Tytuł: Shikai [pierwsza forma Zanpakuto]
Fandom: Bleach
Status: zakończone
Ostrzeżenia: brak.
Gatunek: humor (przynajmniej z założenia)
Opis: Za życia wszystko układało się dobrze. Co się stanie po śmierci?
~~~~
Trochę mi to zajęło, ale osiągnęłam
swoje cele. Żyłam dość długo. Miałam przyjemną egzystencję,
łączyłam pracę, rodzinę i zawsze znalazłam trochę czasu na
zabawę. Generalnie wszystko, czego może pragnąć normalny człowiek
w życiu. Może nie byłam najbogatszą osobą na świecie, ale
pieniędzy też nigdy nie brakowało. Czasami kłóciłam się z
innymi, ale miałam też wielu przyjaciół. Praca, choć nieraz
dostarczała stresów, była tym, co zawsze chciałam robić. Wśród
rodziny też zdarzały się starcie, ale wszyscy zawsze się godzili.
W skrócie: niczego nie żałowałam,
gdy umierałam. Nie bałam się. Jeżeli istniało coś takiego, jak
życie po śmierci, to jakoś bym sobie poradziła. Zawsze sobie
jakoś radziłam. Jeżeli nic takiego nie było, to dlaczego miałabym
się martwić? Przecież nic więcej mi się nie stanie.
Okazało się, że owszem, jest coś
po „drugiej stronie”. I to całkiem sporo.
Zaraz po opuszczeniu mojego życia
zaczęły napływać do mnie różne oferty. Odrzuciłam propozycje
Allaha i Buddy na temat wiecznego szczęścia. Po chwili namysłu
zrezygnowałam również z darmowej przejażdżki na Cerberze (
chociaż brzmiało obiecująco). Anubis, mimo że miał ładny
pyszczek, też niekoniecznie mnie przekonał. Pojawiało się wiele
innych bóstw, o niektórych w życiu nie słyszałam, ale nie
chciałam pójść z nimi. Aż w końcu pojawiła się oferta dla
mnie: dołączenie do Soul Society. To brzmiało na tyle obiecująco,
by mnie przekonać.
Tak więc poszłam właśnie tam.
Zostałam oprowadzona przez jakiegoś kolesia, nazywającego samego
siebie „Shinigami”. Przedstawiono mi zasady tam panujące i kilka
ciekawostek z życia po życiu.
Po kilku latach udało mi się dostać
do ichniej Akademii Dusz. Po kolejnych miesiącach w końcu zostałam
jednym z nich, Bogiem Śmierci. W zasadzie było to całkiem zabawne,
znowu osiągnęłam to, co sobie postanowiłam, znowu miałam
zajmować się tym, co sprawia mi przyjemność (chociaż za życia
raczej nie walczyłam z ogromnymi potworami...). Chyba jednak miałam
szczęście.
Mój przełożony wytłumaczył mi,
jak aktywować mój miecz. Forma „Shikai”, tak to nazwał, miała
pojawić się, gdy poznam nazwę mojego miecza. Jeden problem: trzeba
medytować. Nigdy nie umiałam medytować, skupić myśli na jednym
punkcie, czy kompletnie wyłączyć myślenia. Mój mózg zawsze
pracował na najwyższych obrotach, nawet wtedy, gdy mogło to tylko
zaszkodzić.
Cóż... Trzeba było wypróbować
inne metody. Z reguły działało...
- Emmm może... Płoń, Ognisty Ptaku!
- zawołałam, biorąc pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do
głowy. Zawsze lubiłam ogień. Jednak nic się nie stało.
- Tnij, Szponie! - znowu nic
- Wiej, Huraganie! - Taki sam efekt.
- Gryź, Wilku! - I ponownie klapa...
Wypróbowałam naprawdę wiele różnych
nazw z całkiem sporą gamą komend na dokładkę. Za każdym razem
wynik był identyczny. W końcu, po kilku godzinach usilnych prób,
rzuciłam broń na ziemię, mocno już sfrustrowana.
- Działaj, Kupo! - warknęłam przy
tym. Ku mojemu zdumieniu, właśnie w tym momencie miecz rozciągnął
się i przybrał zdecydowanie inną formę. Prawdopodobnie to było
to, co chciałam uzyskać, ale... Co było nie tak z jego nazwą?
Wygląda na to, że jednak nie zawsze
wszystko układało się tak, jak bym chciała...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz