Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Część: 3/4
Ostrzeżenia: spoilery, trochę angstowe.
Uwagi: future!fic, znajomość fandomu potrzebna do zrozumienia treści.
Opis: Luffy spełnił swój cel i został królem piratów. Razem z resztą załogi pływają teraz po morzu, szukając kolejnych przygód. Zostają zaatakowani przez marynarkę. Wszystko wydaję się iść dobrze, dopóki jeden z pocisków nie zaczyna wydzielać z siebie tajemniczego dymu. Wszyscy, poza Luffym, przemieniają się w pozbawione pamięci dzieci. Jedyną rzeczą, która łączy gumiaka z przeszłością, jest ich dziennik pokładowy. W czasie, kiedy wraz z Lawem usiłują wszystko odkręcić, opowiada przyjaciołom ich przygody w ramach bajek na dobranoc...
Luffy w
zamyśleniu otworzył drzwi do męskiej kajuty. Dość szybko
zorientował się, że nie jest sam. Już po chwili patrzył prosto w
oczy Zoro, który usiłował coś schować za plecami. Próbował, bo
miecze były niemalże jego wysokości i chłopak miał problem, żeby
je utrzymać za sobą.
- Co robisz? - zapytał Monkey,
mrugając nieco zaskoczony zachowaniem młodego szermierza.
- Ja... Nic... - Odwrócił wzrok.
- To dlaczego chowasz te katany za
plecami?
Zielonowłosy speszył się nieco,
uświadamiając sobie, że został przyłapany.
- Znalazłem je przypadkiem... Chciałem
je tylko obejrzeć - wyjaśnił, podając broń królowi piratów.
Ten zaśmiał się, kręcąc głową i odmawiając przyjęcia mieczy.
- Nie ma sprawy. Możesz je oglądać
ile tylko chcesz. Są twoje.
- Moje? - Roronoa spojrzał na katany,
po czym ponownie na gumiaka. - Naprawdę?
- Oczywiście. Ja nie potrafię się
posługiwać bronią. - Wzruszył ramionami i sięgnął do szafki,
wyciągając karty, które miał przynieść na pokład. Kilka osób
miało ochotę zagrać.
- Jesteś silny, prawda? - zapytał w
pewnym momencie Zoro, wciąż obserwując swojego kapitana.
- Tak. Dlaczego pytasz? - Luffy
spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Mógłbyś pomóc mi w treningu? Chcę
być silniejszy - poprosił.
- Jasne - zaśmiał się gumiak.
Ucieszył się, widząc szczęście,
rozświetlające twarz Roronoy. Jego przyjaciele powoli przestawali
być tak wystraszeni całą sytuacją, jak jeszcze niedawno.
Sprawiało mu to ogromną ulgę.
*
- Co się działo dalej?! - Luffy czuł
na sobie intensywne spojrzenia dzieciaków. Uśmiechnął się,
siadając na swoim stałym już miejscu, na środku pokoju.
- Oczywiście, popłynęli, żeby
odzyskać nawigatorkę! - Monkey kontynuował swoją opowieść,
dochodząc do ich dopłynięcia na rodzinną wyspę Nami i ich walki
z ryboludem. Skończył na tym, jak oddalali się od portu, a
nawigatorka pokazała mieszkańcom ich ukradzione portfele.
- To było niesamowite! Pokonali te
ryby! - Franky i Usopp poderwali się z miejsc i zaczęli imitować
walkę. Reszta załogi z chęcią dołączyłaby do ich popisów,
gdyby nie powstrzymał ich Luffy, który ze śmiechem kazał im się
położyć.
- Naprawdę ryzykowali życie, żeby
pomóc nawigatorce? - Nami spojrzała na niego wielkimi oczami. Król
piratów pokiwał głową.
- Oczywiście. Przecież była ich
nakama!
- I przyłączyła się do nich?
Podobno nienawidziła piratów... - zorientował się Brook.
- Tak, przyłączyła się do nich.
- Dlaczego?
- Hmmm... Hej, Nami! Co o tym myślisz?
- Uch... - Dziewczyna była zaskoczona
jego pytaniem, ale posłusznie zastanowiła się nad odpowiedzią. -
Pewnie zorientowała się, że nie wszyscy piraci są źli. I w końcu
poczuła, że jest ktoś, komu na niej zależy... Chyba w pewien
sposób, już wcześniej czuła się częścią załogi... -
powiedziała, nieco zaskoczona swoją własną odpowiedzią.
- Ach, tak? - Luffy uśmiechnął się.
- A marynarka? Zareagowali jakoś? -
zainteresowała się Robin.
- Tak. Niedługo potem, kapitan dostał
swój pierwszy list gończy.
- A reszta załogi?
- Reszta też dostanie swoje listy.
Jednak przed tym, spotka ich jeszcze wiele przygód.
- Oni są niesamowici - powiedział
cicho Chopper.
Luffy zaśmiał się i pogonił
przyjaciół do spania.
*
- Hej, Luffy! - zawołał Sanji, widząc
jak Monkey przechodzi obok niego. Blondyn siedział na ławce przy
maszcie i czytał jakąś książkę.
- Tak? - zapytał król piratów,
przystając, żeby spojrzeć na swojego kucharza.
- Wiesz może, co to jest „All Blue”?
Jest tutaj wzmianka tego, ale nie ma dokładnie wytłumaczonego, co
to jest... - powiedział Sanji.
- Och, jasne, że wiem. - Gumiak
uśmiechnął się szeroko. - To jest legendarne morze. Żyją tam
ryby ze wszystkich pozostałych oceanów.
- Naprawdę? - Oczy kucharza zaświeciły
się.
- Tak.
- A ono istnieje?
- Wiele osób twierdzi, że nie -
zaśmiał się Luffy - Jednak są ludzie, którzy wierzą w jego
istnienie.
- A ty w to wierzysz?
- Oczywiście! - Monkey zaśmiał się,
słysząc pytanie. Blondyn przez chwile zastanawiał się.
- W takim razie, jak też w nie wierzę
- uznał w końcu. Pomyślał, że jeżeli ktoś tak silny i ważny
wierzy w jego istnienie, to na pewno istnieje!
- Chciałbyś je znaleźć? - Głowa
króla piratów przechyliła się z zainteresowaniem.
- Ja... Tak! Odnajdę je! - zdecydował
Sanji, na co Luffy uśmiechnął się, zdecydowanie zadowolony z
odpowiedzi przyjaciela.
- To dobrze.
*
- Dotarli na Grand Line? - Pytanie
padło jeszcze zanim Luffy zdążył do końca wejść do sypialni.
Zaśmiał się, słysząc zainteresowanie w głosie przyjaciół.
- Tak. Ale zanim tam dotarli, musieli
odwiedzić jeszcze jedno miasto...
Monkey opisał wizytę pirackiej
załogi w Louge Town, ich spotkanie ze Smokerem, Buggym oraz Alvidą.
Starał się opisać przygody każdego na tyle, na ile pozwalał na
to dziennik pokładowy, ale nie znał wszystkich szczegółów
przygód swoich przyjaciół. Najwyraźniej nie stanowiło to jednak
większego problemu.
- Uciekli? - zmartwił się Chopper.
- Oczywiście.
- A co się stało z tym Smokerem?
- Nie poddał się. - Król piratów
zaśmiał się. - Ścigał ich jeszcze przez długi czas.
Prawdopodobnie, wciąż nie przestał tego robić.
- Spotkali się?
- Kilka razy.
- A Buggy?
- Został złapany i umieszczony w
więzieniu.
- Czyli już go więcej nie spotkali?
- Och, spotkali go. - Uśmiechnął się
Luffy, przypominając sobie jak klaun pomagał mu w ucieczce z
więzienia a potem podczas wojny. Chociaż ostatnie skojarzenie
wywołało w nim stare, bolesne wspomnienie. Posmutniał nieco, co
nie umknęło uwadze jego towarzyszy. Szczególnie tego jednego,
który zawsze potrafił go rozgryźć.
- Coś się stało? - Zoro popatrzył
na niego uważnie.
- Nie, wszystko w porządku. - Posłał
mu uspokajający uśmiech. Chociaż nie mógł pozbyć się strachu,
który zagnieździł się gdzieś w głębi niego. Strachu, że jego
przyjaciele skończą w ten sam sposób, co jego brat.
- Na pewno? - Szermierz zmarszczył
brwi.
- Po prostu... Nie wszystko dla tej
załogi zawsze układało się dobrze... Ale o tym kiedy indziej.
Teraz spać! - Podniósł się i zgasił światło.
Jednak zanim opuścił pomieszczenie,
usłyszał jeszcze ciche pytanie Robin.
- Czy... znałeś tamtych piratów?
- … Można powiedzieć - odparł
cicho i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Podniósł wzrok i wpatrzył się w
nocne niebo, pozwalając by chłodny wiatr uderzył w jego twarz. I
osuszył wilgotne oczy.
*
- Luffy, coś się stało? - zapytała
Hancock, widząc, jak gumiak siedzi przy stole, wpatrując się w
leżący przed sobą kawałek mięsa.
- Hmm? - mruknął, skupiając na niej
wzrok i mrugając kilka razy, żeby powrócić do rzeczywistości. -
Przepraszam. Po prostu... Przez tą całą sytuację przypomniały mi
się wydarzenia z Marinford...
Cesarzowa pokiwała głową,
rozumiejąc już, co kochany przez nią mężczyzna miał na myśli.
Nie podobała jej się mina przygnębienia na jego twarzy, ale
odczuwała pewien rodzaj zadowolenia, że pokazał przed nią również
takie oblicze. Miała przez to wrażenie, że naprawdę jej ufał...
- Nie obawiaj się. Tutaj twoi
przyjaciele są bezpieczni. Nic im się nie stanie – zapewniła,
przysiadając się bliżej niego z nadzieją, że da radę przytulić
się do niego. Ucieszyła się też, że w jej komnatach byli sami.
Mogli pozwolić sobie na bardziej intymne zachowania...
Monkey uśmiechnął się, słysząc
zapewnienia ze strony kobiety. Nie zauważył jednocześnie, jak ta
ponownie pogrąża się w krainie marzeń.
- Chyba masz rację. Mam tylko
nadzieję, że Torao uda się znaleźć lekarstwo.
- Na pewno! Jeżeli będzie taka
potrzeba, to wyślę całą załogę, żeby pomóc – zadeklarowała
Boa, wypychając dumnie piersi do przodu. Wiedziała też, że w
razie potrzeby, nie tylko jej załoga ruszy, aby pomóc królowi
piratów.
- Dzięki, Hancock. - Gumiak uśmiechnął
się, czując, jak większość jego obaw odchodzi. Przecież poza
załogą miał jeszcze wielu przyjaciół, którzy pomogą mu w razie
czego.
Dokończył szybko posiłek i podniósł
się, aby powrócić na statek. Zanim jednak wyszedł, zatrzymał go
głos cesarzowej piratów.
- Hej, Luffy... - zaczęła, a słomkowy
już wiedział, o co jej chodziło.
- Nie ożenię się z tobą –
oświadczył poważnie. Po czym dodał wesoło: - Zobaczymy się
później!
*
Kiedy Luffy wszedł do sypialni,
większość dzieciaków była już w swoich łóżkach i spoglądali
na kapitana wyczekująco, spragnieni kolejnej dawki opowieści.
Chłopak zaśmiał się wesoło, po czym usadowił wygodnie na środku
podłogi, podejmując przerwaną dzień wcześniej opowieść.
Opowiedział o ich wpłynięciu na
Calm Belt, ogromnej górze, która była jednocześnie wejściem na
Grand Line oraz o ogromnym wielorybie, który po pięćdziesięciu
latach wciąż czekał na powrót swoich przyjaciół.
- Oni naprawdę uciekli?! - zapytała z
przerażeniem Nami. Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógł tak po
prostu pozostawić swojego przyjaciela.
- Nie, to nie do końca tak –
przyznał Luffy. - Oni nie uciekli. Ale do tamtych piratów i tego,
co się z nimi działo, wrócimy przy okazji innej historii. Nie
musicie się martwić.
- Czy Laboon spotkał ich jeszcze
kiedyś? - odważył się zapytać Chopper.
- Tak, ale to tajemnica. - Król
piratów mrugnął do niego.
- Tamci piraci pamiętali o obietnicy?
- upewnił się jeszcze Usopp.
- Oczywiście. O takich obietnicach
trudno jest zapomnieć. A co ty o tym myślisz, Brook?
Zapytany podniósł zaskoczone
spojrzenie. Biorąc jednak przykład ze swoich poprzedników,
zastanowił się poważnie nad zadanym mu pytaniem.
- Nie mógłbym zapomnieć o takiej
obietnicy. Przecież to był przyjaciel, tylko śmierć mogłaby
sprawić, że przestałbym próbować wrócić – ogłosił pewnym
siebie głosem.
Kapelusznik uśmiechnął się,
słysząc te słowa. W jednej sprawie, muzyk nie miał racji.
- Nawet śmierć nie uprawnia cię do
złamania obietnicy – powiedział, przypominając sobie słowa,
które wypowiedział przyjaciel tak dawno temu.
Zignorował zaskoczone spojrzenia,
rzucane mu przez pozostałych członków załogi i podniósł się,
powoli zmierzając w stronę drzwi.
- Idźcie spać! - rozkazał wesoło.
- Dobranoc. - Usłyszał w odpowiedzi,
zanim zamknął za sobą drzwi.
Tak. Niektóre obietnice zostają
dotrzymane nawet po śmierci.
*
Luffy siedział na rzeźbie dziobowej,
jedząc trzymane w ręku mięso. Może i nie znajdowali się teraz w
ruchu, ale wciąż było to ulubione miejsce gumiaka. A jedzenie
dostał od kobiet z wyspy.
Usłyszał zbliżające się kroki,
ale nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć, z kim ma do czynienia.
Odwrócił się, posyłając Brookowi swój firmowy uśmiech.
- Hej, Brook! - zakrzyknął wesoło,
unosząc na powitanie rękę, w której wciąż spoczywał kawał
mięsa.
- Dzień dobry – przywitał się
kulturalnie muzyk. - Znalazłem te skrzypce, ale nie pamiętam
żadnych nut i pomyślałem, że może mógłby mi pan pomóc –
wyjaśnił, pokazując jednocześnie na trzymany w ręku instrument.
Król piratów pokiwał energicznie
głową i zeskoczył ze swojego miejsca.
- Pokażę ci, gdzie są wszystkie
twoje nuty – zadeklarował, prowadząc go w głąb statku.
Po drodze prowadzili lekką i raczej
pogodną rozmowę, ale Monkey czuł, że coś jest nie tak. W końcu
jednak Brook nie wytrzymał i wyrzucił z siebie to, co mu ciążyło.
- Zastanawiałem się nad pańską
wczorajszą opowieścią – zaczął niepewnie.
- Tak? - Gumiak przekrzywił z
zainteresowaniem głowę.
- To, co powiedział pan o śmierci i
obietnicy... Co to oznaczało? - zapytał.
- Dokładnie to, co powiedziałem. -
Zaśmiał się, kiedy weszli do odpowiedniego pomieszczenia i zaczął
grzebać po szafkach w poszukiwaniu pewnego przedmiotu.
- Po śmierci można dotrzymać
obietnicy? - Muzyk był naprawdę zaciekawiony. - Czy po śmierci coś
jeszcze jest? - dodał, zastanawiając się, czy o to chodziło.
- Nie. Po śmierci nie ma już nic.
Przynajmniej, tak powiedział mi kiedyś przyjaciel. Ale jeżeli masz
silną duszę, jesteś w stanie dotrzymać obietnicy – wyjaśnił,
wyciągając to, czego szukał.
Ułożył Tone Dial na szafce, po czym
spojrzał wesoło na dzieciaka.
- Chyba nie rozumiem – przyznał
Brook.
- Kiedyś zrozumiesz – zapewnił.
Widział, jak młodszy chłopak rzuca zainteresowane spojrzenie na
przedmiot, wyciągnięty przez kapelusznika, więc podniósł się
spokojnie. - W tym pokoju znajdziesz wszystkie nuty, które są na
statku. Jeżeli naciśniesz przycisk na tej muszli, usłyszysz pewną
piosenkę, która jest związana z tamtymi piratami oraz z obietnicą.
Brook z prawdziwym zainteresowaniem
podszedł bliżej i wyciągnął rękę, sięgając do Tone Diala.
Luffy uśmiechnął się jeszcze raz,
po czym opuścił pomieszczenie, słysząc, jak pierwsze nuty znanej
mu melodii wydobywają się z urządzenia. Skierował się do kuchni,
mając nadzieję, że zdobędzie jeszcze kawałek mięsa.
*
- Gdzie dopłynęli? - Pytania
rozpoczęły się, jeszcze zanim Luffy wszedł w pełni do
pomieszczenia.
Uśmiechnął się po swojemu,
zajmując miejsce na podłodze. Skrzyżował nogi, przypominając
sobie tamte wydarzenia.
- Na wyspę witającą piratów! -
ogłosił, tym samym rozpoczynając swoją opowieść.
Sporo czasu poświęcił na opis
imprezy, która została tam zorganizowana na ich cześć oraz
jedzenie, które dostali. Wspierając się dziennikiem, przywołał w
jaki sposób Zoro zorientował się w podstępie i jak pokonał
większość wrogów. Z pewnym rozbawieniem wspominał, jak
zdenerwował się na szermierza, za zaatakowanie „niewinnych ludzi”
oraz ich walkę. Przedstawił również, jak poznali prawdziwą
tożsamość Vivi, w jaki sposób odpłynęli z wyspy i ich pierwsze
spotkanie z Robin, która była wtedy ich wrogiem.
- Co się stało z Igaramem? - zapytał
Franky, który polubił „zabawnego gościa”, jak go określił
Luffy.
- Przeżył, nic takiego mu się nie
stało. Później jeszcze go spotkali – uspokoił go.
- Tyle osób poświęciło się dla tej
Vivi? - upewniła się nieco zaskoczona Robin.
- Oczywiście. Byli przecież
towarzyszami. - Król piratów wzruszył ramionami.
- A co stało się z tą Ms.
All-Sunday? - dociekała Nami.
- Ją również później spotkali. Ale
do tego jeszcze dotrzemy. A teraz pora na spanie.
Gumiak zignorował pełne zawodu jęki
swoich przyjaciół i zgasił światło, opuszczając cicho
pomieszczenie. Zdążyli jeszcze wymienić się tylko swoim
zwyczajowym „dobranoc”.
*
- Hej, Luffy! - Głos Nami wyrwał
pirata z zamyślenia.
- O co chodzi? - zapytał, zerkając na
nią z zainteresowaniem.
- Znalazłam taką zamkniętą skrzynię
i zajrzałam do środka... - zaczęła, po czym przerwała
gwałtownie, kiedy zorientowała się, co powiedziała. - To
znaczy... Ona była zamknięta, ale klucz leżał prawie na wierzchu
i pomyślałam, że mogę tam zajrzeć...
Monkey uśmiechnął się i pokiwał
głową. Wiedział, że dziewczyna i tak otworzyłaby tą skrzynię,
nawet, jeżeli nie znalazłaby klucza. Wiedział też, o której
skrzyni mówi nawigatorka. Była to jej własność, więc nie było
potrzeby trzymać tego z dala od niej.
Nami ośmieliła się nieco, gdy nie
zobaczyła nagany na twarzy kapitana, więc kontynuowała:
- I znalazłam w środku jakieś stare
mapy...
- To twoje - rzucił krótko Luffy.
- Moje? Ale wydają się stare. I są
całkiem dobrze namalowane. - Dziewczyna zwątpiła w swoje
umiejętności, czego Luffy nigdy nie pochwalał.
- Oczywiście, że tak! Jesteś
wspaniałym nawigatorem, twoje mapy są świetne! - wykrzyknął.
Nami pokiwała głową.
- A kto malował pozostałe mapy?
- Ty.
- Wszystkie? - Teraz oczy rudowłosej
rozszerzyły się z niedowierzania.
- Oczywiście. Tylko ty na tym statku
potrafisz malować mapy - potwierdził.
- Ale... Próbowałam zrobić mapę tej
wyspy i nie wyszło nawet w połowie tak dobrze, jak tamto -
przyznała nieśmiało.
- Bo pewnie musisz... - przerwał,
zdając sobie sprawę z tego, co chciał powiedzieć. „Musisz
dorosnąć”, ale ona nie wiedziała, że wcześniej byli dorośli.
- Jeszcze trochę poćwiczyć. Mogłaś zapomnieć swoich
umiejętności – powiedział zamiast tego.
Nami przyjrzała mu się sceptycznie,
wychwytując kłamstwo, ale w końcu pokiwała głową, jakby trochę
przekonana.
- Będę kiedyś potrafiła rysować
dobre mapy? - zapytała jeszcze.
- Najlepsze! - wykrzyknął wesoło
Luffy.
Tym razem mówił szczerą prawdę.
Nikt, od czasów poprzedniego króla piratów, nie stworzył aż tylu
i to tak dokładnych map całego świata. A nawigatorka Słomkowych
wciąż dopracowywała swoje poprzednie dzieła, nie będąc z nich w
pełni zadowolona. Na świecie nie było załogi, która byłaby
zaopatrzona w lepsze dane kartograficzne.
*
- Kolejną wyspą było Little Garden –
zaczął wesoło Luffy, kiedy wszyscy leżeli już w swoich łóżkach.
Opowiedział o dotarciu na wyspę,
spotkaniu olbrzymów i ich niekończących się pojedynkach. Sprawnie
przeszedł przez walkę z agentami Baroque Works oraz opuszczeniu
wyspy, kiedy to znaleźli się naprzeciwko ogromnej złotej rybki.
- Naprawdę walczyli tak przez sto lat?
- zapytał Usopp, w którego głosie czaiło się niedowierzanie
pomieszane z zachwytem.
- Oczywiście!
Przez chwilę słychać było jedynie
komentarze odnośnie wspaniałości olbrzymów. Dopiero po pewnym
czasie padło kolejne pytanie.
- Czy szermierz naprawdę próbował
odciąć sobie nogi? - upewnił się Sanji. Wyglądał, jakby nie był
w stanie przyswoić takiej myśli.
- Tak. Idiota, prawda? - zaśmiał się
gumiak.
- Hej, to był dobry pomysł! - Zoro z
niewiadomych sobie przyczyn poczuł, że powinien bronić tamtego
szermierza.
- To był głupi plan – zaprzeczyła
niemal natychmiast Nami, pokazując mu język.
- Wykrwawiłby się, zanim włączyłby
się do walki – uznał nieśmiało Chopper. Nie chciał, żeby
zielonowłosy był na niego zły za nie zgadzanie się z nim, ale
czuł, że jako lekarz musi wydać opinię na ten temat.
- To nie ma znaczenie – burknął
nieco obrażony Roronoa.
Monkey zaśmiał się wesoło.
Widział, że nie ma żadnych innych pytań, więc podniósł się i
skierował do wyjścia. Uznał, że nie będzie im jeszcze kazał iść
spać. Niech podyskutują chwilę na ten temat.
*
- Widać statek! - Rozległy się
krzyki ze strony portu.
Luffy podniósł wzrok znad swojej
talii kart i skupił się na morzu kawałek od wyspy. Nie mógł go
co prawda zobaczyć, ale za pomocą haki szybko odkrył, kto się
zbliżał.
- To Torao – oznajmił wesoło i
podniósł się, aby podejść do wysokich murów okalających port.
Dopiero po kilku kolejnych chwilach
usłyszał, jak kobiety z wyspy rozpoznały łódź chirurga.
- To jest ta żółta łódź podwodna!
Piraci serca wrócili! - krzyczały do siebie.
Kilka minut później, stał w porcie,
naprzeciw wyłaniających się z okrętu postaci.
- Hej, Torao! - zawołał wesoło,
kiedy tylko rozpoznał charakterystyczną czapkę.
- Mugiwara-ya. - Yonko przywitał się
nieznacznym skinieniem głowy, ale to wcale nie zniechęciło
Monkeya. Wręcz przeciwnie.
- Znaleźliście coś? Hej, może
zrobimy imprezę? - wołał wesoło, kiedy przyjaciel zszedł na ląd.
Tylko cudem Trafalgar uniknął
przytulenia przez hiperaktywnego pirata.
- Opowiem ci wszystko, ale może
najpierw gdzieś usiądźmy? - zaproponował, mijając go i wydając
swoim ludziom kilka poleceń.
Razem udali się na Sunny, bo lekarz
uparł się, że chce koniecznie sprawdzić stan zdrowia młodych
pacjentów.
*
W czasie, kiedy Law sprawdzał wyniki
swoich badań u siebie na statku, Luffy udał się do pokoju
dzieciaków, żeby opowiedzieć im kolejną część historii. Był
wieczór, ale lekarz obiecał, że jeszcze tej nocy upora się ze
wszystkim.
- Co powiedział Torao? - zainteresował
się Chopper, który najwięcej czasu spędzał z dorosłym lekarzem.
- Jeszcze nic nie wie, wciąż coś tam
sprawdza – wytłumaczył pokrótce gumiak. Nie był zbyt dobry w
tłumaczeniu skomplikowanych procesów, jakie zachodziły w
medycynie. Zwyczajnie się na tym nie znał.
- Ale opowiesz nam kolejną część
historii? - upewnił się Usopp, unosząc się nieznacznie na swoim
łóżku.
- Oczywiście!
I zaczął opowiadać. Tym razem
opisał, jak Nami zachorowała i potrzebowali jak najszybciej znaleźć
jakiegoś lekarza. Przypomniał sobie o pierwszym spotkaniu Wapola,
dopłynięciu do wyspy i usłyszeniu historii o wiedźmie, która
leczy ludzi. Przeszedł przez moment, kiedy poznali Choppera,
wspaniałego lekarza, ich walce z poprzednim władcą wyspy oraz o
ich ucieczce z zamku, kiedy to goniła ich różnorodna broń rzucana
przez Dr. Kurehę.
- Naprawdę? Zaakceptowali go, mimo że
był potworem? - wyrwał się Chopper.
- Dlaczego mieliby tego nie zrobić?
Przecież to był ich przyjaciel. - Zaśmiał się Monkey.
- A on się do nich dołączył? -
ponownie odezwał się renifer.
- A ty byś się przyłączył?
- Ja... Chyba... Chyba tak – przyznał
nieśmiało.
- Dlaczego? - dociekał król piratów.
- Bo oni byli dla niego mili i się go
nie bali. Nie obawiali się tego, że był potworem, bo sami też
byli potworami. - Uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę
z tego, że to śmiesznie brzmiące zdanie, było bardzo rzeczywiste.
- Rozumiem - zaśmiał się
kapelusznik.
- Wiedźma chciała ich zabić? Brr,
straszna... - Wzdrygnął się Usopp.
- Myślę, że nie chciała ich zabić.
Po prostu obawiała się, że Lekarz zmieni zdanie – odezwała się
Nami.
- Była straszna – zgodził się ze
strzelcem Brook, za co został zmierzony złowrogim spojrzeniem przez
nawigatorkę
- Podobało mi się, kiedy Kapitan
bronił flagi – rzucił Zoro, rozciągając się wygodnie na
materacu.
- To było suuper! - zgodził się z
nim Franky.
Luffy uśmiechnął się, słysząc,
jak rozmowa się rozkręca. Podniósł się i rozejrzał po
towarzyszach.
- Czas iść spać – poinformował,
ku zawodzie młodziaków.
Opuścił pomieszczenie, gasząc przy
okazji światło i skierował swoje kroki ku okrętowi Trafalgara.
*
- Masz coś? - zapytał Luffy po raz
chyba setny już tej nocy, kiwając się na krześle.
Siedzieli na statku chirurga, w jego
gabinecie. Law wertował jakieś swoje notatki, porównując je co
jakiś czas ze sobą i mruczał cicho niezrozumiałe formułki,
zapisując jednocześnie swoje spostrzeżenia w notesie. Monkey w tym
czasie po prostu przyglądał mu się, marudząc o tym, jak bardzo mu
się nudzi.
- Mówiłem ci, żebyś poszedł zająć
się czymś innym – warknął Trafalgar, który czuł, że jego
cierpliwość jest na wyczerpaniu.
- Ale tamten niedźwiedź nie chciał
się bawić – fuknął król piratów, ponownie odchylając się na
krześle. Tym razem nieco przesadził i z głośnym hukiem wylądował
na podłodze. Nie przejął się jednak tym faktem za bardzo,
zaczynając oglądać układ rur na suficie, które służyły między
innymi do dostarczania tlenu, kiedy okręt był pod wodą.
- Dlaczego tak bardzo przyczepiłeś
się do Bepo? - zapytał lekarz z rezygnacją w głosie. Wciąż nie
mógł zrozumieć, dlaczego przyjaciel wydaje się być aż tak mocno
zafascynowany jego towarzyszem.
- Bo jest śmieszny.
Yonko nie skomentował tego w żaden
sposób. Z logiką kapelusznika można było się tylko zgodzić.
Spieranie się mogło przyprawić człowieka o ból głowy.
- Skończyłem – poinformował po
prostu, prostując się na krześle. Czuł, że zaczyna go boleć
kręgosłup od tej pochylonej pozycji, więc podniósł się, żeby
choć trochę rozciągnąć mięśnie pleców. Luffy w tym czasie
dopadł do jego notatek i zaczął je czytać, chociaż i tak nic z
nich nie zrozumiał.
- I co? Wszystko z nimi w porządku? -
zapytał, nie zauważając na kartkach niczego, co przypominałoby
głowę z krzyżykami zamiast oczu, nagrobka bądź krzyża. Nawet
nic nie było podkreślone na czerwono! To musiało oznaczać, że
wszystko jest dobrze!
- Obawiam się, że nie do końca. -
Westchnął Law, czując, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Dla
żadnego z nich.
- Co to znaczy? - Monkey natychmiast
spoważniał i spojrzał w oczy chirurga, szukając tam jakiś
wskazówek.
- Gdybym był przypadkowym lekarzem,
stwierdziłbym, że wszystko z nimi w porządku. Nie mają żadnych
urazów, zewnętrznych czy też wewnętrznych, wszystkie parametry są
w normie, nie ma nic niepokojącego w ich stanie zdrowia...
- To o co chodzi? - Młodszy pirat
wychwycił w jego głosie bardzo mocne „ale”.
- Porównałem ich wyniki z tymi, które
robiłem na początku. Okazuje się, że ich organizmy w dalszym
ciągu cofają się w rozwoju. Nie jest to już tak szybki proces,
jak na początku, ale wciąż osiąga niepokojące tempo. Jeżeli to
się nie zmieni, za jakiś rok osiągną poziom niemowlaka...
- A... co później? - chłopak bał
się zadać to pytanie, ale nie miał innego wyjścia.
- Nie jestem pewien – przyznał
lekarz niechętnie, ponownie zerkając w notatki. - Jest kilka opcji.
Być może działanie gazu się wyczerpie w czasie, a oni ponownie
zaczną się starzeć, może nawet wrócą do poprzedniego stanu.
Mogą utknąć w takim ciele na zawsze, albo...
Słowo zawisło w powietrzu. Król
piratów wiedział, co zaraz usłyszy, ale nie mógł powstrzymać
pytania cisnącego mu się na usta.
- Albo co?
- Będą się dalej cofać. Tak długo,
aż nie osiągną stadium płodu, niezdolnego do funkcjonowania w
środowisku zewnętrznym.
Luffy nie zrozumiał ani słowa z tego
wywodu. Jednak był w stanie sam dać sobie odpowiedź.
- Umrą? - upewnił się.
Chirurg niechętnie pokiwał głową.
- Nie jest powiedziane, że tak się
stanie na pewno. Nie jestem w stanie w stu procentach przewidzieć
przyszłych skutków tego gazu. Jednak ryzyko jest bardzo duże –
dodał.
- Torao... Musimy odnaleźć lekarstwo.
Ja... - przerwał na chwilę, jakby układając sobie coś w głowie.
Twarz miał zwróconą do ziemi i skrytą w cieniu kapelusza. Ramiona
drżały mu delikatnie. - Jeżeli będzie trzeba, to poruszę całym
światem, żeby to odnaleźć. Jeżeli potrzebujesz pomocy, po prostu
powiedz. Jestem w stanie zebrać armię, przy której... - Nie
skończył. Za bardzo zaczął mu drżeć głos.
Yonko przez chwilę stał, niepewnie
mu się przyglądając. Teraz miał pewność: jeszcze nigdy nie
widział przyjaciela w takim stanie. Tak roztrzęsionego,
przerażonego a jednocześnie tak wściekłego. W końcu jednak
podszedł do młodszego kolegi i objął go ramieniem, pragnąc
zapewnić mu chociaż taką namiastkę pocieszenia. Nigdy nie był w
tym dobry, ale teraz naprawdę chciał przynajmniej spróbować.
- Daj mi jeszcze kilka dni. Odwiedzę
dwa miejsca, poszukam... Jeżeli tam też niczego nie znajdę, wtedy
zrobisz, co będziesz chciał – zapewnił, siląc się na opanowany
głos.
- Dzięki, Torao. Jesteś wielki –
wymamrotał Luffy, wciskając twarz w bluzę chirurga.
Starszy z mężczyzn pokiwał głową.
Mimochodem pomyślał o tym, że teraz jego odzież będzie cała
mokra. Czego się nie robi dla przyjaciół...?
*
- Już odpływacie? - zapytał Luffy,
przechylając się przez barierkę, żeby spojrzeć na piratów
serca, uwijających się w porcie.
- Tak. Kapitan wydał rozkaz, że do
wieczora wszystko ma być gotowe – potwierdził chłopak, którego
imienia Monkey nie zapamiętał. Niósł akurat jedną ze skrzyń z
prowiantem do ładowni łodzi podwodnej.
- Wieczorem? - Król piratów podniósł
wzrok i przeszukał okoliczne zabudowania. Szukanego człowieka
zauważył dopiero po dłuższej chwili, kiedy ten wynurzył się
spomiędzy budynków, rozmawiając z jakimś swoim podwładnym.
Kapelusznik szybko podbiegł do niego,
natychmiastowo skupiając na sobie całą uwagę pirata.
- Wypływacie wieczorem? - Bardziej
stwierdził niż zapytał.
- Tak. Chcemy jak najszybciej znaleźć
to lekarstwo – odparł Law.
- Poczekacie chociaż, dopóki moja
załoga nie zaśnie? - zapytał, przekrzywiając nieco głowę. Nie
chciał przegapić momentu, w którym przyjaciel odpłynie, a wolał
mieć później możliwość zostania samemu.
Trafalgar przez chwilę miał ochotę
dać przeczącą odpowiedź, ale gdy zobaczył minę gumiaka, nie
mógł się nie zgodzić.
- Tak... Byle nie za długo.
- Dzięki! - Chłopak rozpromienił się
i ponownie zniknął na swoim statku.
*
- Dotarli na pustynną wyspę –
poinformował Luffy, zaczynając następną część opowieści.
Jego młodzi przyjaciele byli do tego
stopnia zafascynowani kolejnymi przygodami tajemniczych piratów, że
nawet nie zauważyli godziny, która była wcześniejsza niż
zazwyczaj.
Gumiak opowiedział o wszystkim, co
zdarzyło się w Alabaście. Dotarcie na wyspę, spotkanie z bratem
kapitana, długi marsz przez pustynię, wszystkie walki z Crocodilem,
spotkania ze Smokerem, starcia z agentami Baroque Works... Gdy dotarł
do pożegnania z Vivi, dostrzegł łzy, pojawiające się w wielu
oczach. Na końcu dodał jeszcze, w jaki sposób dołączyła do nich
Robin.
- Została? Ale przecież była jedną
z nich – zauważyła Nami, wycierając niepostrzeżenie twarz.
- Miała swoje obowiązki. Była
księżniczką – zauważyła całkiem logicznie czarnowłosa.
- A ta „archeolog”? Zaufali jej? -
zapytał sceptycznie Zoro.
- Na początku nie wszyscy jej ufali.
Ale stała się ich towarzyszką – odpowiedział radośnie król
piratów.
Widział, że dzieciaki rozpoczynają
prowadzić zawziętą dyskusję, ale zdawał sobie sprawę z tego, że
na zewnątrz Law czeka na niego, aby wypłynąć. Dlatego podniósł
się, życzył im dobrej nocy, pozwalając na jeszcze chwilę
dyskusji i opuścił pomieszczenie.
*
- Jeżeli się czegoś dowiemy,
natychmiast się z tobą skontaktuję – obiecał chirurg, rzucając
mu ostatnie spojrzenie znad barierki na swojej łodzi. Statek był
już niemal gotowy do odpłynięcia.
- Będę czekać – potwierdził
Luffy, niezbyt entuzjastycznie kiwając głową. Nie należał do
ludzi, lubiących czekać. Zawsze wolał działać. Jednak teraz nie
za bardzo mógł sobie na to pozwolić. Musiał przecież pilnować
swoich przyjaciół.
Trafalgar nie wiedział, co jeszcze
mógłby powiedzieć. Raczej nie znał się na pożegnaniach. Dlatego
po prostu skinął głową i odwrócił się, żeby wejść pod
pokład. Nie spodziewał się niczego już usłyszeć, ale dogonił
go głośny okrzyk gumiaka.
- Do zobaczenia! - pożegnał się
kapelusznik.
- Jasne. Znajdziemy to lekarstwo –
zapewnił, chociaż nie wiedział, skąd mu się nagle na to wzięło.
Przecież nie mógł być pewny, czy faktycznie uda im się coś
takiego odnaleźć. Ani, czy coś takiego istnieje.
Wszedł do łodzi podwodnej, zamykając
za sobą solidne drzwi. W głowie już obierał możliwie najszybszą
trasę, która pozwoli im odwiedzić wszystkie wybrane przez siebie
miejsca w dość krótkim czasie. Uznał jednak, że warto
skonsultować to z nawigatorem.
*
- Luffy, wszystko w porządku? -
Chłopak usłyszał za sobą ciche pytanie, pochodzące od Zoro.
Cieszył się, że siedział na
rzeźbie dziobowej, odwrócony plecami do pokładu. Dzięki temu mógł
poświęcić chwilę na pozbycie się zdołowanej miny z twarzy,
zanim obrócił się w stronę przyjaciela.
- Dlaczego pytasz? - zapytał, starając
się nie odpowiedzieć na pytanie. Nie umiał kłamać, a szermierz
potrafił go przejrzeć. Dlatego zmiana tematu wydawała się
najlogiczniejsza opcją. A nawet on potrafił takie czasami wybierać
- Wydawałeś się dzisiaj smutny –
wytłumaczył cicho Roronoa, odwracając nieco wzrok.
Monkey uśmiechnął się. No tak,
przecież takich rzeczy nie dało się ukryć przed przyjacielem.
Najwyraźniej nawet wtedy, kiedy ten miał osiem lat.
- To przez coś, co powiedział Torao.
Ale obiecał, że się wszystkim zajmie, więc nie musisz się
martwić – zapewnił.
- Ty się martwisz – zauważył.
- Ale ty nie powinieneś.
Zielonowłosy przez chwilę patrzył
na niego krzywo. W końcu jednak pokiwał głową.
- Tylko, jeżeli ty też nie będziesz.
- Zgoda. - Luffy zaśmiał się wesoło.
- A teraz idź spać. Jest już późno.
Były łowca piratów wydał z siebie
ciche jęknięcie, wyrażające, jak bardzo nie podoba mu się ten
pomysł, ale posłusznie skierował się do łóżka.
Król piratów patrzył za nim przez
chwilę, po czym uznał, że chyba jest głodny. Tak, jedzenie było
najlepszym lekarstwem na wszystko, a przecież Torao obiecał, że
znajdzie lekarstwo. Nie było czym się przejmować.
*
Obiad tego dnia wyglądał niemal jak
uczta. Luffy świetnie to wiedział, bo na kilku był. Ta konkretna
przypomniała mu nieco wczorajszą opowieść i to, jak zostali
ugoszczeni w zamku w Alabaście. Domyślił się jednak, że nie
wczorajsza opowieść spowodowała
u kucharza taki przejaw hojności
kucharskiej. Zauważył
spojrzenia wymieniane pomiędzy Zoro a Sanjim. Zdawał sobie sprawę
z tego, że to pewnie szermierz rzucił takim pomysłem, widząc
wczorajszy nastrój gumiaka.
Monkey uśmiechnął się do
przyjaciół, ciesząc się z tego drobnego gestu. W takich momentach
naprawdę potrafił zapomnieć, że jego towarzysze nie do końca są
tymi, do których się przyzwyczaił. Zawsze był im wdzięczny, za
te niewielkie gesty,
które okazywali swojemu kapitanowi, w wyrazach zmartwienia. Rzadko
się zdarzały i nie były jakoś za bardzo podkreślane, ale on to
dostrzegał.
- Dziękuję za wyżerkę – rzucił,
kiedy stół był już opróżniony z wszelkiego rodzaju jedzenia.
Z szerokim uśmiechem poklepał się
po pełnym brzuchu. Zauważył, jak blondyn rozpromienił się,
dostrzegając rezultaty swoich starań. Również pozostali załoganci
jakby się rozluźnili.
- Możesz w zamian pomóc mi zmywać
naczynia – rzucił Sanji, jakby nie chcąc wydawać się zbyt miły.
Monkey zaśmiał się i pokiwał głową.
Podniósł się i podszedł do zlewu,
rozpoczynając swoje obowiązki.
*
- Następnym ich celem była niebiańska
wyspa! - wykrzyknął rozradowany Luffy, gdy dzieciaki po raz kolejny
leżały grzecznie w łóżkach.
Opowiedział o tym, jak Log Pose
zaczął wskazywać w górę. Doszedł do ich dopłynięcia na
kolejną wyspę, gdzie były osoby, które nie wierzyły w istnienie
lądu w powietrzu, spotkania Cricketa oraz wszystkich przygotowań,
żeby dolecenie do nieba było możliwe. Opisał później ich pobyt
na Skypiei, ich wszystkie walki jak i zadzwonienie w wielki, złoty
dzwon i udowodnienie, że Norland nie był kłamcą.
Gdy skończył, rozpoczęły się
zwyczajowe rozmowy i pytania.
- Czyli żaden bóg nie istniał, tak?
- upewnił się Zoro, przybierając niesamowicie zadowolony wyraz
twarzy.
- Nie. To znaczy, że go tam nie było
– zaprzeczył niemal od razu Sanji.
- A czy to ten staruszek nie był
bogiem? - zapytał nieśmiało Chopper.
- Kto wie? - zaśmiał się gumiak.
- Jak to się stało, że statek wrócił
do poprzedniego stanu? - wtrącił Usopp.
- Dusza statku go naprawiła.
- Coś takiego jest w ogóle możliwe?
- Nami zmarszczyła brwi, nie do końca wierząc tej części
opowieści.
- Oczywiście. Dlatego, że załoga
dobrze traktowała statek, ten też ich polubił. – Król piratów
ochoczo pokiwał głową.
Niektórzy wciąż nie wydawali się
być przekonani, ale większość raczej uwierzyła w wersję
kapitana.
- Czas spać – ogłosił wesoło
gumiak, kiedy uznał, że wystarczy już tych rozmów. Podniósł się
i zgasił światło.
- Dobranoc. - Usłyszał, zanim dotarł
do drzwi.
- Dobranoc – odpowiedział, wychodząc
na pokład.
*
- Hej, Luffy! - Król piratów był
właśnie w drodze do kuchni, kiedy dobiegł do niego zdyszany Usopp.
- Co jest? - zapytał przyjaciela,
zatrzymując się i czekając, aż tamten złapie oddech.
- Chciałem cię spytać... W twojej
historii wszyscy są tacy odważni! Ja też chciałbym być taki
odważny... Co zrobić, żeby się nie bać? - zapytał w końcu, po
dość chaotycznej próbie wytłumaczenia tego.
- Nie bać się? - Gumiak popatrzył na
niego zdziwiony. - Nie da się nie bać.
- Ale... Czy to znaczy, że tamci
piraci nie byli prawdziwi? - Strzelec zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc.
- Oczywiście, że byli prawdziwi! -
Monkey oburzył się nieco.
- Ale oni się nie bali...
Starszy chłopak zaśmiał się, kiedy
zrozumiał, o co chodziło przyjacielowi.
- To nie tak, że się nie bali.
- To dlaczego byli tacy odważni? -
Chłopak zrobił naburmuszoną minę, przyglądając się
kapelusznikowi.
- Bycie odważnym wcale nie oznacza, że
się niczego nie boi.
- Nie?
- Nie. Jeżeli się niczego nie boisz,
to jesteś po prostu głupi. Odwaga oznacza zdolność do działania,
pomimo odczuwanego strachu.
Kłamca zamyślił się, słysząc te
słowa.
- Czyli, jeżeli się czegoś boję...
To wciąż mogę być odważny? - upewnił się po chwili.
- Tak. Wiesz, znam osobę, która była
strasznym tchórzem – rzucił Luffy, posyłając snajperowi szeroki
uśmiech. - Dlatego wszyscy myśleli, że ucieknie, gdy tylko zrobi
się niebezpiecznie. Nawet wrogowie.
- I co się stało? - Oczy Usoppa
zaświeciły się z ekscytacji, gdy tylko zdobył szansę na
usłyszenie kolejnej wspaniałej opowieści.
- Przez długi czas uciekał –
przyznał ze śmiechem król piratów. - Ale gdy tylko przyjaciele go
potrzebowali, stanął do walki z przeciwnikiem o wiele od siebie
silniejszym. I wygrał.
- Czyli to nic złego, jeżeli się
czegoś boję? - upewnił się jeszcze strzelec.
- Tak.
- W takim razie, uciekam. - Długonosy
pokiwał poważnie głową.
- Dlaczego? - Gumiak przekrzywił
głowę, zastanawiając się, czego boi się jego towarzysz.
- Posmarowałem ciężarki Zoro klejem
– wyznał, uśmiechając się szeroko. Po czym obrócił się na
pięcie i zaczął uciekać.
Luffy zaśmiał się. Dopiero po
chwili dotarły do niego głośne krzyki, dochodzące z bocianiego
gniazda. Po chwili namysłu ruszył w tamtą stronę, żeby pomóc
szermierzowi wyswobodzić się z zabawnej, jego zdaniem, pułapki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz