sobota, 14 stycznia 2017

"Dyskusja z bronią" ("Soul Solid") [OP]

Tytuł serii: Dyskusja z bronią.
Podtytuł: Soul Solid
Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Występują: Brook + patrz: tytuł
Ostrzeżenia: wspomniana śmierć.
Uwagi: jest to seria one-shootów. Wszystkie mają podobny styl, ale nie są ze sobą powiązane. Różny czas, miejsce, inni bohaterowie itd.
Opis: Co stałoby się, gdyby bronie potrafiły przybrać ludzki kształt i całkiem normalnie rozmawiać z właścicielem i osobami z jego otoczenia?


~~~~
Okręt powoli poruszał się w gęstej mgle. Chociaż może nazwanie go okrętem nie było odpowiednim określeniem?
Dawniej był pięknym statkiem. Dużym, z licznymi żaglami, dostojnie prezentującymi dumę jego pirackiej załogi - ich Jolly Rogera. Na wszystkich pokładach często słychać było radosne okrzyki załogi, bądź ich skoczne piosenki.
Teraz jednak był w kiepskim stanie. Kadłub był podziurawiony i przegniły w wielu miejscach. Resztki cudem ocalałych żagli smętnie zwisały z dawno już nienaprawianych masztów. Większość desek na pokładzie była zniszczona do tego stopnia, że trzeba było uważać, gdzie się staje, aby nie spaść na dolne piętra. Chociaż przyznać należało, że jak na nieużywany od pięćdziesięciu lat okręt, to ten trzymał się całkiem nieźle.
Brook szedł po pokładzie, w nieznanym sobie kierunku. Nawet, jakby chciał, nie miał gdzie pójść, więc tylko błąkał się samotnie po wszystkich miejscach, które kiedyś były takie żywe, a teraz przynosiły tylko niechciane wspomnienia.
Mijał ciała swoich byłych towarzyszy. Zdążył się przyzwyczaić do tego widoku, jednak za każdym razem, gdy na nie spojrzał, czuł dziwny ból w piersi. "Boli mnie serce, chociaż go nie mam" - zwykł sobie żartować, po czym zanosił się nieco obłąkanym śmiechem. Nikt nie powinien go za to winić, musiał coś robić, żeby nie zwariować zupełnie.
Mimo tych wszystkich widoków, które musiał znosić codziennie od wielu lat, najgorsza dla niego był cisza. To przeklęte milczenie, kiedy nikt z niego nie żartował, kiedy nikt nie kazał mu śpiewać bądź też nie denerwował się na niego za pobudkę o zdecydowanie zbyt wczesnej godzinie.
Brook zauważył, że znowu dopadają go czarne myśli, więc szybko sięgnął do swoich skrzypiec. Zaczął przygrywać jakąś skoczną melodię, żeby odgonić nieco smutek i strach. Wesołe takty rozniosły się po statku, na chwilę sprawiając, że wesołe obrazy - wspomnienia z jego czasu spędzonego z załogą - ożyły w  jego głowie.
- Yohohoho, teraz spróbujmy na trzy czwarte~ - zaśmiał się, poprawiając chwyt na instrumencie i ponownie grając tą samą melodię, tym razem jednak w nieco inny sposób. 
Powoli, wraz z upływem kolejnych minut, melodia stawała się wolniejsza. Ginęło gdzieś jej wesołe, skoczne brzmienie a zamieniało się w ponure i melancholijne dźwięki.
- Znowu dołujesz sam siebie, Brook? - Padło pytanie gdzieś zza pleców szkieletu.
Muzyk odwrócił się i popatrzył na swojego rozmówcę. Mężczyzna, bo był to mężczyzna, był niższy od pirata, ale wciąż wysoki, jak na przeciętne standardy. Nosił na sobie fioletowy frak z białym [nazwa-tego-czegoś,-co-jest-przy-szyi,-co-dla-mnie-wygląda-jak-jakaś-falbowana-apaszka,-ale-pewnie-ma-swoją-specjalistyczną-nazwę] zawiązanym wokół szyi. Jego oczy były chłodne, a postawa sztywna i wyprostowana. Wyglądał jak typowy dyrygent.
- Yohohoho, miło cię widzieć, Soul Solid - przywitał się Brook.
- Przecież ci powiedziałem, że masz przestać dołować sam siebie - zignorował jego przywitanie shikomizue.
- W takim razie, specjalnie dla ciebie zagram coś wesołego~
Szkielet już sięgał po swój instrument, kiedy miecz mu przerwał.
- Może lepiej nie? Pewnie zaraz znowu w jakiś sposób zrobisz z tego jakieś smęty.
- Twoje słowa ranią moje serce, Solid... Chociaż ja nie mam serca! Yohohoho!
- Twoje żarty są tak samo sztywne, jak całe twoje ciało. - Westchnęła broń.
- Yohohoho! Za to twoje żarty są wręcz wspaniałe - pochwalił towarzysza muzyk.
- Jak mówi to przysłowie: " z kim przystajesz..."
- Mówisz to do jedynej żywej osoby na pokładzie...
- Odważne słowa, jak na kościotrupa.
- Jesteś niemiły.
- A ty gadasz z własnym mieczem.
- Och, taki przerdzewiały kawał metalu nie powinien nazywać się mieczem.
- Masz strasznie cięty język, jak na kościotrupa.
- Chociaż ja nie mam języka! Yohohoho!
Soul Solid pokręcił głową, słysząc kolejny żałosny żart w wykonaniu swojego właściciela. Jeżeli jednak miało go to utrzymać przy zdrowych zmysłach...
- Hej, Solid, nie rób takiej poważnej miny, bo aż dostaje gęsiej skórki...
- Tak, wiem. Mimo, że nie masz skóry - wtrącił się miecz.
- Nie wiesz, że to nieładnie tak przerywać?
- Jasne, przepraszam. Hej, może zagrasz znowu 'Binks no sake'? - zaproponował shikomizue, wiedząc, że jest to najlepszy sposób na rozweselenie pirata.
- Oczywiście!
Brook porwał swój smyczek i przejechał nim kilka razy po strunach, delektując się znaną melodią. Po chwili zaczął cicho podśpiewywać:
- Yohohoho, Yohohoho...
W pewnym momencie na horyzoncie zobaczył jakiś biały kształt. Nie przerywając śpiewania, przyglądał się nieznanemu obiektowi. Dopiero gdy doszedł do połowy pierwszej zwrotki, udało mu się rozpoznać żagiel należący do jakiegoś statku. Po chwili widział już dokładnie Jolly Roger załogi okrętu. Wyszczerzona czaszka w słomianym kapeluszu.
- Yohohoho... Może w końcu spotkam  jakiś ludzi. Już zacząłem rozmawiać z własnym mieczem... - szepnął sam do siebie, przerywając na chwilę refren. Szybko jednak wrócił do piosenki, gdy przyszedł czas na zaśpiewanie drugiej zwrotki:
"Binksu no sake o, todokeni yuku yo
Kyouka asu ka toyoi no yume
Te wo furu kage ni, mou aenai yo
Nani wo kuyo kuyo, asu mo tsukuyo

Binksu no sake o, todokeni yuku yo
DON to ichou utao, unaba no uta
Douse dare demo itsuka wa hone yo
Hate nashi, ate nashi, waraiba nashi  "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz