Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Część: 1/4
Ostrzeżenia: spoilery, trochę angstowe.
Uwagi: future!fic, znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia treści.
Opis: Luffy spełnił swój cel i został królem piratów. Razem z resztą załogi pływają teraz po morzu, szukając kolejnych przygód. Zostają zaatakowani przez marynarkę. Wszystko wydaję się iść dobrze, dopóki jeden z pocisków nie zaczyna wydzielać z siebie tajemniczego dymu. Wszyscy, poza Luffym, przemieniają się w pozbawione pamięci dzieci. Jedyną rzeczą, która łączy gumiaka z przeszłością, jest ich dziennik pokładowy. W czasie, kiedy wraz z Lawem usiłują wszystko odkręcić, opowiada przyjaciołom ich przygody w ramach bajek na dobranoc...
~~~~
- Luffy,
mamy towarzystwo! - krzyknął ostrzegawczo Zoro, wychylając się
przez okno ze swojej siłowni.
- Kto to? - zapytał zaciekawiony
słomkowy, podnosząc głowę znad rozgrywanej właśnie partii kart.
Usopp wykorzystał okazję by zerknąć w talię swojego kapitana.
- Marynarka. Osiem okrętów bojowych.
Trzy z dwunastej, pięć z dziewiątej - zameldował spokojnie.
- Dodaj do tego trzy z szóstej -
poinformowała Robin, wracając nieśpiesznie z rufy.
- Oi, oi, oi, nie jest dobrze!
Jedenaście okrętów bojowych to nie zabawa. - Strzelec pokładowy
nagle stracił zainteresowanie grą.
- Naprawdę, myślałem, że się już
do tego przyzwyczaiłeś - westchnął Sanji, zapalając swojego
papierosa.
Od momentu, kiedy Luffy pokonał
trzech z czterech Yonko, stali się jednym z najważniejszych celów
światowego rządu. Po tym, gdy Monkey został królem piratów,
walka z okrętami bojowymi stała na porządku dziennym. Mogli co
prawda schować się tak, by nikt nie mógł ich namierzyć, poznali
przecież każdy zakamarek Grand Line, ale to nie byłoby zabawne.
Przynajmniej według słów kapitana.
- Luffy, jakie rozkazy? - zapytał
Zoro, schodząc na pokład i wkładając swoje katany za pas.
- Franky, jak tam Coup de Burst? -
rzucił tamten.
- Trzeba załadować więcej Coli -
odkrzyknął cyborg.
- Zajmij się tym. - Skinął w jego
stronę, po czym zwrócił się do pozostałych. - My walczymy.
- W końcu jakaś rozrywka. -
Uśmiechnął się szatańsko szermierz.
- A ty znowu swoje, marimo? - zapytał
ironicznie Sanji.
- Zamknij się, ero-kuku!
- Yohohoho, aż dostaję gęsiej skórki
z ekscytacji... Chociaż ja nie mam skóry. Yohohoho - zaśmiał się
Brook.
- Znowu pakujemy się w kłopoty. -
Zadrżał Usopp, ale wyciągnął swoją procę.
- Nic nie poradzisz, to w końcu Luffy
- westchnęła Nami.
- Dam z siebie wszystko - powiedział z
przekonaniem Chopper.
- Wszyscy jak zawsze pełni energii -
zachichotała Robin.
- Super się wszystkim zajmę. - Franky
pobiegł ładować Colę.
Niemalże w tym samym momencie z armat
przeciwnika huknęło, a w ich stronę poleciały kule.
- Biorę te z lewej! - krzyknął
zielonowłosy, biegnąc w odpowiednią stronę.
- Ten jak zawsze zabiera całą zabawę
dla siebie - warknął zirytowany Sanji, biegnąc na dziób. - Biorę
przód.
- Zajmę się tyłem - zaśmiał się
Luffy, skacząc w stronę rufy.
Pociski lecące w ich stronę zostały
odbite, przecięte bądź wykopane, a pozostała część załogi
rozdzieliła się, by wspomóc swoich kompanów. Usopp pognał za
kapitanem, Nami za kucharzem, a Brook za szermierzem. Robin pozostała
przy maszcie, a Chopper pobiegł, by pomóc Franky'emu. Walka
rozpoczęła się, ale nie można jej było nazwać wyrównaną.
Słomiani wręcz rozgromili siły przeciwnika.
- Wszystko gotowe! - krzyknął cyborg,
wyskakując z ładowni i biegnąc w stronę steru. - Wracajcie na
statek!
Większość załogi wskoczyła na
pokład i przytrzymała się czegoś. Luffy rozciągnął rękę i
chwycił maszt, wciąż znajdując się na okręcie wroga. Zanim
jednak zdążyli uciec, z wody po prawej wystrzelił się jeszcze
jeden pocisk.
- Łódź podwodna! - zorientował się
ktoś.
Obiekt zbliżył się do środka
pokładu, gdzie akurat znajdował się Brook. Szkielet sprawnym
ruchem przeciął go na pół. Jednak zamiast zachowywać się jak
normalny, przecięty pocisk, z tego zaczął wydobywać się gęsty,
brązowo-zielony gaz, który błyskawicznie rozchodził się po
pokładzie.
- Odpalaj! - rozkazał Luffy
niebieskowłosemu, obawiając się zatrucia towarzyszy.
- Coup do Burst! - krzyknął Franky,
uruchamiając specjalny napęd Sunny. Statek wystrzelił, zostawiając
za sobą pole walki i chmurę dymu. Jednak część tego ostatniego
zdążyła już wniknąć w płuca załogi.
- Przed nami wyspa! - wrzasnął Sanji,
przytrzymując się barierki przy rzeźbie dziobowej statku.
- Rozbijemy się! - panikował Usopp.
- Celujcie w prawo. Tam jest jezioro -
rozkazała Nami.
Sunny zderzyła się z kępką sporych
drzew, łamiąc je, po czym z głośnym pluskiem uderzyła w gładką
tafle wody. Luffy chwilę wcześniej puścił się masztu i leżał
teraz kilka metrów od brzegu. Podniósł się z jękiem, pocierając
tył głowy.
- Ach, to było niebezpieczne -
powiedział, patrząc na wodę. Miał szczęście, że do niej nie
wpadł.
Po chwili zaczął rozglądać się w
poszukiwaniu kapelusza. Znalazł go, otrzepał i założył na głowę.
Podszedł do brzegu.
- Oi, wszystko w porządku? - krzyknął
w kierunku statku. Odpowiedziała mu cisza. - Hej, coś się stało?
Czemu nie odpowiadacie? - pytał, nieco już zmartwiony. Gdy ponownie
nie uzyskał odpowiedzi, wyciągnął rękę do przodu po czym
wskoczył na pokład.
Na statku wszędzie było pełno
fragmentów kory, gałęzi i desek, zerwanych podczas uderzenia.
Luffy rozejrzał się, szukając wzrokiem towarzyszy. Między dwoma
gałęziami dojrzał fragment pomarańczowej fryzury.
- Oi, Nami, jesteś cała? - zapytał,
podbiegając do nawigatorki.
Odrzucił przygniatające ją gałęzie
za burtę i zaczął delikatnie wyciągać przyjaciółkę. Zauważył,
że jest z nią coś nie tak, ale nie potrafił powiedzieć, co
dokładnie. Przy próbie wyswobodzenia dziewczyny koszulka zsunęła
się z niej.
- Ach, przepraszam. Nie chciałem -
zaczął niemal natychmiast się bronić, poprawiając jej ubranie,
ale ta nie zareagowała. W końcu udało mu się ją wyciągnąć.
- Nami, obudź się – poprosił,
obracając ją i patrząc jej w twarz.
Nagle zrozumiał, co było nie tak.
*
- Kapitanie, twój Den Den Mushi. - Law
obrócił się od biblioteczki i spojrzał na wchodzącego załoganta.
- Kto to? - zapytał z zaciekawieniem.
Nie zawracano by mu głowy jakimiś błahostkami, zwłaszcza po tym,
jak powiedział, że robi sobie przerwę. Jako jeden z Yonko od
jakiegoś czasu cieszył się sporym zainteresowaniem. Szczególnie w
ostatnim okresie, gdy Mugiwara-ya został królem piratów.
- To k... Król Piratów - zameldował
tamten zdenerwowanym głosem. Był to jeden z tych nowych rekrutów,
którzy nie poznali jeszcze specyfiki Luffy'ego. Wciąż ekscytowali
się możliwością pływania pod banderą jednego z Yonko, a
rozmowa, nawet pięciosekundowa, z królem piratów była dla nich
ogromnym zaszczytem.
- Mugiwara-ya? - zapytał zdziwiony
chirurg. Nie spodziewał się, że przyjaciel skontaktuje się z nim
tak szybko. Odebrał urządzenie z rąk podwładnego i odprawił go
ruchem ręki. Nawet nie był w stanie przypomnieć sobie jego
imienia. Podniósł słuchawkę.
- Mugiwara-ya, o co chodzi? - zapytał
bez zbędnych wstępów.
- Torao... - Głos Luffy'ego był
poważny i jakby niepewny. To wywołało u Lawa ukłucie strachu.
Słomiany naprawdę rzadko bywał poważny, a na pewno nigdy się nie
bał. - Musisz mi pomóc. Jesteś lekarzem, prawda? - Monkey
potrzebujący pomocy? To się nie zdarzało często.
- Co się stało? Co z Tony-ya? - Miał
oczywiście na myśli lekarza pokładowego Słomianych. Z tego co
wiedział, renifer był bardzo dobry w swoim fachu.
- On... On też... Nie wiem - jęknął
Luffy, a oczy na ślimakofonie przymknęły się w żałosnym geście,
ukazując mimikę rozmówcy.
- Gdzie jesteś? - Law podjął
natychmiastową decyzję. Tylko raz widział młodego króla piratów
tak roztrzęsionego, a było to krótko po śmierci jego starszego
brata. To nie wróżyło nic dobrego.
- Nie jestem pewien, ale według
zapisków Nami, jesteśmy na wyspie o nazwie Glorea. - „Według
zapisków...”?
- Co z Nami-ya? Jej też się coś
stało?
- Tak... tak myślę.
- Reszta?
- Wszyscy... - Tyle wystarczyło. Law
przywołał nawigatora i podał mu cel podróży.
- Czekaj tam. Nie jesteśmy daleko.
Powinniśmy dopłynąć do jutrzejszego południa. Wytrzymacie tyle?
- zapytał, jednocześnie pojedynczymi gestami wydając odpowiednie
rozkazy załodze.
- Prawdopodobnie. - W głosie Luffy'ego
pojawiła się nadzieja. - Dziękuję, Torao.
- Jestem twoim dłużnikiem, pamiętasz?
Chociaż tyle mogę zrobić - odpowiedział całkiem szczerze. Nie
często można było usłyszeć w jego głosie tyle emocji.
- Nie jesteś dłużnikiem, tylko
przyjacielem. - Nadąsał się delikatnie, ale zaraz znowu
spoważniał. - Będziemy czekać.
- Rano - rzucił szybko, zanim zdążył
się nad tym zastanowić.
- Hę?
- Dotrzemy tam jutro rano - powiedział
Law i rozłączył się. Jeszcze zanim odłożył słuchawkę,
zobaczył na urządzeniu, że Luffy uśmiechnął się smutno.
- Wołać wszystkich, zanurzamy się!
Naszym celem jest Glorea. Musimy dostać się tam jak najszybciej -
krzyknął, na co załoga zareagowała zgodnym okrzykiem. Trafalgar
jednak tego nie usłyszał. Po jego głowa krążyło tylko jedno
pytanie: „Co tam się stało?”
*
Luffy usiadł przy stole w kuchni i
schował twarz w dłoniach. Nawet nie miał ochoty na nic do
jedzenia, co u niego było wręcz niemożliwe.
Niedawno odbył rozmowę z Lawem, a
potem sprawdził, czy stan jego przyjaciół nie uległ zmianie. Nie
był lekarzem i nie znał się na tego typu rzeczach, więc
stwierdził tylko, że żyją i nie obudzili się.
Przeżył swojego rodzaju szok, gdy
zobaczył, jak wyglądają jego towarzysze. Wszyscy stali się...
dziećmi.
Najpierw znalazł Nami. Gdy tylko
zobaczył jej twarz, przypomniało mu się ich spotkanie z
neomarynarką. Nawigatorka wyglądała, jakby znowu miała sześć
lat. Tuż obok niej był Usopp. Jego wygląd podpowiadał taki sam
wiek, jak u dziewczyny.
Tuż koło masztu odnalazł ciało
Robin. Archeolog miała dość sporą ranę na ramieniu. Poza tym
wydawała się być w porządku. No, poza tym, że wyglądała jak
ośmioletnia dziewczynka.
Największy problem miał, gdy znalazł
Brooka. Muzyk znalazł się najbliżej źródła gazu, więc
podziałało na niego najmocniej. Zamiast kościotrupa dostrzegł, na
oko, dziesięcioletniego chłopca i tylko po afro i ubraniu domyślił
się, kto to jest.
Franky leżał przy sterze.
Niebieskowłosy cofnął się do wieku dziesięciu lat, ale jego
ciało wciąż było zrobotyzowane. Co ciekawe, rozmiary pasowały na
jego zmniejszone wymiary.
Chopper wciąż był w ładowni.
Cofnął się do wieku około pięciu lat, ale ciężko było to
jednoznacznie stwierdzić, patrząc na małe ciałko renifera.
Po dłuższych poszukiwaniach, Luffy
stwierdził, że na pokładzie nie ma Sanji'ego ani Zoro. Doprowadził
Sunny na brzeg i rozpoczął przeczesywać ląd. Znalazł
ich w pobliżu
kępki drzew, w którą wpadli wcześniej. Siła uderzenia musiała
zrzucić tą
dwójkę ze statku. Obydwaj wyglądali jak ośmioletni chłopcy,
leżąc jeden na drugim.
Król Piratów, najostrożniej jak
umiał, przeniósł wszystkich na hamaki w męskiej sypialni.
Starannie zajął się ich
ranami (chociaż nie wyszło mu to najlepiej). Z braku innych
pomysłów zadzwonił do Lawa. Była to jedna z osób, którym Luffy
ufał, w końcu uratował go po wojnie na szczycie. Do tego był jego
przyjacielem, sprzymierzeńcem i, oczywiście, znakomitym lekarzem.
Rozmowa z młodym Yonko mocno mu ulżyła. Już kolejnego ranka do
jego załogi miała dotrzeć pomoc, która mogła przywrócić ich do
normalności.
Spojrzał na szafki, na których stał
gotowy, dawno już zapomniany obiad. Sanji miał go podać zaraz po
walce. Luffy nie mógł się go doczekać. Teraz tylko patrzył na
niego obojętnie. Co mu po dobrym jedzeniu, skoro nie mógł cieszyć
się nim z załogą?
- Jutro Torao ich wyleczy - powiedział
sam do siebie.
*
Law przetarł twarz, przepędzając z
niej resztki zmęczenia i podszedł do swojego nawigatora.
Jego ludzie wspięli się na wyżyny
swoich możliwości i dotarli na odpowiednią wyspę jeszcze w nocy.
Niemalże dwukrotne skrócenie średniego czasu podroży odbiło się
na całej załodze. Wszyscy byli zmęczeni podrożą, jednak dumni ze
swojego osiągnięcia. Jednocześnie martwili się o powód pośpiechu
kapitana. Trafalgar słynął ze swojego opanowania i stoickiego
podejścia do wszystkiego. A teraz nagle miotał się ze
zdenerwowania po całym okręcie z powodu jednego telefonu. Nieliczni
wiedzieli, że jego rozmówcą był król piratów. Jeszcze mniej
osób zdawało sobie sprawę z tego, że był to dla Lawa bardzo
cenny przyjaciel. Dlatego pojawiło się tysiące różnych teorii
dotyczących tamtej rozmowy. Prawda była jednak taka, że nawet Law
nie był pewny powodu pośpiechu.
- Kapitanie, przed nami Glorea. Co mamy
robić? - zapytał jeden z jego ludzi, wskazując przed siebie.
- Wynurzamy się. Mugiwara-ya
poprowadzi nas dalej - powiedział, zdając sobie sprawę, jak bardzo
Luffy rozwinął swoje haki obserwacji w ostatnim czasie. Na pewno
już wiedział o ich przybyciu.
*
Luffy poderwał gwałtownie głowę.
Wyczuł, że do wyspy zbliża się łódź podwodna. Po chwili
odprężył się. Znał osobę, która tam była, to mu wystarczało.
Chciał wybiec im naprzeciw, ale nie zostawiłby bezbronnych
przyjaciół samych sobie. Sięgnął ręką po Den Den Mushi.
- Torao, po prawej macie rzekę.
Płyńcie wzdłuż niej, aż dotrzecie do jeziora. Powinniście nas
tam zobaczyć.
- Wiedziałem, że nas wyczujesz. Zaraz
będziemy. - Law rozłączył się, a Luffy poprawił swój kapelusz.
- Wytrzymajcie jeszcze moment -
wyszeptał do towarzyszy.
Po chwili wyszedł na pokład i
patrzył, jak zza drzew powoli wypływa piracki statek.
*
Law wyskoczył na mostek, gdy tylko
przekazał instrukcje swojej załodze. Nie mogli płynąć zanurzeni
w płytkiej rzece, więc pozwolił sobie na oczekiwanie na świeżym
powietrzu. Z niecierpliwością wpatrywał się w gałęzie przed
sobą, wytężając oczy i starając się przejrzeć przez mrok nocy,
szukał prześwitu, zwiastującego jezioro.
W końcu wypłynęli na zbiornik
wodny. Chirurg bez problemu wypatrzył statek, na którym spędził
tyle czasu. Gdy zbliżyli się, zauważył samotną postać, stojącą
na dziobie okrętu. Luffy tkwił nieruchomo, dziwnie milczący.
Trafalgar dobrze wiedział, że nie było to dla niego naturalne
zachowanie. Przekazał rozkaz zacumowania i przeskoczył na okręt
słomianych.
- Mugiwara-ya, co się stało? -
zapytał, nie zadając sobie trudu, by się przywitać. Wiedział, że
nie zostanie to potraktowane jako niegrzeczność.
Luffy pokazał mu, że ma iść za nim
i ruszył do męskiej sypialni. Law posłuchał. Już chwilę później
wpatrywał się z niedowierzaniem w nieruchome, niewielkie ciała.
Podszedł do pierwszego hamaka i obejrzał leżącą na nim osobę.
Nie znalazł żadnych obrażeń, dzieciak wydawał się być zdrowy.
Gdyby nie to, że lekarz znał go jako dorosłego, zastanawiałby
się, po co Słomiany go wzywał. Powtórzył badanie na każdym z
członków załogi. Wynik pozostawał bez zmian. Nie licząc drobnych
zadrapań, siniaków i głębszej rany na ramieniu Robin, którymi
natychmiast się zajął, wszyscy wydawali się być w jak najlepszym
stanie.
- Cóż... - zaczął, kierując się w
stronę Luffy'ego, który do tej pory milczał, przyglądając się
ruchom lekarza. - Wszyscy wydają się być... zdrowi. - Skrzywił
się nieznacznie na te słowa. - Właściwie wyglądają jak każdy
normalny dzieciak... w tym wieku.
- Są nieprzytomni - przypomniał
słomkowy.
- Tak. Nie wiem dlaczego. Być może
zostało to spowodowane przez ich cofnięcie wieku? Co tak właściwie
się stało?
Luffy podszedł do szafki i wyciągnął
z niej niewielki przedmiot. Podał go przyjacielowi.
- Strzelili tym w nas. Brook to
przeciął i wtedy zaczął lecieć z tego dym - wytłumaczył
zwięźle.
- A ty? - zapytał, przyglądając się
obiektowi.
- Byłem poza statkiem.
- Rozumiem. Zobaczę, co to jest. Ale
to może trochę potrwać. Nie jestem też pewien, czy uda mi się
cofnąć efekty tego. Co zamierzasz teraz zrobić?
Luffy poprawił kapelusz. W pewnym
sensie spodziewał się tego.
- Muszę zabrać ich w jakieś
bezpieczne miejsce - zdecydował.
- Myślisz, że jest jakieś miejsce
bezpieczne dla bezbronnej załogi króla piratów? - zapytał
ironicznie Law.
- Tak. Myślę, że jest. Szczególnie,
jeżeli będę ich musiał zostawić na jakiś czas.
- Co masz na myśli?
- Żeby ich uratować, być może
trzeba będzie włamać się do kilku siedzib marynarki. Myślę, że
przyda się wtedy moja obecność.
- Masz rację, właśnie taki był
plan. Więc, co to za miejsce?
- Amazon Lily.
*
Cesarzowa piratów była w trakcie
śniadania, gdy odezwał się jej Den Den Mushi. Spojrzała na niego
zirytowana. Kto śmiał przeszkadzać jej w posiłku?
- Hancock. - Usłyszała dobrze jej
znany głos, zaraz po podniesieniu słuchawki.
- Luffy! - Ucieszyła się, natychmiast
zapominając o wcześniejszej złości.
- Płyniemy do was. Możemy wejść na
wyspę, nawet, jeżeli mamy na pokładzie kilku mężczyzn? -
zapytał. W jego głosie Boa usłyszała pewne zdenerwowanie.
- Oczywiście, jeżeli są z tobą -
powiedziała, lekko zdziwiona. - Co się stało?
- Muszę zostawić moją załogę w
bezpiecznym miejscu. U was nikt ich nie będzie atakować.
- Zostawić? Dlaczego? - dopytywała. -
Nie powinni pływać z tobą?
Przez chwilę w słuchawce panowała
cisza.
- Nie chcę ich narażać w tym stanie.
Powinniśmy być w ciągu czterech dni - poinformował. Kobieta
chciała dopytywać, ale powstrzymała się. Dowie się wszystkiego,
gdy przybędą.
- Będę czekać, Luffy. - Rozmowa
została zakończona. Hancock patrzyła przez chwilę rozmarzonym
wzrokiem w przestrzeń. Potem skupiła się na stojących w pobliżu
wojowniczkach.
- Luffy przybędzie za cztery dni razem
ze swoimi przyjaciółmi. Przygotujcie się, trzeba ugotować mnóstwo
pysznego jedzenia.
- Tak jest, nee-sama. - przytaknęły
jej dwie młodsze siostry, rozpoczynając przygotowania.
*
- Jesteś pewien? - dopytywał Law,
chodząc za Luffym. Wyznaczył kilka osób, które miały zająć się
kierowaniem Sunny. Sam też został, by w razie potrzeby móc szybko
dostać się do swoich pacjentów. Jego własny statek, przymocowany
kilkoma mocnymi linami, płynął tuż za nimi.
- Tak. Wpuszczą nas - potwierdził
Słomiany.
- Nie o tym... Znaczy, to też mnie
martwiło, ale czy jesteś pewny, że dotrzemy tam w ciągu czterech
dni? Jesteśmy na Shin Sekai, do Amazon Lily mamy spory kawałek...
Luffy pokiwał głową z powagą i
podał lekarzowi dziennik otworzony na odpowiedniej stronie.
- Nie chcę zdradzać za dużo
szczegółów, bo nie będziecie mieć w przyszłości zabawy, ale to
jest trasa, którą opracowała Nami. Prowadzi z Raftel do Amazon
Lily, najszybszą możliwą drogą. Jej fragment znajduje się
niedaleko nas. Od tego momentu do Amazon Lily powinniśmy dopłynąć
w dwa i pół dnia.
- Naprawdę poznaliście całe Grand
Line - mruknął z podziwem chirurg, patrząc na mapę, na której
opisane były najdrobniejsze szczegóły trasy, łącznie z prądami
i prawdopodobnymi wiatrami.
Luffy zaśmiał się, po czym odwrócił
do kręcących się po pokładzie członków załogi Lawa.
- Zaraz użyjemy Coup do Burst. Złapcie
się czegoś - rozkazał, podchodząc do steru.
- Dasz radę pociągnąć nasz statek?
- zapytał Yonko, patrząc sceptycznie na liny, utrzymujące okręty
razem.
- Oczywiście - potwierdził, sięgając
po odpowiednią dźwignię. - Złap się czegoś - przypomniał,
uruchamiając napęd. Już po chwili wznosili się wysoko ponad
poziomem wody, zmierzając ku Amazon Lily.
*
Luffy siedział w kuchni, jedząc
przygotowany przez członka załogi Lawa obiad. Nie było to co
prawda jedzenie Sanji'ego, ale kubki smakowe Słomianego nie
wyczuwały tak subtelnej różnicy. Nagle Monkey poderwał głowę,
nasłuchując.
- Coś się stało? - zapytał chirurg,
kończąc swoją porcję.
- Chodź - polecił król piratów i
opuścił pomieszczenie, kierując się w stronę męskiej sypialni.
Zaciekawiony, i nieco zaniepokojony, Trafalgar ruszył za nim.
- Zoro? Hej, Zoro, słyszysz mnie?
Wszystko w porządku? - pytał Luffy, stojąc obok jednego z hamaków.
Law zauważył, że szermierz rzeczywiście miał otwarte oczy i
patrzył zdezorientowany na swojego kapitana.
- Zoro? - powtórzył zielonowłosy
niepewnie.
- Tak, Zoro. To twoje imię. Nie
pamiętasz?
- Kim... kim jesteś? Gdzie ja jestem?
- wyjąkał, a w jego głosie zaczęła pojawiać się panika.
- Jestem Luffy. Jesteś na moim statku.
Pamiętasz?
Szermierz pokręcił głową. Law
podszedł bliżej.
- Pozwól, że go zbadam. Może to uraz
głowy... albo skutek tego gazu - powiedział, przyglądając się
dzieciakowi.
- Jasne - zgodził się Luffy. Odsunął
się o krok, dając lekarzowi potrzebne miejsce, ale nie spuszczał
uważnego spojrzenia ze swojego przyjaciela.
- Reakcje źrenic prawidłowe - mruknął
cicho lekarz, świecąc Roronorze najpierw w jedno oko, potem w
drugie. - Nie wyczuwam też żadnych zmian w obrębie czaszki -
dodał, sprawdzając głowę. - Myślę, że wstrząs mózgu można
wykluczyć - dorzucił po kilku kolejnych badaniach. - Nie potrafię
stwierdzić przyczyny utraty pamięci - zakończył już głośno,
kierując swoje słowa do Monkeya.
- Rozumiem. - Pokiwał głową
Słomiany, przyglądając się swojemu towarzyszowi. - Hej, jesteś
głodny? Prawie cały dzień nic nie jadłeś - zaproponował, a na
jego twarzy pojawił się uśmiech. Gdyby szermierz pamiętał
Luffy'ego, zauważyłby kryjący się w nim smutek, ale tak tylko
pokiwał ostrożnie głową. Wydawało mu się, że nie zna tych
ludzi, a dla jego ośmioletniego umysłu nie była to sprawa łatwa
do zaakceptowania.
*
- Jak się czujesz? - zagadał Law,
stając obok Luffy'ego. W końcu znalazł trochę czasu, by spytać o
to przyjaciela.
Niedługo po szermierzu, cała reszta
załogi zaczęła się budzić, więc lekarz miał pełne ręce
roboty, badając ich i upewniając się, że nie są ranni. Wszyscy
wydawali się być w podobnym stanie. Nikt nie pamiętał Luffy'ego.
Kilka osób napomykało coś o rodzinnych stronach, ale po kilku
pytaniach okazywało się, że nawet te wspomnienia były ledwo
mglistym obrazem. Król piratów za każdym razem, gdy ktoś
przyznawał, że go nie pamięta, zapadał się w sobie jeszcze
bardziej. Starał się tego nie okazywać, ale chirurg widział, że
był załamany. Nie dziwił mu się.
- Nie wiem - przyznał cicho Monkey,
odwracając się na rzeźbie dziobowej, na której do tej pory
siedział.
Było już dawno po północy, więc
udało im się zaciągnąć dzieciaki do hamaków, a sami mogli
spokojnie porozmawiać.
- Oni mnie nie pamiętają. Nic nie
pamiętają. Widziałeś ich miny? Boją się mnie, traktują jak
obcego... - W oczach słomianego zalśniły łzy.
- W końcu sobie przypomną -
powiedział Law uspokajająco. Dziwnie się czuł pocieszając
Luffy'ego. - A jeżeli nie, to zawsze możecie się znowu poznać,
prawda?
- Uda ci się ich uleczyć? - Zmienił
temat Monkey, wyraźnie się uspokajając.
- Zbadałem ten gaz. - Westchnął,
skupiając się na bieżącym problemie. - Nigdy wcześniej nie
widziałem tak skomplikowanej struktury. Podejrzewam, że to robota
naprawdę genialnego naukowca. Vegapunk lub nawet ktoś lepszy...
Żeby to cofnąć muszę sprawdzić, w jaki sposób zmusił komórki
do takiej reakcji, a potem wymyślić, jak wywołać odwrotny efekt.
Gdybym miał zajmować się tym samodzielnie, myślę, że zajęłoby
mi to kilka lat...
- Co może ci pomóc?
- Przydałyby się jakieś dane o tym
gazie. Zapiski tego, kto to wymyślił, instrukcja, przekazana
marynarzom...
- Jak tylko odstawimy resztę,
poszukamy czegoś.
- Wiesz, gdzie to może być?
- Franky wspominał, że na wyspie, na
której był przez dwa lata naszej rozłąki, było stare
laboratorium Vegapunka. Na Punk Hazard też coś może być. Znam co
najmniej trzy jego inne, poprzednie lokalizacje. Jeżeli to nie
wystarczy, możemy dostać się na Mariejois, tam sprawdzić, gdzie
obecnie on się znajduje i zapytać go osobiście.
- Mariejois? Żartujesz, prawda? - Law
otworzył szerzej oczy, zszokowany. Wiedział, że Luffy jest
nieobliczalny, ale bez przesady. Żeby atakować tak ważne
politycznie miejsce? Nie chodziło nawet o to, czy im się uda.
Jeżeli to zrobią, porządek na całym świecie...
- Nie żartowałbym w takiej sprawie -
powiedział z całkowitą powagą król piratów, a Yonko uwierzył,
że mógłby on tego dokonać. - Nie zamierzam tam płynąć od razu.
Wiem, jakie to może mieć konsekwencje. Ale jeżeli będzie to trwać
za długo, wtedy zaatakujemy.
Chirurg zastanowił się chwilę, po
czym pokiwał głową.
- Zgoda. Ale nie zamierzam ryzykować
życia moich towarzyszy przy tak niebezpiecznym ataku.
- Zrobię to sam.
- Ze mną. Zrobimy to we dwóch. Ktoś
musi wiedzieć, czego szukać.
Luffy uśmiechnął się z
wdzięcznością.
- Jasne. Ale najpierw zostawmy ich
bezpiecznie u Hancock.
Obydwoje odwrócili się, słysząc
skrzypnięcie drzwi za sobą. Zobaczyli Zoro, który wyjrzał
niepewnie z pomieszczenia, po czym wyszedł na pokład.
- Zajmę się nim. Możesz trochę
odpocząć - powiedział Luffy, zeskakując ze swojego miejsca.
- Jasne. Tylko pamiętaj, żeby nie
mówić mu nic o tym, że wcześniej był dorosły - powiedział Law,
kierując się w stronę swojego statku.
- Dlaczego? - zdziwił się słomiany.
- Zastanów się trochę. Oni i tak już
czują się zagubieni. Nie uwierzyli by ci. Sam bym ci nie uwierzył,
gdybym was nie znał.
- Masz rację. - Luffy wzruszył
ramionami i pobiegł do zielonowłosego.
Chłopak cofnął się najpierw z
zaskoczenia, a może czegoś jeszcze, ale po chwili wyprostował się
i wpatrywał się w nadbiegającą postać.
- Hej, Zoro, czemu nie śpisz? -
zapytał gumiak, najpierw zwalniając, po czym przystając przed
przyjacielem. Nie chciał go straszyć.
- Nie mogłem spać - odpowiedział
tamten, drapiąc się po głowie. - Ktoś strasznie chrapał. Nie
śpię zbyt mocno w towarzystwie obcych ludzi.
- To pewnie Usopp. On zawsze chrapie. -
Zaśmiał się król piratów. - Hej, chcesz coś zobaczyć? -
zapytał, wpadając na pewien pomysł.
Zoro pokiwał głową, zaciekawiony.
Zdążył obejrzeć co nieco na tym wielkim statku i uznał, że jest
niesamowity. Chciał przyjrzeć mu się jeszcze dokładniej, ale w
ciągu tych kilku godzin, między obudzeniem się a zapadnięciem
zmroku nie mieli wystarczająco dużo czasu. I byli nieustannie
obserwowani przez tych piratów. Teraz Luffy prowadził go w stronę
bocianiego gniazda. Ruchem dłoni pokazał mu, że ma wchodzić na
górę. Młody szermierz spojrzał na niego z niepewnością, ale
zaczął się wspinać. Gdy był na miejscu, aż wstrzymał oddech z
wrażenia. Był w najlepszej siłowni, jaką w życiu widział!
Przestronne pomieszczenie wyłożone
było wytrzymałą podłogą. Okrągłe ściany były całe w oknach,
przez które w dzień wpadało zapewne dużo światła. Pod ścianami
znajdowały się ławki i szafki. Całość wyposażona w dużą
ilość ciężarków i sztang różnej wielkości (przede wszystkim
bardzo ciężkie). Na uboczu leżała kupka koców, które
podejrzanie bardzo przypominały przygotowane na szybko posłanie.
- Podoba ci się? - zapytał Luffy,
obserwując z uśmiechem na ustach przyjaciela, który pomału
obchodził całe pomieszczenie i z podziwem oglądał wszystko po
kolei. Tamten był w stanie tylko pokiwać głową z zachwytem.
- Jak chcesz, możesz spać tutaj. I
tak praktycznie ten pokój jest twój - dodał.
- Naprawdę? - Zielonowłosy zrobił
ogromne oczy, spoglądając na pirata.
- Jasne. Zawsze spędzałeś tu
najwięcej czasu. Poza tym, przyda ci się trening, jeżeli chcesz
zostać najlepszym szermierzem na świecie, prawda?
- Skąd wiesz...?
- Zawsze o tym mówiłeś. Poza tym,
należysz do mojej załogi - wytłumaczył, jakby była to oczywista
rzecz. - Chcesz tu spać? – zapytał.
- Tak - zgodził się Zoro, podchodząc
do koców. Położył się, wpełzając pod ciepłą pościel, a
Luffy upewnił się, że chłopiec jest porządnie przykryty.
- Zostawię cię tu. Jak będziesz
chciał poćwiczyć, to pamiętaj, że te ciężary mogą być dla
ciebie za duże - poradził, uchylając klapę w podłodze i
opuszczając nogi.
- Mmm... - mruknął tamten sennie.
- Dobranoc. - Wyszczerzył się jeszcze
Luffy, zanim zszedł na pokład.
Słomkowy rozejrzał się uważnie po
statku. Nikogo nie było na zewnątrz. Wyglądało na to, że warta
tym razem przypadała Luffy'emu. Wzruszył rękoma i ruszył w
kierunku kuchni. Jeszcze zanim zbliżył się do drzwi, wyczuł, że
ktoś jest w środku. Nie spodobało mu się to, szczególnie, że
światło nie było zapalone, co jasno wskazywało na to, że osoba w
środku się ukrywała. Jednak szybko się uspokoił, wyczuwając,
kto to był.
- Hej, Sanji, ty też na nogach? -
zapytał pogodnie wchodząc do środka i zapalając światło.
Blondyn podskoczył i odwrócił się
gwałtownie, zdając sobie sprawę, że został przyłapany. Cofnął
się o krok, wzmacniając podświadomie chwyt na rączce noża, który
właśnie oglądał. W jego widocznym oku pojawił się strach.
Luffy odetchnął, czując, że z nim
może być ciężej niż z szermierzem. Tamten wydawał się być
bardziej zagubiony niż wystraszony. Ten był po prostu przerażony.
- Wiedziałem, że będziesz chciał
obejrzeć kuchnię. - Uśmiechnął się Luffy, ignorując zachowanie
młodego kucharza i siadając przy stole.
- Ja po prostu... Nie widziałem
jeszcze tak dobrze wyposażonej kuchni - tłumaczył się chłopak,
odkładając nóż na miejsce, jednak nie spuszczając wzroku z
pirata.
- Możesz jej używać, jeśli chcesz -
powiedział.
- Co?
- Kuchni. Jeśli masz ochotę, to
możesz jej dowolnie używać. Nie ma tu żadnego zakazu. - Słomkowy
uśmiechnął się szeroko, widząc zaskoczoną minę Sanji'ego. -
Nawet teraz, jeśli nie masz nic przeciwko. Jestem głodny - dodał z
jękiem, opadając na blat.
- Naprawdę? - upewnił się.
- Jasne.
- Zaraz ci coś przygotuję. - Blondyn
rozpromienił się, zaczynając grzebać po szafkach i szukając
odpowiednich składników.
Luffy przyglądał się ruchom
chłopca. Gdy przymrużył lekko oczy, mógł wyobrazić sobie
Sanjiego, jakiego pamiętał. Wykonywał dokładnie te same
czynności, gotował z takim samym oddaniem, jak jego młodsza
wersja. Dzieciakowi brakowało tylko pewności, jaką okazywał na co
dzień dorosły kucharz. Tego pewnie nauczył się z czasem.
- Proszę bardzo - powiedział
szczęśliwy Sanji, stawiając przed kapitanem pełny talerz.
- Żarcie Sanji'ego naprawdę jest
najlepsze - mruknął z uznaniem, pakując sobie do ust kolejną
porcję. - Zwracam ci funkcję kucharza - dodał.
- Naprawdę? - Oczy zaświeciły mu się
z podniecenia. No tak, on zawsze uwielbiał gotować.
- Jasne. Tylko pamiętaj, ja lubię
mięso. - Luffy uśmiechnął się, odstawiając pusty już talerz. -
A teraz chyba pora, żebyś się położył?
- Jutro będę mógł znowu coś
zrobić, prawda?
- To chyba oczywiste. - Słomkowy
odprowadził chłopca do męskiej sypialni i upewnił się, że trafi
do łóżka. Przy okazji sprawdził, czy wszyscy tu byli. Nikogo (nie
licząc Zoro) nie brakowało, więc spokojnie wrócił do pilnowania.
*
- Hej, Luffy, gdzie płyniemy? -
Zapytała Nami, idąc krok w krok za Słomianym. Tak jak większość
dzieciaków, wyczuła już, że to Luffy jest z nimi najbardziej
związany (chociaż sama nie wiedziała, dlaczego). Dość szybko
zauważyła też, że to on jest tu jedną z najważniejszych, jeżeli
nie najważniejszą, osobą na statku. Uznała więc za bezpieczne
trzymanie się blisko niego.
- Do moich przyjaciół. Zajmą się
wami, gdy my będziemy szukać lekarstwa na waszą pamięć.
- Dlaczego nie możemy szukać z wami?
- Bo to będzie niebezpieczne.
- Ale do tej pory z wami pływaliśmy,
prawda? - Rudowłosa czuła się coraz bardziej zagubiona w tych
wypowiedziach. Niby znali się już długo i byli przyjaciółmi, ale
teraz nie mogą płynąć razem, bo to niebezpieczne... Czyli
wcześniej nie było?
- Tak, ale wtedy było trochę
inaczej...
- Dlaczego? - Nami zdążyła zauważyć,
że Luffy nie umie kłamać. Postanowiła to wykorzystać i go trochę
przycisnąć. Z jakiś powodów była pewna, że nic jej nie zrobi,
mimo że obawiała się pozostałych piratów.
- Nie mogę ci powiedzieć. Torao
powiedział, że to nie byłoby zdrowe.
- Co to ma wspólnego z naszym
zdrowiem?
- Hmmm... Nie wiem.
Rudowłosa westchnęła, poddając
się. Nic z niego nie wyciągnie.
- Obiad gotowy - krzyknął Sanji,
wynurzając się na chwilę z kuchni. Luffy'ego nie zaskoczyło, jak
szybko chłopak zadomowił się w tym pomieszczeniu. Natomiast
członkowie załogi Lawa nie mogli wyjść z podziwu, że taki
dzieciak potrafi przyrządzić tak pyszne jedzenie. Część z nich
wciąż nie zdawała sobie sprawy z tego, że młodziaki latające po
pokładzie statku króla piratów, w rzeczywistości byli kiedyś
dorosłymi piratami, których imion niebezpiecznie było nie znać.
Słomiany rozejrzał się, oglądając
członków swojej załogi, zmierzających w stronę kuchni. Zoro
wyszedł z siłowni, Usopp, Franky i Brook porzucili swoje karty,
którymi grali przy maszcie, a Robin opuściła bibliotekę. Nami
była przy nim, a Sanji wciąż w kuchni. Oznaczało to, że
brakowało jednej osoby.
- Hej, Usopp, widziałeś Choppera? -
zapytał przebiegającego obok strzelca.
- Huh? Nie, chyba nie...
- Luffy-san, on ciągle jest w sypialni
- poinformowała nieśmiało Robin. Jej jedyne wspomnienia
koncentrowały się na tym, że kiedyś nie była lubiana i teraz
zachowywała się bardzo ostrożnie w obecności innych ludzi.
- Dzięki, Robin. - Uśmiechnął się
do niej przyjaźnie Luffy. - Pójdę po niego. Możesz przekazać
Sanji'emu, żeby mu coś zostawił?
- Tak.
Król piratów ruszył w stronę
odpowiednich drzwi, pozwalając reszcie pójść do kuchni przed nim.
Normalnie coś takiego byłoby niewyobrażalne, ale to nie była
normalna sytuacja.
Cicho otworzył drzwi do sypialni i
zajrzał do środka. Rzeczywiście, renifer siedział przy ścianie,
chowając twarz... pyszczek w ramionach. Albo łapkach.
- Hej, Chopper, obiad - zawołał
wesoło Luffy, podchodząc do niego. Niebieskonosy spojrzał na
niego.
- Ale... ja jestem reniferem.
Ach, rzeczywiście. Luffy zdążył
już zapomnieć o obawach swojego lekarza pokładowego.
- Nie ma znaczenia - oznajmił pewnym
siebie głosem. - Jesteś moim przyjacielem.
- Mam niebieski nos.
- Tak, i dlatego jesteś taki fajny.
- Jestem potworem. - W oczach
stworzonka pojawiły się łzy.
- Och, zamknij się już. Nikt tutaj
się ciebie nie boi ani cię nie nienawidzi. Jesteś przyjacielem i
naszym towarzyszem. Nie ma znaczenia, czy jesteś reniferem,
człowiekiem czy szkieletem.
- Szkieletem?
- Haha, o tym ci kiedyś opowiem. -
Luffy zaczął się śmiać, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie
powiedział. - A teraz chodź. Sanji się wścieknie, jeżeli
będziesz głodować.
Chopper pokiwał głową i podniósł
się. Pozwolił się wziąć Luffy'emu na ręce i razem poszli w
stronę kuchni.
*
- Hej, Torao, co będziesz robił po
obiedzie? - zapytał Luffy, wpadając nagle na świetny pomysł. Law
jakby wyczuł nadchodzące kłopoty i poruszył się nerwowo na swoim
krześle.
- Zamierzam wrócić na swój statek i
kontynuować badania nad gazem... - odparł ostrożnie, starając się
uniknąć wciągnięcia w plany słomianego.
- Świetnie. - Rozpromienił się
Luffy, potwierdzając obawy chirurga. - Możesz wziąć ze sobą
Choppera? Musi się dużo uczyć, jeżeli chce zostać wspaniałym
lekarzem. - Chłopak wyszczerzył się do renifera, siedzącego tuż
koło niego i nieśmiało obserwującego resztę towarzystwa.
- … To mogę zrobić. - Trafalgar
odetchnął z ulgą, że nie było to nic gorszego. Pomaganie komuś
w nauce mogło być nawet zabawne...
- Hej, Chopper, słyszałeś? Torao ci
pomoże! Fajnie, nie?
- Uhm - potwierdziło stworzonko,
uśmiechając się.
- Luffy-san - wtrąciła się Robin. -
Zauważyłam, że macie na statku całkiem dużą bibliotekę. Nie
masz nic przeciwko, żebym ją obejrzała?
- Bibliotekę? - Zainteresowała się
Nami. - Są tam jakieś książki o nawigacji?
- Tam jest masa książek. - Luffy
wykonał obszerny gest rękoma, by pokazać, jak dużo ich tam było.
- Możecie tam zaglądać, kiedy tylko chcecie.
- A do tego wielkiego warsztatu pod
pokładem? - dopytał Usopp, wymieniając spojrzenia z Frankym
- Czemu zadajecie takie pytania? -
Słomkowy zdawał się być już tym zmęczony. - Jasne, że możecie.
Możecie wchodzić wszędzie na tym statku.
- Z naciskiem na „tym” statku. Na
moim możecie przebywać tylko z pozwoleniem - wtrącił Law,
obawiając się napływu dzieciaków do swojej świątyni.
- Bu, jesteś niemiły. - Naburmuszył
się król piratów.
- Bez znaczenia. - Westchnął tamten,
podnosząc się od stołu. - Wracam do siebie i wolałbym, by nikt mi
teraz nie przeszkadzał. - Zauważył smutny wyraz pyszczka Choppera
i dodał – Tony-ya, idziesz ze mną?
- Tak. - Rozpromienił się renifer i
pognał za nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz