Podtytuł: Law
Fandom: One Piece.
Występują: Law, OC/ja, nikomu nieznani ludzie
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: przekleństwa, może trochę drastyczne opisy (spokojnie, wszyscy żyją, tylko niektórych ponosi wyobraźnia)
Uwagi: Znajomość fandomu nie jest wymagana
Opis: Losowanie składów do kajaków trwa. Załóżmy, że trafię na Lawa...
~~~~
- Naprawdę? - jęknęłam przeciągle,
kiedy tylko dowiedziałam się, z kim mam płynąć razem w kajaku.
- Widzę, że przynajmniej w tym się
zgadzamy – mruknął w odpowiedzi Law, zerkając na mnie krzywo.
Nie to, że go nie lubiłam, czy
coś... Ale pływanie z nim w jednym kajaku mogło się skończyć
jedynie katastrofą. Przede wszystkim: on nie potrafił pływać!
Wystarczyła jedna wywrotka, żebym była zmuszona do ratowania nie
tylko całego naszego sprzętu, ale też tego gościa. To nie mogło
się dobrze skończyć.
Poza tym... Trafalgar słynął z
tego, że dorównywał mi w uporze. I w byciu wrednym, sarkastycznym
dupkiem, tak swoją drogą. To znaczy... On był dupkiem. Ja byłam
tylko wredna i sarkastyczna... Przez większość czasu. W niektórych
sytuacjach potrafiłam być nawet miła. Rzadko, bo rzadko, ale się
zdarzało...
- Ale jeżeli on się utopi, to będę
musiała sama płynąć do końca, jeszcze wlekąc za sobą ciało...
Czy ja wyglądam, jakbym miała na to siłę? - zapytałam, starając
się przybrać wyraz twarzy, mówiący „słaba, bezbronna
dziewczynka”. Jak zawsze, zostało to zignorowane, bo raczej
większość tu obecnych wiedziało, że zdecydowanie nie jestem
słaba, ani tym bardziej bezbronna...
- Dlaczego miałbym się utopić? -
zapytał Trafalgar, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem.
- Bo nie umiesz pływać, a w wodzie
tracisz całą siłę? - zaproponowałam.
- Od tego mam kapok – zauważył,
pokazując mi swoją neonowo-pomarańczową kamizelkę.
- Tak, ale masz też mnie. W razie
czego, pomogę ci go zdjąć – dodałam, posyłając mu swój
niewinny uśmieszek.
Po jego minie poznałam, że rozważa,
czy utopić mnie już teraz, czy jeszcze się z tym wstrzymać.
Uznał chyba, że może mieć problem z topieniem mnie, dlatego
poczeka, aż będzie dalej od wody i wtedy dopadnie do mnie ze
skalpelem. Bez słowa ściągnął koszulkę i zarzucił na ramiona
kapok, dokładnie go zapinając.
„Szkoda, fajnie wyglądał bez...”
pomyślałam, zanim wymierzyłam sobie mentalnego plaskacza. Powinnam
skupić się na tym, jak go utopić, a nie rozpływać się nad jego
ciałem... Które było niczego sobie, tak swoją drogą.
- Długo będziesz tak stać? - Głos
chirurga wyrwał mnie z mojej chwilowej zadumy.
- Jeszcze chwilę – odpowiedziałam
tylko po to, żeby go jeszcze bardziej zirytować, po czym zaczęłam
się pakować do naszego kajaka.
Zauważyłam, że dostało mi się
miejsce z przodu. Nawet lepiej. Przynajmniej ja będę kierować, a
on niech będzie moim darmowym silniczkiem...
Już chwile później ciągnęliśmy
nasz środek transportu nad brzeg rzeki, żeby się zwodować. Poszło
nam to całkiem sprawnie. Jedno musiałam chłopakowi przyznać:
potrafił operować wiosłami. Dzięki temu nie kręciliśmy się,
jak wielu przed nami, a po prostu ruszyliśmy w odpowiednią stronę,
już na wstępie nabierając dość dużej prędkości i wyprzedzając
dość mocno resztę grupy.
Początkowy odcinek minął całkiem
dobrze. Pewnie dlatego, że żadne z nas nie odzywało się więcej,
niż trzeba było. No, kilka słownych utarczek się zdarzyło, ale
to było u nas na tyle normalne, że nawet nie zwróciłam na to
większej uwagi. On chyba też, biorąc pod uwagę, że wciąż
wiosłował w tym samym tempie.
Problemy zaczęły się wtedy, kiedy
na naszej drodze pojawiły się pierwsze konary. Większość udawało
nam się mijać: czy to bokiem, dołem, bądź też górą. Ale nie
wszystkie się dało.
Przed nami pojawił się większy
konar, który przechodził przez całą szerokość rzeki i
delikatnie wystawał ponad powierzchnię wody. Wzięliśmy możliwie
największy rozpęd, ale i tak ugrzęźliśmy na nim.
- Trzeba wyjść i wypchnąć –
zauważyłam, jednak nie ruszyłam się z miejsca.
- To dlaczego wciąż siedzisz? -
zapytał.
- Bo żyję nadzieją, że znajdzie się
jakiś dżentelmen, który mi pomoże? - zaproponowałam słodkim
głosem.
Cichy śmiech za mną utwierdził mnie
w przekonaniu, że nic z tego.
- Niezła próba – przyznał Law.
- Ale logicznie rzecz biorąc, ten z
tyłu powinien wysiąść – spróbowałam ponownie.
- Chyba, że temu z tyłu się nie chce
wstawać.
- Nie myślisz raczej, że dam radę
sama przepchać kajak razem z tobą, szczególnie, kiedy siedzisz z
tyłu i będziesz przeważał w drugą stronę?
- Nie. Ale możemy wysiąść obydwoje.
Będzie sprawiedliwie.
Westchnęłam dramatycznie. Dlaczego
on nie mógł należeć do tej „miłej” kategorii osób? Albo
przynajmniej do tych naiwnych?
- To możesz przenieść nas swoją
mocą. Wtedy nie będziesz musiał podnosić swojego leniwego tyłka
– zaproponowałam.
Chłopak przez chwilę wyglądał,
jakby zastanawiał się nad tą propozycją. W końcu pokiwał głową.
- Tak. To nie jest głupi pomysł –
przyznał powoli.
Zmarszczyłam brwi. On mi przyznał
racje. Czyli miał coś w zanadrzu. Za dobrze go znałam, żeby się
tego nie spodziewać. Chociaż z drugiej strony... Było to jedyne
logiczne wyjście, bo przecież Law nie dałby rady przepchnąć
kajaka, stojąc w wodzie.
Kiedy palce chirurga poruszyły się,
tworząc wokół nas błękitnawą sferę, przez chwilę nawet
myślałam, że faktycznie to zrobi. Dopóki nie usłyszałam, jak
jego głęboki głos nagle zostaje przytłumiony, a ja znalazłam się
pod powierzchnią wody.
- Dupek! - warknęłam, kiedy tylko
wypłynęłam na powierzchnię i pozbyła się wody z ust.
- Teraz możesz nas przepchnąć...
Skoro i tak już tam jesteś – odpowiedział, uśmiechając się
ironicznie.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie. Tak
chciał się bawić...? Nie ma sprawy.
Podeszłam do kajaka, starając się
wybrać płytszą wodę, po czym złapałam za dziób. Szybkim i
gwałtownym ruchem pociągnęłam, przechylając całość
niebezpiecznie w bok. Trafalgar się tego nie spodziewał. Wylądował
razem ze wszystkim na dnie rzeki. A ja zorientowałam się, że
właśnie mam przesrane.
- Cholera – warknęłam, wyciągając
podtopionego chłopaka z wody. Jedną ręką starałam się pilnować,
żeby nie odpłynął, a drugą ratowałam co się dało z naszego
dobytku.
- Idiota... Dupek... Debil... Frajer...
- burczałam, niczym jakąś inkantację, starając się wszystko
odholować bezpiecznie do brzegu.
Jakieś dziesięć minut później
leżałam wyczerpana na plecach, wciąż klnąc pod nosem i
słuchając, jak lekarz pozbywa się z płuc resztek wody.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał,
kiedy w końcu miał pewność, że jego drogi oddechowe nie
zawierają żadnych zbędnych płynów.
- To twoja wina. Mogłeś mnie nie
wrzucać do wody - sapnęłam, unosząc się na łokciach.
Przez chwilę mordowaliśmy się
spojrzeniem. Pojedynek woli przerwały jednak dalekie odgłosy
świadczące o tym, że ktoś był blisko dogonienia nas.
- Płyniemy dalej – zdecydowałam
błyskawicznie, a Law chociaż raz nie protestował.
Już kilka minut później ponownie
zwiększaliśmy odległość od reszty grupy, starając się
ignorować wodę, chlupoczącą przy każdym pochyleniu kajaka.
Na szczęście nie było za dużo
miejsc, w których trzeba by było wysiąść. A nawet z nimi jakoś
sobie poradziliśmy.
- Chyba dopływamy do pierwszej śluzy
– zauważyłam, kiedy daleko przed nami pojawiły się jakieś
konstrukcje, wyglądające jak coś, co można nazwać śluzą.
- Tak, jak kilka razy na ostatnim
odcinku? - zapytał ironicznie.
- Och zamknij się! Skąd mam wiedzieć,
jak wygląda śluza? Nie moja wina, że postawili tam te mosty –
burknęłam.
Wcześniej faktycznie, widząc
pierwszy most, po dość dużej odległości od startu, pomyślałam,
że mogli sobie nazwać ten most śluzą. Ale gdy minęliśmy już
takich pięć, zmieniłam zdanie.
- Co tam jest napisane? - zapytał, gdy
skończył śmiać się z mojej pomyłki.
- Jest jakaś tabliczka... Że trasa
kajakowa... To po prawej wygląda, jakbyśmy mieli tamtędy
przeciągnąć kajak. Takie coś podobne do szyn.
- Myślisz, że nie możemy płynąć
przed siebie? - zapytał, równie zdezorientowany, co ja.
Dobrze przynajmniej, że nie tylko ja
nie miałam pojęcia, jak wygląda śluza...
- Bo ja wiem...? Zakazu nie ma.
- To płyniemy?
- Jasne.
Zignorowaliśmy całkowicie niewielki
pomost, do którego prawdopodobnie należało przybić i popłynęliśmy
dalej. Kiedy zobaczyłam tabliczkę, że jednak jest tu jakiś zakaz,
a przy okazji powód, dla którego ten zakaz miał być...
- O, kurwa... - wyszeptałam, nie będąc
zdolna do podniesienia głosu. - Law... - dodałam, ostrzegawczym
tonem.
Nie musiałam nic więcej dodawać.
Może wciąż niczego nie widział, ale domyślił się, że chodzi o
coś poważniejszego.
- Ile? - zapytał tylko.
- Dziesięć metrów do przodu i...
jakieś trzy w dół – oszacowałam tylko.
Po chwili okazało się, że w dół
było jednak nieco więcej, przez co dno łodzi uderzyło ze sporym
chlupotem o powierzchnię wody.
Obróciliśmy się, żeby spojrzeć z
tej perspektywy, co właśnie ominęliśmy. Pionowa ściana wody
poprzedzona była jedynie niewielkimi kratami, które prawdopodobnie
by nas nie uratowały. Czyli śluza to... śluza? Takie coś, gdzie
woda leci pionowo w dół, a kajak trzeba przeciągać bokiem.
- To było straszne... - jęknęłam,
ponownie skupiając się na drodze przed nami.
- Dobrze, że tego nie widziałem... -
dodał cicho chłopak.
Nie mogłam zignorować tego
komentarza.
- Czemu? Boisz się? - zapytałam
słodkim głosem. - Pomyśl, jak wyglądalibyśmy, gdybyśmy tam
spadli...
Już otwierał usta, żeby rzucić
jakąś wredną odpowiedź, kiedy zmienił zdanie.
- Jak byśmy wyglądali? - zapytał z
udawanym zaciekawieniem w głosie.
- Cóż... - Nie spodziewałam się
tego pytania. - Gdybyśmy wpadli na te kraty, to prawdopodobnie
połamalibyśmy kajak... Wtedy siłą uderzenia mogłaby na przykład
nadziać nas na jego ostre odłamki... A gdybyśmy po prostu spadli,
moglibyśmy się połamać. Raczej nie zabić, przy takiej wysokości,
ale gdyby woda wciągnęła nas na dno, już byśmy się stamtąd nie
wydostali... - zaczęłam snuć różne przypuszczenia.
- Moglibyśmy na przykład upaść na
głowę. Gdyby doszło do pęknięcia czaszki, kości mogłyby
przebić skórę, a na zewnątrz wypłynąłby mózg – przyłączył
się do zabawy Law.
- Byłoby to możliwe? -
zainteresowałam się.
- W twoim przypadku raczej nie. Do tego
potrzebny byłby mózg – rzucił, z zadowoleniem w głosie.
- Och, racja. Zapomniałam, że oddałam
swój po to, żeby mogli ci przeszczepić chociaż jedną szarą
komórkę – odgryzłam się, szybko zapominając o niebezpiecznej
sytuacji.
Na szczęście, po tym wydarzeniu, Law
nie miał już problemów z używaniem swoich mocy do pokonania tych
większych przeszkód. Ułatwiło nam to mocno życie.
- Przed nami most... jest dość nisko
– ostrzegłam, widząc, jak potężna, betonowa konstrukcja
rozciąga się przed nami. Pomiędzy filarami było dość miejsca,
żeby przepłynąć pod nim. Ale nawet to wymagało dość sporo
gimnastyki.
- To ten, przy którym mamy kończyć?
- Chyba ten. Jest odpowiedni znak –
zauważyłam wskazując palcem na tabliczkę stojącą tuż obok
brzegu.
- Zmieścimy się? - upewnił się, już
machając odpowiednim wiosłem.
- Tak... Czekaj, zwolnij trochę! Muszę
się położyć... - zaczęłam, ale spód mostu nagle znalazł się
naprzeciw mojej twarzy.
Zsunęłam się głębiej na
siedzeniu, przekręcając jednocześnie głowę, ale i tak mój
policzek zarył boleśnie o chropowaty beton.
- Idiota – jęknęłam, czując, jak
po twarzy zaczyna mi się sączyć ciepła substancja.
- Co się stało? - zapytał, gdy
znaleźliśmy się już całkowicie po drugiej stronie przeszkody.
Obrócił delikatnie moją głowę, a
ja zamrugałam gwałtownie, żeby pozbyć się z oczu łez, które
pojawiły się tam nieproszone z powodu niespodziewanego bólu.
Zobaczyłam, jak jego brwi marszczą się, jak za każdym razem,
kiedy był czymś zmartwiony.
- To twoja wina... - rzuciłam
żałośnie. Może nie powinnam się tak zachowywać, ale to
bolało...
- Czekaj, opatrzę ci to – obiecał.
Za pomocą swoich mocy przeniósł nas
na brzeg i wyciągnął z plecaka apteczkę. No tak, on zawsze miał
tego typu sprzęt przy sobie. Z niebywałą delikatnością oczyścił
mi zadrapanie i zakleił szerokim plastrem.
- Gotowe. Chcesz naklejkę „dzielny
pacjent”? - zapytał złośliwym, ale dziwnie łagodnym tonem.
Przez chwilę udawałam, że rozważam
jego propozycję.
- Nie, ale możesz mi dać cukierka –
odpowiedziałam w końcu.
Zaśmiał się i faktycznie wyciągnął
z torby cukierka, podając mi go. Zamrugałam kilka razy, wpatrując
się w otrzymaną właśnie nagrodę..
- Naklejki też tam masz? - zapytałam,
nagle naprawdę poważnie zastanawiając się nad tym pytaniem. Wiem,
że był lekarzem, ale żeby aż tak...
- Kto wie...? - rzucił tajemniczo,
chowając torbę na miejsce. - Gdzieś tu powinna być meta, nie? -
zapytał, rozglądając się.
- To nie tam? - zaproponowałam,
wskazując na przeciwległy brzeg, kilka metrów od naszej pozycji.
Było dość ładne wyjście i coś, co wyglądało jak pole
biwakowe.
- Przeniosę nas tam – obiecał i już
po chwili znajdowaliśmy się na miejscu, rozglądając dookoła.
- Nikogo tu nie ma – zauważył w
końcu.
- Tak, ale to tutaj – odpowiedziałam,
pokazując na wielką tablicę, stojącą kawałek od brzegu. To była
właśnie ta nazwa, która miała być. - Może jesteśmy za szybko?
- Prawdopodobnie – zgodził się,
zaczynając wyciągać swoje rzeczy.
Zrobiłam to samo. I szybko okazało
się, że większość z tego jest mokra. Może zwykły worek
faktycznie nie był najlepszą opcją w momencie, kiedy kajak zaczyna
nurkować...?
- Pięknie – mruknęłam,
rozwieszając wszystkie ubrania na zmianę, jakie miałam ze sobą.
- Przemokło? - domyślił się, widząc
moją minę.
- Widzisz? To twoja wina. Teraz nie
tylko nie mam się w co przebrać, jest mi mokro, zimno, twarz mnie
piecze, to jeszcze jestem głodna... - jęknęłam, siadając na
ziemi i ignorując całą resztę świata. To nie było przyjemne
uczucie... - Nienawidzę cię – ogłosiłam obrażonym tonem.
Usłyszałam tylko ciche westchnienie
ze strony Lawa. Chłopak podszedł do mnie i wyciągnął w moją
stronę rękę z czymś, co dopiero po dłuższej chwili określiłam
jako jego bluza...
- Masz, przebierz się. Jest suche. Mam
też trochę nienaruszonego jedzenia – poinformował mnie,
odwracając się w stronę swoich rzeczy.
Szybko zmieniłam ubrania na te suche
i przysiadłam się obok Lawa, który właśnie otwierał pudełko z
prowiantem.
- Dobra, niech ci będzie. Kocham cię
– burknęłam, wtulając się w niego, żeby zgarnąć jak
najwięcej ciepła. On też zarzucił na siebie suchą kurtkę. - Ale
wciąż ci nie wybaczyłam – dodałam, chwytając jedno jego
onigiri i zaczynając je jeść.
- Kupię ci czekoladę – obiecał.
- Ok, wybaczyłam – zgodziłam się,
posyłając mu uśmiech zadowolonego kotka.
Niech będzie, ten raz mogę się
poświęcić... Dla czekolady, rzecz jasna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz