środa, 4 stycznia 2017

"Bajki na Dobranoc" cz.3 [OP]

Tytuł: Bajki na Dobranoc
Fandom: One Piece.
Status: zakończone.

Część: 3/4
Ostrzeżenia: spoilery, trochę angstowe.

Uwagi: future!fic, znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia treści.
Opis: Luffy spełnił swój cel i został królem piratów. Razem z resztą załogi pływają teraz po morzu, szukając kolejnych przygód. Zostają zaatakowani przez marynarkę. Wszystko wydaję się iść dobrze, dopóki jeden z pocisków nie zaczyna wydzielać z siebie tajemniczego dymu. Wszyscy, poza Luffym, przemieniają się w pozbawione pamięci dzieci. Jedyną rzeczą, która łączy gumiaka z przeszłością, jest ich dziennik pokładowy. W czasie, kiedy wraz z Lawem usiłują wszystko odkręcić, opowiada przyjaciołom ich przygody w ramach bajek na dobranoc...




~~~~
 Luffy w zamyśleniu otworzył drzwi do męskiej kajuty. Dość szybko zorientował się, że nie jest sam. Już po chwili patrzył prosto w oczy Zoro, który usiłował coś schować za plecami. Próbował, bo miecze były niemalże jego wysokości i chłopak miał problem, żeby je utrzymać za sobą.
- Co robisz? - zapytał Monkey, mrugając nieco zaskoczony zachowaniem młodego szermierza.
- Ja... Nic... - Odwrócił wzrok.
- To dlaczego chowasz te katany za plecami?
Zielonowłosy speszył się nieco, uświadamiając sobie, że został przyłapany.
- Znalazłem je przypadkiem... Chciałem je tylko obejrzeć - wyjaśnił, podając broń królowi piratów. Ten zaśmiał się, kręcąc głową i odmawiając przyjęcia mieczy.
- Nie ma sprawy. Możesz je oglądać ile tylko chcesz. Są twoje.
- Moje? - Roronoa spojrzał na katany, po czym ponownie na gumiaka. - Naprawdę?
- Oczywiście. Ja nie potrafię się posługiwać bronią. - Wzruszył ramionami i sięgnął do szafki, wyciągając karty, które miał przynieść na pokład. Kilka osób miało ochotę zagrać.
- Jesteś silny, prawda? - zapytał w pewnym momencie Zoro, wciąż obserwując swojego kapitana.
- Tak. Dlaczego pytasz? - Luffy spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Mógłbyś pomóc mi w treningu? Chcę być silniejszy - poprosił.
- Jasne - zaśmiał się gumiak.
Ucieszył się, widząc szczęście, rozświetlające twarz Roronoy. Jego przyjaciele powoli przestawali być tak wystraszeni całą sytuacją, jak jeszcze niedawno. Sprawiało mu to ogromną ulgę.
*
- Co się działo dalej?! - Luffy czuł na sobie intensywne spojrzenia dzieciaków. Uśmiechnął się, siadając na swoim stałym już miejscu, na środku pokoju.
- Oczywiście, popłynęli, żeby odzyskać nawigatorkę! - Monkey kontynuował swoją opowieść, dochodząc do ich dopłynięcia na rodzinną wyspę Nami i ich walki z ryboludem. Skończył na tym, jak oddalali się od portu, a nawigatorka pokazała mieszkańcom ich ukradzione portfele.
- To było niesamowite! Pokonali te ryby! - Franky i Usopp poderwali się z miejsc i zaczęli imitować walkę. Reszta załogi z chęcią dołączyłaby do ich popisów, gdyby nie powstrzymał ich Luffy, który ze śmiechem kazał im się położyć.
- Naprawdę ryzykowali życie, żeby pomóc nawigatorce? - Nami spojrzała na niego wielkimi oczami. Król piratów pokiwał głową.
- Oczywiście. Przecież była ich nakama!
- I przyłączyła się do nich? Podobno nienawidziła piratów... - zorientował się Brook.
- Tak, przyłączyła się do nich.
- Dlaczego?
- Hmmm... Hej, Nami! Co o tym myślisz?
- Uch... - Dziewczyna była zaskoczona jego pytaniem, ale posłusznie zastanowiła się nad odpowiedzią. - Pewnie zorientowała się, że nie wszyscy piraci są źli. I w końcu poczuła, że jest ktoś, komu na niej zależy... Chyba w pewien sposób, już wcześniej czuła się częścią załogi... - powiedziała, nieco zaskoczona swoją własną odpowiedzią.
- Ach, tak? - Luffy uśmiechnął się.
- A marynarka? Zareagowali jakoś? - zainteresowała się Robin.
- Tak. Niedługo potem, kapitan dostał swój pierwszy list gończy.
- A reszta załogi?
- Reszta też dostanie swoje listy. Jednak przed tym, spotka ich jeszcze wiele przygód.
- Oni są niesamowici - powiedział cicho Chopper.
Luffy zaśmiał się i pogonił przyjaciół do spania.
*
- Hej, Luffy! - zawołał Sanji, widząc jak Monkey przechodzi obok niego. Blondyn siedział na ławce przy maszcie i czytał jakąś książkę.
- Tak? - zapytał król piratów, przystając, żeby spojrzeć na swojego kucharza.
- Wiesz może, co to jest „All Blue”? Jest tutaj wzmianka tego, ale nie ma dokładnie wytłumaczonego, co to jest... - powiedział Sanji.
- Och, jasne, że wiem. - Gumiak uśmiechnął się szeroko. - To jest legendarne morze. Żyją tam ryby ze wszystkich pozostałych oceanów.
- Naprawdę? - Oczy kucharza zaświeciły się.
- Tak.
- A ono istnieje?
- Wiele osób twierdzi, że nie - zaśmiał się Luffy - Jednak są ludzie, którzy wierzą w jego istnienie.
- A ty w to wierzysz?
- Oczywiście! - Monkey zaśmiał się, słysząc pytanie. Blondyn przez chwile zastanawiał się.
- W takim razie, jak też w nie wierzę - uznał w końcu. Pomyślał, że jeżeli ktoś tak silny i ważny wierzy w jego istnienie, to na pewno istnieje!
- Chciałbyś je znaleźć? - Głowa króla piratów przechyliła się z zainteresowaniem.
- Ja... Tak! Odnajdę je! - zdecydował Sanji, na co Luffy uśmiechnął się, zdecydowanie zadowolony z odpowiedzi przyjaciela.
- To dobrze.
*
- Dotarli na Grand Line? - Pytanie padło jeszcze zanim Luffy zdążył do końca wejść do sypialni. Zaśmiał się, słysząc zainteresowanie w głosie przyjaciół.
- Tak. Ale zanim tam dotarli, musieli odwiedzić jeszcze jedno miasto...
Monkey opisał wizytę pirackiej załogi w Louge Town, ich spotkanie ze Smokerem, Buggym oraz Alvidą. Starał się opisać przygody każdego na tyle, na ile pozwalał na to dziennik pokładowy, ale nie znał wszystkich szczegółów przygód swoich przyjaciół. Najwyraźniej nie stanowiło to jednak większego problemu.
- Uciekli? - zmartwił się Chopper.
- Oczywiście.
- A co się stało z tym Smokerem?
- Nie poddał się. - Król piratów zaśmiał się. - Ścigał ich jeszcze przez długi czas. Prawdopodobnie, wciąż nie przestał tego robić.
- Spotkali się?
- Kilka razy.
- A Buggy?
- Został złapany i umieszczony w więzieniu.
- Czyli już go więcej nie spotkali?
- Och, spotkali go. - Uśmiechnął się Luffy, przypominając sobie jak klaun pomagał mu w ucieczce z więzienia a potem podczas wojny. Chociaż ostatnie skojarzenie wywołało w nim stare, bolesne wspomnienie. Posmutniał nieco, co nie umknęło uwadze jego towarzyszy. Szczególnie tego jednego, który zawsze potrafił go rozgryźć.
- Coś się stało? - Zoro popatrzył na niego uważnie.
- Nie, wszystko w porządku. - Posłał mu uspokajający uśmiech. Chociaż nie mógł pozbyć się strachu, który zagnieździł się gdzieś w głębi niego. Strachu, że jego przyjaciele skończą w ten sam sposób, co jego brat.
- Na pewno? - Szermierz zmarszczył brwi.
- Po prostu... Nie wszystko dla tej załogi zawsze układało się dobrze... Ale o tym kiedy indziej. Teraz spać! - Podniósł się i zgasił światło.
Jednak zanim opuścił pomieszczenie, usłyszał jeszcze ciche pytanie Robin.
- Czy... znałeś tamtych piratów?
- … Można powiedzieć - odparł cicho i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Podniósł wzrok i wpatrzył się w nocne niebo, pozwalając by chłodny wiatr uderzył w jego twarz. I osuszył wilgotne oczy.
*
- Luffy, coś się stało? - zapytała Hancock, widząc, jak gumiak siedzi przy stole, wpatrując się w leżący przed sobą kawałek mięsa.
- Hmm? - mruknął, skupiając na niej wzrok i mrugając kilka razy, żeby powrócić do rzeczywistości. - Przepraszam. Po prostu... Przez tą całą sytuację przypomniały mi się wydarzenia z Marinford...
Cesarzowa pokiwała głową, rozumiejąc już, co kochany przez nią mężczyzna miał na myśli. Nie podobała jej się mina przygnębienia na jego twarzy, ale odczuwała pewien rodzaj zadowolenia, że pokazał przed nią również takie oblicze. Miała przez to wrażenie, że naprawdę jej ufał...
- Nie obawiaj się. Tutaj twoi przyjaciele są bezpieczni. Nic im się nie stanie – zapewniła, przysiadając się bliżej niego z nadzieją, że da radę przytulić się do niego. Ucieszyła się też, że w jej komnatach byli sami. Mogli pozwolić sobie na bardziej intymne zachowania...
Monkey uśmiechnął się, słysząc zapewnienia ze strony kobiety. Nie zauważył jednocześnie, jak ta ponownie pogrąża się w krainie marzeń.
- Chyba masz rację. Mam tylko nadzieję, że Torao uda się znaleźć lekarstwo.
- Na pewno! Jeżeli będzie taka potrzeba, to wyślę całą załogę, żeby pomóc – zadeklarowała Boa, wypychając dumnie piersi do przodu. Wiedziała też, że w razie potrzeby, nie tylko jej załoga ruszy, aby pomóc królowi piratów.
- Dzięki, Hancock. - Gumiak uśmiechnął się, czując, jak większość jego obaw odchodzi. Przecież poza załogą miał jeszcze wielu przyjaciół, którzy pomogą mu w razie czego.
Dokończył szybko posiłek i podniósł się, aby powrócić na statek. Zanim jednak wyszedł, zatrzymał go głos cesarzowej piratów.
- Hej, Luffy... - zaczęła, a słomkowy już wiedział, o co jej chodziło.
- Nie ożenię się z tobą – oświadczył poważnie. Po czym dodał wesoło: - Zobaczymy się później!
*
Kiedy Luffy wszedł do sypialni, większość dzieciaków była już w swoich łóżkach i spoglądali na kapitana wyczekująco, spragnieni kolejnej dawki opowieści. Chłopak zaśmiał się wesoło, po czym usadowił wygodnie na środku podłogi, podejmując przerwaną dzień wcześniej opowieść.
Opowiedział o ich wpłynięciu na Calm Belt, ogromnej górze, która była jednocześnie wejściem na Grand Line oraz o ogromnym wielorybie, który po pięćdziesięciu latach wciąż czekał na powrót swoich przyjaciół.
- Oni naprawdę uciekli?! - zapytała z przerażeniem Nami. Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł tak po prostu pozostawić swojego przyjaciela.
- Nie, to nie do końca tak – przyznał Luffy. - Oni nie uciekli. Ale do tamtych piratów i tego, co się z nimi działo, wrócimy przy okazji innej historii. Nie musicie się martwić.
- Czy Laboon spotkał ich jeszcze kiedyś? - odważył się zapytać Chopper.
- Tak, ale to tajemnica. - Król piratów mrugnął do niego.
- Tamci piraci pamiętali o obietnicy? - upewnił się jeszcze Usopp.
- Oczywiście. O takich obietnicach trudno jest zapomnieć. A co ty o tym myślisz, Brook?
Zapytany podniósł zaskoczone spojrzenie. Biorąc jednak przykład ze swoich poprzedników, zastanowił się poważnie nad zadanym mu pytaniem.
- Nie mógłbym zapomnieć o takiej obietnicy. Przecież to był przyjaciel, tylko śmierć mogłaby sprawić, że przestałbym próbować wrócić – ogłosił pewnym siebie głosem.
Kapelusznik uśmiechnął się, słysząc te słowa. W jednej sprawie, muzyk nie miał racji.
- Nawet śmierć nie uprawnia cię do złamania obietnicy – powiedział, przypominając sobie słowa, które wypowiedział przyjaciel tak dawno temu.
Zignorował zaskoczone spojrzenia, rzucane mu przez pozostałych członków załogi i podniósł się, powoli zmierzając w stronę drzwi.
- Idźcie spać! - rozkazał wesoło.
- Dobranoc. - Usłyszał w odpowiedzi, zanim zamknął za sobą drzwi.
Tak. Niektóre obietnice zostają dotrzymane nawet po śmierci.
*
Luffy siedział na rzeźbie dziobowej, jedząc trzymane w ręku mięso. Może i nie znajdowali się teraz w ruchu, ale wciąż było to ulubione miejsce gumiaka. A jedzenie dostał od kobiet z wyspy.
Usłyszał zbliżające się kroki, ale nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć, z kim ma do czynienia. Odwrócił się, posyłając Brookowi swój firmowy uśmiech.
- Hej, Brook! - zakrzyknął wesoło, unosząc na powitanie rękę, w której wciąż spoczywał kawał mięsa.
- Dzień dobry – przywitał się kulturalnie muzyk. - Znalazłem te skrzypce, ale nie pamiętam żadnych nut i pomyślałem, że może mógłby mi pan pomóc – wyjaśnił, pokazując jednocześnie na trzymany w ręku instrument.
Król piratów pokiwał energicznie głową i zeskoczył ze swojego miejsca.
- Pokażę ci, gdzie są wszystkie twoje nuty – zadeklarował, prowadząc go w głąb statku.
Po drodze prowadzili lekką i raczej pogodną rozmowę, ale Monkey czuł, że coś jest nie tak. W końcu jednak Brook nie wytrzymał i wyrzucił z siebie to, co mu ciążyło.
- Zastanawiałem się nad pańską wczorajszą opowieścią – zaczął niepewnie.
- Tak? - Gumiak przekrzywił z zainteresowaniem głowę.
- To, co powiedział pan o śmierci i obietnicy... Co to oznaczało? - zapytał.
- Dokładnie to, co powiedziałem. - Zaśmiał się, kiedy weszli do odpowiedniego pomieszczenia i zaczął grzebać po szafkach w poszukiwaniu pewnego przedmiotu.
- Po śmierci można dotrzymać obietnicy? - Muzyk był naprawdę zaciekawiony. - Czy po śmierci coś jeszcze jest? - dodał, zastanawiając się, czy o to chodziło.
- Nie. Po śmierci nie ma już nic. Przynajmniej, tak powiedział mi kiedyś przyjaciel. Ale jeżeli masz silną duszę, jesteś w stanie dotrzymać obietnicy – wyjaśnił, wyciągając to, czego szukał.
Ułożył Tone Dial na szafce, po czym spojrzał wesoło na dzieciaka.
- Chyba nie rozumiem – przyznał Brook.
- Kiedyś zrozumiesz – zapewnił. Widział, jak młodszy chłopak rzuca zainteresowane spojrzenie na przedmiot, wyciągnięty przez kapelusznika, więc podniósł się spokojnie. - W tym pokoju znajdziesz wszystkie nuty, które są na statku. Jeżeli naciśniesz przycisk na tej muszli, usłyszysz pewną piosenkę, która jest związana z tamtymi piratami oraz z obietnicą.
Brook z prawdziwym zainteresowaniem podszedł bliżej i wyciągnął rękę, sięgając do Tone Diala.
Luffy uśmiechnął się jeszcze raz, po czym opuścił pomieszczenie, słysząc, jak pierwsze nuty znanej mu melodii wydobywają się z urządzenia. Skierował się do kuchni, mając nadzieję, że zdobędzie jeszcze kawałek mięsa.
*
- Gdzie dopłynęli? - Pytania rozpoczęły się, jeszcze zanim Luffy wszedł w pełni do pomieszczenia.
Uśmiechnął się po swojemu, zajmując miejsce na podłodze. Skrzyżował nogi, przypominając sobie tamte wydarzenia.
- Na wyspę witającą piratów! - ogłosił, tym samym rozpoczynając swoją opowieść.
Sporo czasu poświęcił na opis imprezy, która została tam zorganizowana na ich cześć oraz jedzenie, które dostali. Wspierając się dziennikiem, przywołał w jaki sposób Zoro zorientował się w podstępie i jak pokonał większość wrogów. Z pewnym rozbawieniem wspominał, jak zdenerwował się na szermierza, za zaatakowanie „niewinnych ludzi” oraz ich walkę. Przedstawił również, jak poznali prawdziwą tożsamość Vivi, w jaki sposób odpłynęli z wyspy i ich pierwsze spotkanie z Robin, która była wtedy ich wrogiem.
- Co się stało z Igaramem? - zapytał Franky, który polubił „zabawnego gościa”, jak go określił Luffy.
- Przeżył, nic takiego mu się nie stało. Później jeszcze go spotkali – uspokoił go.
- Tyle osób poświęciło się dla tej Vivi? - upewniła się nieco zaskoczona Robin.
- Oczywiście. Byli przecież towarzyszami. - Król piratów wzruszył ramionami.
- A co stało się z tą Ms. All-Sunday? - dociekała Nami.
- Ją również później spotkali. Ale do tego jeszcze dotrzemy. A teraz pora na spanie.
Gumiak zignorował pełne zawodu jęki swoich przyjaciół i zgasił światło, opuszczając cicho pomieszczenie. Zdążyli jeszcze wymienić się tylko swoim zwyczajowym „dobranoc”.
*
- Hej, Luffy! - Głos Nami wyrwał pirata z zamyślenia.
- O co chodzi? - zapytał, zerkając na nią z zainteresowaniem.
- Znalazłam taką zamkniętą skrzynię i zajrzałam do środka... - zaczęła, po czym przerwała gwałtownie, kiedy zorientowała się, co powiedziała. - To znaczy... Ona była zamknięta, ale klucz leżał prawie na wierzchu i pomyślałam, że mogę tam zajrzeć...
Monkey uśmiechnął się i pokiwał głową. Wiedział, że dziewczyna i tak otworzyłaby tą skrzynię, nawet, jeżeli nie znalazłaby klucza. Wiedział też, o której skrzyni mówi nawigatorka. Była to jej własność, więc nie było potrzeby trzymać tego z dala od niej.
Nami ośmieliła się nieco, gdy nie zobaczyła nagany na twarzy kapitana, więc kontynuowała:
- I znalazłam w środku jakieś stare mapy...
- To twoje - rzucił krótko Luffy.
- Moje? Ale wydają się stare. I są całkiem dobrze namalowane. - Dziewczyna zwątpiła w swoje umiejętności, czego Luffy nigdy nie pochwalał.
- Oczywiście, że tak! Jesteś wspaniałym nawigatorem, twoje mapy są świetne! - wykrzyknął. Nami pokiwała głową.
- A kto malował pozostałe mapy?
- Ty.
- Wszystkie? - Teraz oczy rudowłosej rozszerzyły się z niedowierzania.
- Oczywiście. Tylko ty na tym statku potrafisz malować mapy - potwierdził.
- Ale... Próbowałam zrobić mapę tej wyspy i nie wyszło nawet w połowie tak dobrze, jak tamto - przyznała nieśmiało.
- Bo pewnie musisz... - przerwał, zdając sobie sprawę z tego, co chciał powiedzieć. „Musisz dorosnąć”, ale ona nie wiedziała, że wcześniej byli dorośli. - Jeszcze trochę poćwiczyć. Mogłaś zapomnieć swoich umiejętności – powiedział zamiast tego.
Nami przyjrzała mu się sceptycznie, wychwytując kłamstwo, ale w końcu pokiwała głową, jakby trochę przekonana.
- Będę kiedyś potrafiła rysować dobre mapy? - zapytała jeszcze.
- Najlepsze! - wykrzyknął wesoło Luffy.
Tym razem mówił szczerą prawdę. Nikt, od czasów poprzedniego króla piratów, nie stworzył aż tylu i to tak dokładnych map całego świata. A nawigatorka Słomkowych wciąż dopracowywała swoje poprzednie dzieła, nie będąc z nich w pełni zadowolona. Na świecie nie było załogi, która byłaby zaopatrzona w lepsze dane kartograficzne.
*
- Kolejną wyspą było Little Garden – zaczął wesoło Luffy, kiedy wszyscy leżeli już w swoich łóżkach.
Opowiedział o dotarciu na wyspę, spotkaniu olbrzymów i ich niekończących się pojedynkach. Sprawnie przeszedł przez walkę z agentami Baroque Works oraz opuszczeniu wyspy, kiedy to znaleźli się naprzeciwko ogromnej złotej rybki.
- Naprawdę walczyli tak przez sto lat? - zapytał Usopp, w którego głosie czaiło się niedowierzanie pomieszane z zachwytem.
- Oczywiście!
Przez chwilę słychać było jedynie komentarze odnośnie wspaniałości olbrzymów. Dopiero po pewnym czasie padło kolejne pytanie.
- Czy szermierz naprawdę próbował odciąć sobie nogi? - upewnił się Sanji. Wyglądał, jakby nie był w stanie przyswoić takiej myśli.
- Tak. Idiota, prawda? - zaśmiał się gumiak.
- Hej, to był dobry pomysł! - Zoro z niewiadomych sobie przyczyn poczuł, że powinien bronić tamtego szermierza.
- To był głupi plan – zaprzeczyła niemal natychmiast Nami, pokazując mu język.
- Wykrwawiłby się, zanim włączyłby się do walki – uznał nieśmiało Chopper. Nie chciał, żeby zielonowłosy był na niego zły za nie zgadzanie się z nim, ale czuł, że jako lekarz musi wydać opinię na ten temat.
- To nie ma znaczenie – burknął nieco obrażony Roronoa.
Monkey zaśmiał się wesoło. Widział, że nie ma żadnych innych pytań, więc podniósł się i skierował do wyjścia. Uznał, że nie będzie im jeszcze kazał iść spać. Niech podyskutują chwilę na ten temat.
*
- Widać statek! - Rozległy się krzyki ze strony portu.
Luffy podniósł wzrok znad swojej talii kart i skupił się na morzu kawałek od wyspy. Nie mógł go co prawda zobaczyć, ale za pomocą haki szybko odkrył, kto się zbliżał.
- To Torao – oznajmił wesoło i podniósł się, aby podejść do wysokich murów okalających port.
Dopiero po kilku kolejnych chwilach usłyszał, jak kobiety z wyspy rozpoznały łódź chirurga.
- To jest ta żółta łódź podwodna! Piraci serca wrócili! - krzyczały do siebie.
Kilka minut później, stał w porcie, naprzeciw wyłaniających się z okrętu postaci.
- Hej, Torao! - zawołał wesoło, kiedy tylko rozpoznał charakterystyczną czapkę.
- Mugiwara-ya. - Yonko przywitał się nieznacznym skinieniem głowy, ale to wcale nie zniechęciło Monkeya. Wręcz przeciwnie.
- Znaleźliście coś? Hej, może zrobimy imprezę? - wołał wesoło, kiedy przyjaciel zszedł na ląd.
Tylko cudem Trafalgar uniknął przytulenia przez hiperaktywnego pirata.
- Opowiem ci wszystko, ale może najpierw gdzieś usiądźmy? - zaproponował, mijając go i wydając swoim ludziom kilka poleceń.
Razem udali się na Sunny, bo lekarz uparł się, że chce koniecznie sprawdzić stan zdrowia młodych pacjentów.
*
W czasie, kiedy Law sprawdzał wyniki swoich badań u siebie na statku, Luffy udał się do pokoju dzieciaków, żeby opowiedzieć im kolejną część historii. Był wieczór, ale lekarz obiecał, że jeszcze tej nocy upora się ze wszystkim.
- Co powiedział Torao? - zainteresował się Chopper, który najwięcej czasu spędzał z dorosłym lekarzem.
- Jeszcze nic nie wie, wciąż coś tam sprawdza – wytłumaczył pokrótce gumiak. Nie był zbyt dobry w tłumaczeniu skomplikowanych procesów, jakie zachodziły w medycynie. Zwyczajnie się na tym nie znał.
- Ale opowiesz nam kolejną część historii? - upewnił się Usopp, unosząc się nieznacznie na swoim łóżku.
- Oczywiście!
I zaczął opowiadać. Tym razem opisał, jak Nami zachorowała i potrzebowali jak najszybciej znaleźć jakiegoś lekarza. Przypomniał sobie o pierwszym spotkaniu Wapola, dopłynięciu do wyspy i usłyszeniu historii o wiedźmie, która leczy ludzi. Przeszedł przez moment, kiedy poznali Choppera, wspaniałego lekarza, ich walce z poprzednim władcą wyspy oraz o ich ucieczce z zamku, kiedy to goniła ich różnorodna broń rzucana przez Dr. Kurehę.
- Naprawdę? Zaakceptowali go, mimo że był potworem? - wyrwał się Chopper.
- Dlaczego mieliby tego nie zrobić? Przecież to był ich przyjaciel. - Zaśmiał się Monkey.
- A on się do nich dołączył? - ponownie odezwał się renifer.
- A ty byś się przyłączył?
- Ja... Chyba... Chyba tak – przyznał nieśmiało.
- Dlaczego? - dociekał król piratów.
- Bo oni byli dla niego mili i się go nie bali. Nie obawiali się tego, że był potworem, bo sami też byli potworami. - Uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że to śmiesznie brzmiące zdanie, było bardzo rzeczywiste.
- Rozumiem - zaśmiał się kapelusznik.
- Wiedźma chciała ich zabić? Brr, straszna... - Wzdrygnął się Usopp.
- Myślę, że nie chciała ich zabić. Po prostu obawiała się, że Lekarz zmieni zdanie – odezwała się Nami.
- Była straszna – zgodził się ze strzelcem Brook, za co został zmierzony złowrogim spojrzeniem przez nawigatorkę
- Podobało mi się, kiedy Kapitan bronił flagi – rzucił Zoro, rozciągając się wygodnie na materacu.
- To było suuper! - zgodził się z nim Franky.
Luffy uśmiechnął się, słysząc, jak rozmowa się rozkręca. Podniósł się i rozejrzał po towarzyszach.
- Czas iść spać – poinformował, ku zawodzie młodziaków.
Opuścił pomieszczenie, gasząc przy okazji światło i skierował swoje kroki ku okrętowi Trafalgara.
*
- Masz coś? - zapytał Luffy po raz chyba setny już tej nocy, kiwając się na krześle.
Siedzieli na statku chirurga, w jego gabinecie. Law wertował jakieś swoje notatki, porównując je co jakiś czas ze sobą i mruczał cicho niezrozumiałe formułki, zapisując jednocześnie swoje spostrzeżenia w notesie. Monkey w tym czasie po prostu przyglądał mu się, marudząc o tym, jak bardzo mu się nudzi.
- Mówiłem ci, żebyś poszedł zająć się czymś innym – warknął Trafalgar, który czuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.
- Ale tamten niedźwiedź nie chciał się bawić – fuknął król piratów, ponownie odchylając się na krześle. Tym razem nieco przesadził i z głośnym hukiem wylądował na podłodze. Nie przejął się jednak tym faktem za bardzo, zaczynając oglądać układ rur na suficie, które służyły między innymi do dostarczania tlenu, kiedy okręt był pod wodą.
- Dlaczego tak bardzo przyczepiłeś się do Bepo? - zapytał lekarz z rezygnacją w głosie. Wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego przyjaciel wydaje się być aż tak mocno zafascynowany jego towarzyszem.
- Bo jest śmieszny.
Yonko nie skomentował tego w żaden sposób. Z logiką kapelusznika można było się tylko zgodzić. Spieranie się mogło przyprawić człowieka o ból głowy.
- Skończyłem – poinformował po prostu, prostując się na krześle. Czuł, że zaczyna go boleć kręgosłup od tej pochylonej pozycji, więc podniósł się, żeby choć trochę rozciągnąć mięśnie pleców. Luffy w tym czasie dopadł do jego notatek i zaczął je czytać, chociaż i tak nic z nich nie zrozumiał.
- I co? Wszystko z nimi w porządku? - zapytał, nie zauważając na kartkach niczego, co przypominałoby głowę z krzyżykami zamiast oczu, nagrobka bądź krzyża. Nawet nic nie było podkreślone na czerwono! To musiało oznaczać, że wszystko jest dobrze!
- Obawiam się, że nie do końca. - Westchnął Law, czując, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Dla żadnego z nich.
- Co to znaczy? - Monkey natychmiast spoważniał i spojrzał w oczy chirurga, szukając tam jakiś wskazówek.
- Gdybym był przypadkowym lekarzem, stwierdziłbym, że wszystko z nimi w porządku. Nie mają żadnych urazów, zewnętrznych czy też wewnętrznych, wszystkie parametry są w normie, nie ma nic niepokojącego w ich stanie zdrowia...
- To o co chodzi? - Młodszy pirat wychwycił w jego głosie bardzo mocne „ale”.
- Porównałem ich wyniki z tymi, które robiłem na początku. Okazuje się, że ich organizmy w dalszym ciągu cofają się w rozwoju. Nie jest to już tak szybki proces, jak na początku, ale wciąż osiąga niepokojące tempo. Jeżeli to się nie zmieni, za jakiś rok osiągną poziom niemowlaka...
- A... co później? - chłopak bał się zadać to pytanie, ale nie miał innego wyjścia.
- Nie jestem pewien – przyznał lekarz niechętnie, ponownie zerkając w notatki. - Jest kilka opcji. Być może działanie gazu się wyczerpie w czasie, a oni ponownie zaczną się starzeć, może nawet wrócą do poprzedniego stanu. Mogą utknąć w takim ciele na zawsze, albo...
Słowo zawisło w powietrzu. Król piratów wiedział, co zaraz usłyszy, ale nie mógł powstrzymać pytania cisnącego mu się na usta.
- Albo co?
- Będą się dalej cofać. Tak długo, aż nie osiągną stadium płodu, niezdolnego do funkcjonowania w środowisku zewnętrznym.
Luffy nie zrozumiał ani słowa z tego wywodu. Jednak był w stanie sam dać sobie odpowiedź.
- Umrą? - upewnił się.
Chirurg niechętnie pokiwał głową.
- Nie jest powiedziane, że tak się stanie na pewno. Nie jestem w stanie w stu procentach przewidzieć przyszłych skutków tego gazu. Jednak ryzyko jest bardzo duże – dodał.
- Torao... Musimy odnaleźć lekarstwo. Ja... - przerwał na chwilę, jakby układając sobie coś w głowie. Twarz miał zwróconą do ziemi i skrytą w cieniu kapelusza. Ramiona drżały mu delikatnie. - Jeżeli będzie trzeba, to poruszę całym światem, żeby to odnaleźć. Jeżeli potrzebujesz pomocy, po prostu powiedz. Jestem w stanie zebrać armię, przy której... - Nie skończył. Za bardzo zaczął mu drżeć głos.
Yonko przez chwilę stał, niepewnie mu się przyglądając. Teraz miał pewność: jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie. Tak roztrzęsionego, przerażonego a jednocześnie tak wściekłego. W końcu jednak podszedł do młodszego kolegi i objął go ramieniem, pragnąc zapewnić mu chociaż taką namiastkę pocieszenia. Nigdy nie był w tym dobry, ale teraz naprawdę chciał przynajmniej spróbować.
- Daj mi jeszcze kilka dni. Odwiedzę dwa miejsca, poszukam... Jeżeli tam też niczego nie znajdę, wtedy zrobisz, co będziesz chciał – zapewnił, siląc się na opanowany głos.
- Dzięki, Torao. Jesteś wielki – wymamrotał Luffy, wciskając twarz w bluzę chirurga.
Starszy z mężczyzn pokiwał głową. Mimochodem pomyślał o tym, że teraz jego odzież będzie cała mokra. Czego się nie robi dla przyjaciół...?
*
- Już odpływacie? - zapytał Luffy, przechylając się przez barierkę, żeby spojrzeć na piratów serca, uwijających się w porcie.
- Tak. Kapitan wydał rozkaz, że do wieczora wszystko ma być gotowe – potwierdził chłopak, którego imienia Monkey nie zapamiętał. Niósł akurat jedną ze skrzyń z prowiantem do ładowni łodzi podwodnej.
- Wieczorem? - Król piratów podniósł wzrok i przeszukał okoliczne zabudowania. Szukanego człowieka zauważył dopiero po dłuższej chwili, kiedy ten wynurzył się spomiędzy budynków, rozmawiając z jakimś swoim podwładnym.
Kapelusznik szybko podbiegł do niego, natychmiastowo skupiając na sobie całą uwagę pirata.
- Wypływacie wieczorem? - Bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak. Chcemy jak najszybciej znaleźć to lekarstwo – odparł Law.
- Poczekacie chociaż, dopóki moja załoga nie zaśnie? - zapytał, przekrzywiając nieco głowę. Nie chciał przegapić momentu, w którym przyjaciel odpłynie, a wolał mieć później możliwość zostania samemu.
Trafalgar przez chwilę miał ochotę dać przeczącą odpowiedź, ale gdy zobaczył minę gumiaka, nie mógł się nie zgodzić.
- Tak... Byle nie za długo.
- Dzięki! - Chłopak rozpromienił się i ponownie zniknął na swoim statku.
*
- Dotarli na pustynną wyspę – poinformował Luffy, zaczynając następną część opowieści.
Jego młodzi przyjaciele byli do tego stopnia zafascynowani kolejnymi przygodami tajemniczych piratów, że nawet nie zauważyli godziny, która była wcześniejsza niż zazwyczaj.
Gumiak opowiedział o wszystkim, co zdarzyło się w Alabaście. Dotarcie na wyspę, spotkanie z bratem kapitana, długi marsz przez pustynię, wszystkie walki z Crocodilem, spotkania ze Smokerem, starcia z agentami Baroque Works... Gdy dotarł do pożegnania z Vivi, dostrzegł łzy, pojawiające się w wielu oczach. Na końcu dodał jeszcze, w jaki sposób dołączyła do nich Robin.
- Została? Ale przecież była jedną z nich – zauważyła Nami, wycierając niepostrzeżenie twarz.
- Miała swoje obowiązki. Była księżniczką – zauważyła całkiem logicznie czarnowłosa.
- A ta „archeolog”? Zaufali jej? - zapytał sceptycznie Zoro.
- Na początku nie wszyscy jej ufali. Ale stała się ich towarzyszką – odpowiedział radośnie król piratów.
Widział, że dzieciaki rozpoczynają prowadzić zawziętą dyskusję, ale zdawał sobie sprawę z tego, że na zewnątrz Law czeka na niego, aby wypłynąć. Dlatego podniósł się, życzył im dobrej nocy, pozwalając na jeszcze chwilę dyskusji i opuścił pomieszczenie.
*
- Jeżeli się czegoś dowiemy, natychmiast się z tobą skontaktuję – obiecał chirurg, rzucając mu ostatnie spojrzenie znad barierki na swojej łodzi. Statek był już niemal gotowy do odpłynięcia.
- Będę czekać – potwierdził Luffy, niezbyt entuzjastycznie kiwając głową. Nie należał do ludzi, lubiących czekać. Zawsze wolał działać. Jednak teraz nie za bardzo mógł sobie na to pozwolić. Musiał przecież pilnować swoich przyjaciół.
Trafalgar nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Raczej nie znał się na pożegnaniach. Dlatego po prostu skinął głową i odwrócił się, żeby wejść pod pokład. Nie spodziewał się niczego już usłyszeć, ale dogonił go głośny okrzyk gumiaka.
- Do zobaczenia! - pożegnał się kapelusznik.
- Jasne. Znajdziemy to lekarstwo – zapewnił, chociaż nie wiedział, skąd mu się nagle na to wzięło. Przecież nie mógł być pewny, czy faktycznie uda im się coś takiego odnaleźć. Ani, czy coś takiego istnieje.
Wszedł do łodzi podwodnej, zamykając za sobą solidne drzwi. W głowie już obierał możliwie najszybszą trasę, która pozwoli im odwiedzić wszystkie wybrane przez siebie miejsca w dość krótkim czasie. Uznał jednak, że warto skonsultować to z nawigatorem.
*
- Luffy, wszystko w porządku? - Chłopak usłyszał za sobą ciche pytanie, pochodzące od Zoro.
Cieszył się, że siedział na rzeźbie dziobowej, odwrócony plecami do pokładu. Dzięki temu mógł poświęcić chwilę na pozbycie się zdołowanej miny z twarzy, zanim obrócił się w stronę przyjaciela.
- Dlaczego pytasz? - zapytał, starając się nie odpowiedzieć na pytanie. Nie umiał kłamać, a szermierz potrafił go przejrzeć. Dlatego zmiana tematu wydawała się najlogiczniejsza opcją. A nawet on potrafił takie czasami wybierać
- Wydawałeś się dzisiaj smutny – wytłumaczył cicho Roronoa, odwracając nieco wzrok.
Monkey uśmiechnął się. No tak, przecież takich rzeczy nie dało się ukryć przed przyjacielem. Najwyraźniej nawet wtedy, kiedy ten miał osiem lat.
- To przez coś, co powiedział Torao. Ale obiecał, że się wszystkim zajmie, więc nie musisz się martwić – zapewnił.
- Ty się martwisz – zauważył.
- Ale ty nie powinieneś.
Zielonowłosy przez chwilę patrzył na niego krzywo. W końcu jednak pokiwał głową.
- Tylko, jeżeli ty też nie będziesz.
- Zgoda. - Luffy zaśmiał się wesoło. - A teraz idź spać. Jest już późno.
Były łowca piratów wydał z siebie ciche jęknięcie, wyrażające, jak bardzo nie podoba mu się ten pomysł, ale posłusznie skierował się do łóżka.
Król piratów patrzył za nim przez chwilę, po czym uznał, że chyba jest głodny. Tak, jedzenie było najlepszym lekarstwem na wszystko, a przecież Torao obiecał, że znajdzie lekarstwo. Nie było czym się przejmować.
*
Obiad tego dnia wyglądał niemal jak uczta. Luffy świetnie to wiedział, bo na kilku był. Ta konkretna przypomniała mu nieco wczorajszą opowieść i to, jak zostali ugoszczeni w zamku w Alabaście. Domyślił się jednak, że nie wczorajsza opowieść spowodowała u kucharza taki przejaw hojności kucharskiej. Zauważył spojrzenia wymieniane pomiędzy Zoro a Sanjim. Zdawał sobie sprawę z tego, że to pewnie szermierz rzucił takim pomysłem, widząc wczorajszy nastrój gumiaka.
Monkey uśmiechnął się do przyjaciół, ciesząc się z tego drobnego gestu. W takich momentach naprawdę potrafił zapomnieć, że jego towarzysze nie do końca są tymi, do których się przyzwyczaił. Zawsze był im wdzięczny, za te niewielkie gesty, które okazywali swojemu kapitanowi, w wyrazach zmartwienia. Rzadko się zdarzały i nie były jakoś za bardzo podkreślane, ale on to dostrzegał.
- Dziękuję za wyżerkę – rzucił, kiedy stół był już opróżniony z wszelkiego rodzaju jedzenia.
Z szerokim uśmiechem poklepał się po pełnym brzuchu. Zauważył, jak blondyn rozpromienił się, dostrzegając rezultaty swoich starań. Również pozostali załoganci jakby się rozluźnili.
- Możesz w zamian pomóc mi zmywać naczynia – rzucił Sanji, jakby nie chcąc wydawać się zbyt miły. Monkey zaśmiał się i pokiwał głową.
Podniósł się i podszedł do zlewu, rozpoczynając swoje obowiązki.
*
- Następnym ich celem była niebiańska wyspa! - wykrzyknął rozradowany Luffy, gdy dzieciaki po raz kolejny leżały grzecznie w łóżkach.
Opowiedział o tym, jak Log Pose zaczął wskazywać w górę. Doszedł do ich dopłynięcia na kolejną wyspę, gdzie były osoby, które nie wierzyły w istnienie lądu w powietrzu, spotkania Cricketa oraz wszystkich przygotowań, żeby dolecenie do nieba było możliwe. Opisał później ich pobyt na Skypiei, ich wszystkie walki jak i zadzwonienie w wielki, złoty dzwon i udowodnienie, że Norland nie był kłamcą.
Gdy skończył, rozpoczęły się zwyczajowe rozmowy i pytania.
- Czyli żaden bóg nie istniał, tak? - upewnił się Zoro, przybierając niesamowicie zadowolony wyraz twarzy.
- Nie. To znaczy, że go tam nie było – zaprzeczył niemal od razu Sanji.
- A czy to ten staruszek nie był bogiem? - zapytał nieśmiało Chopper.
- Kto wie? - zaśmiał się gumiak.
- Jak to się stało, że statek wrócił do poprzedniego stanu? - wtrącił Usopp.
- Dusza statku go naprawiła.
- Coś takiego jest w ogóle możliwe? - Nami zmarszczyła brwi, nie do końca wierząc tej części opowieści.
- Oczywiście. Dlatego, że załoga dobrze traktowała statek, ten też ich polubił. – Król piratów ochoczo pokiwał głową.
Niektórzy wciąż nie wydawali się być przekonani, ale większość raczej uwierzyła w wersję kapitana.
- Czas spać – ogłosił wesoło gumiak, kiedy uznał, że wystarczy już tych rozmów. Podniósł się i zgasił światło.
- Dobranoc. - Usłyszał, zanim dotarł do drzwi.
- Dobranoc – odpowiedział, wychodząc na pokład.
*
- Hej, Luffy! - Król piratów był właśnie w drodze do kuchni, kiedy dobiegł do niego zdyszany Usopp.
- Co jest? - zapytał przyjaciela, zatrzymując się i czekając, aż tamten złapie oddech.
- Chciałem cię spytać... W twojej historii wszyscy są tacy odważni! Ja też chciałbym być taki odważny... Co zrobić, żeby się nie bać? - zapytał w końcu, po dość chaotycznej próbie wytłumaczenia tego.
- Nie bać się? - Gumiak popatrzył na niego zdziwiony. - Nie da się nie bać.
- Ale... Czy to znaczy, że tamci piraci nie byli prawdziwi? - Strzelec zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Oczywiście, że byli prawdziwi! - Monkey oburzył się nieco.
- Ale oni się nie bali...
Starszy chłopak zaśmiał się, kiedy zrozumiał, o co chodziło przyjacielowi.
- To nie tak, że się nie bali.
- To dlaczego byli tacy odważni? - Chłopak zrobił naburmuszoną minę, przyglądając się kapelusznikowi.
- Bycie odważnym wcale nie oznacza, że się niczego nie boi.
- Nie?
- Nie. Jeżeli się niczego nie boisz, to jesteś po prostu głupi. Odwaga oznacza zdolność do działania, pomimo odczuwanego strachu.
Kłamca zamyślił się, słysząc te słowa.
- Czyli, jeżeli się czegoś boję... To wciąż mogę być odważny? - upewnił się po chwili.
- Tak. Wiesz, znam osobę, która była strasznym tchórzem – rzucił Luffy, posyłając snajperowi szeroki uśmiech. - Dlatego wszyscy myśleli, że ucieknie, gdy tylko zrobi się niebezpiecznie. Nawet wrogowie.
- I co się stało? - Oczy Usoppa zaświeciły się z ekscytacji, gdy tylko zdobył szansę na usłyszenie kolejnej wspaniałej opowieści.
- Przez długi czas uciekał – przyznał ze śmiechem król piratów. - Ale gdy tylko przyjaciele go potrzebowali, stanął do walki z przeciwnikiem o wiele od siebie silniejszym. I wygrał.
- Czyli to nic złego, jeżeli się czegoś boję? - upewnił się jeszcze strzelec.
- Tak.
- W takim razie, uciekam. - Długonosy pokiwał poważnie głową.
- Dlaczego? - Gumiak przekrzywił głowę, zastanawiając się, czego boi się jego towarzysz.
- Posmarowałem ciężarki Zoro klejem – wyznał, uśmiechając się szeroko. Po czym obrócił się na pięcie i zaczął uciekać.
Luffy zaśmiał się. Dopiero po chwili dotarły do niego głośne krzyki, dochodzące z bocianiego gniazda. Po chwili namysłu ruszył w tamtą stronę, żeby pomóc szermierzowi wyswobodzić się z zabawnej, jego zdaniem, pułapki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz