to nie miało sensu. Nie miał prawa wiedzieć, jak to wyglądało naprawdę... Prawda?
W tym samym czasie, jeszcze dwie osoby miało podobne myśli, jednak żaden z nich nie odezwał się głośno. Czuli, że nie powinni się wtrącać i tego się trzymali.
- Co się stało z tymi, którzy żyli na wyspie? - zapytała Nami.
- Odzyskali swoje cienie – odparł Monkey.
- A muzyk? Co z jego obietnicą? - drążył Franky.
- Dalej dążył do tego, żeby ją wypełnić. - Luffy wzruszył ramionami. Zauważył, jak Brook powoli kiwa głową.
- Obietnica, której nawet śmierć nie jest w stanie powstrzymać... - mruknął cicho, przypominając sobie ich rozmowę sprzed jakiegoś czasu.
Król piratów uśmiechnął się, rozumiejąc, że do przyjaciela powoli zaczyna docierać znaczenie jego słów.
Odpowiedział jeszcze na kilka pytań, po czym powoli opuścił pomieszczenie i udał się w kierunku własnego łóżka. Jutro... Tak, już jutro będzie musiał przynajmniej częściowo poruszyć TAMTEN moment. Nie chciał tego, a jednocześnie uważał, że powinien to zrobić Tak było sprawiedliwiej dla towarzyszy, a jednocześnie... Miał wrażenie, że jemu też to może pomóc. W końcu oni zawsze byli jego wsparciem. Ten moment nie powinien być wyjątkiem.
*
Z płytkiego i niespokojnego snu przebudził go dźwięk kroków przed drzwiami do pokoju. Otworzył szeroko oczy, nasłuchując. Po chwili jednak odprężył się, rozpoznając osobę, czającą się na zewnątrz.
- Luffy? - cichutkie pytanie niemal zostało zagłuszone przez delikatne skrzypienie zawiasów, jednak gumiak nie miał problemów z dosłyszeniem go.
- Co się stało, Chopper? - zapytał renifera, unosząc się na łokciach.
- Bo ta twoja dzisiejsza historia była straszna i ja tak bardzo się boję... - powiedział nieśmiało lekarz, przestępując z nogi na nogę. - Mogę spać dzisiaj z tobą?
Monkey uśmiechnął się pod nosem. Na początku bał się, że stało się coś gorszego, ale słowa niebieskonosego przypomniały mu, że mimo wszystko, wciąż miał do czynienia z dziećmi. A renifer nigdy nie należał do najodważniejszych osób.
- Oczywiście – zapewnił.
Jego materac może nie był największy, ale wciąż powinien starczyć do pomieszczenia jeszcze jednego, niewielkiego ciała. A król piratów był w stanie poświęcić komfort spania samemu, jeżeli miało to poprawić samopoczucie przyjaciela.
- Dziękuję – ucieszył się Chopper i szybko wskoczył na łóżko, starając się nie zając zbyt dużo miejsca.
- Tylko się nie wierć – zastrzegł jeszcze Luffy, chociaż wiedział, że nie ma to większego znaczenia. Sam zawsze spał w najdziwniejszych pozycjach, i nieraz budził się z reniferem na twarzy. Zwłaszcza po różnych imprezach. Nie było to coś, co mogłoby mu przeszkadzać.
- Mhm... - zamruczał lekarz sennie, pewnie nawet nie do końca zdając sobie sprawę, na co się zgodził.
Wkrótce później obydwoje już spali jak zabici.
*
- Luffy, wciąż tu siedzisz? - zapytała Hancock, zbliżając się do mężczyzny, który zawładnął jej sercem.
- Jeszcze ich nie ma – zauważył niemrawo Monkey, nawet się nie obracając.
- Dlaczego aż tak bardzo chcesz, żeby już wrócili? - zapytała cesarzowa. Nie lubiła tego całego Trafalgara. Był mężczyzną. A teraz dodatkowo zwracał na siebie zbyt dużo uwagi Luffy'ego.
- Torao powiedział, że gaz cały czas działa – wytłumaczył zwięźle.
Chociaż miał również drugi powód. Nienawidził czekać. Nie potrafił tego robić. Gdyby nie przyjaciele, zapewne popłynąłby razem z piratami serca, żeby samemu też szukać lekarstwa i chociaż tymczasowo móc skupić się na czymś innym. Ale nie mógłby zostawić ich samych, jeżeli sytuacja tego nie wymagała.
Boa pokiwała głową. Rozumiała ukochanego. Jednak chciała, żeby przestał myśleć o całej tej sprawie i chociaż raz skupił się na niej...
- W moim pałacu jest przygotowany bankiet. Jeżeli zechcesz dołączyć, będę zaszczycona - oznajmiła.
Na wzmiankę o jedzeniu, król piratów zainteresował się nią. Pokiwał głową, uznając, że przecież może czekać, jedząc pyszne mięsko...
*
- Igła Log Pose zaczęła wskazywać pionowo w dół! - poinformował Luffy, kiedy już umieścił się wygodnie na swoim stałym miejscu.
Sprawnie opisał ich próby dostania się do celu podróży, przy użyciu łodzi podwodnej, spotkanie syreny Camie, starcie z bandą Duvala, a w końcu, dotarcie na archipelag Sabaody. Tam wspomniał o odwiedzeniu parku rozrywki oraz porwaniu Camie. Opowiedział o ataku na aukcję niewolników, uderzeniu jednego z Tenryuubito, ich walce z marynarką oraz obietnicy spotkania za trzy dni. Skończył na tym, kiedy zostali pokonani i wysłani w różne miejsca przez Kumę.
Gdy skończył, odetchnął głęboko i wyprostował się. Czekał na jakąś reakcję ze strony towarzyszy, jednak ci milczeli, oszołomieni historią. W końcu to Zoro był tym, który przełamał ciszę.
- Oni przeżyli, prawda? - zapytał niepewnie. To przecież miała być opowieść o wspaniałych piratach! Nie mogli tak po prostu zginąć w połowie swojej drogi...
- Tak, przeżyli. - Monkey pokiwał głową. - Zrozumieli jednak, że wciąż są za słabi, żeby podróżować po drugiej połowie Grand Line.
Nikt się więcej nie odezwał, każdy zagłębiony w swoich własnych myślach. Dlatego po chwili gumiak po prostu podniósł się i skierował w stronę drzwi.
- Dobranoc – powiedział zanim wyszedł.
Odpowiedział mu zgodny, choć nieco niemrawy pomruk.
*
Było już późne popołudnie, kiedy Luffy poderwał się ze swojego miejsca i biegiem skierował się na mury, otaczające port. Stamtąd obserwował, jak z morza powoli wyłania się kadłub łodzi podwodnej. Amazonki, które stały przy bramie, zrozumiały jego pozę dlatego bez zbędnego zwlekania rzuciły się, aby wpuścić piratów na swoją wyspę.
- Mugiwara-ya, wiemy, gdzie to jest. - To były pierwsze słowa Lawa, kiedy tylko stanął na pokładzie i zauważył młodszego przyjaciela.
- Mamy po to płynąć? - zrozumiał bez dodatkowego tłumaczenia.
Mina chirurga powiedziała mu wystarczająco. Wiedzieli, gdzie znajduje się lekarstwo, ale jeszcze go nie zdobyli. Oznaczało to, że potrzebowali jego pomocy podczas ataku. W końcu były jakieś dobre wiadomości.
- Tak. Uzupełnimy tylko zapasy. Jeżeli wypłyniemy jeszcze dzisiaj wieczorem, w ciągu czterech dni powinniśmy być z powrotem – poinformował Trafalgar, schodząc na ląd. Monkey pokiwał głową.
- Powiem Hancock, że wypływamy. Zajmie się resztą i... - zawahał się. - Myślisz, że zdążę im jeszcze coś opowiedzieć?
Lekarz obrócił się i spojrzał krytycznie na swoją załogę. W myślach przeliczył, ile czasu im to wszystko zajmie. W końcu pokiwał głową.
- Tak. Tylko nie zwlekaj za bardzo.
- Dzięki, Torao! - Gumiak rozpromienił się. Doskoczył jeszcze do Lawa, by zamknąć go w mocnym uścisku i poleciał w głąb wyspy, zapewne udając się na poszukiwania cesarzowej piratów.
Chirurg pokręcił głową, nie mógł jednak pozbyć się niewielkiego uśmiechu, wkradającego mu się na usta. Sam również cieszył się, że był w stanie pomóc przyjacielowi. I, że ten niedługo powinien przestać chodzić taki przybity.
*
- Popłynę z wami! Jeżeli się do was przyłączę, znacznie łatwiej pokonacie wroga! - deklarowała Hancock, spoglądając na ukochanego. Naprawdę chciała mu pomóc.
- Musisz zostać i pilnować moich towarzyszy. Nie chcę, żeby coś im się stało. Ta wyspa jest najbezpieczniejszym miejscem, o którym jestem w stanie pomyśleć – odparł niemal natychmiast Luffy. Nie był pewien, skąd nagle tyle w nim logiki, ale w tej chwili nie był w stanie o tym myśleć.
Kłócąc się z cesarzową tracił cenny czas, a naprawdę chciał się jeszcze pożegnać z przyjaciółmi.
- Skoro tak uważasz, to oczywiście tak zrobię – zgodziła się szybko Boa, kiwając energicznie głową. - Możesz być pewien, że tutaj będą bezpieczni!
- Dzięki, Hancock! - zawołał, uśmiechając się promiennie i obrócił się na pięcie, żeby pognać z powrotem na swój okręt.
- Luffy...! - krzyknęła za nim kobieta, chcąc coś jeszcze dodać.
- Nie ożenię się z tobą! - oznajmił, machając jej ręką.
*
Gdy wszyscy już umieścili się w swoich łóżkach, Luffy rozpoczął kolejną część opowieści.
- Kapitan po trzech dniach lotu wylądował na pewnej wyspie. Okazało się, że jest to ta sama wyspa, na której obecnie jesteśmy, Amazon Lily!
Streścił swój pierwszy pobyt na wyspie kobiet, w jaki sposób przekonał do siebie mieszkanki oraz w jak dowiedział się o egzekucji brata. Opowiedział, o podróży do Impel Down, o wszystkich przygodach, które go tam spotkały oraz o momencie, w którym dowiedział się, że się spóźnił. Opisał później wielką ucieczkę z podwodnego więzienia oraz poświęcenie, którego dokonał Bon Clay. Skończył w momencie, kiedy ukradzionym marynarce statkiem płynęli w stronę Marinford, by powstrzymać egzekucję.
Głosy na zewnątrz sugerowały, że powinien już się zbierać, dlatego skończył w tym momencie i czekał na ewentualne pytania.
Tego dnia również panowała cisza, ale tym razem wydawała się inna. Było w niej więcej napięcia i niepewności. Monkey przez chwilę zastanawiał się, co mogło być tego przyczyną, ale zanim zdążył dojść do jakiś wniosków, odezwała się Robin.
- Panie kapitanie, czy to prawda, że dzisiaj wypływasz? - zapytała.
- Tak. Torao powiedział, że znaleźli lekarstwo. Musze im pomóc je zdobyć – wytłumaczył.
- Jeszcze... Bo my się zastanawialiśmy... - przerwała na chwilę, jakby na zebranie myśli. Pozostali jednak dawali jej wyraźny znak, żeby kontynuowała, więc ta posłuchała. - Czy to ty byłeś tym „kapitanem” z historii?
Luffy zamrugał kilka razy. No tak, przecież to było wiadome, że oni w końcu się domyślą. Uśmiechnął się smutno. Przecież jego towarzysze byli inteligentni.
- Tak, to ja – przyznał.
Usłyszał cichy szelest materiału, więc podniósł wzrok, który opuścił wcześniej, chociaż sam nie wiedział, kiedy. Jego przyjaciele ześlizgnęli się na ziemię i podbiegli do niego, żeby go przytulić. Gumiak był nieco zaskoczony tym gestem, ale go odwzajemnił.
- Uważaj na siebie i wróć do nas. - Usłyszał, chociaż nie był pewien, kto to powiedział.
Pokiwał głową.
- Oczywiście, że wrócę! Torao was wyleczy – obiecał jeszcze, po czym podniósł się. - Muszę już iść. A wy idźcie spać.
Niechętnie, ale się zgodzili i wrócili do łóżek. Luffy jeszcze tylko upewnił się, że wszyscy leżą wygodnie, po czym zgasił światło i wyszedł na zewnątrz.
*
Law obserwował, jak Luffy mija kilku załogantów, którzy wnosili na pokład ostatnie skrzynki z prowiantem i wskakuje na jego statek.
- Zaraz wypływamy – poinformował tylko.
- Jasne. - Król piratów pokiwał głową.
Razem weszli w głąb łodzi podwodnej, kierując się do pomieszczenia, w którym przebywał nawigator.
*
- Mugiwara-ya, w ciągu kilku godzin powinniśmy dotrzeć – poinformował Law, zaglądając do mesy, w której obecnie siedział król piratów.
Ten pokiwał głową, kończąc posiłek. Był to już ich drugi dzień od wyruszenia w morze. Przez ten czas przyjaciele mieli niewiele szans na rozmowę. Yonko cały czas musiał się czymś zajmować. To nadzorował naprawę jednego z silników, to siedział nad swoimi notatkami, starając się porównać wyniki badań, które przeprowadził na szybko jeszcze na Amazon Lily... Monkey też się nie nudził. Spora część piratów serca nie potrafiło przepuścić okazji potrenowania z największym obecnie piratem.
Teraz jednak obydwoje mieli chwile wytchnienia. Dlatego mogli spokojnie porozmawiać.
- Jak się czujesz? - zapytał Trafalgar, przyglądając się uważnie młodszemu chłopakowi. Nie mógł nie zauważyć, że rozstanie z załogą, mimo wszystko, odbiło się na nim.
- Lepiej – powiedział gumiak, posyłając mu słaby uśmiech. - Teraz przynajmniej będę mógł walczyć.
Chirurg pokiwał ze zrozumieniem głową. Znał słomianego całkiem dobrze. Wiedział, że dla niego czekanie na tamtej wyspie musiało być bardzo męczące. I strasznie wykańczające psychicznie. Chłopak nigdy nie należał do ludzi, którzy potrafią długo usiedzieć w miejscu.
- Laboratorium znajduje się na klifie, na najbliższej wyspie – zaczął tłumaczyć, chcąc skupić się na najważniejszych, w tej chwili, kwestiach. - Moja załoga zostanie w łodzi. Na ląd zejdziemy we dwójkę. Gdy tylko wyskoczymy, statek ponownie się zanurzy, żeby nie był narażony na atak.
- Czyli będę mógł pójść na całość? - W oczach Luffy'ego pojawiły się błyski ekscytacji.
- Najpierw będziemy musieli zdobyć lekarstwo, co oznacza, że nie powinniśmy niczego rozwalać. Ale gdy już będziemy je mieć, możesz robić, co ci się podoba.
Monkey pokiwał głową. Podobał mu się ten plan.
*
- Kapitanie, za pięć minut nastąpi wynurzenie – zameldował jakiś chłopak.
Law pokiwał głową.
- Pójdziemy w pobliże śluzy. Gdy zejdziemy na ląd, macie się natychmiast zanurzyć. Pojawicie się, kiedy wydam taki rozkaz – rzucił, kierując się w stronę wyjścia.
- Tak jest! - Podwładny zasalutował, po czym ponownie skupił się na przyrządach.
- Gotowy? - zapytał jeszcze chirurg, kiedy Luffy przyłączył się do niego w drodze do śluzy.
- Oczywiście! - krzyknął energicznie gumiak.
Oczy płonęły mu tłumioną agresją. Teraz, przed walką, całe przerażenie zniknęło. Została tylko wściekłość. Uratuje przyjaciół, a marynarka zrozumie, dlaczego nie powinni zadzierać z załogą króla piratów!
*
- Jakieś pięć metrów pod nami powinny być drzwi – rzucił Law, przyglądając się niewielkiej mapce, wyciągniętej z kieszeni.
- Idziemy tam – zarządził Luffy i zeskoczył na skały poniżej. Już chwilę później stał na niewielkiej platformie, całkiem sprytnie ukrytej, naprzeciwko potężnych, metalowych drzwi.
Gdy opuścili pokład łodzi, odkryli, że znajdują się kilkadziesiąt metrów od swojego celu. Prawdopodobnie właśnie dlatego jeszcze nie wywołali żadnego alarmu. Dzieląca ich odległość pokonali, wpinając się po skałach, a teraz stali przed najbliższym wejściem, do którego mogli się dostać.
- Laboratorium powinno być w podziemiach, dlatego kieruj się niżej – przypomniał Trafalgar. - Zaraz zajmę się tymi drzwiami... - mruknął jeszcze, ale nie zdążył nic zrobić.
- Gomu gomu no bazooka! - wrzasnął Luffy, a drzwi, razem z fragmentem ściany, wleciały do wnętrza budynku, robiąc dziurę w przeciwległej ścianie.
- Tak też można... - Yonko pokręcił zrezygnowany głową.
Monkey nie słuchał, tylko wpadł do budynku i zaczął bezmyślnie biec przed siebie. Law ruszył za nim, pamiętając, że chłopak miał problem z trzymaniem się planu...
*
Kiedy kolejna grupa marynarzy została wręcz wbita w ścianę, nawet Law musiał przyznać, że z wściekłym Luffym nie warto zadzierać. Do tej pory natknęli się na ponad setkę żołnierzy, spora część z nich miała stopień kapitana bądź wyżej. Nie było to niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że był to jeden z najważniejszych ośrodków badawczych marynarki. Jednak, jak do tej pory, Trafalgar nie musiał nawet wyciągać swojego miecza. Jego rola ograniczała się do wskazywania odpowiedniego kierunku.
Miał co prawda kilka okazji, żeby włączyć się do walki, ale po chwili namysłu zrezygnował z tego pomysłu. Król piratów nie do końca się kontrolował, chociaż jak do tej pory nie naruszył poważnie struktury budynku. Yonko obawiał się, że gdyby przypadkiem znalazł się między przyjacielem a wrogami, sam mógłby nieźle oberwać. Dlatego ograniczył swoja rolę do odnajdywania drogi. Nie mógł narzekać. Dotychczasowe poszukiwania zapewniły mu wystarczająco dużo rozrywki, a obserwowanie, jak całkiem spore grupy przeciwników zostają wręcz ścierane z powierzchni ziemi, też nie należało do nudnych zajęć.
- Schody na prawo – rzucił, kiedy Luffy skończył z wrogami i zaczął rozglądać się dookoła, dysząc przy okazji.
*
- To nie to... Nie, tu są trucizny... - mruczał Law, przeszukując kolejne szafki. Teoretycznie wiedział, czego szukają, ale brak jakiegokolwiek zorganizowania w pomieszczeniach laboratoryjnych wcale mu nie pomagał.
Luffy stał przy drzwiach i przyglądał mu się, nic przy okazji nie mówiąc. Było to nieco przerażające, biorąc pod uwagę, że on z reguły nie potrafił się nie odzywać, ale chwilowo Trafalgar nie miał zamiaru narzekać. Przynajmniej mógł się skupić.
- Czy to jest...? - Uniósł probówkę do góry i obejrzał ją pod światło. - Tak, to jest to! - Uśmiechnął się pod nosem i schował odpowiednią ilość fiolek do kieszeni płaszcza. Po namyśle tyle samo wsadził do drugiej. Tak, na wszelki wypadek.
- Czyli możemy stąd wychodzić? - Monkey poderwał głowę i rzucił lekarzowi pytające spojrzenie.
- Tak. Teraz możesz robić, na co masz ochotę – potwierdził, podchodząc do przyjaciela. Miał tylko nadzieję, że nie będzie miał problemu z nadążeniem... Nie należał do wolnych biegaczy, ale ze słomianym nigdy nic nie było wiadomo...
- Złap się mnie – polecił tamten, nieco zaskakując chirurga.
Yonko rzucił mu podejrzliwe spojrzenie, ale podszedł i chwycił się go. Nie miał pojęcia, co ten chłopak zamierza i nieco się tego obawiał...
- Pamiętaj, że szklane naczynia w moich kieszeniach nie mogą pęknąć – przypomniał, tak na wszelki wypadek.
- Jasne – zgodził się Luffy.
Po czym zaczął uderzać w sufit. Law nie miał pojęcia, jak przyjaciel to zrobił, ale zaledwie kilka minut później, obydwoje byli wysoko ponad skałami, kryjącymi bazę marynarki, a dość szeroki tunel, wydrążony przez niemal całą wysokość góry, był jedynym wskaźnikiem, którędy się wydostali.
- Wynurzcie się! - krzyknął, wyciągając z kieszeni Den Den Mushi.
- Tak jest! - usłyszał jeszcze potwierdzenie.
Na szczęście gumiakowi udało się spowolnić ich upadek, po czym względnie w jednym kawałku opuścić ich na pokład łodzi podwodnej.
Zaledwie półtorej godziny po wejściu na wyspę, ponownie znajdowali się pod wodą, kierując się na Amazon Lily.
*
- Co robisz? - zapytał Luffy, zaglądając do gabinetu Lawa.
Teraz, gdy już zdobyli lekarstwa, a Trafalgar potwierdził, że są one odpowiednie, gumiak stał się dużo bardziej zrelaksowany. Sama myśl, że niedługo wszystko wróci do normy, była dla niego wystarczająca.
- Odmierzam odpowiednie dawki – mruknął chirurg, odkładając kolejną buteleczkę. - Każdy musi dostać dokładną ilość, w przeliczeniu na masę ciała i wiek, o jaki się cofnął – wytłumaczył, wskazując na jakąś kartkę, leżącą na stole przed nim.
Monkey z zaciekawieniem na nią zerknął. Widniały na niej imiona wszystkich jego towarzyszy, oraz ciągi liczb przy każdym z nich. To wyglądało na jakieś długie i trudne obliczenia.
- Ty to wszystko napisałeś? - zapytał z zachwytem król piratów. Nie miał co prawda pojęcia, co to było, ale skoro przyjaciel pisze tak skomplikowane rzeczy, to musi być mądry...
- Tak. To tylko kilka prostych obliczeń. - Machnął ręką, zabierając się za wypełnienie kolejnej butelki. Zostały mu już tylko trzy.
- Wystarczy? - zapytał z obawą w głosie Luffy, zerkając sceptycznie na w większości opróżnioną butelkę.
- Tak, o to się nie bój. Mam jeszcze duży zapas, tylko trzymam je w szafce, na wypadek, gdyby ktoś postanowił przewrócić mi rzeczy na biurku. - Przy słowie „ktoś” rzucił znaczące spojrzenie na drugiego chłopaka, ale ten najwyraźniej go nie zauważył, albo nie zrozumiał.
- To dobry pomysł – przyznał, kiwając głową.
Yonko westchnął ciężko i podniósł wzrok na swojego rozmówcę.
- Przyszedłeś tu z jakiś konkretnych powodów?
- Hm? Ach, tak! Ten gadający misiek mówił, że niedługo dopłyniemy! - Monkey poderwał się i podbiegł do drzwi.
- Zaraz wyjdę – rzucił, nie mając nawet siły, żeby przypomnieć, że jego pierwszy oficer nazywał się Bepo... Obawiał się, że Mugiwara-ya był niereformowalny.
Młodszy z nich pokiwał głową, dając znak, że zrozumiał i wyleciał, śpiesząc w tylko sobie znanym kierunku.
*
- Potrzebuję jeszcze trochę czasu, zanim wszystko przygotuję – poinformował Law, kiedy prawie dobili do brzegu na Amazon Lily. Już widzieli sylwetki oczekujących na nich osób. - Do wieczora powinienem się wyrobić.
- Dobra, dzięki, Torao! - Luffy wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Chyba po raz pierwszy, od tamtego wydarzenia, ten grymas wydawał się naprawdę szczery i niewymuszony.
Trafalgar pokiwał głową. Przez chwile się wahał, ale uznał, że nie może niczego ukrywać przed przyjacielem.
- Jestem pewien, że ten lek przywróci im ich właściwy wiek, ale nie ma pewności, że odzyskają pamięć – ostrzegł. - Nie jestem w stanie przewidzieć, jak to wszystko wpłynie na ich psychikę.
Monkey odetchnął cicho.
- Rozumiem – powiedział. I naprawdę tak było. Może i był idiotą przez większość czasu, ale brał pod uwagę, że nie wszystko musi się udać. Nie wszystko musi powrócić do normalności. - Najważniejsze, że gdy odzyskają swój wiek, będą w stanie się bronić – uznał już weselej. Tak, nawet bez pamięci, posiadając własne ciała, jego towarzysze powinni być w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo.
- Zrobię co w mojej mocy, żeby wyleczyć ich całkowicie – zapewnił chirurg, uśmiechając się lekko. Po czym obrócił się i poszedł do swojego laboratorium.
*
- Luffy! - krzyczeli jego przyjaciele, kiedy schodził do portu. Niemal natychmiast, kiedy tylko dotknął stopami stałego lądu, został otoczony przez swoich towarzyszy.
- Cześć! - przywitał się, posyłając im szeroki uśmiech. - Mamy dla was lekarstwo! - dodał dumnym głosem.
Dzieciaki najwyraźniej jednak nie przejmowały się tym tak bardzo, jak ich kapitan. Zdecydowanie ważniejszy dla nich był powrót chłopaka.
- Przygotowałem kolację, więc jeżeli chcesz się przyłączyć... - bąknął nieśmiało Sanji. Luffy pokiwał ochoczo głową i pozwolił zaprowadzić się na swój statek.
*
Hancock chciała rzucić się na ukochanego, kiedy ten tylko zejdzie na wyspę, ale ktoś ją ubiegł. I kiedy zobaczyła radość, jaka malowała się na twarzach wszystkich słomkowych, uznała, że nie będzie się wtrącać. Najważniejsze było dla niej to, żeby Luffy był szczęśliwy. Nie była w stanie im przeszkodzić.
Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść z powrotem w stronę swojego pałacu. To nic, zaprosi go do siebie następnego dnia. Naprawdę zaczynała rozumieć, że więź łącząca tamtą załogę jest naprawdę silna.
*
Również Law przyglądał się przywitaniu sojuszniczej załogi. I pomimo całego swojego podejścia do wszystkiego, nie mógł powstrzymać uśmiechu, wkradającego mu się na usta. Tak, oni byli naprawdę zgraną załogą. I był bardziej niż pewien, że całe to zdarzenie zbliży ich jeszcze bardziej. Nawet, jeżeli nie odzyskają całkowicie pamięci.
Skierował się do swojego gabinetu, pamiętając o tym, co musiał jeszcze zrobić.
*
- Każdy ma dokładnie wymierzoną porcję. Efekty powinny zacząć się pojawiać po kilkudziesięciu minutach – tłumaczył Law, stawiając kolejne butelki przed odpowiednimi osobami.
- Dzięki, Torao. - Uśmiech Luffy'ego mógłby rozpuścić lodowiec.
- Nie ma sprawy. Podziękujesz, jak już zadziała – mruknął tamten, ale widać było że jest zadowolony z reakcji. - O, i dobrze byłoby, gdybyście zmienili ubrania, zanim to wypijecie. - Przypomniał sobie jeszcze, gdy ostatnie naczynie znalazło się na stole.
- Ubrania? - zapytała podejrzliwie Nami.
- Och, racja! - Teraz i Monkey zdał sobie sprawę, że to naprawdę mogłoby być kłopotliwe, gdyby tego nie zrobili. Szczególnie, że ciosy Nami były dość bolesne...
Już chwilę później większa część załogi siedziała w za dużych ciuchach, przyglądając się sobie nawzajem z uwagą.
- Dlaczego musimy mieć za duże ubrania? - zapytał Brook.
- Zrozumiecie, jak już zacznie działać – zaśmiał się Luffy. - A teraz wypijcie! - rozkazał.
Dzieciaki przez chwilę jeszcze się wahały, ale w końcu, po kolei zaczęły opróżniać swoje naczynia.
- To teraz trzeba zaczekać na efekty – uznał Trafalgar, szybko zbierając puste butelki i podchodząc do drzwi. - W razie problemów, możesz mnie zawołać. Na razie zostawię was samych.
- Dobra.
Gdy drzwi za chirurgiem się zamknęły, dzieciaki poruszyły się niespokojnie.
- Co jest? - zapytał gumiak, zauważając tą reakcję.
- Pomyśleliśmy, że skoro i tak musimy czekać... - zaczął Usopp.
- To możesz nam skończyć opowiadać tamtą historię – dokończyła Robin.
- Ach, racja! - Król piratów pokiwał głową, przypominając sobie, na czym skończył. - Skoro chcecie...
Zaczął opowiadać. O wojnie, o próbie uratowanie brata, która skończyła się niepowodzeniem, o pomocy Lawa... Gdy doszedł do swojej rozmowy z Jinbeiem, spojrzenie miał już na stałe przytwierdzony do blatu stołu, nie będąc w stanie podnieść wzroku. Skończył, gdy doszedł do pomysłu, jaki podrzucił mu Rayleigh. O wiadomości, jaką przekazał pozostałym, że mają spotkać się za dwa lata.
- Wiesz... My też wtedy uświadomiliśmy sobie, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na dalszą podróż. I naprawdę żałowaliśmy, że nie mogliśmy być z tobą. - Luffy, słysząc znajomy głos, poderwał gwałtownie głowę. Zoro, tak samo jak reszta jego przyjaciół, siedział w swojej całkiem dorosłej postaci i przyglądał mu się uważnie.
Niektórzy jeszcze poprawiali swoje ubrania, ale wszyscy wyglądali tak, jak dawniej. A po ich minach mógł poznać, że pamięć im wróciła.
- Udało się! - krzyknął rozpromieniony.
Wśród ogólnych śmiechów, zaczął przytulać każdego po kolei, nie przejmując się nawet łzami, które spływały mu po twarzy. Najważniejsze było to, że wszystko się udało i jego towarzysze byli już bezpieczni.
Dopiero, gdy cała załoga już się trochę uspokoiła, wszyscy ponownie usiedli przy stole.
- Dziękujemy, że nam to wszystko opowiedziałeś – powiedział Chopper, patrząc na swojego kapitana.
Tamten tylko pokiwał głową, nie będąc w stanie wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi.
- Wiesz, panie kapitanie? - zaczęła z namysłem Robin. - Skoro ty nam to wszystko opowiedziałeś, chyba sprawiedliwie będzie, jeżeli i my podzielimy się z tobą tym, co robiliśmy przez dwa lata.
I właśnie w ten sposób, każdy z nich rozpoczął swoja własną opowieść. Co przeciągnęło się niemal do bladego świtu. Całe szczęście, że Sanji pomyślał o wszystkim i w międzyczasie przygotował masę przekąsek.
*
Law oderwał się od ściany i ruszył w kierunku swojego statku. Chciał się upewnić, że lekarstwo zaczęło działać, ale trafił na końcówkę opowieści Luffy'ego, więc nie chciał przeszkadzać. Kiedy usłyszał, że lek faktycznie zadziałał, i to bardzo dobrze, postanowił postać w tym miejscu jeszcze przez chwilę. Tak, ze względu na lekarski obowiązek. Gdy usłyszał, jak cała reszta powoli zaczyna swoje własne historie, uznał, że koniec tego podsłuchiwania.

Uśmiechnął się pod nosem, obierając kierunek na swoje łóżko. Miał rację. Cała ta sytuacja naprawdę ich zbliży do siebie jeszcze bardziej. Nie wiedział, co chciała osiągnąć marynarka, ale efekt końcowy zdecydowanie nie wyszedł im na korzyść. Teraz mieli do czynienia ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem. Z załogą, której nie da się złamać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz