poniedziałek, 12 października 2015

"Shikai" [Bleach]

Kolejna próbka moich zdolności. Nie ukrywam, stare. A sam pomysł jeszcze starszy. Chyba minęły już 2-3 lata od rozmowy, która w końcu przekształciła się w to  coś... Chociaż wtedy wydawało mi się to znacznie zabawniejsze. No nic, miłego czytania!
Tytuł: Shikai [pierwsza forma Zanpakuto]
Fandom: Bleach
Status: zakończone
Ostrzeżenia: brak.
Gatunek: humor (przynajmniej z założenia)
Opis: Za życia wszystko układało się dobrze. Co się stanie po śmierci?

~~~~
 Trochę mi to zajęło, ale osiągnęłam swoje cele. Żyłam dość długo. Miałam przyjemną egzystencję, łączyłam pracę, rodzinę i zawsze znalazłam trochę czasu na zabawę. Generalnie wszystko, czego może pragnąć normalny człowiek w życiu. Może nie byłam najbogatszą osobą na świecie, ale pieniędzy też nigdy nie brakowało. Czasami kłóciłam się z innymi, ale miałam też wielu przyjaciół. Praca, choć nieraz dostarczała stresów, była tym, co zawsze chciałam robić. Wśród rodziny też zdarzały się starcie, ale wszyscy zawsze się godzili.
W skrócie: niczego nie żałowałam, gdy umierałam. Nie bałam się. Jeżeli istniało coś takiego, jak życie po śmierci, to jakoś bym sobie poradziła. Zawsze sobie jakoś radziłam. Jeżeli nic takiego nie było, to dlaczego miałabym się martwić? Przecież nic więcej mi się nie stanie.
Okazało się, że owszem, jest coś po „drugiej stronie”. I to całkiem sporo.
Zaraz po opuszczeniu mojego życia zaczęły napływać do mnie różne oferty. Odrzuciłam propozycje Allaha i Buddy na temat wiecznego szczęścia. Po chwili namysłu zrezygnowałam również z darmowej przejażdżki na Cerberze ( chociaż brzmiało obiecująco). Anubis, mimo że miał ładny pyszczek, też niekoniecznie mnie przekonał. Pojawiało się wiele innych bóstw, o niektórych w życiu nie słyszałam, ale nie chciałam pójść z nimi. Aż w końcu pojawiła się oferta dla mnie: dołączenie do Soul Society. To brzmiało na tyle obiecująco, by mnie przekonać.
Tak więc poszłam właśnie tam. Zostałam oprowadzona przez jakiegoś kolesia, nazywającego samego siebie „Shinigami”. Przedstawiono mi zasady tam panujące i kilka ciekawostek z życia po życiu.
Po kilku latach udało mi się dostać do ichniej Akademii Dusz. Po kolejnych miesiącach w końcu zostałam jednym z nich, Bogiem Śmierci. W zasadzie było to całkiem zabawne, znowu osiągnęłam to, co sobie postanowiłam, znowu miałam zajmować się tym, co sprawia mi przyjemność (chociaż za życia raczej nie walczyłam z ogromnymi potworami...). Chyba jednak miałam szczęście.
Mój przełożony wytłumaczył mi, jak aktywować mój miecz. Forma „Shikai”, tak to nazwał, miała pojawić się, gdy poznam nazwę mojego miecza. Jeden problem: trzeba medytować. Nigdy nie umiałam medytować, skupić myśli na jednym punkcie, czy kompletnie wyłączyć myślenia. Mój mózg zawsze pracował na najwyższych obrotach, nawet wtedy, gdy mogło to tylko zaszkodzić.
Cóż... Trzeba było wypróbować inne metody. Z reguły działało...
- Emmm może... Płoń, Ognisty Ptaku! - zawołałam, biorąc pierwsze skojarzenie, które przyszło mi do głowy. Zawsze lubiłam ogień. Jednak nic się nie stało.
- Tnij, Szponie! - znowu nic
- Wiej, Huraganie! - Taki sam efekt.
- Gryź, Wilku! - I ponownie klapa...
Wypróbowałam naprawdę wiele różnych nazw z całkiem sporą gamą komend na dokładkę. Za każdym razem wynik był identyczny. W końcu, po kilku godzinach usilnych prób, rzuciłam broń na ziemię, mocno już sfrustrowana.
- Działaj, Kupo! - warknęłam przy tym. Ku mojemu zdumieniu, właśnie w tym momencie miecz rozciągnął się i przybrał zdecydowanie inną formę. Prawdopodobnie to było to, co chciałam uzyskać, ale... Co było nie tak z jego nazwą?

Wygląda na to, że jednak nie zawsze wszystko układało się tak, jak bym chciała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz