środa, 4 stycznia 2017

"Bajki na Dobranoc" cz.1 [OP]

Tytuł: Bajki na Dobranoc
Fandom: One Piece.
Status: zakończone.

Część: 1/4
Ostrzeżenia: spoilery, trochę angstowe.

Uwagi: future!fic, znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia treści.
Opis: Luffy spełnił swój cel i został królem piratów. Razem z resztą załogi pływają teraz po morzu, szukając kolejnych przygód. Zostają zaatakowani przez marynarkę. Wszystko wydaję się iść dobrze, dopóki jeden z pocisków nie zaczyna wydzielać z siebie tajemniczego dymu. Wszyscy, poza Luffym, przemieniają się w pozbawione pamięci dzieci. Jedyną rzeczą, która łączy gumiaka z przeszłością, jest ich dziennik pokładowy. W czasie, kiedy wraz z Lawem usiłują wszystko odkręcić, opowiada przyjaciołom ich przygody w ramach bajek na dobranoc...



~~~~
- Luffy, mamy towarzystwo! - krzyknął ostrzegawczo Zoro, wychylając się przez okno ze swojej siłowni.
- Kto to? - zapytał zaciekawiony słomkowy, podnosząc głowę znad rozgrywanej właśnie partii kart. Usopp wykorzystał okazję by zerknąć w talię swojego kapitana.
- Marynarka. Osiem okrętów bojowych. Trzy z dwunastej, pięć z dziewiątej - zameldował spokojnie.
- Dodaj do tego trzy z szóstej - poinformowała Robin, wracając nieśpiesznie z rufy.
- Oi, oi, oi, nie jest dobrze! Jedenaście okrętów bojowych to nie zabawa. - Strzelec pokładowy nagle stracił zainteresowanie grą.
- Naprawdę, myślałem, że się już do tego przyzwyczaiłeś - westchnął Sanji, zapalając swojego papierosa.
Od momentu, kiedy Luffy pokonał trzech z czterech Yonko, stali się jednym z najważniejszych celów światowego rządu. Po tym, gdy Monkey został królem piratów, walka z okrętami bojowymi stała na porządku dziennym. Mogli co prawda schować się tak, by nikt nie mógł ich namierzyć, poznali przecież każdy zakamarek Grand Line, ale to nie byłoby zabawne. Przynajmniej według słów kapitana.
- Luffy, jakie rozkazy? - zapytał Zoro, schodząc na pokład i wkładając swoje katany za pas.
- Franky, jak tam Coup de Burst? - rzucił tamten.
- Trzeba załadować więcej Coli - odkrzyknął cyborg.
- Zajmij się tym. - Skinął w jego stronę, po czym zwrócił się do pozostałych. - My walczymy.
- W końcu jakaś rozrywka. - Uśmiechnął się szatańsko szermierz.
- A ty znowu swoje, marimo? - zapytał ironicznie Sanji.
- Zamknij się, ero-kuku!
- Yohohoho, aż dostaję gęsiej skórki z ekscytacji... Chociaż ja nie mam skóry. Yohohoho - zaśmiał się Brook.
- Znowu pakujemy się w kłopoty. - Zadrżał Usopp, ale wyciągnął swoją procę.
- Nic nie poradzisz, to w końcu Luffy - westchnęła Nami.
- Dam z siebie wszystko - powiedział z przekonaniem Chopper.
- Wszyscy jak zawsze pełni energii - zachichotała Robin.
- Super się wszystkim zajmę. - Franky pobiegł ładować Colę.
Niemalże w tym samym momencie z armat przeciwnika huknęło, a w ich stronę poleciały kule.
- Biorę te z lewej! - krzyknął zielonowłosy, biegnąc w odpowiednią stronę.
- Ten jak zawsze zabiera całą zabawę dla siebie - warknął zirytowany Sanji, biegnąc na dziób. - Biorę przód.
- Zajmę się tyłem - zaśmiał się Luffy, skacząc w stronę rufy.
Pociski lecące w ich stronę zostały odbite, przecięte bądź wykopane, a pozostała część załogi rozdzieliła się, by wspomóc swoich kompanów. Usopp pognał za kapitanem, Nami za kucharzem, a Brook za szermierzem. Robin pozostała przy maszcie, a Chopper pobiegł, by pomóc Franky'emu. Walka rozpoczęła się, ale nie można jej było nazwać wyrównaną. Słomiani wręcz rozgromili siły przeciwnika.
- Wszystko gotowe! - krzyknął cyborg, wyskakując z ładowni i biegnąc w stronę steru. - Wracajcie na statek!
Większość załogi wskoczyła na pokład i przytrzymała się czegoś. Luffy rozciągnął rękę i chwycił maszt, wciąż znajdując się na okręcie wroga. Zanim jednak zdążyli uciec, z wody po prawej wystrzelił się jeszcze jeden pocisk.
- Łódź podwodna! - zorientował się ktoś.
Obiekt zbliżył się do środka pokładu, gdzie akurat znajdował się Brook. Szkielet sprawnym ruchem przeciął go na pół. Jednak zamiast zachowywać się jak normalny, przecięty pocisk, z tego zaczął wydobywać się gęsty, brązowo-zielony gaz, który błyskawicznie rozchodził się po pokładzie.
- Odpalaj! - rozkazał Luffy niebieskowłosemu, obawiając się zatrucia towarzyszy.
- Coup do Burst! - krzyknął Franky, uruchamiając specjalny napęd Sunny. Statek wystrzelił, zostawiając za sobą pole walki i chmurę dymu. Jednak część tego ostatniego zdążyła już wniknąć w płuca załogi.
- Przed nami wyspa! - wrzasnął Sanji, przytrzymując się barierki przy rzeźbie dziobowej statku.
- Rozbijemy się! - panikował Usopp.
- Celujcie w prawo. Tam jest jezioro - rozkazała Nami.
Sunny zderzyła się z kępką sporych drzew, łamiąc je, po czym z głośnym pluskiem uderzyła w gładką tafle wody. Luffy chwilę wcześniej puścił się masztu i leżał teraz kilka metrów od brzegu. Podniósł się z jękiem, pocierając tył głowy.
- Ach, to było niebezpieczne - powiedział, patrząc na wodę. Miał szczęście, że do niej nie wpadł.
Po chwili zaczął rozglądać się w poszukiwaniu kapelusza. Znalazł go, otrzepał i założył na głowę. Podszedł do brzegu.
- Oi, wszystko w porządku? - krzyknął w kierunku statku. Odpowiedziała mu cisza. - Hej, coś się stało? Czemu nie odpowiadacie? - pytał, nieco już zmartwiony. Gdy ponownie nie uzyskał odpowiedzi, wyciągnął rękę do przodu po czym wskoczył na pokład.
Na statku wszędzie było pełno fragmentów kory, gałęzi i desek, zerwanych podczas uderzenia. Luffy rozejrzał się, szukając wzrokiem towarzyszy. Między dwoma gałęziami dojrzał fragment pomarańczowej fryzury.
- Oi, Nami, jesteś cała? - zapytał, podbiegając do nawigatorki.
Odrzucił przygniatające ją gałęzie za burtę i zaczął delikatnie wyciągać przyjaciółkę. Zauważył, że jest z nią coś nie tak, ale nie potrafił powiedzieć, co dokładnie. Przy próbie wyswobodzenia dziewczyny koszulka zsunęła się z niej.
- Ach, przepraszam. Nie chciałem - zaczął niemal natychmiast się bronić, poprawiając jej ubranie, ale ta nie zareagowała. W końcu udało mu się ją wyciągnąć.
- Nami, obudź się – poprosił, obracając ją i patrząc jej w twarz.
Nagle zrozumiał, co było nie tak.
*
- Kapitanie, twój Den Den Mushi. - Law obrócił się od biblioteczki i spojrzał na wchodzącego załoganta.
- Kto to? - zapytał z zaciekawieniem. Nie zawracano by mu głowy jakimiś błahostkami, zwłaszcza po tym, jak powiedział, że robi sobie przerwę. Jako jeden z Yonko od jakiegoś czasu cieszył się sporym zainteresowaniem. Szczególnie w ostatnim okresie, gdy Mugiwara-ya został królem piratów.
- To k... Król Piratów - zameldował tamten zdenerwowanym głosem. Był to jeden z tych nowych rekrutów, którzy nie poznali jeszcze specyfiki Luffy'ego. Wciąż ekscytowali się możliwością pływania pod banderą jednego z Yonko, a rozmowa, nawet pięciosekundowa, z królem piratów była dla nich ogromnym zaszczytem.
- Mugiwara-ya? - zapytał zdziwiony chirurg. Nie spodziewał się, że przyjaciel skontaktuje się z nim tak szybko. Odebrał urządzenie z rąk podwładnego i odprawił go ruchem ręki. Nawet nie był w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Podniósł słuchawkę.
- Mugiwara-ya, o co chodzi? - zapytał bez zbędnych wstępów.
- Torao... - Głos Luffy'ego był poważny i jakby niepewny. To wywołało u Lawa ukłucie strachu. Słomiany naprawdę rzadko bywał poważny, a na pewno nigdy się nie bał. - Musisz mi pomóc. Jesteś lekarzem, prawda? - Monkey potrzebujący pomocy? To się nie zdarzało często.
- Co się stało? Co z Tony-ya? - Miał oczywiście na myśli lekarza pokładowego Słomianych. Z tego co wiedział, renifer był bardzo dobry w swoim fachu.
- On... On też... Nie wiem - jęknął Luffy, a oczy na ślimakofonie przymknęły się w żałosnym geście, ukazując mimikę rozmówcy.
- Gdzie jesteś? - Law podjął natychmiastową decyzję. Tylko raz widział młodego króla piratów tak roztrzęsionego, a było to krótko po śmierci jego starszego brata. To nie wróżyło nic dobrego.
- Nie jestem pewien, ale według zapisków Nami, jesteśmy na wyspie o nazwie Glorea. - „Według zapisków...”?
- Co z Nami-ya? Jej też się coś stało?
- Tak... tak myślę.
- Reszta?
- Wszyscy... - Tyle wystarczyło. Law przywołał nawigatora i podał mu cel podróży.
- Czekaj tam. Nie jesteśmy daleko. Powinniśmy dopłynąć do jutrzejszego południa. Wytrzymacie tyle? - zapytał, jednocześnie pojedynczymi gestami wydając odpowiednie rozkazy załodze.
- Prawdopodobnie. - W głosie Luffy'ego pojawiła się nadzieja. - Dziękuję, Torao.
- Jestem twoim dłużnikiem, pamiętasz? Chociaż tyle mogę zrobić - odpowiedział całkiem szczerze. Nie często można było usłyszeć w jego głosie tyle emocji.
- Nie jesteś dłużnikiem, tylko przyjacielem. - Nadąsał się delikatnie, ale zaraz znowu spoważniał. - Będziemy czekać.
- Rano - rzucił szybko, zanim zdążył się nad tym zastanowić.
- Hę?
- Dotrzemy tam jutro rano - powiedział Law i rozłączył się. Jeszcze zanim odłożył słuchawkę, zobaczył na urządzeniu, że Luffy uśmiechnął się smutno.
- Wołać wszystkich, zanurzamy się! Naszym celem jest Glorea. Musimy dostać się tam jak najszybciej - krzyknął, na co załoga zareagowała zgodnym okrzykiem. Trafalgar jednak tego nie usłyszał. Po jego głowa krążyło tylko jedno pytanie: „Co tam się stało?”
*
Luffy usiadł przy stole w kuchni i schował twarz w dłoniach. Nawet nie miał ochoty na nic do jedzenia, co u niego było wręcz niemożliwe.
Niedawno odbył rozmowę z Lawem, a potem sprawdził, czy stan jego przyjaciół nie uległ zmianie. Nie był lekarzem i nie znał się na tego typu rzeczach, więc stwierdził tylko, że żyją i nie obudzili się.
Przeżył swojego rodzaju szok, gdy zobaczył, jak wyglądają jego towarzysze. Wszyscy stali się... dziećmi.
Najpierw znalazł Nami. Gdy tylko zobaczył jej twarz, przypomniało mu się ich spotkanie z neomarynarką. Nawigatorka wyglądała, jakby znowu miała sześć lat. Tuż obok niej był Usopp. Jego wygląd podpowiadał taki sam wiek, jak u dziewczyny.
Tuż koło masztu odnalazł ciało Robin. Archeolog miała dość sporą ranę na ramieniu. Poza tym wydawała się być w porządku. No, poza tym, że wyglądała jak ośmioletnia dziewczynka.
Największy problem miał, gdy znalazł Brooka. Muzyk znalazł się najbliżej źródła gazu, więc podziałało na niego najmocniej. Zamiast kościotrupa dostrzegł, na oko, dziesięcioletniego chłopca i tylko po afro i ubraniu domyślił się, kto to jest.
Franky leżał przy sterze. Niebieskowłosy cofnął się do wieku dziesięciu lat, ale jego ciało wciąż było zrobotyzowane. Co ciekawe, rozmiary pasowały na jego zmniejszone wymiary.
Chopper wciąż był w ładowni. Cofnął się do wieku około pięciu lat, ale ciężko było to jednoznacznie stwierdzić, patrząc na małe ciałko renifera.
Po dłuższych poszukiwaniach, Luffy stwierdził, że na pokładzie nie ma Sanji'ego ani Zoro. Doprowadził Sunny na brzeg i rozpoczął przeczesywać ląd. Znala ich w pobliżu kępki drzew, w którą wpadli wcześniej. Siła uderzenia musiała zrzucić tą dwójkę ze statku. Obydwaj wyglądali jak ośmioletni chłopcy, leżąc jeden na drugim.
Król Piratów, najostrożniej jak umiał, przeniósł wszystkich na hamaki w męskiej sypialni. Starannie zajął się ich ranami (chociaż nie wyszło mu to najlepiej). Z braku innych pomysłów zadzwonił do Lawa. Była to jedna z osób, którym Luffy ufał, w końcu uratował go po wojnie na szczycie. Do tego był jego przyjacielem, sprzymierzeńcem i, oczywiście, znakomitym lekarzem. Rozmowa z młodym Yonko mocno mu ulżyła. Już kolejnego ranka do jego załogi miała dotrzeć pomoc, która mogła przywrócić ich do normalności.
Spojrzał na szafki, na których stał gotowy, dawno już zapomniany obiad. Sanji miał go podać zaraz po walce. Luffy nie mógł się go doczekać. Teraz tylko patrzył na niego obojętnie. Co mu po dobrym jedzeniu, skoro nie mógł cieszyć się nim z załogą?
- Jutro Torao ich wyleczy - powiedział sam do siebie.
*
Law przetarł twarz, przepędzając z niej resztki zmęczenia i podszedł do swojego nawigatora.
Jego ludzie wspięli się na wyżyny swoich możliwości i dotarli na odpowiednią wyspę jeszcze w nocy. Niemalże dwukrotne skrócenie średniego czasu podroży odbiło się na całej załodze. Wszyscy byli zmęczeni podrożą, jednak dumni ze swojego osiągnięcia. Jednocześnie martwili się o powód pośpiechu kapitana. Trafalgar słynął ze swojego opanowania i stoickiego podejścia do wszystkiego. A teraz nagle miotał się ze zdenerwowania po całym okręcie z powodu jednego telefonu. Nieliczni wiedzieli, że jego rozmówcą był król piratów. Jeszcze mniej osób zdawało sobie sprawę z tego, że był to dla Lawa bardzo cenny przyjaciel. Dlatego pojawiło się tysiące różnych teorii dotyczących tamtej rozmowy. Prawda była jednak taka, że nawet Law nie był pewny powodu pośpiechu.
- Kapitanie, przed nami Glorea. Co mamy robić? - zapytał jeden z jego ludzi, wskazując przed siebie.
- Wynurzamy się. Mugiwara-ya poprowadzi nas dalej - powiedział, zdając sobie sprawę, jak bardzo Luffy rozwinął swoje haki obserwacji w ostatnim czasie. Na pewno już wiedział o ich przybyciu.
*
Luffy poderwał gwałtownie głowę. Wyczuł, że do wyspy zbliża się łódź podwodna. Po chwili odprężył się. Znał osobę, która tam była, to mu wystarczało. Chciał wybiec im naprzeciw, ale nie zostawiłby bezbronnych przyjaciół samych sobie. Sięgnął ręką po Den Den Mushi.
- Torao, po prawej macie rzekę. Płyńcie wzdłuż niej, aż dotrzecie do jeziora. Powinniście nas tam zobaczyć.
- Wiedziałem, że nas wyczujesz. Zaraz będziemy. - Law rozłączył się, a Luffy poprawił swój kapelusz.
- Wytrzymajcie jeszcze moment - wyszeptał do towarzyszy.
Po chwili wyszedł na pokład i patrzył, jak zza drzew powoli wypływa piracki statek.
*
Law wyskoczył na mostek, gdy tylko przekazał instrukcje swojej załodze. Nie mogli płynąć zanurzeni w płytkiej rzece, więc pozwolił sobie na oczekiwanie na świeżym powietrzu. Z niecierpliwością wpatrywał się w gałęzie przed sobą, wytężając oczy i starając się przejrzeć przez mrok nocy, szukał prześwitu, zwiastującego jezioro.
W końcu wypłynęli na zbiornik wodny. Chirurg bez problemu wypatrzył statek, na którym spędził tyle czasu. Gdy zbliżyli się, zauważył samotną postać, stojącą na dziobie okrętu. Luffy tkwił nieruchomo, dziwnie milczący. Trafalgar dobrze wiedział, że nie było to dla niego naturalne zachowanie. Przekazał rozkaz zacumowania i przeskoczył na okręt słomianych.
- Mugiwara-ya, co się stało? - zapytał, nie zadając sobie trudu, by się przywitać. Wiedział, że nie zostanie to potraktowane jako niegrzeczność.
Luffy pokazał mu, że ma iść za nim i ruszył do męskiej sypialni. Law posłuchał. Już chwilę później wpatrywał się z niedowierzaniem w nieruchome, niewielkie ciała. Podszedł do pierwszego hamaka i obejrzał leżącą na nim osobę. Nie znalazł żadnych obrażeń, dzieciak wydawał się być zdrowy. Gdyby nie to, że lekarz znał go jako dorosłego, zastanawiałby się, po co Słomiany go wzywał. Powtórzył badanie na każdym z członków załogi. Wynik pozostawał bez zmian. Nie licząc drobnych zadrapań, siniaków i głębszej rany na ramieniu Robin, którymi natychmiast się zajął, wszyscy wydawali się być w jak najlepszym stanie.
- Cóż... - zaczął, kierując się w stronę Luffy'ego, który do tej pory milczał, przyglądając się ruchom lekarza. - Wszyscy wydają się być... zdrowi. - Skrzywił się nieznacznie na te słowa. - Właściwie wyglądają jak każdy normalny dzieciak... w tym wieku.
- Są nieprzytomni - przypomniał słomkowy.
- Tak. Nie wiem dlaczego. Być może zostało to spowodowane przez ich cofnięcie wieku? Co tak właściwie się stało?
Luffy podszedł do szafki i wyciągnął z niej niewielki przedmiot. Podał go przyjacielowi.
- Strzelili tym w nas. Brook to przeciął i wtedy zaczął lecieć z tego dym - wytłumaczył zwięźle.
- A ty? - zapytał, przyglądając się obiektowi.
- Byłem poza statkiem.
- Rozumiem. Zobaczę, co to jest. Ale to może trochę potrwać. Nie jestem też pewien, czy uda mi się cofnąć efekty tego. Co zamierzasz teraz zrobić?
Luffy poprawił kapelusz. W pewnym sensie spodziewał się tego.
- Muszę zabrać ich w jakieś bezpieczne miejsce - zdecydował.
- Myślisz, że jest jakieś miejsce bezpieczne dla bezbronnej załogi króla piratów? - zapytał ironicznie Law.
- Tak. Myślę, że jest. Szczególnie, jeżeli będę ich musiał zostawić na jakiś czas.
- Co masz na myśli?
- Żeby ich uratować, być może trzeba będzie włamać się do kilku siedzib marynarki. Myślę, że przyda się wtedy moja obecność.
- Masz rację, właśnie taki był plan. Więc, co to za miejsce?
- Amazon Lily.
*
Cesarzowa piratów była w trakcie śniadania, gdy odezwał się jej Den Den Mushi. Spojrzała na niego zirytowana. Kto śmiał przeszkadzać jej w posiłku?
- Hancock. - Usłyszała dobrze jej znany głos, zaraz po podniesieniu słuchawki.
- Luffy! - Ucieszyła się, natychmiast zapominając o wcześniejszej złości.
- Płyniemy do was. Możemy wejść na wyspę, nawet, jeżeli mamy na pokładzie kilku mężczyzn? - zapytał. W jego głosie Boa usłyszała pewne zdenerwowanie.
- Oczywiście, jeżeli są z tobą - powiedziała, lekko zdziwiona. - Co się stało?
- Muszę zostawić moją załogę w bezpiecznym miejscu. U was nikt ich nie będzie atakować.
- Zostawić? Dlaczego? - dopytywała. - Nie powinni pływać z tobą?
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
- Nie chcę ich narażać w tym stanie. Powinniśmy być w ciągu czterech dni - poinformował. Kobieta chciała dopytywać, ale powstrzymała się. Dowie się wszystkiego, gdy przybędą.
- Będę czekać, Luffy. - Rozmowa została zakończona. Hancock patrzyła przez chwilę rozmarzonym wzrokiem w przestrzeń. Potem skupiła się na stojących w pobliżu wojowniczkach.
- Luffy przybędzie za cztery dni razem ze swoimi przyjaciółmi. Przygotujcie się, trzeba ugotować mnóstwo pysznego jedzenia.
- Tak jest, nee-sama. - przytaknęły jej dwie młodsze siostry, rozpoczynając przygotowania.
*
- Jesteś pewien? - dopytywał Law, chodząc za Luffym. Wyznaczył kilka osób, które miały zająć się kierowaniem Sunny. Sam też został, by w razie potrzeby móc szybko dostać się do swoich pacjentów. Jego własny statek, przymocowany kilkoma mocnymi linami, płynął tuż za nimi.
- Tak. Wpuszczą nas - potwierdził Słomiany.
- Nie o tym... Znaczy, to też mnie martwiło, ale czy jesteś pewny, że dotrzemy tam w ciągu czterech dni? Jesteśmy na Shin Sekai, do Amazon Lily mamy spory kawałek...
Luffy pokiwał głową z powagą i podał lekarzowi dziennik otworzony na odpowiedniej stronie.
- Nie chcę zdradzać za dużo szczegółów, bo nie będziecie mieć w przyszłości zabawy, ale to jest trasa, którą opracowała Nami. Prowadzi z Raftel do Amazon Lily, najszybszą możliwą drogą. Jej fragment znajduje się niedaleko nas. Od tego momentu do Amazon Lily powinniśmy dopłynąć w dwa i pół dnia.
- Naprawdę poznaliście całe Grand Line - mruknął z podziwem chirurg, patrząc na mapę, na której opisane były najdrobniejsze szczegóły trasy, łącznie z prądami i prawdopodobnymi wiatrami.
Luffy zaśmiał się, po czym odwrócił do kręcących się po pokładzie członków załogi Lawa.
- Zaraz użyjemy Coup do Burst. Złapcie się czegoś - rozkazał, podchodząc do steru.
- Dasz radę pociągnąć nasz statek? - zapytał Yonko, patrząc sceptycznie na liny, utrzymujące okręty razem.
- Oczywiście - potwierdził, sięgając po odpowiednią dźwignię. - Złap się czegoś - przypomniał, uruchamiając napęd. Już po chwili wznosili się wysoko ponad poziomem wody, zmierzając ku Amazon Lily.
*
Luffy siedział w kuchni, jedząc przygotowany przez członka załogi Lawa obiad. Nie było to co prawda jedzenie Sanji'ego, ale kubki smakowe Słomianego nie wyczuwały tak subtelnej różnicy. Nagle Monkey poderwał głowę, nasłuchując.
- Coś się stało? - zapytał chirurg, kończąc swoją porcję.
- Chodź - polecił król piratów i opuścił pomieszczenie, kierując się w stronę męskiej sypialni. Zaciekawiony, i nieco zaniepokojony, Trafalgar ruszył za nim.
- Zoro? Hej, Zoro, słyszysz mnie? Wszystko w porządku? - pytał Luffy, stojąc obok jednego z hamaków. Law zauważył, że szermierz rzeczywiście miał otwarte oczy i patrzył zdezorientowany na swojego kapitana.
- Zoro? - powtórzył zielonowłosy niepewnie.
- Tak, Zoro. To twoje imię. Nie pamiętasz?
- Kim... kim jesteś? Gdzie ja jestem? - wyjąkał, a w jego głosie zaczęła pojawiać się panika.
- Jestem Luffy. Jesteś na moim statku. Pamiętasz?
Szermierz pokręcił głową. Law podszedł bliżej.
- Pozwól, że go zbadam. Może to uraz głowy... albo skutek tego gazu - powiedział, przyglądając się dzieciakowi.
- Jasne - zgodził się Luffy. Odsunął się o krok, dając lekarzowi potrzebne miejsce, ale nie spuszczał uważnego spojrzenia ze swojego przyjaciela.
- Reakcje źrenic prawidłowe - mruknął cicho lekarz, świecąc Roronorze najpierw w jedno oko, potem w drugie. - Nie wyczuwam też żadnych zmian w obrębie czaszki - dodał, sprawdzając głowę. - Myślę, że wstrząs mózgu można wykluczyć - dorzucił po kilku kolejnych badaniach. - Nie potrafię stwierdzić przyczyny utraty pamięci - zakończył już głośno, kierując swoje słowa do Monkeya.
- Rozumiem. - Pokiwał głową Słomiany, przyglądając się swojemu towarzyszowi. - Hej, jesteś głodny? Prawie cały dzień nic nie jadłeś - zaproponował, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Gdyby szermierz pamiętał Luffy'ego, zauważyłby kryjący się w nim smutek, ale tak tylko pokiwał ostrożnie głową. Wydawało mu się, że nie zna tych ludzi, a dla jego ośmioletniego umysłu nie była to sprawa łatwa do zaakceptowania.
*
- Jak się czujesz? - zagadał Law, stając obok Luffy'ego. W końcu znalazł trochę czasu, by spytać o to przyjaciela.
Niedługo po szermierzu, cała reszta załogi zaczęła się budzić, więc lekarz miał pełne ręce roboty, badając ich i upewniając się, że nie są ranni. Wszyscy wydawali się być w podobnym stanie. Nikt nie pamiętał Luffy'ego. Kilka osób napomykało coś o rodzinnych stronach, ale po kilku pytaniach okazywało się, że nawet te wspomnienia były ledwo mglistym obrazem. Król piratów za każdym razem, gdy ktoś przyznawał, że go nie pamięta, zapadał się w sobie jeszcze bardziej. Starał się tego nie okazywać, ale chirurg widział, że był załamany. Nie dziwił mu się.
- Nie wiem - przyznał cicho Monkey, odwracając się na rzeźbie dziobowej, na której do tej pory siedział.
Było już dawno po północy, więc udało im się zaciągnąć dzieciaki do hamaków, a sami mogli spokojnie porozmawiać.
- Oni mnie nie pamiętają. Nic nie pamiętają. Widziałeś ich miny? Boją się mnie, traktują jak obcego... - W oczach słomianego zalśniły łzy.
- W końcu sobie przypomną - powiedział Law uspokajająco. Dziwnie się czuł pocieszając Luffy'ego. - A jeżeli nie, to zawsze możecie się znowu poznać, prawda?
- Uda ci się ich uleczyć? - Zmienił temat Monkey, wyraźnie się uspokajając.
- Zbadałem ten gaz. - Westchnął, skupiając się na bieżącym problemie. - Nigdy wcześniej nie widziałem tak skomplikowanej struktury. Podejrzewam, że to robota naprawdę genialnego naukowca. Vegapunk lub nawet ktoś lepszy... Żeby to cofnąć muszę sprawdzić, w jaki sposób zmusił komórki do takiej reakcji, a potem wymyślić, jak wywołać odwrotny efekt. Gdybym miał zajmować się tym samodzielnie, myślę, że zajęłoby mi to kilka lat...
- Co może ci pomóc?
- Przydałyby się jakieś dane o tym gazie. Zapiski tego, kto to wymyślił, instrukcja, przekazana marynarzom...
- Jak tylko odstawimy resztę, poszukamy czegoś.
- Wiesz, gdzie to może być?
- Franky wspominał, że na wyspie, na której był przez dwa lata naszej rozłąki, było stare laboratorium Vegapunka. Na Punk Hazard też coś może być. Znam co najmniej trzy jego inne, poprzednie lokalizacje. Jeżeli to nie wystarczy, możemy dostać się na Mariejois, tam sprawdzić, gdzie obecnie on się znajduje i zapytać go osobiście.
- Mariejois? Żartujesz, prawda? - Law otworzył szerzej oczy, zszokowany. Wiedział, że Luffy jest nieobliczalny, ale bez przesady. Żeby atakować tak ważne politycznie miejsce? Nie chodziło nawet o to, czy im się uda. Jeżeli to zrobią, porządek na całym świecie...
- Nie żartowałbym w takiej sprawie - powiedział z całkowitą powagą król piratów, a Yonko uwierzył, że mógłby on tego dokonać. - Nie zamierzam tam płynąć od razu. Wiem, jakie to może mieć konsekwencje. Ale jeżeli będzie to trwać za długo, wtedy zaatakujemy.
Chirurg zastanowił się chwilę, po czym pokiwał głową.
- Zgoda. Ale nie zamierzam ryzykować życia moich towarzyszy przy tak niebezpiecznym ataku.
- Zrobię to sam.
- Ze mną. Zrobimy to we dwóch. Ktoś musi wiedzieć, czego szukać.
Luffy uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Jasne. Ale najpierw zostawmy ich bezpiecznie u Hancock.
Obydwoje odwrócili się, słysząc skrzypnięcie drzwi za sobą. Zobaczyli Zoro, który wyjrzał niepewnie z pomieszczenia, po czym wyszedł na pokład.
- Zajmę się nim. Możesz trochę odpocząć - powiedział Luffy, zeskakując ze swojego miejsca.
- Jasne. Tylko pamiętaj, żeby nie mówić mu nic o tym, że wcześniej był dorosły - powiedział Law, kierując się w stronę swojego statku.
- Dlaczego? - zdziwił się słomiany.
- Zastanów się trochę. Oni i tak już czują się zagubieni. Nie uwierzyli by ci. Sam bym ci nie uwierzył, gdybym was nie znał.
- Masz rację. - Luffy wzruszył ramionami i pobiegł do zielonowłosego.
Chłopak cofnął się najpierw z zaskoczenia, a może czegoś jeszcze, ale po chwili wyprostował się i wpatrywał się w nadbiegającą postać.
- Hej, Zoro, czemu nie śpisz? - zapytał gumiak, najpierw zwalniając, po czym przystając przed przyjacielem. Nie chciał go straszyć.
- Nie mogłem spać - odpowiedział tamten, drapiąc się po głowie. - Ktoś strasznie chrapał. Nie śpię zbyt mocno w towarzystwie obcych ludzi.
- To pewnie Usopp. On zawsze chrapie. - Zaśmiał się król piratów. - Hej, chcesz coś zobaczyć? - zapytał, wpadając na pewien pomysł.
Zoro pokiwał głową, zaciekawiony. Zdążył obejrzeć co nieco na tym wielkim statku i uznał, że jest niesamowity. Chciał przyjrzeć mu się jeszcze dokładniej, ale w ciągu tych kilku godzin, między obudzeniem się a zapadnięciem zmroku nie mieli wystarczająco dużo czasu. I byli nieustannie obserwowani przez tych piratów. Teraz Luffy prowadził go w stronę bocianiego gniazda. Ruchem dłoni pokazał mu, że ma wchodzić na górę. Młody szermierz spojrzał na niego z niepewnością, ale zaczął się wspinać. Gdy był na miejscu, aż wstrzymał oddech z wrażenia. Był w najlepszej siłowni, jaką w życiu widział!
Przestronne pomieszczenie wyłożone było wytrzymałą podłogą. Okrągłe ściany były całe w oknach, przez które w dzień wpadało zapewne dużo światła. Pod ścianami znajdowały się ławki i szafki. Całość wyposażona w dużą ilość ciężarków i sztang różnej wielkości (przede wszystkim bardzo ciężkie). Na uboczu leżała kupka koców, które podejrzanie bardzo przypominały przygotowane na szybko posłanie.
- Podoba ci się? - zapytał Luffy, obserwując z uśmiechem na ustach przyjaciela, który pomału obchodził całe pomieszczenie i z podziwem oglądał wszystko po kolei. Tamten był w stanie tylko pokiwać głową z zachwytem.
- Jak chcesz, możesz spać tutaj. I tak praktycznie ten pokój jest twój - dodał.
- Naprawdę? - Zielonowłosy zrobił ogromne oczy, spoglądając na pirata.
- Jasne. Zawsze spędzałeś tu najwięcej czasu. Poza tym, przyda ci się trening, jeżeli chcesz zostać najlepszym szermierzem na świecie, prawda?
- Skąd wiesz...?
- Zawsze o tym mówiłeś. Poza tym, należysz do mojej załogi - wytłumaczył, jakby była to oczywista rzecz. - Chcesz tu spać? – zapytał.
- Tak - zgodził się Zoro, podchodząc do koców. Położył się, wpełzając pod ciepłą pościel, a Luffy upewnił się, że chłopiec jest porządnie przykryty.
- Zostawię cię tu. Jak będziesz chciał poćwiczyć, to pamiętaj, że te ciężary mogą być dla ciebie za duże - poradził, uchylając klapę w podłodze i opuszczając nogi.
- Mmm... - mruknął tamten sennie.
- Dobranoc. - Wyszczerzył się jeszcze Luffy, zanim zszedł na pokład.
Słomkowy rozejrzał się uważnie po statku. Nikogo nie było na zewnątrz. Wyglądało na to, że warta tym razem przypadała Luffy'emu. Wzruszył rękoma i ruszył w kierunku kuchni. Jeszcze zanim zbliżył się do drzwi, wyczuł, że ktoś jest w środku. Nie spodobało mu się to, szczególnie, że światło nie było zapalone, co jasno wskazywało na to, że osoba w środku się ukrywała. Jednak szybko się uspokoił, wyczuwając, kto to był.
- Hej, Sanji, ty też na nogach? - zapytał pogodnie wchodząc do środka i zapalając światło.
Blondyn podskoczył i odwrócił się gwałtownie, zdając sobie sprawę, że został przyłapany. Cofnął się o krok, wzmacniając podświadomie chwyt na rączce noża, który właśnie oglądał. W jego widocznym oku pojawił się strach.
Luffy odetchnął, czując, że z nim może być ciężej niż z szermierzem. Tamten wydawał się być bardziej zagubiony niż wystraszony. Ten był po prostu przerażony.
- Wiedziałem, że będziesz chciał obejrzeć kuchnię. - Uśmiechnął się Luffy, ignorując zachowanie młodego kucharza i siadając przy stole.
- Ja po prostu... Nie widziałem jeszcze tak dobrze wyposażonej kuchni - tłumaczył się chłopak, odkładając nóż na miejsce, jednak nie spuszczając wzroku z pirata.
- Możesz jej używać, jeśli chcesz - powiedział.
- Co?
- Kuchni. Jeśli masz ochotę, to możesz jej dowolnie używać. Nie ma tu żadnego zakazu. - Słomkowy uśmiechnął się szeroko, widząc zaskoczoną minę Sanji'ego. - Nawet teraz, jeśli nie masz nic przeciwko. Jestem głodny - dodał z jękiem, opadając na blat.
- Naprawdę? - upewnił się.
- Jasne.
- Zaraz ci coś przygotuję. - Blondyn rozpromienił się, zaczynając grzebać po szafkach i szukając odpowiednich składników.
Luffy przyglądał się ruchom chłopca. Gdy przymrużył lekko oczy, mógł wyobrazić sobie Sanjiego, jakiego pamiętał. Wykonywał dokładnie te same czynności, gotował z takim samym oddaniem, jak jego młodsza wersja. Dzieciakowi brakowało tylko pewności, jaką okazywał na co dzień dorosły kucharz. Tego pewnie nauczył się z czasem.
- Proszę bardzo - powiedział szczęśliwy Sanji, stawiając przed kapitanem pełny talerz.
- Żarcie Sanji'ego naprawdę jest najlepsze - mruknął z uznaniem, pakując sobie do ust kolejną porcję. - Zwracam ci funkcję kucharza - dodał.
- Naprawdę? - Oczy zaświeciły mu się z podniecenia. No tak, on zawsze uwielbiał gotować.
- Jasne. Tylko pamiętaj, ja lubię mięso. - Luffy uśmiechnął się, odstawiając pusty już talerz. - A teraz chyba pora, żebyś się położył?
- Jutro będę mógł znowu coś zrobić, prawda?
- To chyba oczywiste. - Słomkowy odprowadził chłopca do męskiej sypialni i upewnił się, że trafi do łóżka. Przy okazji sprawdził, czy wszyscy tu byli. Nikogo (nie licząc Zoro) nie brakowało, więc spokojnie wrócił do pilnowania.
*
- Hej, Luffy, gdzie płyniemy? - Zapytała Nami, idąc krok w krok za Słomianym. Tak jak większość dzieciaków, wyczuła już, że to Luffy jest z nimi najbardziej związany (chociaż sama nie wiedziała, dlaczego). Dość szybko zauważyła też, że to on jest tu jedną z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszą, osobą na statku. Uznała więc za bezpieczne trzymanie się blisko niego.
- Do moich przyjaciół. Zajmą się wami, gdy my będziemy szukać lekarstwa na waszą pamięć.
- Dlaczego nie możemy szukać z wami?
- Bo to będzie niebezpieczne.
- Ale do tej pory z wami pływaliśmy, prawda? - Rudowłosa czuła się coraz bardziej zagubiona w tych wypowiedziach. Niby znali się już długo i byli przyjaciółmi, ale teraz nie mogą płynąć razem, bo to niebezpieczne... Czyli wcześniej nie było?
- Tak, ale wtedy było trochę inaczej...
- Dlaczego? - Nami zdążyła zauważyć, że Luffy nie umie kłamać. Postanowiła to wykorzystać i go trochę przycisnąć. Z jakiś powodów była pewna, że nic jej nie zrobi, mimo że obawiała się pozostałych piratów.
- Nie mogę ci powiedzieć. Torao powiedział, że to nie byłoby zdrowe.
- Co to ma wspólnego z naszym zdrowiem?
- Hmmm... Nie wiem.
Rudowłosa westchnęła, poddając się. Nic z niego nie wyciągnie.
- Obiad gotowy - krzyknął Sanji, wynurzając się na chwilę z kuchni. Luffy'ego nie zaskoczyło, jak szybko chłopak zadomowił się w tym pomieszczeniu. Natomiast członkowie załogi Lawa nie mogli wyjść z podziwu, że taki dzieciak potrafi przyrządzić tak pyszne jedzenie. Część z nich wciąż nie zdawała sobie sprawy z tego, że młodziaki latające po pokładzie statku króla piratów, w rzeczywistości byli kiedyś dorosłymi piratami, których imion niebezpiecznie było nie znać.
Słomiany rozejrzał się, oglądając członków swojej załogi, zmierzających w stronę kuchni. Zoro wyszedł z siłowni, Usopp, Franky i Brook porzucili swoje karty, którymi grali przy maszcie, a Robin opuściła bibliotekę. Nami była przy nim, a Sanji wciąż w kuchni. Oznaczało to, że brakowało jednej osoby.
- Hej, Usopp, widziałeś Choppera? - zapytał przebiegającego obok strzelca.
- Huh? Nie, chyba nie...
- Luffy-san, on ciągle jest w sypialni - poinformowała nieśmiało Robin. Jej jedyne wspomnienia koncentrowały się na tym, że kiedyś nie była lubiana i teraz zachowywała się bardzo ostrożnie w obecności innych ludzi.
- Dzięki, Robin. - Uśmiechnął się do niej przyjaźnie Luffy. - Pójdę po niego. Możesz przekazać Sanji'emu, żeby mu coś zostawił?
- Tak.
Król piratów ruszył w stronę odpowiednich drzwi, pozwalając reszcie pójść do kuchni przed nim. Normalnie coś takiego byłoby niewyobrażalne, ale to nie była normalna sytuacja.
Cicho otworzył drzwi do sypialni i zajrzał do środka. Rzeczywiście, renifer siedział przy ścianie, chowając twarz... pyszczek w ramionach. Albo łapkach.
- Hej, Chopper, obiad - zawołał wesoło Luffy, podchodząc do niego. Niebieskonosy spojrzał na niego.
- Ale... ja jestem reniferem.
Ach, rzeczywiście. Luffy zdążył już zapomnieć o obawach swojego lekarza pokładowego.
- Nie ma znaczenia - oznajmił pewnym siebie głosem. - Jesteś moim przyjacielem.
- Mam niebieski nos.
- Tak, i dlatego jesteś taki fajny.
- Jestem potworem. - W oczach stworzonka pojawiły się łzy.
- Och, zamknij się już. Nikt tutaj się ciebie nie boi ani cię nie nienawidzi. Jesteś przyjacielem i naszym towarzyszem. Nie ma znaczenia, czy jesteś reniferem, człowiekiem czy szkieletem.
- Szkieletem?
- Haha, o tym ci kiedyś opowiem. - Luffy zaczął się śmiać, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział. - A teraz chodź. Sanji się wścieknie, jeżeli będziesz głodować.
Chopper pokiwał głową i podniósł się. Pozwolił się wziąć Luffy'emu na ręce i razem poszli w stronę kuchni.
*
- Hej, Torao, co będziesz robił po obiedzie? - zapytał Luffy, wpadając nagle na świetny pomysł. Law jakby wyczuł nadchodzące kłopoty i poruszył się nerwowo na swoim krześle.
- Zamierzam wrócić na swój statek i kontynuować badania nad gazem... - odparł ostrożnie, starając się uniknąć wciągnięcia w plany słomianego.
- Świetnie. - Rozpromienił się Luffy, potwierdzając obawy chirurga. - Możesz wziąć ze sobą Choppera? Musi się dużo uczyć, jeżeli chce zostać wspaniałym lekarzem. - Chłopak wyszczerzył się do renifera, siedzącego tuż koło niego i nieśmiało obserwującego resztę towarzystwa.
- … To mogę zrobić. - Trafalgar odetchnął z ulgą, że nie było to nic gorszego. Pomaganie komuś w nauce mogło być nawet zabawne...
- Hej, Chopper, słyszałeś? Torao ci pomoże! Fajnie, nie?
- Uhm - potwierdziło stworzonko, uśmiechając się.
- Luffy-san - wtrąciła się Robin. - Zauważyłam, że macie na statku całkiem dużą bibliotekę. Nie masz nic przeciwko, żebym ją obejrzała?
- Bibliotekę? - Zainteresowała się Nami. - Są tam jakieś książki o nawigacji?
- Tam jest masa książek. - Luffy wykonał obszerny gest rękoma, by pokazać, jak dużo ich tam było. - Możecie tam zaglądać, kiedy tylko chcecie.
- A do tego wielkiego warsztatu pod pokładem? - dopytał Usopp, wymieniając spojrzenia z Frankym
- Czemu zadajecie takie pytania? - Słomkowy zdawał się być już tym zmęczony. - Jasne, że możecie. Możecie wchodzić wszędzie na tym statku.
- Z naciskiem na „tym” statku. Na moim możecie przebywać tylko z pozwoleniem - wtrącił Law, obawiając się napływu dzieciaków do swojej świątyni.
- Bu, jesteś niemiły. - Naburmuszył się król piratów.
- Bez znaczenia. - Westchnął tamten, podnosząc się od stołu. - Wracam do siebie i wolałbym, by nikt mi teraz nie przeszkadzał. - Zauważył smutny wyraz pyszczka Choppera i dodał – Tony-ya, idziesz ze mną?

- Tak. - Rozpromienił się renifer i pognał za nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz