Fandom: One Piece.
Występują: Zoro, Sanji, przypadkowi marynarze
Paring: Zoro x Sanji
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: brutalne opisy, przemoc, śmierć (nie główni bohaterowie), yaoi
Uwagi: Znajomość fandomu pomaga zrozumieć specyfikę postaci. Zainspirowane: Starset "My demons"
Opis: Czasami podczas walki możemy przemienić się w Berserka. Dobrze mieć wtedy kogoś, kto mógłby nas z tego wyciągnąć.
(obrazek nie ma nic wspólnego z tekstem, po prostu jest genialny)
~~~~
Szczęk stali,
wystrzały z pistoletów, okrzyki bitewne, jęki rannych, tupot wielu
stóp, głuche odgłosy ciał uderzających o ziemię…
Dźwięki tak
przytłaczające dla większości ludzi, na niego działały
uzależniająco. Niczym najlepsza skomponowana kiedykolwiek piosenka.
Hymn zwycięzców, marsz żałobny poległych, kołysanka dla
wojowników.
Ciągły ruch,
wysiłek graniczący z niemożliwością. Porażający ból mięśni
i ranionych tkanek, tłumiony przez adrenalinę krążącą w żyłach.
Rytmiczne wdechy i wydechy, dostarczające płucom jedynie minimum
niezbędnego tlenu. Płynne ciosy, uniki, skoki, kroki… Wszystko
tak chaotyczne na pierwszy rzut oka, przy bliższym przyjrzeniu
stawało się tańcem. Pięknym w swojej brutalności, skomplikowanym
w swojej prostocie. Wykonane bez namysłu, a jednak na swój sposób
przemyślane, jakby ktoś już wcześniej zaplanował całą
choreografię.
Powietrze
przesycone zapachem i smakiem krwi, niczym jakimś egzotycznym
afrodyzjakiem. Czuł ją w ustach, na dłoniach, twarzy, we włosach.
Był w niej skąpany, nawet nie wiedział, czy należała tylko do
przeciwników, czy również do niego samego. Nie było to ważne.
Liczyło się tylko tu i teraz, chwila, przeciągnięta w wieczność,
gdzie pojęcia typu „sumienie” bądź „litość” nie miały
znaczenia, nie istniały. Tutaj jedyną mową była mowa ciała,
jedynym argumentem: ostrze miecza. Tak długo, jak mógł trwać
pogrążony w tym transie, w szale bitewnym, nic więcej się nie
liczyło. Nie teraz, kiedy mógł wreszcie spuścić ze smyczy demony
siedzące głęboko w nim. Demony, z którymi na co dzień walczył o
dominację, teraz mogły się nasycić. I z pewnością nie miały
zamiaru się ograniczać.
Krew… Obraz przed
jego oczami zaczął się zamazywać, stał się czerwony. Umysł
przysłoniła rubinowa mgiełka ekscytacji i pożądania. Tak, chciał
więcej tej słodkawej, gęstej cieczy. Chciał ją poczuć na
języku, na sobie. Pragnął skąpać się w hektolitrach krwi
przeciwników, podzielić się nią ze swoimi ostrzami, żeby te
nigdy nie stępiały, pamiętając o swoim przeznaczeniu. Tak bardzo
tego chciał… Poczuł dreszcz przebiegający po jego kręgosłupie,
kiedy katany rozpłatały kolejne ciało, zasypując ziemię pod jego
stopami jelitami i innymi wnętrznościami. To tylko sprawiło, że
uśmiech na jego ustach stał się jeszcze szerszy, jeszcze bardziej
psychopatyczny, przerażający.
To nie wystarczało…
Pragnął więcej. Potrzebował więcej. Więcej krwi, więcej
cierpienia, więcej śmierci. To wszystko wciąż było zbyt mało,
żeby zaspokoić jego żądze. Chciał osiągnąć spełnienie, ale
to wszystko wciąż było stanowczo za mało. Morze krwi dookoła
niego nieustannie rosło, góry trupów stawały się coraz wyższe,
ale on nadal nie czuł się usatysfakcjonowany. Jego głód rósł,
pragnienie stawało się nie do zniesienia. Do tego stopnia, że to
aż bolało.
Tracił nad sobą
panowanie. Gdzieś, z tyłu podświadomości, zdawał sobie z tego
sprawę, ale nie potrafił tego zatrzymać. Już dawno przemienił
się w Berserka, walka była jedynym, co się liczyło. Pieprzyć
konsekwencje, miał gdzieś, że był już blisko granicy, zza której
nie było powrotu. Nie obchodziło go to, że za chwilę mógł się
całkowicie pogrążyć. Nie teraz, kiedy jego żądze były tak
wielkie. Kiedy pragnienie krwi odbierało zmysły, a ból spowodowany
brakiem zaspokojenia stawał się nie do wytrzymania. Kiedy
adrenalina w żyłach nie pozwalała rozszalałemu sercu uspokoić
swojego tempa, zwolnić chociaż na chwilę, tylko po to, żeby
złapać oddech, albo rozejrzeć się i zrozumieć, że zostało
zaledwie kilku przeciwników, a pole bitwy opustoszało.
Rozchylił wargi,
kiedy kolejne ciało zostało przepołowione. Kilka kropelek
rubinowej cieczy spadło na jego usta, które oblizał z cichym,
niemal niesłyszalnym jękiem rozkoszy. Tak, właśnie tego
potrzebował, tylko to…
Coś wybiło go z
rytmu. Jakiś głos, może wroga, może przyjaciela… Nie rozumiał
go, zamglony umysł nie potrafił go zinterpretować. Jednak ciało
zareagowało, prawdopodobnie w jakiś sposób go kojarząc. Przez
chwilę stał w bezruchu, usiłując zrozumieć, co się właśnie
stało. Przerwał zaledwie na ułamek sekundy, dla jego przeciwników
czas stanowczo zbyt krótki, żeby chociaż pomyśleć o
wykorzystaniu go. Jednak najwyraźniej była osoba, dla której on
wystarczał.
Poczuł, jak czyjeś
ramiona obejmują go w pasie. Ktoś przylgnął całym ciałem do
jego pleców. Nie rozumiał tego, wciąż pogrążony był w tym
samym transie, w dalszym ciągu pożądając gorącej krwi.
Jego umysł wciąż
pozostawał na polu walki. Nie tym, na którym stał obecnie. Nie,
tamta bitwa wciąż się rozgrywała. Była połączeniem wszystkich
walk, w których mężczyzna brał kiedykolwiek udział oraz tych,
które mógł tylko sobie wyobrazić. Słyszał okrzyki wydobywające
się z tysięcy gardeł, szczęk oręża, głośne wystrzały, tupot
zbyt wielu stóp, żeby dało się je zliczyć, przeraźliwe jęki,
świst kul, trzaski ognia…
Jednak przez ten
hałas, przez ogłuszający ryk, zaczął przebijać się jeszcze
jeden dźwięk. Dźwięk, na początku tak trudny do zdefiniowania,
jednak z czasem coraz bardziej wyraźny, nabierający jakiegoś
kształtu.
Był to głos. Ktoś
coś mówił. Prawdopodobnie do niego. Mężczyzna skupił się na
nim, chwycił go z desperacją porównywalną do tej u osoby tonącej.
Bo on był taką osobą. Musiał złapać się czegoś, żeby nie dać
się pogrążyć całkowicie w głębokich odmętach własnych żądzy,
własnego szaleństwa.
- Zoro, przestań.
Już wystarczy. Uspokój się…
Słowa stały się
możliwe do rozróżnienia, ale ich sens wciąż do niego nie
dochodził. Jednak skupił się na nich, uchwycił się tego
przebłysku zrozumienia, który towarzyszył usłyszeniu ich. Tej
odrobiny człowieczeństwa, którą ze sobą niosły.
- Już nie masz z
kim walczyć. Proszę, opanuj się…
Jego ciało
rozluźniło się, katany opadły na ziemię. Płuca w końcu
zaczerpnęły niezbędnej ilości powietrza. Słodkawy posmak na
języku przestał być tak zniewalający, oczy już nie wychwytywały
jedynie czerwieni, hałasy napływające do uszu stały się mniej
ogłuszające.
- To koniec. Zrozum…
Rozpoznał ten
głos. Głęboki, niski, nieco zachrypnięty. Znał te ramiona.
Ciepłe i silne, a jednak tak opiekuńcze, trzymające go z taką
desperacją. Powoli przypominał sobie, kim był i co tam robił.
Wszystko stawało się przejrzystsze.
- Zoro, proszę…
Zoro... Tak,
nazywał się Zoro. Miał marzenie, miał przyjaciół. Musiał do
nich wrócić, nie mógł pozwolić sobie na całkowite zatracenie.
Jeszcze nie. A może: w ogóle nie?
- Zoro, wróć do
nas… Wróć do mnie.
Ostatnie zdanie
zostało wyszeptane, niemal tak, jakby osoba je wymawiająca obawiała
się powiedzieć tego głośno. Jednak stanowiło ostateczny bodziec,
pozwalający zamknąć demony i uśpić nieco instynkty Berserka.
Obrócił się, a
jego ręce otoczyły sylwetkę osoby stojącej tuż przy nim. Wsadził
nos we włosy tego, który pomógł mu się otrząsnąć i wciągnął
głęboko w płuca jego zapach. Pragnienie krwi powoli znikało,
jednak pożądanie wciąż było obecne, tylko nieco zmieniło swoją
formę.
- Znowu to zrobiłeś,
cholerne marimo…
Szermierz
uśmiechnął się, słysząc to oskarżenie. Tak, znowu to zrobił.
I ponownie został uratowany.
- A ty znowu mnie z
tego wyciągnąłeś, głupi kuku… - wymruczał, przyciągając
ciało drugiego mężczyzny bliżej siebie.
Berserk nie został
zaspokojony, ale znał inny sposób, w jaki mógł uspokoić chęć
osiągnięcia spełnienia, wykręcającą jego wnętrzności.
Pociągnął ich
obu w jedną z bocznych uliczek, zapominając o pobojowisku, które
za sobą zostawił. Nie liczyły się już trupy wielu marynarzy,
nieważna była krew powoli wsiąkająca w ziemię. Teraz byli tylko
oni.
- Dzięki, Sanji –
powiedział jeszcze.
W odpowiedzi
usłyszał zadowolony pomruk.
nie tak powinno się zakończyć kurde napisz co się działo dalej
OdpowiedzUsuńNie tak...? A jak?
UsuńDalej... Dalej nie ma co pisać. Trochę smutu, po którym chłopaki wrócili na statek i kontynuowali swoją podróż w poszukiwaniu One Piece... Dzień, jak co dzień ;)