Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: brutalne opisy, spoilery (do okolic wyspy ryboludzi), angst
Uwagi: tekst pisany na wymianę dla Synne. Znajomość fandomu potrzebna do rozumienia treści.
Opis: Atak Akainu wydawał się być dokładnie taki, jak ten go sobie zaplanował. Bo przecież nikt nie mógłby przeżyć czegoś takiego... Prawda?
~~~~
Luffy
znieruchomiał, widząc, jak pięść admirała zmierza w jego
kierunku. Powinien zrobić unik, zablokować cios, cokolwiek. Jednak
wyczerpany i zszokowany organizm nie chciał współpracować.
Dlatego tylko stał, wpatrując się w lawę zastępującą skórę
Akainu.
Usłyszał, że
ktoś krzyknął jego imię. Drgnął nieznacznie, ale nie zdołał
się otrząsnąć. Nawet, gdyby to zrobił, to było już za późno,
żeby uciekać.
Właśnie w
momencie, w którym pogodził się z faktem, że to już koniec,
poczuł mocne uderzenie w ramię. Poleciał daleko w bok, zdając
sobie sprawę z tego, że ktoś musiał go popchnąć
z dużą siłą. A do głowy przychodziła mu tylko jedna
osoba, która mogłaby to zrobić.
- Ace! - krzyknął,
podrywając się do góry i obracając się.
W miejscu, w którym
stał jeszcze chwilę wcześniej, teraz ziała ogromna dziura w
grubej warstwie lodu, wypełniona wrzącą wodą. Rozejrzał się i
zobaczył na krawędzi krateru czerwoną plamę. Bez namysłu ruszył
w tamtą stronę, nie zwracając uwagi na drżące nogi.
Krwi było dużo.
Zdawałoby się, że stanowczo za dużo, jak na jedną osobę. Jednak
ani na lodzie, ani w wodzie nie zdołał dostrzec rannego brata. Ani
nawet jego martwego ciała. Ręka. Tylko tyle znalazł. Kończyna
urwana była mniej więcej na wysokości połowy ramienia. Mimo dużej
ilości krwi i rozległych połaci zwęglonej skóry, wciąż można
było rozpoznać fragmenty jego
charakterystycznego tatuażu. Tylko to sprawiło, że
Luffy uwierzył w prawdziwość tego pełnego grozy obrazu. Jego
wzrok oderwał się od urwanej ręki tylko na chwilę, kiedy tuż
obok przetoczyło się kilka krwistoczerwonych koralików,
pochodzących z tak dobrze znanego mu naszyjnika.
Zaczął rozglądać
się z jeszcze większą desperacją niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie chciał dopuścić do siebie jedynej,
narzucającej się w tej chwili myśli… Przecież Ace musiał
gdzieś tu być! Bez ręki, ciężko ranny, ale gotowy, by w każdej
chwili uśmiechnąć się szeroko i zarzucić swojemu braciszkowi, że
znowu musi się nim opiekować. Zawsze tak było! Przecież obiecał,
że nie umrze! Nie mógł stracić jeszcze jego…
Jakiś ruch zwrócił
jego uwagę. Po drugiej stronie krateru stał Akainu, ściskając w
jednej ręce charakterystyczny kapelusz i spoglądając z wyższością
na przerażonego pirata. Monkey zdał sobie sprawę, że admirał
musiał dojść do tych samych wniosków, które ten tak uparcie
odrzucał. Ponownie przeczesał wzrokiem teren, ale coraz bardziej
zdawał sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu. Poza niemożliwie
wielką plamą krwi i urwaną kończyną, dookoła nie widział
jakichkolwiek śladów obecności brata.
Ogromna dziura pośrodku też nie dawała żadnych nadziei. Ace był
użytkownikiem, nie potrafił pływać. A nawet jeśli by umiał,
żaden człowiek nie byłby w stanie wytrzymać tyle czasu pod wodą,
bez dostępu do tlenu, a tym bardziej we wrzącej wodzie. Nie po
utracie takiej ilości krwi.
- Nie – szepnął,
opadając na kolana. - Nie! - Powtórzył, tym razem krzykiem.
Z jego ciemnych
oczu zaczęły płynąć łzy. Świat dookoła przestał się dla
niego liczyć z chwilą, kiedy prawda dopadła go z całą swoją
brutalną siłą. Wycieńczone ciało i pogrążony w rozpaczy umysł
w końcu zdołały zrobić swoje. Luffy wydał z siebie jeszcze
jeden, niemal zwierzęcy okrzyk, pełen cierpienia i żalu, po czym
stracił świadomość.
- Dlaczego nie
powiedzieliście mi o tym wcześniej?! - wydarł się spokojny
zazwyczaj Jinbe, spoglądając groźnie na otaczające go osoby.
Ryboludzie patrzyli
na swojego przełożonego z nietęgimi minami, nie wiedząc,
co powinni odpowiedzieć. Nie mieli możliwości skontaktowania się
z nim, zanim ten pojawił się w okolicy, ale zdawali sobie sprawę z
tego, że takie wytłumaczenie w tej chwili nie przejdzie. Wojownik
był zbyt wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami. Wiedzieli co
prawda, że nie zrobi im nic złego, ale chwilowo postanowili
zachować ciszę.
Od wojny na
Marineford minęły zaledwie dwa tygodnie. Na powierzchni wciąż
panowało ogromne zamieszanie. Nawet na wyspie ryboludzi, znajdującej
się dziesięć kilometrów pod poziomem wody, odczuwano skutki
starcia. Jinbe wrócił w to miejsce dopiero dzisiejszego dnia, a już
został zalany różnymi informacjami, meldunkami i prośbami. Jednak
tylko jedno z nich zdołało skupić na sobie uwagę ryboluda i
sprawić, że całą resztę świata postanowił zostawić na
później.
Były Shichibukai
odetchnął kilka razy, uspokajając się.
- Jest przytomny? -
zapytał opanowanym głosem.
- Nie –
odpowiedział pielęgniarz, który właśnie opuścił szpitalną
salę. Szybko jednak oddalił się, tłumacząc to dużą ilością
obowiązków.
- W jakim jest
stanie? - drążył, tym razem kierując pytanie do kogoś innego.
- W nienajlepszym –
poinformował szef obecnej zmiany lekarzy, Peto. - Stracił jedną
rękę i bardzo dużo krwi, ma liczne poparzenia, niektóre nawet
trzeciego stopnia. Był pozbawiony tlenu przez tak długi czas, że
nie wiadomo, czy jego mózg nie uległ uszkodzeniu. Do tego
wszystkiego dochodzi ogólne osłabienie, wynikające prawdopodobnie
z wody morskiej, która wciąż może zalegać mu w płucach, jak i
długotrwałego uwięzienia.
- Przeżyje?
- Nie wiemy tego –
przyznał niechętnie zapytany, przerzucając nerwowo kartki w swoim
notatniku. - W chwili obecnej, każda następna godzina pozostaje dla
nas ogromną niewiadomą. Sprawdzamy jego funkcje życiowe na
bieżąco, jednak niewiele poza tym możemy zrobić. W tej chwili on
sam musi walczyć o swoje życie.
- Kiedy będzie
wiadomo coś więcej?
Peto zastanowił
się chwilę dłużej.
- Prawdopodobnie,
jeżeli przeżyje następne cztery dni, można będzie założyć, że
obecne rany go nie zabiją. Jednak wciąż nie wiemy, w jakim stanie
zostanie. Jak wspominałem, jego mózg mógł zostać trwale
uszkodzony. Nie wiemy nawet, czy zdoła się obudzić. Istnieje
ryzyko różnych powikłań. Może stracić pamięć, zostać
częściowo, bądź całkowicie sparaliżowany, cierpieć na
zaburzenia osobowości…
- Zrozumiałem,
dziękuję – mruknął Jinbe, przerywając mu.
Nie chciał już
dłużej tego słuchać. I tak już za bardzo przejmował się stanem
nieprzytomnego. Oraz jego brata.
- Możecie wrócić
do swoich obowiązków – rzucił, odwracając się w stronę
wyjścia. - Dajcie znać, jeżeli cokolwiek się zmieni.
- Szefie…
Wielki rybolud
odwrócił się, słysząc za sobą głos lekarza.
- Tak? - zapytał.
- Lepiej będzie,
jeżeli w najbliższym czasie nikt się nie dowie o tym, że go mamy.
Przy tym chaosie, który panuje obecnie na górze… Może to
zaszkodzić całej wyspie. W tym jemu. Najbliższych też lepiej nie
informować. Wciąż nie wiemy, czy
przeżyje. Lepiej nie dawać im próżnych nadziei…
Jinbe pokiwał
głową. Sam wiedział o tym doskonale.
- Oczywiście.
Dopilnuję, żeby nikt postronny się o tym nie dowiedział.
Wyszedł ze
szpitala i wyciągnął z kieszeni pomiętą gazetę. Spojrzał na
artykuł, znajdujący się na okładce. Na zdjęciu widać było
Luffiego, składającego hołd zmarłym. A dokładniej zmarłemu
bratu. Rybolud zacisnął powieki. Chociaż było to niemalże
niemożliwe po tak krótkim czasie, dwójka braci stała się dla
niego bardzo ważna. A teraz obydwoje cierpieli, każdy z nieco
innych powodów. A on nie był w stanie nic z tym zrobić. Nie
potrafił w żaden sposób uleczyć Ace’a. Nie mógł przekazać
wesołych nowin słomkowemu. Musiał czekać, mając nadzieję, że
wszystko jakoś się ułoży.
Zastanowił się,
jak będzie wyglądać przyszłość. Wciąż nie wiedział, czy
Portgas przeżyje. Jeśli, na co miał nadzieję, mu się uda, to
wciąż pod znakiem zapytania stał jego stan. Czy jeżeli pozostanie
w śpiączce, dobrym pomysłem będzie informowanie o tym jego
młodszego braciszka? Ból po stracie był dla Monkeya olbrzymim
ciosem. Czy da radę udźwignąć wiedzę, że tak bliska mu osoba
może już nigdy się nie obudzić?
Zakładając nawet,
że Ace się obudzi… Z przekazaniem tej informacji nie powinien się
spieszyć. Luffy musiał trenować, to nie pozostawiało żadnych
wątpliwości. Jeżeli dowie się o fakcie, że starszy D żyje,
będzie chciał go natychmiast zobaczyć. A sam zainteresowany… Jak
on przyjmie do wiadomości, że Białobrodego już nie ma? Jak
zniesie fakt, że jego załoga, jego rodzina, teraz… No właśnie.
Co się z nimi teraz stanie?
Uniósł wzrok,
słysząc, jak ktoś zbliża się do niego szybkim krokiem. Jego
chwila minęła, teraz należało ponownie skupić się na
bezpieczeństwie wyspy.
Po kilku dniach
udało mu się dowiedzieć, w jaki sposób Ace trafił na wyspę.
Wbrew jego początkowym przypuszczeniom, nie był w to zamieszany
żaden sojusznik Białobrodego, przeciwnik rządu, ani nikt tego
pokroju. To wszystko było po prostu zwykłym łutem szczęścia.
Banda dzieciaków
uznała, że ciekawie będzie popatrzeć na bitwę, toczącą się
nad nimi. Dlatego podpłynęli bliżej. Nie na tyle, żeby zostać
wykrytymi, ale z pewnością bliżej, niż którykolwiek dorosły
rybolud by się odważył. Gdy nagle w lodzie w pobliżu nich
powstała dziura, a woda w okolicy zaczęła niebezpiecznie
podwyższać swoją temperaturę, mieli zamiar uciekać, ale coś
odwróciło ich uwagę. Tym czym było ciało jakiegoś poważnie
rannego człowieka. Nie zastanawiając się długo, złapali je i
zaczęli ciągnąć w stronę wyspy. Zrobili to bardziej dla zabawy,
niż z chęci pomocy, jednak wykazali się przynajmniej taką
zapobiegliwością, że zanim ciśnienie zmiażdżyło
nieprzytomne ciało, wsadzili je w powietrzny bąbel. Sam fakt, że
mieli go przy sobie również graniczył
z cudem.
Jinbe pokręcił z
niedowierzaniem głową. Najwyraźniej obydwoje bracia mieli więcej
szczęścia niż rozumu. A przynajmniej tak było do tej pory. Były
Shichibukai zerknął przez niewielką szybkę, która oddzielała go
w chwili obecnej od ciała nieprzytomnego. Tak, nieprzytomnego. Wciąż
się nie wybudził, ale przynajmniej żył. Te magiczne cztery dni
minęły, oddalając od pirata widmo rychłej śmierci, chociaż jego
przyszłość wciąż nie malowała się w zbyt kolorowych barwach.
- Przykro mi, nadal
nie potrafię powiedzieć nic więcej – przyznał Peto, rozkładając
bezradnie ręce.
Zarówno on, jak i
cały personel, robili co mogli, by przywrócić chłopaka do jak
najlepszego stanu. Jak na razie ich wysiłki nie przynosiły
wymiernych rezultatów. Co prawda, sam fakt, że zdołali utrzymać
go przy życiu był wart uznania, ale to nie wystarczyło. A na pewno
nie dla jego brata.
- Rozumiem. - Wielki
rybolud pokiwał w zadumie głową.
Ponownie pomyślał
o obecnej sytuacji panującej na powierzchni. Marynarka, rząd,
piraci… Panował jeden, wielki chaos. Nikt nie potrafił dokładnie
określić, kto był przyjacielem, a kto wrogiem. Zagrożenie mogło
nadciągnąć z każdej strony i żadna wyspa na pierwszej połowie
Grand Line nie była w stu procentach bezpieczna.
Może i starano się zapewnić przynajmniej minimum
ochrony ludności cywilnej, ale, biorąc pod uwagę uszczuplone
zasoby ludzkie w marynarce, było
to niemożliwe.
Wyspa ryboludzi
póki co pozostawała względnie spokojnym miejscem, na co duży
wpływ miała jej lokalizacja oraz ochrona ze strony Big Mom. Jednak
nawet tak głęboko pod wodą skutki całego zamieszania dawały się
odczuć. Tylko w ciągu minionego tygodnia musieli spacyfikować
sześć załóg pirackich, które zbytnio się rozpanoszyły. A był
to dopiero początek.
Jinbe drgnął,
kiedy usłyszał, jak jedno z urządzeń w pobliżu niego piknęło
głośno. Nie miał pojęcia, co to oznaczało, ale i tak poderwał
się ze swojego krzesła i spojrzał na młodego pirata. Dopiero
chwilę przed tym, kiedy na salę wpadła cała grupa lekarzy,
dotarły do niego zmiany, jakie dało się zauważyć na jego ciele.
Oczy Ace’a były otwarte i z wyraźnym bólem wpatrywały się w
sufit nad nim, z kącika ust pociekła mu strużka krwi. Natomiast
jego klatka piersiowa przestała się poruszać.
- Rozpocznijcie
resuscytację! - krzyknął Peto, wciągając na dłonie rękawiczki.
- Ty! Dopilnuj, żeby nie zadławił się krwią! - dodał, wskazując
na jednego ze swoich podwładnych.
Wojownik mórz
odsunął się nieco, żeby dać więcej miejsca specjalistom. Z
przerażoną miną przyglądał
się, jak tamci uwijają się w pocie czoła, usiłując przywrócić
funkcje życiowe chłopaka.
Udało się to
dopiero po pięciu minutach. Gwałtowny, nieco spazmatyczny wdech
sprawił, że wszyscy obecni odetchnęli z ulgą. W międzyczasie
Portgas ponownie zamknął oczy, ale przynajmniej oddychał.
- Przepraszam –
powiedział Peto, podchodząc do wielkiego ryboluda. Ten dopiero
teraz zauważył wyraźne ślady zmęczenia, dające się dostrzec w
jego sylwetce. Głębokie cienie pod oczami, znużone spojrzenie i
zgarbiona pozycja dużo mówiły o ich dotychczasowych zmaganiach. -
Myślałem, że najgorszy okres mamy za sobą. Najwyraźniej jednak,
jego stan wciąż nie jest do końca stabilny.
Jinbe skinął
głową, zerkając na pielęgniarki, które zmieniały niektóre z
kroplówek przy pacjencie.
- Dużo już było
podobnych sytuacji? - zapytał.
- Trochę,
szczególnie na początku. - Lekarz niechętnie pokiwał głową. -
Samego pierwszego dnia przestał oddychać szesnaście razy.
Dopiero w tym
momencie były Shichibukai miał szansę naprawdę docenić starania
medyków. Ich wysiłek był niesamowity.
- Dziękuję.
Wykonujecie kawał wspaniałej roboty.
- To nasza praca. -
Mężczyzna wzruszył ramionami, ale wydawał się zadowolony, że
ktoś go docenił. - A teraz przepraszam, muszę…
Nie skończył
jednak zdania. Ciałem Ace’a nagle targnęły olbrzymie torsje, a
chłopak zaczął kaszleć. Spod bandaża na jego ramieniu zaczęła
sączyć się brunatnoczerwona ciecz.
Lekarz sklął pod
nosem, po czym przymknął na sekundę oczy, jakby starając się
uspokoić rozszalałe myśli. Wziął głęboki oddech i ponownie
skupił całą uwagę na swoim pacjencie.
- Przygotujcie się
do transfuzji krwi! Będę musiał jeszcze raz zszywać ranę. I
niech ktoś pilnuje, żeby się nie udusił! - Peto ponownie zaczął
wydawać rozkazy, chociaż zmęczenie i stres sprawiły, że zaczął
się robić naprawdę nerwowy. Wojownik uznał, że nie będzie się
narażał i odejdzie. Miał nadzieję, że lekarzom uda się dokonać
kolejnego cudu, jakim byłoby przywrócenie młodego pirata do
stabilnego stanu.
Stary wojownik
przetwarzał słowa, które niedawno usłyszał od lekarza.
„Ace się
obudził.” Powinien się z tego ucieszyć, przez chwilę nawet
pewien rodzaj ulgi, ale później doszła do tego druga część tej
wiadomości.
„Nie reagował na
nic. Jakby nie był świadomy tego, co się wokół niego działo.
Podejrzewam, że jego mózg mógł ulec uszkodzeniu...”
Jinbe pokręcił
głową, usiłując skupić się na swoich obecnych obowiązkach, ale
nie był w stanie tego zrobić. Ostatnio miał okazję uciąć krótką
rozmowę z Rayleim. Według słów mężczyzny, Luffy pomału
dochodził do siebie, ale jego stan psychiczny wciąż nie mógł być
uznawany za „stabilny”. Rybolud zrozumiał przekaz. Nie należało
go informować o fakcie, że jego starszy brat mógł żyć. A już
tym bardziej, że żył, a mimo to mógł nigdy nie być w stanie z
nim porozmawiać. Dla człowieka, takiego jak Monkey, który od
zawsze najbardziej cenił sobie wolność, coś takiego byłoby
potężnym ciosem.
Były Shichibukai
odsunął od siebie te myśli, wiedząc, że nic dobrego z nich nie
wyniknie. To mogło poczekać. Miał dwa lata, mógł na spokojnie
przemyśleć, czy i jak powiadomić chłopaka o stanie Portgasa.
Jinbe zamrugał
kilka razy, usiłując zrozumieć, co widzi. Przez chwilę był zbyt
zaskoczony, żeby zareagować, jednak chwilę później zrobił to, o
co go proszono. Nacisnął niewielki przycisk, mający służyć do
poinformowania lekarzy o zmianie stanu pacjenta, po czym podniósł
się, podchodząc do rannego.
Ace wciąż leżał
w tej samej pozycji i nie wyglądał, jakby zamierzał coś w tej
kwestii zmieniać. Jednak jego powieki były rozchylone, ukazując
ciemne tęczówki, które bez emocji wpatrywały się w sufit.
- Ace-kun? Jak się
czujesz? - zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy.
Chłopak jednak
nawet nie drgnął, jakby nie usłyszał pytania, a wielki rybolud
wcale nie wszedł w zasięg jego wzroku.
- Co się stało? -
Padło pytanie od drzwi.
Stał tam jeden z
lekarzy z obecnego dyżuru, nazywał się chyba Ajiro. Jednak nie
czekał na odpowiedź, tylko podszedł szybko do pacjenta i sam
zauważył otwarte oczy. Zaczął zadawać różne pytania, w
większości nic nie znaczące, jednocześnie przeprowadzając proste
badania, polegające na sprawdzeniu odruchów.
Chwila ta jednak
nie trwała zbyt długo. Kilka minut później powieki Ace’a
ponownie opadły, gasząc złudną nadzieję, że może chłopak
zaraz zacznie się poruszać jak dawniej. Lekarz jeszcze chwilę przy
nim był, po czym zerknął w stronę Jinbeia.
- Przekażę
wszystko swojemu przełożonemu – oznajmił przepraszającym tonem,
jakby naprawdę żałował, że nie jest w stanie udzielić
odpowiednich informacji.
Wojownik pokiwał
powoli głową i obserwował, jak Ajiro opuszcza pomieszczenie.
Posiedział jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu podniósł się i
również ruszył w stronę wyjścia.
- Nie robiłbym sobie wielkich nadziei – powiedział Peto, czytając
jakieś zapiski z notesu, który trzymał w dłoniach.
Od pierwszego
„przebudzenia” Ace’a minęły prawie trzy tygodnie. Przez ten
czas oczy chłopaka otwierały się jeszcze kilka razy, ale jak do
tej pory żadnemu nie towarzyszył choćby przebłysk świadomości.
Co prawda, według słów lekarzy, reakcje źrenic chłopaka były
prawidłowe, co stanowiło dość pomyślną wiadomość, ale wciąż
nie potrafili określić, czy kiedykolwiek będzie w stanie normalnie
funkcjonować. Chociaż „normalnie” w tym przypadku było
pojęciem względnym. W tamtej chwili nawet skoncentrowanie na kimś
spojrzenia byłoby osiągnięciem.
- Mózg to wciąż
jeden z tych rejonów organizmu, których nie zbadaliśmy do końca.
Chociaż bardziej odpowiednim byłoby stwierdzenie, że nie
zbadaliśmy go w większej części. Dlatego też nie potrafię
określić, czy zmiany, jakie w nim dostrzegamy, są tylko
tymczasowe, czy wręcz przeciwnie.
Jinbe powstrzymał
się od gorzkiego uśmiechu. Tymi jakże ładnymi określeniami,
lekarz dał mu do zrozumienia jedno: „on może już na zawsze
pozostać warzywkiem, a my nie potrafimy mu pomóc.” Był jednak w
stanie zrozumieć, że nawet medycyna nie może wszystkiego. Jedyne,
co mogli teraz zrobić, to trzymać kciuki i mieć nadzieję, że
chłopak zdoła jakoś przezwyciężyć wszystkie przeciwności.
- Róbcie, co
możecie – poprosił, drapiąc się po głowie. - Przez jakiś czas
nie będzie mnie na wyspie. Odwiedzę go tak szybko, jak to tylko
możliwe – dodał.
Musiał w końcu na
poważnie skupić się na swoich obowiązkach. Miał kilka spotkań
poza Wyspą Ryboludzi, na których musiał się zjawić. Chaos na
górze wciąż pozostawał kwestią do rozwiązania.
- Naprawdę? - Jinbe
zamrugał kilka razy z niedowierzaniem. To, co usłyszał wykraczało
poza wszelkie jego wyobrażenia. Przynajmniej te, na które pozwalał
sobie od około pół roku.
Kiedy ostatni raz
opuszczał wyspę, co było jakieś dwa miesiące wcześniej, stan
Ace’a wciąż nie ulegał zmianie. Co prawda, zdarzyło mu się już
kilka razy poruszyć jakąś częścią ciała, były to jednak
bardziej drgnięcia niż faktyczne ruchy. A teraz nagle został
poinformowany, że chłopak nie tylko zaczął się poruszać, ale
też nawiązał kontakt z kilkoma osobami z personelu. Pierwszy raz
od sześciu miesięcy, ktoś mógł usłyszeć jego głos.
Wojownik nawet nie
czekał na odpowiedź od lekarza dyżurnego, a zamiast tego skierował
się prosto w kierunku pokoju młodego pacjenta. I jednocześnie tam,
gdzie był gabinet Peto, obok którego ułożono Portgasa.
Zanim dotarł do
drzwi któregokolwiek z pokoi, medyk wynurzył się na korytarz.
- To prawda? -
zapytał były Shichibukai, starając się utrzymać emocje na wodzy.
- Tak. Od jakiegoś
tygodnia jesteśmy w stanie porozumiewać się z nim w normalny
sposób. Jego stan zaczął poprawiać się półtora miesiąca temu.
- Tak się cieszę…
Mogę się z nim zobaczyć? - Na twarzy wojownika malowała się
wyraźna ulga.
- Oczywiście.
Przestrzegam jednak, że nie należy go narażać na niepotrzebny
stres.
- Rozumiem.
Dziękuję.
Jinbe odetchnął
cicho i otworzył drzwi do sali, niepewnie wchodząc do środka.
Zauważył, że
czarnowłosy siedzi na swoim łóżku i z podejrzliwością spogląda
na miskę w rękach. Rybolud nie zdziwił się przesadnie. Chłopak
od pół roku nieustannie karmiony był przez kroplówkę. Należało
powoli przyzwyczajać żołądek do przyjmowania normalnego
pożywienia.
- Ace-kun? -
zapytał, chcąc zwrócić na siebie uwagę młodszego towarzysza.
Zapytany podniósł
wzrok, niepewnie przyglądając się twarzy swojego gościa.
- Powinienem cię
kojarzyć? - zapytał, odstawiając na moment miskę.
Rybolud zrozumiał,
że ten najwyraźniej miał problemy z pamięcią.
- Znaliśmy się
dość dobrze, ale w tej chwili nie ma to większego znaczenia.
Jestem Jinbe. Chciałbym wiedzieć, jak się czujesz.
Czarnowłosy posłał
mu swój szeroki uśmiech. Co prawda, przez zapadnięte policzki i
cienie pod oczami, efekt był nieco zaburzony, ale były Shichibukai
niemal był w stanie wyobrazić sobie, że zdarzenia sprzed pół
roku nigdy nie miały miejsca, a on stoi przed tym samym chłopakiem,
z którym zaprzyjaźnił się w więzieniu.
- Jestem Ace –
oznajmił czarnowłosy. - Podniósłbym się, ale niestety, nie mogę
tego zrobić.
Rybolud był w
stanie zrozumieć, że chłopak wciąż miał problemy z chodzeniem,
ale po co się przedstawiał? Przecież, kiedy tylko wojownik wszedł
do środka, powiedział jego imię.
- Dlaczego się
przedstawiasz? - zapytał.
- Bo dziwnie się
czuję, kiedy wszyscy mnie znają – mruknął syn króla piratów,
drapiąc się niepewnie po karku.
- Rozumiem. -
Starszy z nich uśmiechnął się.
Resztę czasu
poświęcili na spokojną, niewiele znaczącą rozmowę o
samopoczuciu chłopaka i przysłowiowej pogodzie. W końcu jednak
Peto przerwał im, oznajmiając, że pacjent musi wypocząć.
Z chwili na
osobności, Jinbe mógł wywnioskować jedno: Ace nie pamiętał
niczego. Wojny, swoich mocy, załogi, przyjaciół… Brata.
Na kolejną wizytę
był już przygotowany. Zapukał do odpowiednich drzwi, a po
usłyszeniu cichego „proszę” wszedł do środka.
- Witaj, Ace-kun –
powiedział, przekraczając próg.
- O, Jinbe! Cześć
– powitał go chłopak, prostując się na swoim miejscu.
- Chciałbym ci coś
pokazać. Może przypomnisz coś sobie… - zaczął, siadając na
jednym z krzeseł stojących pod ścianą.
Zaczął po kolei
wyciągać listy gończe, przedstawiające osoby, które mogły nieco
poruszyć pamięcią młodszego pirata. Jednak na większość z
nich, odpowiadało mu jedynie przeczące kręcenie głową. Twarze
nawet takich osób jak Białobrody czy jego współzałoganci, nie
budziły w nim najmniejszych skojarzeń.
- To może ten…? -
podjął ostatnią już próbę, wyciągając list gończy Luffiego.
Uznał, że jeżeli ten nie zadziała, nic innego nie ma szans.
- Nie, nie wiem, kto
to jest… - zaprzeczył niepewnie czarnowłosy, jednak rybolud
zauważył zmianę na jego twarzy.
Usta Portgasa
rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, kiedy spoglądał na
wyszczerzoną twarz swojego braciszka.
- Na pewno?
- Nie – ponownie
zaprzeczył Ace. - Nie mam pojęcia, kto to jest, ale… Cieszę się,
że go widzę. Nie wiem, dlaczego. Czuję, że chciałbym go spotkać.
Starszy wojownik
uśmiechnął się pod nosem, słysząc tą odpowiedź. Z kieszeni
wyciągnął jeszcze jeden kawałek papieru: wycięty artykuł z
gazety. Przedstawiał on Luffiego, oddającego hołd poległym w
wojnie.
- A to?
- Wciąż nie wiem,
kim on jest, ale… - przerwał, marszcząc brwi. - Ten tatuaż…
Jinbe przez chwilę
wydawał się być zaskoczony pytaniem, ale powoli pokiwał głową.
- Jest podobny do
tego, który ty miałeś na ramieniu… - przerwał, zastanawiając
się, czy powinien o tym wspominać.
Portgas potarł
niepewnie kikut, znajdujący się w miejscu, z którego powinno
wyrastać lewe ramię, ale nie wydawał się przejęty faktem jego
braku. Bardziej zainteresowała go inna kwestia.
- Jak on wyglądał?
Mój tatuaż?
Rybolud chwycił
kawałek papieru i szybko naszkicował odpowiedni wzór. Gdy
skończył, obrócił go w stronę młodszego towarzysza. Ten przez
chwilę wpatrywał się w niego w zamyśleniu, po czym zamrugał
zaskoczony. W jego ciemnych oczach zalśniły łzy, kiedy wyciągnął
rękę i przejechał nią po skreślonym „S”. Jinbe nie wiedział,
co miało to oznaczać, ale najwyraźniej nie była to zwykła
pomyłka…
- To są moi bracia,
prawda? Luffy i… Sabo.
Były Shichibukai
tylko pokiwał głową. Coś mu mówiło, że istniała szansa, że
Ace jednak przypomni sobie nieco więcej.
Ace opadł na łóżko
z cichym jękiem, oddychając ciężko. Jinbe uśmiechnął się,
widząc pot na czole chłopaka i determinację w jego spojrzeniu.
Czarnowłosy naprawdę się starał.
- Jak ci idzie? -
zapytał, siadając na jednym z krzeseł.
- Podobno bardzo
dobrze. - Portgas wzruszył ramionami. - Wciąż nie mogę chodzić
bez tej kuli, ale przynajmniej mogę sam pójść do łazienki. -
Uśmiechnął się krzywo, wypowiadając ostatnie słowa.
Rybolud pokiwał
głową. Po ponad pół roku leżenia w śpiączce, ciało pirata
musiało ponownie nauczyć się, jak wykonywać najprostsze
czynności. Co prawda lekarze rozmasowywali jego mięśnie, by te nie
zanikły całkowicie, jak i dbali, by nie powstały mu odleżyny,
jednak tak długi bezruch miał swoje negatywne skutki, które Ace
musiał teraz pokonać. Nie narzekał jednak, a zamiast tego dzielnie
poddawał się rehabilitacji, czasami dając z siebie nawet więcej
niż powinien. Tak jak teraz, kiedy ze zmęczenia niemal nie mógł
się ruszać, ale szeroki uśmiech wciąż rozjaśniał jego twarz.
Każdy, nawet najmniejszy postęp cieszył cały personel medyczny,
jednak to Portgas miał z niego największą satysfakcję. Może
nieco za wcześnie wspomnieli o tym, jak wspaniałym wojownikiem był
kiedyś…? Teraz chłopak robił wszystko, by wrócić do
poprzedniej formy. Co prawda nie zapowiadało się, żeby udało mu
się to zbyt szybko, ale nikt się tym nie przejmował. Kiedy Jinbe
przypominał sobie, jak ten wyglądał jeszcze niecały rok
wcześniej, naprawdę cieszył się z tej pozornie nieistotnej
informacji, jaką było pozwolenie pacjentowi na samodzielne wizyty w
łazience.
- W takim razie, nie
przeszkadzam – powiedział, po czym rozejrzał się po
pomieszczeniu, upewniając, że są sami. - Mam coś dla ciebie –
dodał, wyciągając z kieszeni paczkę czekoladek.
Może i lekarze
robili co mogli, ale czasami naprawdę nie potrafili pomyśleć o
przyjemności, jaką sprawić mogły zwykłe słodycze.
Oczy czarnowłosego
rozbłysły, kiedy chwycił opakowanie i szybko schował je do
szafki. Podziękował ryboludowi, który uśmiechnął się w
odpowiedzi.
- Luffy-kun, zanim
odpłyniecie, chciałbym, żebyś spotkał jeszcze jedną osobę –
powiedział Jinbe, spoglądając na słomianego.
Ten zerknął na
niego z zaciekawieniem, po czym pokiwał głową, podążając za
nim. Od wojny minęły już dwa lata, chłopak poradził sobie z
przytłaczającym go wcześniej żalem, jednak w jego oczach dalej
można było dostrzec ślady smutku. Mimo wszystko, ból po stracie
tak bliskiej osoby musiał być ogromny.
Wojownik zatrzymał
się przed drzwiami do odpowiedniego mieszkania i wskazał głową
drzwi.
- To tutaj. Myślę,
że zostawię was samych. Przywitajcie się – powiedział jeszcze i
odszedł.
Luffy przez chwilę
patrzył za nim bez zrozumienia, ale chwilę później wzruszył
ramionami i nacisnął klamkę, wchodząc do środka.
Na fotelu ktoś
siedział, ale gdy tylko zobaczył swojego gościa, od razu się
podniósł. Oczy gumiaka otworzyły się szerzej, kiedy ten rozpoznał
w tajemniczej postaci tak bliską sobie osobę.
- Cześć, Luffy –
przywitał go wesoło Portgas.
- Ace! - krzyknął
słomiany, rzucając mu się na szyję.
I pierwszy raz od
dwóch lat, nie był to okrzyk pełen przerażenia i bólu.
świetne opowiadanie
OdpowiedzUsuńCudowne
OdpowiedzUsuńIle bym dała żeby tak to się potoczyło w anime płaczę ��