poniedziałek, 2 stycznia 2017

"Na kajaki - Zoro" [OP]

Tytuł serii: Na kajaki!
Podtytuł: Zoro
Fandom: One Piece.
Występują: Zoro, OC/ja, nikomu nieznani ludzie
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: brak

Uwagi: Znajomość fandomu nie jest wymagana
Opis: Losowanie składów do kajaków trwa. Załóżmy, że trafię na Zoro...



~~~~
 Stanęłam obok swojego kajaka, patrząc na osobę, z którą miałam płynąć. Zoro również rzucał mi ukradkowe spojrzenia, które w jego przypadku, nie były zbyt ukradkowe.
Nie chciałam z nim płynąć z jednego, prostego powodu. Nie chciałam się zgubić, a z nim było to nawet bardziej niż możliwe. Sięgnęłam po swój kapok, niechętnie wciągając go na siebie, po czym zerknęłam na swojego tymczasowego towarzysza.
- Siedzę z przodu – poinformowałam tylko, chwytając wiosło i wrzucając plecak w nogi, przed pierwszym siedziskiem.
- Dlaczego? - zapytał wyzywającym tonem. Jak zawsze chciał się kłócić.
- Bo osoba z przodu steruje – wytłumaczyłam krótko.
- Ja też mogę sterować.
- Jeżeli ty będziesz sterować, to skończymy na jakiejś pustyni – warknęłam, rzucając mu jego kapok, bo do tej pory nawet na niego nie spojrzał, a większość pozostałych ludzi już zaczęła wodować swoje kajaki.
- Zamknij się! - warknął. Nie lubił, kiedy ktoś wypominał mu jego brak orientacji.
- Poza tym, osoba z tyłu powinna mieć więcej siły, żeby pchać nas do przodu... - dodałam, wiedząc, że ten argument do niego trafi. Wystarczyło połechtać nieco jego ego, a robił wszystko, czego się od niego chciało... Nie, żebym robiła to często. Jego ego i tak było już zdecydowanie za duże.
- Niech ci będzie – mruknął, ściągając koszulkę i wkładając w końcu kapok.
Przeniosłam spojrzenie na swoje wiosło. Dlaczego ten gość musiał mieć taką klatę? Samo patrzenie mogło być niebezpieczne... Najgorsze było to, że nawet gdy ją schował, nie było dużo lepiej. Całe jego ciało było wspaniale zbudowane, a twarz miał cholernie przystojną. Raczej bym mu tego nie powiedziała, ale taka była prawda.
- Wchodzimy? - Jego głęboki głos zmusił mnie, żebym ponownie na niego spojrzała. I skrzywiła się z irytacji.
- Zapnij to – rozkazałam, wskazując na jego rozpięty kapok. Czy on naprawdę był takim idiotą, czy po prostu chciał mnie wytrącić z równowagi? Obie opcje wydawały się równie prawdopodobne.
- Po co? To będzie niewygodne. - Skrzywił się niechętnie.
- Wiesz co... Masz rację. Najlepiej go ściągnij. Łatwiej będzie mi cię utopić – warknęłam na niego.
Przez chwilę stał, wpatrując się we mnie wyzywająco, ale w końcu posłusznie zapiął kamizelkę i chwycił tył kajaka. Dość sprawnie zaciągnęliśmy go na plażę. Wskoczyłam na swoje miejsce, a Zoro popchnął nas głębiej, sam wskakując na tył i chwytając swoje wiosło.
Zaczęłam manewrować, ale czułam, jak kajak niekoniecznie robi to, czego od niego oczekuję. Obróciłam głowę, żeby zobaczyć, jak zielonowłosy macha swoim wiosłem w całkowicie przypadkowy sposób.
- Co ty robisz? - zapytałam z rezygnacją.
- Wiosłuję – burknął, wciąż wyglądając, jakby nie miał pojęcia, jak posługiwać się tajemniczym urządzeniem, które mu powierzono.
- Po prostu rób to, co ja, ok? - zaproponowałam.
Kolejne kilka minut upłynęło nam na kręceniu się w kółko, ale w końcu Roronoa jakby załapał, w jaki sposób powinno się płynąć do przodu. Wymagało to sporo tłumaczenia i demonstrowania, ale udało się.
Mimo sporego opóźnienia na starcie, zadziwiająco szybko zaczęliśmy doganiać pozostałe kajaki. Facet naprawdę miał jakieś nieskończone pokłady sił w łapach, bo niemalże pruliśmy wzdłuż nurtu. Jednak prosty, łagodny i bez przeszkód fragment rzeki szybko się skończył, a my zostaliśmy zmuszeni do szybkiej zmiany kierunków. A to już nie było aż tak łatwe.
- Prawo. W prawo! To drugie prawo, idioto! - wrzeszczałam, kiedy kajak zaczął obracać się niebezpiecznie w lewo, kierując się prosto na wystający z wody konar.
Z braku innych pomysłów, wsadziłam prawe wiosło do wody i zaparłam się, wyhamowując. Minęliśmy gałąź dosłownie o milimetry.
- Jeżeli chcesz skręcić w prawo, musisz wiosłować lewym wiosłem – warknęłam, już dostrzegając w przodzie kolejną przeszkodę.
- Ale mówiłaś, że prawo – kłócił się.
- Tak! Skręcamy w prawo!
Nie minęło dużo czasu, zanim nasza kłótnia osiągnęła zupełnie nowy poziom. Nawet nie jestem pewna, jak to się stało, ale chwilę później obydwoje staliśmy w kajaku, starając się go nie wywrócić, i okładaliśmy się wiosłami.
Ponownie zostaliśmy wyprzedzeni przez kilka osób, które z zainteresowaniem przyglądały się naszemu pojedynkowi, ale nie zwróciliśmy na nich najmniejszej uwagi, za bardzo skupieni na próbie wrzucenia przeciwnika do wody.
Jak było do przewidzenia, przegrałam to starcie, lądując głową w nurcie rzeki. Wynurzyłam się, plując wodą i przeklinając zielonowłosą, bezmózgą istotę.
- Dupek – warknęłam, czując jak ręce wspomnianego gościa chwytają mnie za ramiona i wciągają ponownie na kajak.
- To była twoja wina – rzucił niechętnie.
- Gdybyś potrafił wiosłować, nie byłoby problemu.
Usiadłam na swoim miejscu i po prostu zaczęłam wiosłować. Zoro zrobił to samo. Kolejny, dość spory odcinek trasy pokonaliśmy w milczeniu. Co zadziwiające, chłopak nawet nie kierował nas za bardzo w inną stronę, tylko grzecznie powtarzał moje ruchy.
- Chcesz wody? - zapytał w pewnym momencie, podając mi butelkę.
- Nie – odparłam, wciąż trochę zdenerwowana na niego.
Nie odpowiedział, tylko po prostu ponownie zaczął wiosłować.
Ponownie wysunęliśmy się na czoło grupy, wciąż zwiększając odległość od reszty. Teraz słychać było jedynie miarowy szum wody, kiedy zanurzaliśmy wiosła oraz odgłosy z lasu dookoła nas. W końcu jednak opuściliśmy linię drzew, a powierzchnia rzeki przed nami okazała się być cała pokryta glonami. Wpadliśmy w to i zaczęliśmy się przedzierać.
- Pogadaj z nimi. Może się przesuną – rzuciłam w pewnym momencie, kiedy to przepłynęliśmy mniej więcej przez połowę długości plamy roślin.
- Dlaczego miałbym? - zapytał, z nutką zaciekawienia w głosie.
- Bo sam jesteś glonem, może cię zrozumieją? - zaproponowałam.
W tym momencie poczułam, jak coś mokrego i obślizgłego wpada na moją głowę. Obróciłam się tylko po to, żeby zobaczyć, jak Zoro cofa rękę, którą jeszcze przed chwilą ułożył glona na moich włosach.
- Sprzymierzasz się z rodziną? - zapytałam z pozoru słodkim głosem. Po czym machnęłam gwałtowniej wiosłem, posyłając na niego fontannę wody i zielonych roślin.
- Ty... - warknął, oczyszczając twarz ręka.
- Przepraszam. Omsknęło się – odparłam, uśmiechając się niewinnie.
Zamilkł, skupiając się na przedostaniu się dalej.
Kolejny odcinek trasy minął nam względnie spokojnie. No, nie licząc kilku kłótni, które wybuchły w międzyczasie. Pływanie z nim było o tyle dobre, że za każdym razem, kiedy grzęźliśmy na jakimś konarze, to on był tym, który wychodził do wody i nas przeciągał. Mogłam dzięki temu posiedzieć w spokoju.
- Teraz ty też musisz wyjść – zauważył, kiedy zauważyliśmy, jak całą szerokość rzeki przed nami zajmował ogromny pień drzewa. Nie było szans, żeby przepłynąć nad nim, bądź też pod nim.
- Jasne – odparłam niechętnie, ale zaczęłam opuszczać swoje wygodne siedzenie.
- Poczekaj, przeciągnę cię do brzegu – rzucił Zoro, który zdążył już wejść do wody.
Przeniosłam na niego zdziwione spojrzenie, ale pokiwałam głową. Czy on był właśnie miły? Ciekawe, czy zrobił to specjalnie, czy też całkowicie nieświadomie?
Zdołałam wydostać się na ląd suchą nogą. Niewiele to dało, bo ubrania wciąż były wilgotne od poprzedniej, przymusowej kąpieli.
Całkiem sprawnie przeciągnęliśmy kajak kawałek dalej, po czym ponownie go zwodowaliśmy. Nawet z tej strony udało mi się wsiąść do niego bez spacerku po wodzie, co było bardzo przyjemnym doświadczeniem.
W dalszej podróży zdarzyło nam się nawet kilka względnie pokojowych dyskusji, co było całkiem miłą odmianą po poprzednich kłótniach przerywanych milczeniem.
Jednak pokój nie mógł utrzymać się za długo. Zwyczajnie nie mógł. Nie z naszą dwójką, oddzieloną jedynie oparciem mojego siedziska.
- Czy ty naprawdę nie potrafisz chociaż przez chwilę nie wepchnąć nas w krzaki? - zapytałam, nawet nie sięgają po wiosło. Niech sam sobie radzi z przeszkodami, w które nas wsadził. Ja jadłam kanapkę.
- Mogłabyś chociaż powiedzieć, co mam robić – burknął. Uśmiechnęłam się na to. Może i nie wprost, ale przyznał się właśnie, że potrzebuje mojej pomocy. Czego nie zapomniałam mu wytknąć.
- Nie poradzisz sobie beze mnie? - zapytałam słodkim głosem, kończąc jedzenie i sięgając po butelkę z wodą. Nie miałam zamiaru mu pomagać, dopóki tego nie przyzna.
- Oczywiście, że sobie poradzę – warknął, ponownie machając nie tym wiosłem, co trzeba. Tym samym wpychając nas jeszcze głębiej w trzciny.
- Jesteś beznadziejnym przypadkiem. - Westchnęłam, rozkładając się wygodniej.
- Dlaczego ty nic nie robisz? - zapytał zirytowany.
- Bo powiedziałeś, że sobie poradzisz.
Mruknął coś cicho w odpowiedzi i ponownie zaczął kombinować. Chwilę mu to zajęło, ale w końcu znaleźliśmy się znowu w głównym nurcie. Szkoda tylko, że odwróceni tyłem.
- Świetnie, a teraz krótka informacja pochodząca wprost od wspaniałego nawigatora: w drugą stronę.
Prychnął donośnie, ale ponownie rozpoczął dziwne manewry, mające na celu odwrócenie nas. W normalnej sytuacji ja też mogłabym mieć problem z określeniem, w którą stronę powinniśmy płynąć. Szczególnie, że obróciliśmy się co najmniej z pięć razy. Ale na rzece była bardzo krótka lista możliwości: z prądem bądź pod prąd. My mieliśmy płynąć z prądem. I coraz bardziej obawiałam się, że tego nie robimy.
- Dobra, wystarczy. Przestań pajacować, bo zaraz wrócimy do punktu wyjścia. - Westchnęłam, zanurzając swoje wiosło z zamiarem obrócenia nas.
- Zamknij się! Poradziłbym sobie – warknął.
- Oczywiście. Może w przyszłym tygodniu dalibyśmy radę tam dotrzeć...
Przepychanka słowna znowu poszła nieco za daleko. Po czym to wnioskuję? Może po fakcie, że znowu staliśmy naprzeciw siebie z wiosłami używanymi jako broń.
Jednego faktu nie wzięliśmy pod uwagę. Wciąż płynęliśmy, poruszani prądem, a rzeka nie chciała być bezpiecznym miejscem na pojedynki.
W momencie, gdy kajak zahaczył o wystającą gałąź, oboje polecieliśmy do wody, wywracając przy okazji nasz środek transportu.
- Cholera! - zaklęliśmy niemal jednocześnie, kiedy tylko nasze głowy wynurzyły się ponad powierzchnię wody. Szybko zabraliśmy się do wyławiania naszej własności, po czym skupiliśmy się na ratowaniu utopionego kajaka.
Zanim cała akcja ratownicza się zakończyła, zaczęliśmy słyszeć odgłosy zwiastujące, że reszta grupy nas dogania. Wymieniliśmy szybkie spojrzenia, myśląc o tym samym.
Staliśmy cali przemoknięci na brzegu, z dala od poważniejszych przeszkód i wylewaliśmy wodę z kajaka. To było bardziej niż żałosne. Nie mogliśmy pozwolić, żeby ktoś się o tym dowiedział.
W tempie błyskawicy pochowaliśmy nasze rzeczy, nie przejmując się za bardzo tym, że wszystko jest mokre. Pobiliśmy nowy rekord w wodowaniu kajaka, po czym zadziwiająco zgodnym tempem ruszyliśmy przed siebie, ponownie zwiększając odległość od pozostałych. Dopiero, gdy mieliśmy pewność, że nikt nas nie usłyszy, wybuchnęliśmy śmiechem.
Na miejsce spotkania dotarliśmy, nawet zanim pojawiła się ekipa, która miała odebrać kajaki. Dość sprawnie wydostaliśmy się na brzeg i rozpoczęliśmy przeszukanie naszych rzeczy.
- Szlag by to... - wymamrotałam, otwierając plecak.
- Co się stało? - zainteresował się Zoro, zerkając w moją stronę.
- W worku była dziura... - jęknęłam, wyciągając i pokazując mu swoje ubrania na zmianę, które w tamtej chwili były bardziej mokre nawet od tych, które wciąż miałam na sobie.
- W samochodzie masz jeszcze jedne – zauważył całkiem logicznie.
Pokiwałam głową, całkiem nieświadomie robiąc przy tym smutną minę.
- To prawda. Ale czy widzisz gdzieś tu samochód? - Westchnęłam ciężko, rozwieszając swoje rzeczy na pobliskich drzewach. - Zimno... - dodałam, czując, jak mokra koszulka ochładza moje ciało. Póki byłam w ruchu, a kapok stanowił dodatkowe zabezpieczenie, nie czułam tego tak bardzo. Gdy już miałam chwilę relaksu, zaczynałam czuć, jak zaczynam drżeć.
Przez chwilę panowała cisza. Chyba nawet nie spodziewałam się odpowiedzi. Innej niż wredne dogryzanie, rzecz jasna. Właśnie dlatego się zdziwiłam, kiedy obróciłam się, a tuż przed sobą dostrzegłam chłopaka, który wyciągał w moją stronę rękę... W której trzymał swoją bluzkę.
- Co? - zapytałam, nie będąc pewna tego, czego ode mnie chciał. Usiłował się ze mnie w ten sposób nabijać?
- Masz – powiedział zamiast tego. - Moje rzeczy są suche, a mi jest ciepło.
Zamrugałam kilka razy, wpatrując się w niego ze szczerym niedowierzaniem. On naprawdę właśnie ofiarował mi swoją bluzkę...?
- Chcesz ją, czy nie? - zapytał, odwracając wzrok.
- Jasne. Dzięki – odpowiedziałam i odebrałam od niego ubranie.
Szybko przeniosłam się kawałek dalej, żeby się przebrać, po czym wróciłam na poprzednie miejsce. Zoro właśnie rozpalał ognisko, a wszystkie pozostałe rzeczy były ładnie porozwieszane w pobliżu. Dodałam tam własną koszulkę i przysiadłam się do chłopaka. Zauważyłam, że był bez koszulki.
- Powinieneś coś ubrać – rzuciłam, starając się w niego za bardzo nie wgapiać.
- Wszystko mam mokre – odpowiedział, wzruszając ramionami.
Opuściłam wzrok. Zabrałam mu jego jedyny suchy fragment odzieży...
Chyba zauważył moją minę.
- Wiesz, możesz pomóc mi się rozgrzać, jak chcesz – zaproponował, kiedy ogień w końcu zapłonął na dobre.
- Co masz na myśli? - zapytałam, zerkając na niego sceptycznie.
Nie odpowiedział. Zamiast tego usiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem.
- Jesteś ciepła – zamruczał cicho, niczym rasowy kot.
- Ty też – zauważyłam, opierają się o niego bardziej.
To było całkiem przyjemne. Ciepłe i suche... A do tego bez przeszkód mogłam wpatrywać się w jego wyeksponowaną klatkę piersiową, która znajdowała się naprzeciwko moich oczu...
Chyba jednak pływanie z nim w jednym kajaku nie było takim złym wyborem...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz