Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Część: 4/4
Ostrzeżenia: spoilery, trochę angstowe.
Uwagi: future!fic, znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia treści.
Opis: Luffy spełnił swój cel i został królem piratów. Razem z resztą załogi pływają teraz po morzu, szukając kolejnych przygód. Zostają zaatakowani przez marynarkę. Wszystko wydaję się iść dobrze, dopóki jeden z pocisków nie zaczyna wydzielać z siebie tajemniczego dymu. Wszyscy, poza Luffym, przemieniają się w pozbawione pamięci dzieci. Jedyną rzeczą, która łączy gumiaka z przeszłością, jest ich dziennik pokładowy. W czasie, kiedy wraz z Lawem usiłują wszystko odkręcić, opowiada przyjaciołom ich przygody w ramach bajek na dobranoc...
~~~~
- Ich
następnym celem była Water 7, wyspa słynąca ze wspaniałych
cieśli. Za zdobyte na niebiańskiej wyspie pieniądze, chcieli
naprawić statek - ogłosił wesoło Luffy, ponownie zajmując swoje
stałe już miejsce na podłodze.
Powoli zaczynał się do niego
przyzwyczajać tak bardzo, jak do rzeźby dziobowej. A to było
niezłe wyróżnienie dla jakiegokolwiek miejsca.
Jego przyjaciele rozłożeni byli na
swoich łóżkach i z zainteresowaniem słuchali o kolejnych
przygodach tajemniczych piratów. O tym, jak odwiedzili stocznie, jak
dowiedzieli się, że Merry nie można już naprawić, o ukradzionych
pieniądzach, rodzinie Franky'ego. Wstrzymywali oddech, gdy doszło
do rozłamu w załodze, gdy dowiedzieli się o sekretnej organizacji:
CP-9, oraz podczas opowieści o Aqua Lagunie.
Monkey zakończył swoją opowieść w
momencie, w którym prawie cała załoga, plus tajemniczy Sogeking,
ruszyli morskim pociągiem, żeby uratować swoją przyjaciółkę.
Wiedział, że zrobiło się już późno, dlatego postanowił resztę
opowiedzieć następnego wieczoru.
- Pokłócili się o statek? - zapytała
z niedowierzaniem Nami.
- Tak po prostu zdradził kapitana? -
Zoro najwyraźniej miał nieco inne poglądy w tej sprawie.
- Ale przecież ten statek był z nimi
bardzo długo... - wtrącił się nieśmiało Chopper.
- Skoro tamci powiedzieli, że nie da
się go naprawić, to dalsze pływanie na nim mogło być naprawdę
niebezpieczne – zauważył Franky.
- A co z panią archeolog? - zapytał
Sanji.
Luffy zaśmiał się, słysząc tyle
pytań.
- Co się z nimi dalej działo, opowiem
dopiero jutro. Nie chcę wam nic dzisiaj zdradzać – ogłosił,
uśmiechając się przy tym. Cieszyło go, że jego opowieści
wywoływały tak żywe reakcje.
- A statek? - dopytywał Usopp.
- To również jutro. A dzisiaj jest
już pora, żeby pójść spać – poinformował, podnosząc się i
podchodząc do drzwi.
- Dobranoc. - Dotarł do niego zgrany
okrzyk, więc uśmiechnął się jeszcze szerzej i odpowiedział
wesoło:
- Dobranoc!
Po czym zgasił światło i opuścił
pomieszczenie.
*
Luffy siedział w kuchni, jedząc
kawałek mięsa, kiedy do pomieszczenia wszedł Franky. Zerknął w
stronę kapitana i przywitał się swoim typowym, donośnym głosem.
- Oi, Luffy!
- Hej, Franky! Co jest? - zapytał w
odpowiedzi król piratów, odkładając na chwilę posiłek z
powrotem na talerz.
- Mój nowy wynalazek nie wyszedł –
wyjaśnił przybitym głosem cyborg.
- Dlaczego? Nie działa?
- Właśnie działa... I to jest
problem...
Chłopak pokrótce wyjaśnił, o co mu
chodziło. Wymyślił automatyczną siekierę, która miała ułatwiać
ścinanie drewna na ognisko, bądź na różne materiały.
Postanowili ją wypróbować. Tylko, że w momencie, w którym ta
zaczęła pracować, do pracowni wpadła Nami, chcąc się zapytać o
coś przyjaciela. Skończyło się na tym, że fryzura nawigatorki
została delikatnie skrócona, a cieśli oberwało się za tworzenie
„niebezpiecznych i morderczych machin”.
- Powinieneś być ostrożniejszy,
kiedy testujesz nowe rzeczy – zauważył Luffy. Wiedział, że
wynalazki przyjaciela są bardzo dobre, ale temu dzieciakowi wciąż
było brak doświadczenia jego starszej wersji. A Monkey nie chciał,
żeby komuś stała się krzywda.
- Tak, masz rację – zgodził się z
nim niebieskowłosy. - Ale chyba już nie będę niczego budował –
dodał po chwili zastanowienia.
- Dlaczego? - Król piratów spojrzał
na niego z zaskoczeniem.
- Bo moje wynalazki są złe –
mruknął chłopak niechętnie.
- One nie są złe! - zaprzeczył
niemal natychmiast gumiak.
- Ale robią złe rzeczy!
- To nie znaczy, że są złe.
- Nie rozumiem... - przyznał Franky.
- Maszyny nie są złe ani dobre.
Wszystko zależy od ludzi, którzy z nich korzystają.
Wyjaśnienia kapelusznika najwyraźniej
nie przekonały jego młodszego towarzysza, dlatego Luffy zastanowił
się nad jakimś przykładem.
- Popatrz na to mięso – powiedział
w końcu, decydując się na swój ulubiony przykład. - Jest smaczne
i można się nim najeść. Czyli jest dobre. Ale jeżeli ktoś jest
bardzo niemiły, to może pokazać je komuś głodnemu, po czym nie
dać mu kawałka i sam zjeść wszystko. Wtedy mięso jest użyte do
złych celów.
