Tytuł: Nienawidzę lekarzy.
Fandom: One Piece.
Występują: Trafalgar Law, OC.
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: trochę wulgarnego języka.
Opis: Czasami każdy ma dość służby zdrowia...
Nienawidzę lekarzy.
Najpierw każą mi czekać kilka
godzin na głupie USG. Mają gdzieś, że ja siedzę na tym jebanym
krześle i zwijam się z bólu, a sala jest wolna. Nie, bo po co...
Lepiej najpierw zająć się papierkami, żeby ZUS się, broń Boże,
nie przyczepił... Kto by pomyślał, że mają tyle pilniejszych
rzeczy od jednego cierpiącego pacjenta o godzinie PIĄTEJ RANO.
W końcu zdecydowali, że łaskawie
pozwolą mi wejść na salę. Nic specjalnego. Mała, biała, z tym
przyprawiającym o ból głowy zapachem środków odkażających.
Jarzeniówki kłują w oczy, a ciasno ustawione meble i zasłony
przyprawiają człowieka o klaustrofobię.
Posmarowali mi brzuch jakąś
obrzydliwą mazią. Jakaś pielęgniarka, wytłumaczyła mi, że to
ułatwi dokonaniu badania. Kobieta zapewne powinna być opisana jako
„miła pielęgniarka” czy coś w tym guście. Cóż... Spróbujcie
pomyśleć o czymkolwiek miłym, po kilku godzinach przesiedzianych w
poczekalni, bladym świtem, gdy macie wrażeni, że coś od środka
wypala wam wnętrzności, wtedy pogadamy.
Po kolejnych godzinach, a może tym
razem to były jednak minuty?, czekania dostałam diagnozę: wyrostek
do usunięcia. Cudownie! Nie mogli tak od razu?
Przyznaję, z moją żałosną
naiwnością spodziewałam się, że zrobią to od razu, albo
przynajmniej tego samego dnia... Jak to się mówi: „nadzieja matką
głupich, ale jak każdą matkę trzeba kochać”...
Usłyszałam krótkie „proszę się
zarejestrować”. W tym momencie miałam ochotę użyć tego krzesła
do czegoś innego niż tylko do siedzenia...
Posłuchałam polecenia i jak każdy
przeciętny, bezbronny pacjent w bólach podeszłam do okienka. Do
wizerunku przeciętnego urzędu, jakim jest szpital, brakowało już
tylko kolejki. Na szczęście większość normalnych ludzi woli spać
o tak pojebanie wczesnej godzinie.
W końcu udało mi się dostać
skierowanie do szpitala. Zgadnijcie na kiedy? Na przyszły miesiąc.
Bo moja choroba „nie jest zbyt niebezpieczna, a jest dużo
poważniejszych przypadków”. Zapewne, gdybym leczyła się
prywatnie, to potraktowaliby to jako najwyższy możliwy poziom
zagrożenia i od razu wzięliby mnie na operacyjną. A tak przecież
i tak dostaną kasę, więc co za różnica, czy mi pomogą, czy
nie...
Nic nie udało mi się zyskać,
wykłócając się, więc wróciłam do domu. Oczywiście, karetka,
która mnie tu przywiozła, odmówiła pomocy z powrotem. Tak więc
ruszyłam przez miasto, często potykając się z powodu słabego
oświetlenia lub klnąc na czym świat stoi z bólu i wściekłości.
Z oczywistych powodów pozwolę sobie tego nie zacytować...
W końcu udało mi się dotrzeć do
mojego mieszkania. Na moim piętrze jak zawsze przepaliła się
żarówka, więc odpowiedniego klucza szukam po omacku. Bliska
wybuchu zatrzaskuję za sobą drzwi i, niemal płacząc, wrzeszczę
na całe gardło, nie przejmując się, czy obudzę sąsiadów:
- Nienawidzę lekarzy!
Dopiero gdy echo tego okrzyku zdążyło
przebrzmieć, zdaję sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam.
I jak to może być odebrane przez mojego współlokatora.
Widzę, jak wychodzi zaspany ze swojej
sypialni. Nie wygląda na zdenerwowanego, raczej na zmartwionego.
Czarne włosy układają się w jedną stronę, zapewne od poduszki.
Spodnie w ciapki, które przed chwilą musiał w pośpiechu założyć,
są lekko przekręcone. Na żółtym podkoszulku ma czarny wzór,
którego znaczenia nigdy się nie dowiedziałam. Złote kolczyki
kołyszą się wesoło w jego uszach. Tatuaże na rękach zdają się
poruszać w półmroku korytarza.
- Co się stało? - pyta, a całe
zaspanie w jednej chwili wyparowuje, na widok mojej twarzy. Podchodzi
i obejmuje mnie ramionami. Nie cierpię być słaba, naprawdę, ale w
tym momencie chcę tylko wtulić twarz w jego ciepłą pierś i
wyżalić mu się z wszystkiego.
- Nienawidzę ich... - zaczynam powoli
opowiadać mu, co zdarzyło się tego dnia. Nawet nie wiem kiedy
znajdujemy się na kanapie, a ja dostaję do ręki kubek z herbatą.
- Chcesz, żebym ja to zrobił? -
pyta, gdy kończę mu opowiadać swoją historię. Patrzę na niego z
niedowierzaniem, ale zaraz przypominam sobie, że jest przecież
lekarzem. I to nie byle jakim! Pewnie potrafiłby przeprowadzić tą
operację na moim łóżku, nie wywołując przy tym żadnego bólu i
nie plamiąc pościeli nawet jedną plamką krwi.
Kiwam głową i ponownie się w niego
wtulam, wzdychając przy tym. Już wiem, że nie muszę się martwić.
Nienawidzę lekarzy, ale jest jeden
wyjątek.
Trafalgar Law jest osobą, którą
kocham.
lepsze by było gdyby zamiast oc byłby zoro xd albo chłopak oc xd
OdpowiedzUsuń