wtorek, 3 stycznia 2017

"Alternatywa" [OP]

Tytuł: Alternatywa
Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: brutalne opisy, spoilery (do okolic wyspy ryboludzi), angst

Uwagi: tekst pisany na wymianę dla Synne. Znajomość fandomu potrzebna do rozumienia treści.
Opis: Atak Akainu wydawał się być dokładnie taki, jak ten go sobie zaplanował. Bo przecież nikt nie mógłby przeżyć czegoś takiego... Prawda?



~~~~
 Luffy znieruchomiał, widząc, jak pięść admirała zmierza w jego kierunku. Powinien zrobić unik, zablokować cios, cokolwiek. Jednak wyczerpany i zszokowany organizm nie chciał współpracować. Dlatego tylko stał, wpatrując się w lawę zastępującą skórę Akainu.
Usłyszał, że ktoś krzyknął jego imię. Drgnął nieznacznie, ale nie zdołał się otrząsnąć. Nawet, gdyby to zrobił, to było już za późno, żeby uciekać.
Właśnie w momencie, w którym pogodził się z faktem, że to już koniec, poczuł mocne uderzenie w ramię. Poleciał daleko w bok, zdając sobie sprawę z tego, że ktoś musiał go popchnąć z dużą siłą. A do głowy przychodziła mu tylko jedna osoba, która mogłaby to zrobić.
- Ace! - krzyknął, podrywając się do góry i obracając się.
W miejscu, w którym stał jeszcze chwilę wcześniej, teraz ziała ogromna dziura w grubej warstwie lodu, wypełniona wrzącą wodą. Rozejrzał się i zobaczył na krawędzi krateru czerwoną plamę. Bez namysłu ruszył w tamtą stronę, nie zwracając uwagi na drżące nogi.
Krwi było dużo. Zdawałoby się, że stanowczo za dużo, jak na jedną osobę. Jednak ani na lodzie, ani w wodzie nie zdołał dostrzec rannego brata. Ani nawet jego martwego ciała. Ręka. Tylko tyle znalazł. Kończyna urwana była mniej więcej na wysokości połowy ramienia. Mimo dużej ilości krwi i rozległych połaci zwęglonej skóry, wciąż można było rozpoznać fragmenty jego charakterystycznego tatuażu. Tylko to sprawiło, że Luffy uwierzył w prawdziwość tego pełnego grozy obrazu. Jego wzrok oderwał się od urwanej ręki tylko na chwilę, kiedy tuż obok przetoczyło się kilka krwistoczerwonych koralików, pochodzących z tak dobrze znanego mu naszyjnika.
Zaczął rozglądać się z jeszcze większą desperacją niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chciał dopuścić do siebie jedynej, narzucającej się w tej chwili myśli… Przecież Ace musiał gdzieś tu być! Bez ręki, ciężko ranny, ale gotowy, by w każdej chwili uśmiechnąć się szeroko i zarzucić swojemu braciszkowi, że znowu musi się nim opiekować. Zawsze tak było! Przecież obiecał, że nie umrze! Nie mógł stracić jeszcze jego…
Jakiś ruch zwrócił jego uwagę. Po drugiej stronie krateru stał Akainu, ściskając w jednej ręce charakterystyczny kapelusz i spoglądając z wyższością na przerażonego pirata. Monkey zdał sobie sprawę, że admirał musiał dojść do tych samych wniosków, które ten tak uparcie odrzucał. Ponownie przeczesał wzrokiem teren, ale coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu. Poza niemożliwie wielką plamą krwi i urwaną kończyną, dookoła nie widział jakichkolwiek śladów obecności brata. Ogromna dziura pośrodku też nie dawała żadnych nadziei. Ace był użytkownikiem, nie potrafił pływać. A nawet jeśli by umiał, żaden człowiek nie byłby w stanie wytrzymać tyle czasu pod wodą, bez dostępu do tlenu, a tym bardziej we wrzącej wodzie. Nie po utracie takiej ilości krwi.
- Nie – szepnął, opadając na kolana. - Nie! - Powtórzył, tym razem krzykiem.
Z jego ciemnych oczu zaczęły płynąć łzy. Świat dookoła przestał się dla niego liczyć z chwilą, kiedy prawda dopadła go z całą swoją brutalną siłą. Wycieńczone ciało i pogrążony w rozpaczy umysł w końcu zdołały zrobić swoje. Luffy wydał z siebie jeszcze jeden, niemal zwierzęcy okrzyk, pełen cierpienia i żalu, po czym stracił świadomość.


- Dlaczego nie powiedzieliście mi o tym wcześniej?! - wydarł się spokojny zazwyczaj Jinbe, spoglądając groźnie na otaczające go osoby.
Ryboludzie patrzyli na swojego przełożonego z nietęgimi minami, nie wiedząc, co powinni odpowiedzieć. Nie mieli możliwości skontaktowania się z nim, zanim ten pojawił się w okolicy, ale zdawali sobie sprawę z tego, że takie wytłumaczenie w tej chwili nie przejdzie. Wojownik był zbyt wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami. Wiedzieli co prawda, że nie zrobi im nic złego, ale chwilowo postanowili zachować ciszę.
Od wojny na Marineford minęły zaledwie dwa tygodnie. Na powierzchni wciąż panowało ogromne zamieszanie. Nawet na wyspie ryboludzi, znajdującej się dziesięć kilometrów pod poziomem wody, odczuwano skutki starcia. Jinbe wrócił w to miejsce dopiero dzisiejszego dnia, a już został zalany różnymi informacjami, meldunkami i prośbami. Jednak tylko jedno z nich zdołało skupić na sobie uwagę ryboluda i sprawić, że całą resztę świata postanowił zostawić na później.
Były Shichibukai odetchnął kilka razy, uspokajając się.
- Jest przytomny? - zapytał opanowanym głosem.
- Nie – odpowiedział pielęgniarz, który właśnie opuścił szpitalną salę. Szybko jednak oddalił się, tłumacząc to dużą ilością obowiązków.
- W jakim jest stanie? - drążył, tym razem kierując pytanie do kogoś innego.
- W nienajlepszym – poinformował szef obecnej zmiany lekarzy, Peto. - Stracił jedną rękę i bardzo dużo krwi, ma liczne poparzenia, niektóre nawet trzeciego stopnia. Był pozbawiony tlenu przez tak długi czas, że nie wiadomo, czy jego mózg nie uległ uszkodzeniu. Do tego wszystkiego dochodzi ogólne osłabienie, wynikające prawdopodobnie z wody morskiej, która wciąż może zalegać mu w płucach, jak i długotrwałego uwięzienia.
- Przeżyje?
- Nie wiemy tego – przyznał niechętnie zapytany, przerzucając nerwowo kartki w swoim notatniku. - W chwili obecnej, każda następna godzina pozostaje dla nas ogromną niewiadomą. Sprawdzamy jego funkcje życiowe na bieżąco, jednak niewiele poza tym możemy zrobić. W tej chwili on sam musi walczyć o swoje życie.
- Kiedy będzie wiadomo coś więcej?
Peto zastanowił się chwilę dłużej.
- Prawdopodobnie, jeżeli przeżyje następne cztery dni, można będzie założyć, że obecne rany go nie zabiją. Jednak wciąż nie wiemy, w jakim stanie zostanie. Jak wspominałem, jego mózg mógł zostać trwale uszkodzony. Nie wiemy nawet, czy zdoła się obudzić. Istnieje ryzyko różnych powikłań. Może stracić pamięć, zostać częściowo, bądź całkowicie sparaliżowany, cierpieć na zaburzenia osobowości…
- Zrozumiałem, dziękuję – mruknął Jinbe, przerywając mu.
Nie chciał już dłużej tego słuchać. I tak już za bardzo przejmował się stanem nieprzytomnego. Oraz jego brata.
- Możecie wrócić do swoich obowiązków – rzucił, odwracając się w stronę wyjścia. - Dajcie znać, jeżeli cokolwiek się zmieni.
- Szefie…
Wielki rybolud odwrócił się, słysząc za sobą głos lekarza.
- Tak? - zapytał.
- Lepiej będzie, jeżeli w najbliższym czasie nikt się nie dowie o tym, że go mamy. Przy tym chaosie, który panuje obecnie na górze… Może to zaszkodzić całej wyspie. W tym jemu. Najbliższych też lepiej nie informować. Wciąż nie wiemy, czy przeżyje. Lepiej nie dawać im próżnych nadziei…
Jinbe pokiwał głową. Sam wiedział o tym doskonale.
- Oczywiście. Dopilnuję, żeby nikt postronny się o tym nie dowiedział.
Wyszedł ze szpitala i wyciągnął z kieszeni pomiętą gazetę. Spojrzał na artykuł, znajdujący się na okładce. Na zdjęciu widać było Luffiego, składającego hołd zmarłym. A dokładniej zmarłemu bratu. Rybolud zacisnął powieki. Chociaż było to niemalże niemożliwe po tak krótkim czasie, dwójka braci stała się dla niego bardzo ważna. A teraz obydwoje cierpieli, każdy z nieco innych powodów. A on nie był w stanie nic z tym zrobić. Nie potrafił w żaden sposób uleczyć Ace’a. Nie mógł przekazać wesołych nowin słomkowemu. Musiał czekać, mając nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży.
Zastanowił się, jak będzie wyglądać przyszłość. Wciąż nie wiedział, czy Portgas przeżyje. Jeśli, na co miał nadzieję, mu się uda, to wciąż pod znakiem zapytania stał jego stan. Czy jeżeli pozostanie w śpiączce, dobrym pomysłem będzie informowanie o tym jego młodszego braciszka? Ból po stracie był dla Monkeya olbrzymim ciosem. Czy da radę udźwignąć wiedzę, że tak bliska mu osoba może już nigdy się nie obudzić?
Zakładając nawet, że Ace się obudzi… Z przekazaniem tej informacji nie powinien się spieszyć. Luffy musiał trenować, to nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Jeżeli dowie się o fakcie, że starszy D żyje, będzie chciał go natychmiast zobaczyć. A sam zainteresowany… Jak on przyjmie do wiadomości, że Białobrodego już nie ma? Jak zniesie fakt, że jego załoga, jego rodzina, teraz… No właśnie. Co się z nimi teraz stanie?
Uniósł wzrok, słysząc, jak ktoś zbliża się do niego szybkim krokiem. Jego chwila minęła, teraz należało ponownie skupić się na bezpieczeństwie wyspy.


Po kilku dniach udało mu się dowiedzieć, w jaki sposób Ace trafił na wyspę. Wbrew jego początkowym przypuszczeniom, nie był w to zamieszany żaden sojusznik Białobrodego, przeciwnik rządu, ani nikt tego pokroju. To wszystko było po prostu zwykłym łutem szczęścia.
Banda dzieciaków uznała, że ciekawie będzie popatrzeć na bitwę, toczącą się nad nimi. Dlatego podpłynęli bliżej. Nie na tyle, żeby zostać wykrytymi, ale z pewnością bliżej, niż którykolwiek dorosły rybolud by się odważył. Gdy nagle w lodzie w pobliżu nich powstała dziura, a woda w okolicy zaczęła niebezpiecznie podwyższać swoją temperaturę, mieli zamiar uciekać, ale coś odwróciło ich uwagę. Tym czym było ciało jakiegoś poważnie rannego człowieka. Nie zastanawiając się długo, złapali je i zaczęli ciągnąć w stronę wyspy. Zrobili to bardziej dla zabawy, niż z chęci pomocy, jednak wykazali się przynajmniej taką zapobiegliwością, że zanim ciśnienie zmiażdżyło nieprzytomne ciało, wsadzili je w powietrzny bąbel. Sam fakt, że mieli go przy sobie również graniczył z cudem.
Jinbe pokręcił z niedowierzaniem głową. Najwyraźniej obydwoje bracia mieli więcej szczęścia niż rozumu. A przynajmniej tak było do tej pory. Były Shichibukai zerknął przez niewielką szybkę, która oddzielała go w chwili obecnej od ciała nieprzytomnego. Tak, nieprzytomnego. Wciąż się nie wybudził, ale przynajmniej żył. Te magiczne cztery dni minęły, oddalając od pirata widmo rychłej śmierci, chociaż jego przyszłość wciąż nie malowała się w zbyt kolorowych barwach.
- Przykro mi, nadal nie potrafię powiedzieć nic więcej – przyznał Peto, rozkładając bezradnie ręce.
Zarówno on, jak i cały personel, robili co mogli, by przywrócić chłopaka do jak najlepszego stanu. Jak na razie ich wysiłki nie przynosiły wymiernych rezultatów. Co prawda, sam fakt, że zdołali utrzymać go przy życiu był wart uznania, ale to nie wystarczyło. A na pewno nie dla jego brata.
- Rozumiem. - Wielki rybolud pokiwał w zadumie głową.
Ponownie pomyślał o obecnej sytuacji panującej na powierzchni. Marynarka, rząd, piraci… Panował jeden, wielki chaos. Nikt nie potrafił dokładnie określić, kto był przyjacielem, a kto wrogiem. Zagrożenie mogło nadciągnąć z każdej strony i żadna wyspa na pierwszej połowie Grand Line nie była w stu procentach bezpieczna. Może i starano się zapewnić przynajmniej minimum ochrony ludności cywilnej, ale, biorąc pod uwagę uszczuplone zasoby ludzkie w marynarce, było to niemożliwe.
Wyspa ryboludzi póki co pozostawała względnie spokojnym miejscem, na co duży wpływ miała jej lokalizacja oraz ochrona ze strony Big Mom. Jednak nawet tak głęboko pod wodą skutki całego zamieszania dawały się odczuć. Tylko w ciągu minionego tygodnia musieli spacyfikować sześć załóg pirackich, które zbytnio się rozpanoszyły. A był to dopiero początek.
Jinbe drgnął, kiedy usłyszał, jak jedno z urządzeń w pobliżu niego piknęło głośno. Nie miał pojęcia, co to oznaczało, ale i tak poderwał się ze swojego krzesła i spojrzał na młodego pirata. Dopiero chwilę przed tym, kiedy na salę wpadła cała grupa lekarzy, dotarły do niego zmiany, jakie dało się zauważyć na jego ciele. Oczy Ace’a były otwarte i z wyraźnym bólem wpatrywały się w sufit nad nim, z kącika ust pociekła mu strużka krwi. Natomiast jego klatka piersiowa przestała się poruszać.
- Rozpocznijcie resuscytację! - krzyknął Peto, wciągając na dłonie rękawiczki. - Ty! Dopilnuj, żeby nie zadławił się krwią! - dodał, wskazując na jednego ze swoich podwładnych.
Wojownik mórz odsunął się nieco, żeby dać więcej miejsca specjalistom. Z przerażoną miną przyglądał się, jak tamci uwijają się w pocie czoła, usiłując przywrócić funkcje życiowe chłopaka.
Udało się to dopiero po pięciu minutach. Gwałtowny, nieco spazmatyczny wdech sprawił, że wszyscy obecni odetchnęli z ulgą. W międzyczasie Portgas ponownie zamknął oczy, ale przynajmniej oddychał.
- Przepraszam – powiedział Peto, podchodząc do wielkiego ryboluda. Ten dopiero teraz zauważył wyraźne ślady zmęczenia, dające się dostrzec w jego sylwetce. Głębokie cienie pod oczami, znużone spojrzenie i zgarbiona pozycja dużo mówiły o ich dotychczasowych zmaganiach. - Myślałem, że najgorszy okres mamy za sobą. Najwyraźniej jednak, jego stan wciąż nie jest do końca stabilny.
Jinbe skinął głową, zerkając na pielęgniarki, które zmieniały niektóre z kroplówek przy pacjencie.
- Dużo już było podobnych sytuacji? - zapytał.
- Trochę, szczególnie na początku. - Lekarz niechętnie pokiwał głową. - Samego pierwszego dnia przestał oddychać szesnaście razy.
Dopiero w tym momencie były Shichibukai miał szansę naprawdę docenić starania medyków. Ich wysiłek był niesamowity.
- Dziękuję. Wykonujecie kawał wspaniałej roboty.
- To nasza praca. - Mężczyzna wzruszył ramionami, ale wydawał się zadowolony, że ktoś go docenił. - A teraz przepraszam, muszę…
Nie skończył jednak zdania. Ciałem Ace’a nagle targnęły olbrzymie torsje, a chłopak zaczął kaszleć. Spod bandaża na jego ramieniu zaczęła sączyć się brunatnoczerwona ciecz.
Lekarz sklął pod nosem, po czym przymknął na sekundę oczy, jakby starając się uspokoić rozszalałe myśli. Wziął głęboki oddech i ponownie skupił całą uwagę na swoim pacjencie.
- Przygotujcie się do transfuzji krwi! Będę musiał jeszcze raz zszywać ranę. I niech ktoś pilnuje, żeby się nie udusił! - Peto ponownie zaczął wydawać rozkazy, chociaż zmęczenie i stres sprawiły, że zaczął się robić naprawdę nerwowy. Wojownik uznał, że nie będzie się narażał i odejdzie. Miał nadzieję, że lekarzom uda się dokonać kolejnego cudu, jakim byłoby przywrócenie młodego pirata do stabilnego stanu.


Stary wojownik przetwarzał słowa, które niedawno usłyszał od lekarza.
„Ace się obudził.” Powinien się z tego ucieszyć, przez chwilę nawet pewien rodzaj ulgi, ale później doszła do tego druga część tej wiadomości.
„Nie reagował na nic. Jakby nie był świadomy tego, co się wokół niego działo. Podejrzewam, że jego mózg mógł ulec uszkodzeniu...”
Jinbe pokręcił głową, usiłując skupić się na swoich obecnych obowiązkach, ale nie był w stanie tego zrobić. Ostatnio miał okazję uciąć krótką rozmowę z Rayleim. Według słów mężczyzny, Luffy pomału dochodził do siebie, ale jego stan psychiczny wciąż nie mógł być uznawany za „stabilny”. Rybolud zrozumiał przekaz. Nie należało go informować o fakcie, że jego starszy brat mógł żyć. A już tym bardziej, że żył, a mimo to mógł nigdy nie być w stanie z nim porozmawiać. Dla człowieka, takiego jak Monkey, który od zawsze najbardziej cenił sobie wolność, coś takiego byłoby potężnym ciosem.
Były Shichibukai odsunął od siebie te myśli, wiedząc, że nic dobrego z nich nie wyniknie. To mogło poczekać. Miał dwa lata, mógł na spokojnie przemyśleć, czy i jak powiadomić chłopaka o stanie Portgasa.


Jinbe zamrugał kilka razy, usiłując zrozumieć, co widzi. Przez chwilę był zbyt zaskoczony, żeby zareagować, jednak chwilę później zrobił to, o co go proszono. Nacisnął niewielki przycisk, mający służyć do poinformowania lekarzy o zmianie stanu pacjenta, po czym podniósł się, podchodząc do rannego.
Ace wciąż leżał w tej samej pozycji i nie wyglądał, jakby zamierzał coś w tej kwestii zmieniać. Jednak jego powieki były rozchylone, ukazując ciemne tęczówki, które bez emocji wpatrywały się w sufit.
- Ace-kun? Jak się czujesz? - zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.
Chłopak jednak nawet nie drgnął, jakby nie usłyszał pytania, a wielki rybolud wcale nie wszedł w zasięg jego wzroku.
- Co się stało? - Padło pytanie od drzwi.
Stał tam jeden z lekarzy z obecnego dyżuru, nazywał się chyba Ajiro. Jednak nie czekał na odpowiedź, tylko podszedł szybko do pacjenta i sam zauważył otwarte oczy. Zaczął zadawać różne pytania, w większości nic nie znaczące, jednocześnie przeprowadzając proste badania, polegające na sprawdzeniu odruchów.
Chwila ta jednak nie trwała zbyt długo. Kilka minut później powieki Ace’a ponownie opadły, gasząc złudną nadzieję, że może chłopak zaraz zacznie się poruszać jak dawniej. Lekarz jeszcze chwilę przy nim był, po czym zerknął w stronę Jinbeia.
- Przekażę wszystko swojemu przełożonemu – oznajmił przepraszającym tonem, jakby naprawdę żałował, że nie jest w stanie udzielić odpowiednich informacji.
Wojownik pokiwał powoli głową i obserwował, jak Ajiro opuszcza pomieszczenie. Posiedział jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu podniósł się i również ruszył w stronę wyjścia.


- Nie robiłbym sobie wielkich nadziei – powiedział Peto, czytając jakieś zapiski z notesu, który trzymał w dłoniach.
Od pierwszego „przebudzenia” Ace’a minęły prawie trzy tygodnie. Przez ten czas oczy chłopaka otwierały się jeszcze kilka razy, ale jak do tej pory żadnemu nie towarzyszył choćby przebłysk świadomości. Co prawda, według słów lekarzy, reakcje źrenic chłopaka były prawidłowe, co stanowiło dość pomyślną wiadomość, ale wciąż nie potrafili określić, czy kiedykolwiek będzie w stanie normalnie funkcjonować. Chociaż „normalnie” w tym przypadku było pojęciem względnym. W tamtej chwili nawet skoncentrowanie na kimś spojrzenia byłoby osiągnięciem.
- Mózg to wciąż jeden z tych rejonów organizmu, których nie zbadaliśmy do końca. Chociaż bardziej odpowiednim byłoby stwierdzenie, że nie zbadaliśmy go w większej części. Dlatego też nie potrafię określić, czy zmiany, jakie w nim dostrzegamy, są tylko tymczasowe, czy wręcz przeciwnie.
Jinbe powstrzymał się od gorzkiego uśmiechu. Tymi jakże ładnymi określeniami, lekarz dał mu do zrozumienia jedno: „on może już na zawsze pozostać warzywkiem, a my nie potrafimy mu pomóc.” Był jednak w stanie zrozumieć, że nawet medycyna nie może wszystkiego. Jedyne, co mogli teraz zrobić, to trzymać kciuki i mieć nadzieję, że chłopak zdoła jakoś przezwyciężyć wszystkie przeciwności.
- Róbcie, co możecie – poprosił, drapiąc się po głowie. - Przez jakiś czas nie będzie mnie na wyspie. Odwiedzę go tak szybko, jak to tylko możliwe – dodał.
Musiał w końcu na poważnie skupić się na swoich obowiązkach. Miał kilka spotkań poza Wyspą Ryboludzi, na których musiał się zjawić. Chaos na górze wciąż pozostawał kwestią do rozwiązania.


- Naprawdę? - Jinbe zamrugał kilka razy z niedowierzaniem. To, co usłyszał wykraczało poza wszelkie jego wyobrażenia. Przynajmniej te, na które pozwalał sobie od około pół roku.
Kiedy ostatni raz opuszczał wyspę, co było jakieś dwa miesiące wcześniej, stan Ace’a wciąż nie ulegał zmianie. Co prawda, zdarzyło mu się już kilka razy poruszyć jakąś częścią ciała, były to jednak bardziej drgnięcia niż faktyczne ruchy. A teraz nagle został poinformowany, że chłopak nie tylko zaczął się poruszać, ale też nawiązał kontakt z kilkoma osobami z personelu. Pierwszy raz od sześciu miesięcy, ktoś mógł usłyszeć jego głos.
Wojownik nawet nie czekał na odpowiedź od lekarza dyżurnego, a zamiast tego skierował się prosto w kierunku pokoju młodego pacjenta. I jednocześnie tam, gdzie był gabinet Peto, obok którego ułożono Portgasa.
Zanim dotarł do drzwi któregokolwiek z pokoi, medyk wynurzył się na korytarz.
- To prawda? - zapytał były Shichibukai, starając się utrzymać emocje na wodzy.
- Tak. Od jakiegoś tygodnia jesteśmy w stanie porozumiewać się z nim w normalny sposób. Jego stan zaczął poprawiać się półtora miesiąca temu.
- Tak się cieszę… Mogę się z nim zobaczyć? - Na twarzy wojownika malowała się wyraźna ulga.
- Oczywiście. Przestrzegam jednak, że nie należy go narażać na niepotrzebny stres.
- Rozumiem. Dziękuję.
Jinbe odetchnął cicho i otworzył drzwi do sali, niepewnie wchodząc do środka.
Zauważył, że czarnowłosy siedzi na swoim łóżku i z podejrzliwością spogląda na miskę w rękach. Rybolud nie zdziwił się przesadnie. Chłopak od pół roku nieustannie karmiony był przez kroplówkę. Należało powoli przyzwyczajać żołądek do przyjmowania normalnego pożywienia.
- Ace-kun? - zapytał, chcąc zwrócić na siebie uwagę młodszego towarzysza.
Zapytany podniósł wzrok, niepewnie przyglądając się twarzy swojego gościa.
- Powinienem cię kojarzyć? - zapytał, odstawiając na moment miskę.
Rybolud zrozumiał, że ten najwyraźniej miał problemy z pamięcią.
- Znaliśmy się dość dobrze, ale w tej chwili nie ma to większego znaczenia. Jestem Jinbe. Chciałbym wiedzieć, jak się czujesz.
Czarnowłosy posłał mu swój szeroki uśmiech. Co prawda, przez zapadnięte policzki i cienie pod oczami, efekt był nieco zaburzony, ale były Shichibukai niemal był w stanie wyobrazić sobie, że zdarzenia sprzed pół roku nigdy nie miały miejsca, a on stoi przed tym samym chłopakiem, z którym zaprzyjaźnił się w więzieniu.
- Jestem Ace – oznajmił czarnowłosy. - Podniósłbym się, ale niestety, nie mogę tego zrobić.
Rybolud był w stanie zrozumieć, że chłopak wciąż miał problemy z chodzeniem, ale po co się przedstawiał? Przecież, kiedy tylko wojownik wszedł do środka, powiedział jego imię.
- Dlaczego się przedstawiasz? - zapytał.
- Bo dziwnie się czuję, kiedy wszyscy mnie znają – mruknął syn króla piratów, drapiąc się niepewnie po karku.
- Rozumiem. - Starszy z nich uśmiechnął się.
Resztę czasu poświęcili na spokojną, niewiele znaczącą rozmowę o samopoczuciu chłopaka i przysłowiowej pogodzie. W końcu jednak Peto przerwał im, oznajmiając, że pacjent musi wypocząć.
Z chwili na osobności, Jinbe mógł wywnioskować jedno: Ace nie pamiętał niczego. Wojny, swoich mocy, załogi, przyjaciół… Brata.


Na kolejną wizytę był już przygotowany. Zapukał do odpowiednich drzwi, a po usłyszeniu cichego „proszę” wszedł do środka.
- Witaj, Ace-kun – powiedział, przekraczając próg.
- O, Jinbe! Cześć – powitał go chłopak, prostując się na swoim miejscu.
- Chciałbym ci coś pokazać. Może przypomnisz coś sobie… - zaczął, siadając na jednym z krzeseł stojących pod ścianą.
Zaczął po kolei wyciągać listy gończe, przedstawiające osoby, które mogły nieco poruszyć pamięcią młodszego pirata. Jednak na większość z nich, odpowiadało mu jedynie przeczące kręcenie głową. Twarze nawet takich osób jak Białobrody czy jego współzałoganci, nie budziły w nim najmniejszych skojarzeń.
- To może ten…? - podjął ostatnią już próbę, wyciągając list gończy Luffiego. Uznał, że jeżeli ten nie zadziała, nic innego nie ma szans.
- Nie, nie wiem, kto to jest… - zaprzeczył niepewnie czarnowłosy, jednak rybolud zauważył zmianę na jego twarzy.
Usta Portgasa rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy spoglądał na wyszczerzoną twarz swojego braciszka.
- Na pewno?
- Nie – ponownie zaprzeczył Ace. - Nie mam pojęcia, kto to jest, ale… Cieszę się, że go widzę. Nie wiem, dlaczego. Czuję, że chciałbym go spotkać.
Starszy wojownik uśmiechnął się pod nosem, słysząc tą odpowiedź. Z kieszeni wyciągnął jeszcze jeden kawałek papieru: wycięty artykuł z gazety. Przedstawiał on Luffiego, oddającego hołd poległym w wojnie.
- A to?
- Wciąż nie wiem, kim on jest, ale… - przerwał, marszcząc brwi. - Ten tatuaż…
Jinbe przez chwilę wydawał się być zaskoczony pytaniem, ale powoli pokiwał głową.
- Jest podobny do tego, który ty miałeś na ramieniu… - przerwał, zastanawiając się, czy powinien o tym wspominać.
Portgas potarł niepewnie kikut, znajdujący się w miejscu, z którego powinno wyrastać lewe ramię, ale nie wydawał się przejęty faktem jego braku. Bardziej zainteresowała go inna kwestia.
- Jak on wyglądał? Mój tatuaż?
Rybolud chwycił kawałek papieru i szybko naszkicował odpowiedni wzór. Gdy skończył, obrócił go w stronę młodszego towarzysza. Ten przez chwilę wpatrywał się w niego w zamyśleniu, po czym zamrugał zaskoczony. W jego ciemnych oczach zalśniły łzy, kiedy wyciągnął rękę i przejechał nią po skreślonym „S”. Jinbe nie wiedział, co miało to oznaczać, ale najwyraźniej nie była to zwykła pomyłka…
- To są moi bracia, prawda? Luffy i… Sabo.
Były Shichibukai tylko pokiwał głową. Coś mu mówiło, że istniała szansa, że Ace jednak przypomni sobie nieco więcej.


Ace opadł na łóżko z cichym jękiem, oddychając ciężko. Jinbe uśmiechnął się, widząc pot na czole chłopaka i determinację w jego spojrzeniu. Czarnowłosy naprawdę się starał.
- Jak ci idzie? - zapytał, siadając na jednym z krzeseł.
- Podobno bardzo dobrze. - Portgas wzruszył ramionami. - Wciąż nie mogę chodzić bez tej kuli, ale przynajmniej mogę sam pójść do łazienki. - Uśmiechnął się krzywo, wypowiadając ostatnie słowa.
Rybolud pokiwał głową. Po ponad pół roku leżenia w śpiączce, ciało pirata musiało ponownie nauczyć się, jak wykonywać najprostsze czynności. Co prawda lekarze rozmasowywali jego mięśnie, by te nie zanikły całkowicie, jak i dbali, by nie powstały mu odleżyny, jednak tak długi bezruch miał swoje negatywne skutki, które Ace musiał teraz pokonać. Nie narzekał jednak, a zamiast tego dzielnie poddawał się rehabilitacji, czasami dając z siebie nawet więcej niż powinien. Tak jak teraz, kiedy ze zmęczenia niemal nie mógł się ruszać, ale szeroki uśmiech wciąż rozjaśniał jego twarz. Każdy, nawet najmniejszy postęp cieszył cały personel medyczny, jednak to Portgas miał z niego największą satysfakcję. Może nieco za wcześnie wspomnieli o tym, jak wspaniałym wojownikiem był kiedyś…? Teraz chłopak robił wszystko, by wrócić do poprzedniej formy. Co prawda nie zapowiadało się, żeby udało mu się to zbyt szybko, ale nikt się tym nie przejmował. Kiedy Jinbe przypominał sobie, jak ten wyglądał jeszcze niecały rok wcześniej, naprawdę cieszył się z tej pozornie nieistotnej informacji, jaką było pozwolenie pacjentowi na samodzielne wizyty w łazience.
- W takim razie, nie przeszkadzam – powiedział, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, upewniając, że są sami. - Mam coś dla ciebie – dodał, wyciągając z kieszeni paczkę czekoladek.
Może i lekarze robili co mogli, ale czasami naprawdę nie potrafili pomyśleć o przyjemności, jaką sprawić mogły zwykłe słodycze.
Oczy czarnowłosego rozbłysły, kiedy chwycił opakowanie i szybko schował je do szafki. Podziękował ryboludowi, który uśmiechnął się w odpowiedzi.


- Luffy-kun, zanim odpłyniecie, chciałbym, żebyś spotkał jeszcze jedną osobę – powiedział Jinbe, spoglądając na słomianego.
Ten zerknął na niego z zaciekawieniem, po czym pokiwał głową, podążając za nim. Od wojny minęły już dwa lata, chłopak poradził sobie z przytłaczającym go wcześniej żalem, jednak w jego oczach dalej można było dostrzec ślady smutku. Mimo wszystko, ból po stracie tak bliskiej osoby musiał być ogromny.
Wojownik zatrzymał się przed drzwiami do odpowiedniego mieszkania i wskazał głową drzwi.
- To tutaj. Myślę, że zostawię was samych. Przywitajcie się – powiedział jeszcze i odszedł.
Luffy przez chwilę patrzył za nim bez zrozumienia, ale chwilę później wzruszył ramionami i nacisnął klamkę, wchodząc do środka.
Na fotelu ktoś siedział, ale gdy tylko zobaczył swojego gościa, od razu się podniósł. Oczy gumiaka otworzyły się szerzej, kiedy ten rozpoznał w tajemniczej postaci tak bliską sobie osobę.
- Cześć, Luffy – przywitał go wesoło Portgas.
- Ace! - krzyknął słomiany, rzucając mu się na szyję.

I pierwszy raz od dwóch lat, nie był to okrzyk pełen przerażenia i bólu.

2 komentarze:

  1. świetne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne
    Ile bym dała żeby tak to się potoczyło w anime płaczę ��

    OdpowiedzUsuń