Franky zaśmiał się, słysząc to
dziwne porównanie. Nijak to do niego nie przemówiło, ale
zrozumiał, co kapitan chciał mu przekazać.
- Czyli moja automatyczna siekiera...?
- Idź, przetestuj ją na drzewach na
wyspie – poradził Luffy, ponownie skupiając swoją uwagę na
jedzeniu, które wołało go coraz głośniej...
- Tak zrobię! - zdecydował. - Dzięki,
Luffy!
- Nie ma sprawy – wymamrotał,
chociaż cieśla nie do końca go zrozumiał przez pełne usta. Mimo
to, wybiegł z kuchni, zadowolony z przebiegu rozmowy.
*
- Co było dalej? - Pytania dotarły do
uszu gumiaka, jeszcze zanim ten otworzył do końca drzwi.
Zaśmiał się, zadowolony z
zainteresowania, jakie wzbudził. Rozsiadł się wygodnie na podłodze
i rozpoczął swoją opowieść.
Opisał ich szaloną jazdę przez
sztorm, dotarcie na Ennies Lobby oraz walki, które tam odbyli.
Powiedział o tym, jak zmusił Robin do przyznania się, że chce
żyć, o wypowiedzeniu wojny całemu światu oraz ich dalszych
walkach z członkami CP-9. Opisał ich ucieczkę przed Buster Call
na pokładzie Merry, o ich pożegnaniu ze statkiem, otrzymaniu
nowego, zyskaniu nowego załoganta, a w końcu: o pogodzeniu z
Usoppem.
Gdy skończył, rozejrzał się
uważnie, a w pomieszczeniu jeszcze przez chwilę panowała cisza.
- Statek ich uratował? - zapytał w
końcu Chopper.
- To był suuuper statek! - wykrzyknął
Franky.
- Dobrze, że uratowali archeolog –
uznała Nami, ocierając wierzchem dłoni wilgotne oczy.
- Dlaczego ona na początku nie chciała
z nimi wracać? - zainteresował się Usopp.
- Dobre pytanie – uznał Luffy,
zamyślając się na chwilę. - Hej, Robin! Co ty o tym myślisz?
Zapytana dziewczyna spojrzała na
niego zdziwiona, ale już po kilku sekundach udzielała ostrożnej
odpowiedzi.
- Prawdopodobnie bała się, że ich
też może stracić. Wcześniej bała się zaufać komukolwiek, ale
gdy już znalazła przyjaciół, nie chciała, żeby przez nią
zginęli.
- Rozumiem. - Monkey posłał jej
szeroki uśmiech.
Zoro najwyraźniej nie mógł
zrozumieć innej rzeczy.
- Dlaczego strzelec tak długo nie mógł
przeprosić? - zapytał, marszcząc brwi.
Dla niego było to oczywiste, że po
takiej kłótni nie mógłby tak po prostu powrócić do załogi.
Miał również przeczucie, że dla takiego kapitana sam byłby gotów
na duże poświęcenia. Chociaż... Czy to Luffy nie był ich
kapitanem? Szermierz uznał, że dla niego też mógłby zrobić
dużo...
- Pewnie duma mu na to nie pozwalała –
uznał król piratów.
- Dlaczego ją w końcu porzucił? -
dopytał Brook.
- Dlaczego...? - Chłopak zerknął na
Usoppa. - Jak uważasz?
- Bo... - długonosy zawahał się. -
Pewnie uznał, że jego przyjaciele są dużo ważniejsi niż jego
duma! Nie chciał ich stracić.
- Rozumiem. - Luffy podniósł się i
otrzepał spodnie z niewidzialnego pyłu. - Teraz pora, żeby pójść
spać – zdecydował.
Ignorując zgodny jęk zawodu, ruszył
do drzwi, gasząc po drodze światło.
*
- Panie Kapitanie? - zaczęła
nieśmiało Robin, podchodząc do dziobu, na którym znajdował się
Luffy.
- O co chodzi? - zapytał tamten,
odwracając głowę w kierunku zbliżającej się dziewczyny.
- Zastanawiałam się nad twoją
wczorajszą opowieścią... - przerwała, jakby nie będąc do końca
pewną, w jaki sposób ma poprowadzić dalszą rozmowę.
Luffy obrócił się tak, żeby być
całym ciałem zwróconym w stronę młodej archeolog. Posłał jej
ciepły uśmiech i pokiwał głową, dając znak, że może
kontynuować.
- Ta archeolog... Przecież ona nie
miała nikogo. Jak udało jej się wytrzymać tyle czasu samej? -
zapytała w końcu, podchodząc jeszcze bliżej.
- Po prostu robiła wszystko co mogła,
żeby przeżyć – odparł król piratów.
- Ale dlaczego? Po tylu latach...
Przecież mogła się po prostu poddać!
- Gdyby się poddała, to nigdy nie
spotkałaby tej załogi, prawda?
- Ale nie miała pewności, że ich
spotka. Ja... Myślę, że bym się poddała – przyznała cicho
brunetka.
- Nie poddałabyś się! - zapewnił ją
Luffy, ześlizgując się ze swojego miejsca na pokład i podchodząc
do niej. - Jesteś silna, wiesz? Poza tym, ktoś kiedyś powiedział:
„Nikt nie urodził się na tym świecie, żeby być sam”... Czy
jakoś tak.
Robin spojrzała na twarz starszego
chłopaka. Po chwili uśmiechnęła się, mocno czymś rozbawiona.
- Nie jesteś zbyt dobry w
zapamiętywaniu, prawda, panie Kapitanie? - zapytała z cichym
śmiechem.
- Oi, odczep się – burknął Monkey,
chociaż w jego oczach błyskały wesołe iskierki. Cieszył się, że
pomógł swojej przyjaciółce.
- Dziękuję – powiedziała jeszcze,
po czym odwróciła się i odbiegła w sobie tylko znanym kierunku.
Pirat uśmiechnął się i powrócił
na swoje poprzednie miejsce. W dalszym ciągu czekał...
*
Luffy z wielkim uśmiechem na ustach
rozpoczął opowieść o kolejnej części ich podróży, z
satysfakcją obserwując, jak bardzo cała reszta jest nią
zafascynowana.
- W tej mgle natknęli się na statek
widmo! - oświadczył podniesionym głosem, a kilka mniej odważnych
osób podskoczyło na swoich łóżkach, nieco głębiej wsuwając
się pod kołdry.
Z entuzjazmem opisywał wejście na
pokład i spotkanie Brooka: kościotrupa dżentelmena. Całkiem
sprawnie przeszedł przez historię muzyka o losie jego załogi,
ukradziony cień i dotarcie na wyspę, która okazała się nie być
wyspą a statkiem. Przypomniał sobie o spotkaniu z różnymi zombie,
o Hogbacku i jego umiejętnościach, wreszcie o walce z Ozem.
Wspomniał również o ich walce z Kumą, która na szczęście
skończyła się względnie dobrze. Na końcu opowiedział o
wspaniałym przyjęciu i ostatecznym dołączeniu Brooka do załogi.
Zoro poruszył się niespokojnie, gdy
słyszał wersję gumiaka odnośnie walki z Kumą. Coś mu nie
pasowało, jednak nie był w stanie określić, co dokładnie. Do
tego miał wrażenie, jakby bardzo nie chciał, żeby kapitan się o
tym dowiedział. Ale przecież to nie miało sensu. Nie miał prawa
wiedzieć, jak to wyglądało naprawdę... Prawda?
W tym samym czasie, jeszcze dwie osoby
miało podobne myśli, jednak żaden z nich nie odezwał się głośno.
Czuli, że nie powinni się wtrącać i tego się trzymali.
- Co się stało z tymi, którzy żyli
na wyspie? - zapytała Nami.
- Odzyskali swoje cienie – odparł
Monkey.
- A muzyk? Co z jego obietnicą? -
drążył Franky.
- Dalej dążył do tego, żeby ją
wypełnić. - Luffy wzruszył ramionami. Zauważył, jak Brook powoli
kiwa głową.
- Obietnica, której nawet śmierć nie
jest w stanie powstrzymać... - mruknął cicho, przypominając sobie
ich rozmowę sprzed jakiegoś czasu.
Król piratów uśmiechnął się,
rozumiejąc, że do przyjaciela powoli zaczyna docierać znaczenie
jego słów.
Odpowiedział jeszcze na kilka pytań,
po czym powoli opuścił pomieszczenie i udał się w kierunku
własnego łóżka. Jutro... Tak, już jutro będzie musiał
przynajmniej częściowo poruszyć TAMTEN moment. Nie chciał tego, a
jednocześnie uważał, że powinien to zrobić Tak było
sprawiedliwiej dla towarzyszy, a jednocześnie... Miał wrażenie, że
jemu też to może pomóc. W końcu oni zawsze byli jego wsparciem.
Ten moment nie powinien być wyjątkiem.
*
Z płytkiego i niespokojnego snu
przebudził go dźwięk kroków przed drzwiami do pokoju. Otworzył
szeroko oczy, nasłuchując. Po chwili jednak odprężył się,
rozpoznając osobę, czającą się na zewnątrz.
- Luffy? - cichutkie pytanie niemal
zostało zagłuszone przez delikatne skrzypienie zawiasów, jednak
gumiak nie miał problemów z dosłyszeniem go.
- Co się stało, Chopper? - zapytał
renifera, unosząc się na łokciach.
- Bo ta twoja dzisiejsza historia była
straszna i ja tak bardzo się boję... - powiedział nieśmiało
lekarz, przestępując z nogi na nogę. - Mogę spać dzisiaj z tobą?
Monkey uśmiechnął się pod nosem.
Na początku bał się, że stało się coś gorszego, ale słowa
niebieskonosego przypomniały mu, że mimo wszystko, wciąż miał do
czynienia z dziećmi. A renifer nigdy nie należał do
najodważniejszych osób.
- Oczywiście – zapewnił.
Jego materac może nie był
największy, ale wciąż powinien starczyć do pomieszczenia jeszcze
jednego, niewielkiego ciała. A król piratów był w stanie
poświęcić komfort spania samemu, jeżeli miało to poprawić
samopoczucie przyjaciela.
- Dziękuję – ucieszył się Chopper
i szybko wskoczył na łóżko, starając się nie zając zbyt dużo
miejsca.
- Tylko się nie wierć – zastrzegł
jeszcze Luffy, chociaż wiedział, że nie ma to większego
znaczenia. Sam zawsze spał w najdziwniejszych pozycjach, i nieraz
budził się z reniferem na twarzy. Zwłaszcza po różnych
imprezach. Nie było to coś, co mogłoby mu przeszkadzać.
- Mhm... - zamruczał lekarz sennie,
pewnie nawet nie do końca zdając sobie sprawę, na co się zgodził.
Wkrótce później obydwoje już spali
jak zabici.
*
- Luffy, wciąż tu siedzisz? -
zapytała Hancock, zbliżając się do mężczyzny, który zawładnął
jej sercem.
- Jeszcze ich nie ma – zauważył
niemrawo Monkey, nawet się nie obracając.
- Dlaczego aż tak bardzo chcesz, żeby
już wrócili? - zapytała cesarzowa. Nie lubiła tego całego
Trafalgara. Był mężczyzną. A teraz dodatkowo zwracał na siebie
zbyt dużo uwagi Luffy'ego.
- Torao powiedział, że gaz cały czas
działa – wytłumaczył zwięźle.
Chociaż miał również drugi powód.
Nienawidził czekać. Nie potrafił tego robić. Gdyby nie
przyjaciele, zapewne popłynąłby razem z piratami serca, żeby
samemu też szukać lekarstwa i chociaż tymczasowo móc skupić się
na czymś innym. Ale nie mógłby zostawić ich samych, jeżeli
sytuacja tego nie wymagała.
Boa pokiwała głową. Rozumiała
ukochanego. Jednak chciała, żeby przestał myśleć o całej tej
sprawie i chociaż raz skupił się na niej...
- W moim pałacu jest przygotowany
bankiet. Jeżeli zechcesz dołączyć, będę zaszczycona -
oznajmiła.
Na wzmiankę o jedzeniu, król piratów
zainteresował się nią. Pokiwał głową, uznając, że przecież
może czekać, jedząc pyszne mięsko...
*
- Igła Log Pose zaczęła wskazywać
pionowo w dół! - poinformował Luffy, kiedy już umieścił się
wygodnie na swoim stałym miejscu.
Sprawnie opisał ich próby dostania
się do celu podróży, przy użyciu łodzi podwodnej, spotkanie
syreny Camie, starcie z bandą Duvala, a w końcu, dotarcie na
archipelag Sabaody. Tam wspomniał o odwiedzeniu parku rozrywki oraz
porwaniu Camie. Opowiedział o ataku na aukcję niewolników,
uderzeniu jednego z Tenryuubito, ich walce z marynarką oraz
obietnicy spotkania za trzy dni. Skończył na tym, kiedy zostali
pokonani i wysłani w różne miejsca przez Kumę.
Gdy skończył, odetchnął głęboko
i wyprostował się. Czekał na jakąś reakcję ze strony
towarzyszy, jednak ci milczeli, oszołomieni historią. W końcu to
Zoro był tym, który przełamał ciszę.
- Oni przeżyli, prawda? - zapytał
niepewnie. To przecież miała być opowieść o wspaniałych
piratach! Nie mogli tak po prostu zginąć w połowie swojej drogi...
- Tak, przeżyli. - Monkey pokiwał
głową. - Zrozumieli jednak, że wciąż są za słabi, żeby
podróżować po drugiej połowie Grand Line.
Nikt się więcej nie odezwał, każdy
zagłębiony w swoich własnych myślach. Dlatego po chwili gumiak po
prostu podniósł się i skierował w stronę drzwi.
- Dobranoc – powiedział zanim
wyszedł.
Odpowiedział mu zgodny, choć nieco
niemrawy pomruk.
*
Było już późne popołudnie, kiedy
Luffy poderwał się ze swojego miejsca i biegiem skierował się na
mury, otaczające port. Stamtąd obserwował, jak z morza powoli
wyłania się kadłub łodzi podwodnej. Amazonki, które stały przy
bramie, zrozumiały jego pozę dlatego bez zbędnego zwlekania
rzuciły się, aby wpuścić piratów na swoją wyspę.
- Mugiwara-ya, wiemy, gdzie to jest. -
To były pierwsze słowa Lawa, kiedy tylko stanął na pokładzie i
zauważył młodszego przyjaciela.
- Mamy po to płynąć? - zrozumiał
bez dodatkowego tłumaczenia.
Mina chirurga powiedziała mu
wystarczająco. Wiedzieli, gdzie znajduje się lekarstwo, ale jeszcze
go nie zdobyli. Oznaczało to, że potrzebowali jego pomocy podczas
ataku. W końcu były jakieś dobre wiadomości.
- Tak. Uzupełnimy tylko zapasy. Jeżeli
wypłyniemy jeszcze dzisiaj wieczorem, w ciągu czterech dni
powinniśmy być z powrotem – poinformował Trafalgar, schodząc na
ląd. Monkey pokiwał głową.
- Powiem Hancock, że wypływamy.
Zajmie się resztą i... - zawahał się. - Myślisz, że zdążę im
jeszcze coś opowiedzieć?
Lekarz obrócił się i spojrzał
krytycznie na swoją załogę. W myślach przeliczył, ile czasu im
to wszystko zajmie. W końcu pokiwał głową.
- Tak. Tylko nie zwlekaj za bardzo.
- Dzięki, Torao! - Gumiak rozpromienił
się. Doskoczył jeszcze do Lawa, by zamknąć go w mocnym uścisku i
poleciał w głąb wyspy, zapewne udając się na poszukiwania
cesarzowej piratów.
Chirurg pokręcił głową, nie mógł
jednak pozbyć się niewielkiego uśmiechu, wkradającego mu się na
usta. Sam również cieszył się, że był w stanie pomóc
przyjacielowi. I, że ten niedługo powinien przestać chodzić taki
przybity.
*
- Popłynę z wami! Jeżeli się do was
przyłączę, znacznie łatwiej pokonacie wroga! - deklarowała
Hancock, spoglądając na ukochanego. Naprawdę chciała mu pomóc.
- Musisz zostać i pilnować moich
towarzyszy. Nie chcę, żeby coś im się stało. Ta wyspa jest
najbezpieczniejszym miejscem, o którym jestem w stanie pomyśleć –
odparł niemal natychmiast Luffy. Nie był pewien, skąd nagle tyle w
nim logiki, ale w tej chwili nie był w stanie o tym myśleć.
Kłócąc się z cesarzową tracił
cenny czas, a naprawdę chciał się jeszcze pożegnać z
przyjaciółmi.
- Skoro tak uważasz, to oczywiście
tak zrobię – zgodziła się szybko Boa, kiwając energicznie
głową. - Możesz być pewien, że tutaj będą bezpieczni!
- Dzięki, Hancock! - zawołał,
uśmiechając się promiennie i obrócił się na pięcie, żeby
pognać z powrotem na swój okręt.
- Luffy...! - krzyknęła za nim
kobieta, chcąc coś jeszcze dodać.
- Nie ożenię się z tobą! -
oznajmił, machając jej ręką.
*
Gdy wszyscy już umieścili się w
swoich łóżkach, Luffy rozpoczął kolejną część opowieści.
- Kapitan po trzech dniach lotu
wylądował na pewnej wyspie. Okazało się, że jest to ta sama
wyspa, na której obecnie jesteśmy, Amazon Lily!
Streścił swój pierwszy pobyt na
wyspie kobiet, w jaki sposób przekonał do siebie mieszkanki oraz w
jak dowiedział się o egzekucji brata. Opowiedział, o podróży do
Impel Down, o wszystkich przygodach, które go tam spotkały oraz o
momencie, w którym dowiedział się, że się spóźnił. Opisał
później wielką ucieczkę z podwodnego więzienia oraz poświęcenie,
którego dokonał Bon Clay. Skończył w momencie, kiedy ukradzionym
marynarce statkiem płynęli w stronę Marinford, by powstrzymać
egzekucję.
Głosy na zewnątrz sugerowały, że
powinien już się zbierać, dlatego skończył w tym momencie i
czekał na ewentualne pytania.
Tego dnia również panowała cisza,
ale tym razem wydawała się inna. Było w niej więcej napięcia i
niepewności. Monkey przez chwilę zastanawiał się, co mogło być
tego przyczyną, ale zanim zdążył dojść do jakiś wniosków,
odezwała się Robin.
- Panie kapitanie, czy to prawda, że
dzisiaj wypływasz? - zapytała.
- Tak. Torao powiedział, że znaleźli
lekarstwo. Musze im pomóc je zdobyć – wytłumaczył.
- Jeszcze... Bo my się
zastanawialiśmy... - przerwała na chwilę, jakby na zebranie myśli.
Pozostali jednak dawali jej wyraźny znak, żeby kontynuowała, więc
ta posłuchała. - Czy to ty byłeś tym „kapitanem” z historii?
Luffy zamrugał kilka razy. No tak,
przecież to było wiadome, że oni w końcu się domyślą.
Uśmiechnął się smutno. Przecież jego towarzysze byli
inteligentni.
- Tak, to ja – przyznał.
Usłyszał cichy szelest materiału,
więc podniósł wzrok, który opuścił wcześniej, chociaż sam nie
wiedział, kiedy. Jego przyjaciele ześlizgnęli się na ziemię i
podbiegli do niego, żeby go przytulić. Gumiak był nieco zaskoczony
tym gestem, ale go odwzajemnił.
- Uważaj na siebie i wróć do nas. -
Usłyszał, chociaż nie był pewien, kto to powiedział.
Pokiwał głową.
- Oczywiście, że wrócę! Torao was
wyleczy – obiecał jeszcze, po czym podniósł się. - Muszę już
iść. A wy idźcie spać.
Niechętnie, ale się zgodzili i
wrócili do łóżek. Luffy jeszcze tylko upewnił się, że wszyscy
leżą wygodnie, po czym zgasił światło i wyszedł na zewnątrz.
*
Law obserwował, jak Luffy mija kilku
załogantów, którzy wnosili na pokład ostatnie skrzynki z
prowiantem i wskakuje na jego statek.
- Zaraz wypływamy – poinformował
tylko.
- Jasne. - Król piratów pokiwał
głową.
Razem weszli w głąb łodzi
podwodnej, kierując się do pomieszczenia, w którym przebywał
nawigator.
*
- Mugiwara-ya, w ciągu kilku godzin
powinniśmy dotrzeć – poinformował Law, zaglądając do mesy, w
której obecnie siedział król piratów.
Ten pokiwał głową, kończąc
posiłek. Był to już ich drugi dzień od wyruszenia w morze. Przez
ten czas przyjaciele mieli niewiele szans na rozmowę. Yonko cały
czas musiał się czymś zajmować. To nadzorował naprawę jednego z
silników, to siedział nad swoimi notatkami, starając się porównać
wyniki badań, które przeprowadził na szybko jeszcze na Amazon
Lily... Monkey też się nie nudził. Spora część piratów serca
nie potrafiło przepuścić okazji potrenowania z największym
obecnie piratem.
Teraz jednak obydwoje mieli chwile
wytchnienia. Dlatego mogli spokojnie porozmawiać.
- Jak się czujesz? - zapytał
Trafalgar, przyglądając się uważnie młodszemu chłopakowi. Nie
mógł nie zauważyć, że rozstanie z załogą, mimo wszystko,
odbiło się na nim.
- Lepiej – powiedział gumiak,
posyłając mu słaby uśmiech. - Teraz przynajmniej będę mógł
walczyć.
Chirurg pokiwał ze zrozumieniem
głową. Znał słomianego całkiem dobrze. Wiedział, że dla niego
czekanie na tamtej wyspie musiało być bardzo męczące. I strasznie
wykańczające psychicznie. Chłopak nigdy nie należał do ludzi,
którzy potrafią długo usiedzieć w miejscu.
- Laboratorium znajduje się na klifie,
na najbliższej wyspie – zaczął tłumaczyć, chcąc skupić się
na najważniejszych, w tej chwili, kwestiach. - Moja załoga zostanie
w łodzi. Na ląd zejdziemy we dwójkę. Gdy tylko wyskoczymy, statek
ponownie się zanurzy, żeby nie był narażony na atak.
- Czyli będę mógł pójść na
całość? - W oczach Luffy'ego pojawiły się błyski ekscytacji.
- Najpierw będziemy musieli zdobyć
lekarstwo, co oznacza, że nie powinniśmy niczego rozwalać. Ale gdy
już będziemy je mieć, możesz robić, co ci się podoba.
Monkey pokiwał głową. Podobał mu
się ten plan.
*
- Kapitanie, za pięć minut nastąpi
wynurzenie – zameldował jakiś chłopak.
Law pokiwał głową.
- Pójdziemy w pobliże śluzy. Gdy
zejdziemy na ląd, macie się natychmiast zanurzyć. Pojawicie się,
kiedy wydam taki rozkaz – rzucił, kierując się w stronę
wyjścia.
- Tak jest! - Podwładny zasalutował,
po czym ponownie skupił się na przyrządach.
- Gotowy? - zapytał jeszcze chirurg,
kiedy Luffy przyłączył się do niego w drodze do śluzy.
- Oczywiście! - krzyknął energicznie
gumiak.
Oczy płonęły mu tłumioną agresją.
Teraz, przed walką, całe przerażenie zniknęło. Została tylko
wściekłość. Uratuje przyjaciół, a marynarka zrozumie, dlaczego
nie powinni zadzierać z załogą króla piratów!
*
- Jakieś pięć metrów pod nami
powinny być drzwi – rzucił Law, przyglądając się niewielkiej
mapce, wyciągniętej z kieszeni.
- Idziemy tam – zarządził Luffy i
zeskoczył na skały poniżej. Już chwilę później stał na
niewielkiej platformie, całkiem sprytnie ukrytej, naprzeciwko
potężnych, metalowych drzwi.
Gdy opuścili pokład łodzi, odkryli,
że znajdują się kilkadziesiąt metrów od swojego celu.
Prawdopodobnie właśnie dlatego jeszcze nie wywołali żadnego
alarmu. Dzieląca ich odległość pokonali, wpinając się po
skałach, a teraz stali przed najbliższym wejściem, do którego
mogli się dostać.
- Laboratorium powinno być w
podziemiach, dlatego kieruj się niżej – przypomniał Trafalgar. -
Zaraz zajmę się tymi drzwiami... - mruknął jeszcze, ale nie
zdążył nic zrobić.
- Gomu gomu no bazooka! - wrzasnął
Luffy, a drzwi, razem z fragmentem ściany, wleciały do wnętrza
budynku, robiąc dziurę w przeciwległej ścianie.
- Tak też można... - Yonko pokręcił
zrezygnowany głową.
Monkey nie słuchał, tylko wpadł do
budynku i zaczął bezmyślnie biec przed siebie. Law ruszył za nim,
pamiętając, że chłopak miał problem z trzymaniem się planu...
*
Kiedy kolejna grupa marynarzy została
wręcz wbita w ścianę, nawet Law musiał przyznać, że z wściekłym
Luffym nie warto zadzierać. Do tej pory natknęli się na ponad
setkę żołnierzy, spora część z nich miała stopień kapitana
bądź wyżej. Nie było to niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że
był to jeden z najważniejszych ośrodków badawczych marynarki.
Jednak, jak do tej pory, Trafalgar nie musiał nawet wyciągać
swojego miecza. Jego rola ograniczała się do wskazywania
odpowiedniego kierunku.
Miał co prawda kilka okazji, żeby
włączyć się do walki, ale po chwili namysłu zrezygnował z tego
pomysłu. Król piratów nie do końca się kontrolował, chociaż
jak do tej pory nie naruszył poważnie struktury budynku. Yonko
obawiał się, że gdyby przypadkiem znalazł się między
przyjacielem a wrogami, sam mógłby nieźle oberwać. Dlatego
ograniczył swoja rolę do odnajdywania drogi. Nie mógł narzekać.
Dotychczasowe poszukiwania zapewniły mu wystarczająco dużo
rozrywki, a obserwowanie, jak całkiem spore grupy przeciwników
zostają wręcz ścierane z powierzchni ziemi, też nie należało do
nudnych zajęć.
- Schody na prawo – rzucił, kiedy
Luffy skończył z wrogami i zaczął rozglądać się dookoła,
dysząc przy okazji.
*
- To nie to... Nie, tu są trucizny...
- mruczał Law, przeszukując kolejne szafki. Teoretycznie wiedział,
czego szukają, ale brak jakiegokolwiek zorganizowania w
pomieszczeniach laboratoryjnych wcale mu nie pomagał.
Luffy stał przy drzwiach i przyglądał
mu się, nic przy okazji nie mówiąc. Było to nieco przerażające,
biorąc pod uwagę, że on z reguły nie potrafił się nie odzywać,
ale chwilowo Trafalgar nie miał zamiaru narzekać. Przynajmniej mógł
się skupić.
- Czy to jest...? - Uniósł probówkę
do góry i obejrzał ją pod światło. - Tak, to jest to! -
Uśmiechnął się pod nosem i schował odpowiednią ilość fiolek
do kieszeni płaszcza. Po namyśle tyle samo wsadził do drugiej.
Tak, na wszelki wypadek.
- Czyli możemy stąd wychodzić? -
Monkey poderwał głowę i rzucił lekarzowi pytające spojrzenie.
- Tak. Teraz możesz robić, na co masz
ochotę – potwierdził, podchodząc do przyjaciela. Miał tylko
nadzieję, że nie będzie miał problemu z nadążeniem... Nie
należał do wolnych biegaczy, ale ze słomianym nigdy nic nie było
wiadomo...
- Złap się mnie – polecił tamten,
nieco zaskakując chirurga.
Yonko rzucił mu podejrzliwe
spojrzenie, ale podszedł i chwycił się go. Nie miał pojęcia, co
ten chłopak zamierza i nieco się tego obawiał...
- Pamiętaj, że szklane naczynia w
moich kieszeniach nie mogą pęknąć – przypomniał, tak na
wszelki wypadek.
- Jasne – zgodził się Luffy.
Po czym zaczął uderzać w sufit. Law
nie miał pojęcia, jak przyjaciel to zrobił, ale zaledwie kilka
minut później, obydwoje byli wysoko ponad skałami, kryjącymi bazę
marynarki, a dość szeroki tunel, wydrążony przez niemal całą
wysokość góry, był jedynym wskaźnikiem, którędy się
wydostali.
- Wynurzcie się! - krzyknął,
wyciągając z kieszeni Den Den Mushi.
- Tak jest! - usłyszał jeszcze
potwierdzenie.
Na szczęście gumiakowi udało się
spowolnić ich upadek, po czym względnie w jednym kawałku opuścić
ich na pokład łodzi podwodnej.
Zaledwie półtorej godziny po wejściu
na wyspę, ponownie znajdowali się pod wodą, kierując się na
Amazon Lily.
*
- Co robisz? - zapytał Luffy,
zaglądając do gabinetu Lawa.
Teraz, gdy już zdobyli lekarstwa, a
Trafalgar potwierdził, że są one odpowiednie, gumiak stał się
dużo bardziej zrelaksowany. Sama myśl, że niedługo wszystko wróci
do normy, była dla niego wystarczająca.
- Odmierzam odpowiednie dawki –
mruknął chirurg, odkładając kolejną buteleczkę. - Każdy musi
dostać dokładną ilość, w przeliczeniu na masę ciała i wiek, o
jaki się cofnął – wytłumaczył, wskazując na jakąś kartkę,
leżącą na stole przed nim.
Monkey z zaciekawieniem na nią
zerknął. Widniały na niej imiona wszystkich jego towarzyszy, oraz
ciągi liczb przy każdym z nich. To wyglądało na jakieś długie i
trudne obliczenia.
- Ty to wszystko napisałeś? - zapytał
z zachwytem król piratów. Nie miał co prawda pojęcia, co to było,
ale skoro przyjaciel pisze tak skomplikowane rzeczy, to musi być
mądry...
- Tak. To tylko kilka prostych
obliczeń. - Machnął ręką, zabierając się za wypełnienie
kolejnej butelki. Zostały mu już tylko trzy.
- Wystarczy? - zapytał z obawą w
głosie Luffy, zerkając sceptycznie na w większości opróżnioną
butelkę.
- Tak, o to się nie bój. Mam jeszcze
duży zapas, tylko trzymam je w szafce, na wypadek, gdyby ktoś
postanowił przewrócić mi rzeczy na biurku. - Przy słowie „ktoś”
rzucił znaczące spojrzenie na drugiego chłopaka, ale ten
najwyraźniej go nie zauważył, albo nie zrozumiał.
- To dobry pomysł – przyznał,
kiwając głową.
Yonko westchnął ciężko i podniósł
wzrok na swojego rozmówcę.
- Przyszedłeś tu z jakiś konkretnych
powodów?
- Hm? Ach, tak! Ten gadający misiek
mówił, że niedługo dopłyniemy! - Monkey poderwał się i
podbiegł do drzwi.
- Zaraz wyjdę – rzucił, nie mając
nawet siły, żeby przypomnieć, że jego pierwszy oficer nazywał
się Bepo... Obawiał się, że Mugiwara-ya był niereformowalny.
Młodszy z nich pokiwał głową,
dając znak, że zrozumiał i wyleciał, śpiesząc w tylko sobie
znanym kierunku.
*
- Potrzebuję jeszcze trochę czasu,
zanim wszystko przygotuję – poinformował Law, kiedy prawie dobili
do brzegu na Amazon Lily. Już widzieli sylwetki oczekujących na
nich osób. - Do wieczora powinienem się wyrobić.
- Dobra, dzięki, Torao! - Luffy
wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Chyba po raz pierwszy, od
tamtego wydarzenia, ten grymas wydawał się naprawdę szczery i
niewymuszony.
Trafalgar pokiwał głową. Przez
chwile się wahał, ale uznał, że nie może niczego ukrywać przed
przyjacielem.
- Jestem pewien, że ten lek przywróci
im ich właściwy wiek, ale nie ma pewności, że odzyskają pamięć
– ostrzegł. - Nie jestem w stanie przewidzieć, jak to wszystko
wpłynie na ich psychikę.
Monkey odetchnął cicho.
- Rozumiem – powiedział. I naprawdę
tak było. Może i był idiotą przez większość czasu, ale brał
pod uwagę, że nie wszystko musi się udać. Nie wszystko musi
powrócić do normalności. - Najważniejsze, że gdy odzyskają swój
wiek, będą w stanie się bronić – uznał już weselej. Tak,
nawet bez pamięci, posiadając własne ciała, jego towarzysze
powinni być w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo.
- Zrobię co w mojej mocy, żeby
wyleczyć ich całkowicie – zapewnił chirurg, uśmiechając się
lekko. Po czym obrócił się i poszedł do swojego laboratorium.
*
- Luffy! - krzyczeli jego przyjaciele,
kiedy schodził do portu. Niemal natychmiast, kiedy tylko dotknął
stopami stałego lądu, został otoczony przez swoich towarzyszy.
- Cześć! - przywitał się, posyłając
im szeroki uśmiech. - Mamy dla was lekarstwo! - dodał dumnym
głosem.
Dzieciaki najwyraźniej jednak nie
przejmowały się tym tak bardzo, jak ich kapitan. Zdecydowanie
ważniejszy dla nich był powrót chłopaka.
- Przygotowałem kolację, więc jeżeli
chcesz się przyłączyć... - bąknął nieśmiało Sanji. Luffy
pokiwał ochoczo głową i pozwolił zaprowadzić się na swój
statek.
*
Hancock chciała rzucić się na
ukochanego, kiedy ten tylko zejdzie na wyspę, ale ktoś ją ubiegł.
I kiedy zobaczyła radość, jaka malowała się na twarzach
wszystkich słomkowych, uznała, że nie będzie się wtrącać.
Najważniejsze było dla niej to, żeby Luffy był szczęśliwy. Nie
była w stanie im przeszkodzić.
Odwróciła się na pięcie i zaczęła
iść z powrotem w stronę swojego pałacu. To nic, zaprosi go do
siebie następnego dnia. Naprawdę zaczynała rozumieć, że więź
łącząca tamtą załogę jest naprawdę silna.
*
Również Law przyglądał się
przywitaniu sojuszniczej załogi. I pomimo całego swojego podejścia
do wszystkiego, nie mógł powstrzymać uśmiechu, wkradającego mu
się na usta. Tak, oni byli naprawdę zgraną załogą. I był
bardziej niż pewien, że całe to zdarzenie zbliży ich jeszcze
bardziej. Nawet, jeżeli nie odzyskają całkowicie pamięci.
Skierował się do swojego gabinetu,
pamiętając o tym, co musiał jeszcze zrobić.
*
- Każdy ma dokładnie wymierzoną
porcję. Efekty powinny zacząć się pojawiać po kilkudziesięciu
minutach – tłumaczył Law, stawiając kolejne butelki przed
odpowiednimi osobami.
- Dzięki, Torao. - Uśmiech Luffy'ego
mógłby rozpuścić lodowiec.
- Nie ma sprawy. Podziękujesz, jak już
zadziała – mruknął tamten, ale widać było że jest zadowolony
z reakcji. - O, i dobrze byłoby, gdybyście zmienili ubrania, zanim
to wypijecie. - Przypomniał sobie jeszcze, gdy ostatnie naczynie
znalazło się na stole.
- Ubrania? - zapytała podejrzliwie
Nami.
- Och, racja! - Teraz i Monkey zdał
sobie sprawę, że to naprawdę mogłoby być kłopotliwe, gdyby tego
nie zrobili. Szczególnie, że ciosy Nami były dość bolesne...
Już chwilę później większa część
załogi siedziała w za dużych ciuchach, przyglądając się sobie
nawzajem z uwagą.
- Dlaczego musimy mieć za duże
ubrania? - zapytał Brook.
- Zrozumiecie, jak już zacznie działać
– zaśmiał się Luffy. - A teraz wypijcie! - rozkazał.
Dzieciaki przez chwilę jeszcze się
wahały, ale w końcu, po kolei zaczęły opróżniać swoje
naczynia.
- To teraz trzeba zaczekać na efekty –
uznał Trafalgar, szybko zbierając puste butelki i podchodząc do
drzwi. - W razie problemów, możesz mnie zawołać. Na razie
zostawię was samych.
- Dobra.
Gdy drzwi za chirurgiem się zamknęły,
dzieciaki poruszyły się niespokojnie.
- Co jest? - zapytał gumiak,
zauważając tą reakcję.
- Pomyśleliśmy, że skoro i tak
musimy czekać... - zaczął Usopp.
- To możesz nam skończyć opowiadać
tamtą historię – dokończyła Robin.
- Ach, racja! - Król piratów pokiwał
głową, przypominając sobie, na czym skończył. - Skoro chcecie...
Zaczął opowiadać. O wojnie, o
próbie uratowanie brata, która skończyła się niepowodzeniem, o
pomocy Lawa... Gdy doszedł do swojej rozmowy z Jinbeiem, spojrzenie
miał już na stałe przytwierdzony do blatu stołu, nie będąc w
stanie podnieść wzroku. Skończył, gdy doszedł do pomysłu, jaki
podrzucił mu Rayleigh. O wiadomości, jaką przekazał pozostałym,
że mają spotkać się za dwa lata.
- Wiesz... My też wtedy uświadomiliśmy
sobie, że nie jesteśmy jeszcze gotowi na dalszą podróż. I
naprawdę żałowaliśmy, że nie mogliśmy być z tobą. - Luffy,
słysząc znajomy głos, poderwał gwałtownie głowę. Zoro, tak
samo jak reszta jego przyjaciół, siedział w swojej całkiem
dorosłej postaci i przyglądał mu się uważnie.
Niektórzy jeszcze poprawiali swoje
ubrania, ale wszyscy wyglądali tak, jak dawniej. A po ich minach
mógł poznać, że pamięć im wróciła.
- Udało się! - krzyknął
rozpromieniony.
Wśród ogólnych śmiechów, zaczął
przytulać każdego po kolei, nie przejmując się nawet łzami,
które spływały mu po twarzy. Najważniejsze było to, że wszystko
się udało i jego towarzysze byli już bezpieczni.
Dopiero, gdy cała załoga już się
trochę uspokoiła, wszyscy ponownie usiedli przy stole.
- Dziękujemy, że nam to wszystko
opowiedziałeś – powiedział Chopper, patrząc na swojego
kapitana.
Tamten tylko pokiwał głową, nie
będąc w stanie wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi.
- Wiesz, panie kapitanie? - zaczęła z
namysłem Robin. - Skoro ty nam to wszystko opowiedziałeś, chyba
sprawiedliwie będzie, jeżeli i my podzielimy się z tobą tym, co
robiliśmy przez dwa lata.
I właśnie w ten sposób, każdy z
nich rozpoczął swoja własną opowieść. Co przeciągnęło się
niemal do bladego świtu. Całe szczęście, że Sanji pomyślał o
wszystkim i w międzyczasie przygotował masę przekąsek.
*
Law oderwał się od ściany i ruszył
w kierunku swojego statku. Chciał się upewnić, że lekarstwo
zaczęło działać, ale trafił na końcówkę opowieści Luffy'ego,
więc nie chciał przeszkadzać. Kiedy usłyszał, że lek faktycznie
zadziałał, i to bardzo dobrze, postanowił postać w tym miejscu
jeszcze przez chwilę. Tak, ze względu na lekarski obowiązek. Gdy
usłyszał, jak cała reszta powoli zaczyna swoje własne historie,
uznał, że koniec tego podsłuchiwania.
Uśmiechnął się pod nosem,
obierając kierunek na swoje łóżko. Miał rację. Cała ta
sytuacja naprawdę ich zbliży do siebie jeszcze bardziej. Nie
wiedział, co chciała osiągnąć marynarka, ale efekt końcowy
zdecydowanie nie wyszedł im na korzyść. Teraz mieli do czynienia
ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem. Z załogą, której nie da
się złamać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz