niedziela, 1 stycznia 2017

"Las w czasie deszczu" [One Piece]

Tytuł: Las w czasie deszczu
Fandom: One Piece
Status: zakończone
Ostrzeżenia: brak
Opis: Ludzie różnie reagują na deszcz. Ale gdy pada, w lesie można spotkać różne, ciekawe osoby...

~~~~
 Biegnę. Mięśnie u drżą z wyczerpania, oddech jest urywany i chrapliwy, płuca bolą z wysiłku, a kłucie w prawym boku daje o sobie znać. Mimo to, biegnę.
Na ustach widnieje mi szeroki uśmiech. Pomimo niestabilnego oddechu, spomiędzy moich warg co chwila wyrywa się cichy śmiech. Moje ciało krzyczy „dość”, ale umysł błaga o więcej. Szeroko otwarte oczy chłoną widok. A jest co podziwiać.
Wszystko wokół jest zielone. Zielone liście na pniach porośniętych zielonym mchem. Poniżej rosną radośnie zielone krzaki i równie zielone paprocie. Nawet trawa przybrała tą soczystą zieleń, która zawsze sprawia mi ogromną radość wiosną.
Wszystko jest też mokre. Wilgotna ziemia usuwa się spod moich stóp przy każdym kroku. Na liściach perlą się duże krople, spływając nieśpiesznie w dół. Powietrze przecinają strugi deszczu. Nawet na moich włosach czuję wilgoć.
W końcu moje ciało wygrywa starcie i zwalniam. Nie zatrzymuję się, ale właśnie zwalniam. Przechodzę do marszu. Rozglądam się wkoło, a z moich ust nie znika szeroki uśmiech. Krajobraz jest piękny. Mimo wszechobecnej wody, promienie słoneczne docierają nawet do mnie, spowijając otoczenie w różnokształtnych plamach światła. Cienie drzew dodają scenerii nutki tajemniczości. Do tego ten zapach...
Uwielbiam deszcz. Pewnie właśnie dlatego wybiegłam z domu. Robiłam herbatę, kiedy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki kropel uderzających o szyby. Nie, nie kropel. Bryłek. To był grad. Gruby, biały i piękny. Długo stałam na balkonie i chłonęłam ten widok. Oglądałam opady lodu, powoli przemieniające się w wodę. Wsłuchiwałam się w odległe grzmoty. A potem dopadła mnie pojedyncza myśl. Krótka, nagła i niespodziewana, ale tak cudowna, że nie mogłam jej zignorować. W pośpiechu złapałam pierwszą kurtkę przeciwdeszczową, która byłą pod ręką. Na głowie umieściłam czapkę z daszkiem, a stopy z prędkością błyskawicy umieściłam w butach. Zdążyłam jeszcze tylko chwycić komórkę i klucze, po czym mnie nie było.
Wychodząc z klatki widziałam różnych ludzi. Większość z nich w pośpiechu wbiegała do domów lub do suchych wnętrze samochodów, zasłaniając się czym mogli przed woda lejącą się z nieba. Kiwnęłam głową kilku znajomym, udając, że jestem jedną z nich. Osobą, która wychodzi tylko dlatego, że musi. Że ma jakiś ważny powód. Potem weszłam do lasu. I jestem tutaj.
Moje nogi prowadzą mnie dalej, coraz głębiej w ten piękny las. Rozglądam się dookoła, a moje usta co jakiś czas opuszcza cichy śmiech. Jestem szczęśliwa. Radość przepełnia moje ciało, wylewając się z niemal każdej komórki. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, być może pomyślałby, że zwariowałam. Mam to gdzieś. Przecież nikt normalny nie wchodzi do lasu, gdy pada deszcz. Tym bardziej podczas burzy.
Po raz kolejny skręcam. Nie myślę o tym gdzie idę, ani po co. I tak trawię z powrotem. Nie kojarzę ścieżki, którą idę teraz, ale mam dobrą orientację w terenie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zabłądzić w lesie.
Mimo, że wszystko jest zielone, nie jest to jednorodny kolor. Nie potrafię rozróżniać poszczególnych odcieni, dlatego ich nie nazwę. Ale potrafię dostrzec różne barwy przeplatające się i tworzące żywą mozaikę. Liście kasztana mają zupełnie inny odcień niż te z dębu. Nie wiem, czy ciemniejsze czy jaśniejsze. Po prostu inne. Każda roślina wydaje się mieć swoją barwę, która jest zarezerwowana wyłącznie dla niej. Pomimo tego, nawet pojedyncze liście zdają się wyróżniać na tle innych. Ta paleta zieleni jest hipnotyzująca.
Idę dalej, skręcając jeszcze kilka razy. Widzę stare, rozłożyste dęby, które zdają się być starsze od miasta leżącego w bezpośrednim sąsiedztwie lasu. Smukłe sosny, których korony królują wysoko w górze. Białe brzozy, których drobne listki drżą przy każdej kropli, która na nie spadnie.
Widzę też coś jeszcze. Coś tak bardzo innego, ale jednocześnie tak pasującego do otoczenia, że zajmuje mi chwilę, zanim orientuję się, że patrzę nie na fragment lasu, ale na innego człowieka.
Chłopak ma czarne spodnie i białą koszulkę. Na wysokości bioder ma jasnozielony kawałek materiału. Jego złote kolczyki pobłyskują wesoło w promieniach słońca, a zielone włosy upodabniają go do otoczenia. W tej chwili stoi pod jakimś drzewem, starając się jedną ręką zasłonić głowę pod niewielką bandaną, kiedy druga trzyma kawałek papieru. Mapę, co dociera do mnie po chwili.
Normalnie bym go zignorowała. Przeszła obok, starając się zachować pozory jakiegoś celu tego marszu, po czym kontynuowała swoją przechadzkę, zapominając o nieznajomym. Ale coś każe mi do niego podejść.
- Zgubiony? - pytam, uśmiechając się szeroko.
- Nie - odpowiada głucho, rzucając mi zirytowane spojrzenie. - Po prostu nie wiem, gdzie powinienem pójść.
- Och, no tak. To robi dużą różnicę. - Kiwam głową, wciąż szczerząc się wesoło.
- A ty co taka wesoła? - warczy na mnie.
- Jestem szczęśliwa. - Wzruszam ramionami.
- Dlaczego? - Marszczy brwi.
- Bo pada - odpowiadam, jakby była to najoczywistsza rzecz pod słońcem. - Pomóc ci?
Gość patrzy na mnie uważnie jeszcze przez chwilę, po czym wzrusza ramionami. Podaje mi skrawek papieru, nic nie mówiąc. Zerkam na mapę i błyskawicznie odnajduje nasze położenie, ustalając odpowiedni kierunek.
- Tędy. - Uśmiecham się, ruszając w odpowiednią stronę. Widzę, że nieznajomy podąża za mną.
- Co tu robisz? - zagaduje po chwili milczenia.
- Spaceruję.
- Przecież pada.
- No właśnie.
Ponownie zapada cisza. Może powinnam, ale w żadnym stopniu nie czuję się niezręcznie. Wciąż chłonę otoczenie, nie zwracając za bardzo uwagi na drogę, którą idę. Wiem, że kieruję się w dobrą stronę, robię to automatycznie.
Gdy zerkam na mojego towarzysza, widzę, jak z irytacją poprawia chustę na głowie, gdy kolejne krople znajdują przestrzeń, której ta nie zasłania. Ze śmiechem ściągam z głowy czapkę i wsadzam mu ją na głowę, w taki sposób, żeby daszek zakrywał oczy. Gość burczy i spogląda na mnie groźnie, odsłaniając sobie widok.
- Co ty robisz? - pyta.
- Osłoni cię przed deszczem - tłumaczę krótko.
- A ty?
- Nie, ja cię nie będę osłaniać. - Ponownie odwracam się w kierunku marszu.
- Nie o to... - zaczyna, ale wzdycha ciężko. Zauważam, że nakrycie głowy mu pasuje.
Odchylam głowę do tylu, pozwalając kilku kroplom spaść na moją twarz. Wspaniałe uczucie. Czuję na plecach uważny wzrok, ale nie przejmuję się nim. Jest zbyt cudownie, żeby się martwić szczegółami.
W pewnym momencie, moje nozdrza wychwytują ten niesamowity zapach. Przystaję gwałtownie, starając się zlokalizować jego źródło.
- Coś się stało? - słyszę pytanie, ale ignoruję je.
Pachnie trochę jak mięta... Nie. Jak zmiażdżone liście. Wiedziona odruchem, pochylam się nad jedną z gałęzi zwisających ciężko nad ścieżką i zaciągam się mocno zapachem. Piękny. Z namysłem podchodzę do innego drzewa, starając się poczuć również ten zapach. Podobny, ale jednak inny.
- Co robisz? - ponownie pyta chłopak.
Patrzę na niego przez chwilę. Wiedziona ciekawością, ciągnę go za rękę. Zaintrygowany moim zachowaniem, pochyla się, myśląc, że chcę mu coś powiedzieć. Zanurzam nos w jego włosach i wciągam znajomy aromat.
Odsuwam się, a w jego oczach widzę zaskoczenie. Uśmiecham się.
- Pachniesz, jak las w czasie deszczu - informuję wesoło, podejmując przerwany marsz. On się przez chwilę waha, ale podąża za mną.
Nie zajmuje nam dużo czasu dotarcie do wyznaczonego miejsca. Brzeg rzeki jest grząski, ale na nieznajomym nie robi to wrażenia. Zerka w kierunku statku zakotwiczonego kilkanaście metrów od nas i spogląda na mnie z wdzięcznością.
- Dzięki. No wiesz... za przyprowadzenie mnie tu. - Uśmiecha się chyba pierwszy raz od naszego spotkania.
- Nie ma sprawy. - Wzruszam ramionami, oddając mu jego mapę.
Przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Deszcz nie przestaje padać, otaczając nas przyjemną powłoką, ale w tej chwili on zdaje się tym nie przejmować. Po kilku minutach, ściąga sobie z głowy czapkę i oddaje mi ją. Przyjmuje nakrycie głowy z lekkim uśmiechem.
- To... Do zobaczenia? - pyta z nadzieją w głosie.
- Jasne. Jak będzie padać, znajdziesz mnie w lesie. - Kiwam głową.
Ten waha się jeszcze przez sekundę, po czym nachyla się, a nasze usta zostają złączone na moment. Potem odsuwa się i odchodzi szybko w kierunku statku.
Mój uśmiech tylko się poszerza. Ponownie zagłębiam się w las, nucąc sobie cicho. Wszystko wokół jest zielone. Jestem cała mokra, a na twarzy wciąż widnieje wesoła mina. Deszcz powoli ustaje, więc kieruję się do domu. Już niedługo później widzę prześwit, zwiastujący linie wysokiego napięcia. Charakterystycznie trzeszczenie, które jest dobrze słyszalne w czasie deszczu, informuje mnie, że niedaleko do domu. Mijając polanę, odwracam się by jeszcze raz spojrzeć za siebie. Widzę drogę, którą tu przyszłam. Wiem, że za tym zakrętem, za tamtą górką jest dalszy fragment lasu. Że tam nie ma rzeki.
Idę dalej. Już kilka metrów przed wyjściem zza linii drzew, dostrzegam ślady innych ludzi. Uśmiecham się po raz ostatni i nasuwam czapkę na czoło. Pachnie lasem w czasie deszczu. Mijam kilku mężczyzn, którzy opuścili suche mieszkania tylko po to, żeby zapalić. Zerkają na mnie zdziwieni, ale mijam ich, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem. Ręce wciskam głęboko do kieszeni spodni, witając piekło zwane „rzeczywistością”.
Chociaż może to nie jest piekło. Przecież tutaj też bywa dobrze. Po prostu takie odnoszę wrażenie, wracając z raju. Na twarzy ponownie gości mi uśmiech. Tym razem nie ten szeroki, radosny, ale o wiele bardziej stonowany, delikatny. Mijający mnie ludzie ignorują mnie bądź kiwają głowami. Dla nich wyglądam jak kolejny człowiek, którego spotkało coś dobrego. Zwykły, przeciętny obywatel, dla którego deszcz jest tylko irytującym zjawiskiem pogodowym. Nie wyprowadzam ich z błędu. Pozwalam im tkwić w ich świecie, gdzie wszystko jest idealne, a każdy człowiek wygląda tak samo.
Wchodząc na klatkę, zauważam jej kolory. Podłoga ma nieokreśloną barwę. Jest w czarne, białe i szare plamki. Nie przypomina mi to niczego, ale tak wygląda większość podłóg w takich miejscach. Ściany są żółte na dole, a białe na górze. Nie wiem, kto wymyślił taki sposób na malowanie ich. Chyba nawet nie ma to znaczenia. Paski tuż nad podłogą i na pionowych częściach schodów są ciemnoszare. Sufit biały. Większość drzwi ma różne odcienie brązu.
Jednak, gdy tylko zamknę oczy, widzę zieleń. Widzę drzewa, paprocie, mech... I zielonowłosego chłopaka. Moja czapka wciąż pachnie lasem podczas deszczu...

Mam nadzieję, że niedługo znowu będzie padać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz