Tytuł: Sąd nad tytanem.
Fandom: Shingeki no kyoujin. (attack on titan/ atak tytanów), Nawiązania do gry League of Legends.
Status: zakończone (chyba)
Występują: Levi, kilka postaci niewymienionych z imienia, w tle tytan i 2xOC
Ostrzeżenia: przemoc, niezrozumiałe i być może nieco wulgarne słownictwo (nie znam się na tym i nie bardzo pamiętam, co tam dokładnie napisałam)
Gatunek: humor.
Opis: W budynku sądu trwa rozprawa nad osobą, która wpuściła w granice muru tytana. Co z tego wyniknie?
~~~~
- Cisza! - mężczyzna siedzący przy
stole na końcu przestronnej sali wrzasnął, podnosząc się lekko.
Musiało to być dla niego niezłym wyzwaniem, patrząc na jego
rozmiary. Ciekawe, jak wracał do domu? Może ktoś go tam zanosił?
Albo po prostu siedział tu całą noc? Muszę to kiedyś
sprawdzić...
- Dzisiejsza sprawa dotyczy tej
kobiety, która sprowadziła w granice naszego muru tytana. -
poinformował, biorąc do ręki jakieś papiery. No i gratulacje dla
niego, wie o czym będzie gadać. Ciekawe, czy wyczytał to w tych
dokumentach, czy w jakiś inny sposób dowiedział się, że to
właśnie noga tego tytana zmiażdżyła ścianę w budynku obok?
- Maisha Kagamine, przyznajesz się do
tego, że wczoraj o godzinie 11.46 wprowadziłaś do naszego miasta
tytana?
- Wprowadziłam, to niezbyt dobre
słowo. - powiedziała osoba, która stała na środku pomieszczenia,
naprzeciw stołu sądu. Jej ręce zostały przymocowane za pomącą
łańcuchów do słupa, wpuszczonego głęboko w ziemię. Jakby on
cokolwiek zmieniał... - Wprowadziłabym go, gdyby grzecznie za mną
szedł. Nie szedł, więc go do tego zmusiłam.
- Czyli nie tylko wpuściłaś tu
tytana, ale jeszcze go do tego zmusiłaś?
- Zgadza się. - oświadczyła, dumna
ze swojego czynu.
- Należysz do korpusu zwiadowców. Do
tego składu, który działa niezależnie od całego systemu? -
upewnił się.
- Nie wiem, czy mogę odpowiedzieć na
tak tendencyjne pytanie, bowiem moja wysublimowana delikatność,
połączona z niezaprzeczalnym wdziękiem i urokiem osobistym, oraz
nietuzinkowa elokwencja i erudycja oraz niebanalne poczucie humoru
mogłyby wywołać u audytorium syndrom zaniemówienia a tego
chciałabym uniknąć. - Co ona ćpała...?
- Słucham?
- Z etymologicznego punktu widzenia,
dochodząc do konkluzji, iż aprobata owych tendencji absolutnie
dezorganizuje elementy abstrakcji, przebywanie w twoim płytkim
basenie intelektualnym jest awykonalne.
- Czyli tak, czy nie?
- Nie będę z tobą konwersować,
ponieważ egzystujesz w dołku intelektualnym, co aktualnie koliduje
z moimi imperatywami.
- Czy twój przełożony wie o tym? -
zapytał, pragnąc jak najszybciej zmienić temat. Właśnie, Maisha,
czy twój przełożony o tym wie?
- Mam nadzieję, że nie. - mruknęła,
rozglądając się po sali. Osunęłam się niżej na krześle, by
nie dać się zauważyć. Jeżeli zostałabym dostrzeżona, nie
byłoby tak zabawnie.
- W takim wypadku chyba nie mam innego
wyjścia, jak skazać cię na karę śmierci. - zdecydował sędzia,
wyraźnie nudząc się tym przesłuchaniem. Zresztą, od razu było
wiadomo, że po to się tu zebrali.
- Kwintesencją mojej wypowiedzi niech
będzie fakt, iż wynik dzisiejszej uroczystości nie będzie miał
wpływu na pozytywną aurę i moje wyśmienite samopoczucie. -
odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
- Rivaile, proszą odprowadzić
skazaną. - rozkazał, stojącemu przy barierce zwiadowcy,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie ma sensu zastanawiać
się nad sensem tych wypowiedzi. Czemu zajmował się tym ten
kurdupel? A, tak, bo to on ją złapał... Jakby było to trudne, gdy
ma się do czynienia z tą osobą po pijanemu...
- Och, Leviasz ma się mną zająć?
Może bym się przestraszyła, gdyby chociaż sięgał mi do łokci.
- zaśmiała się Maisha. Co z nią jest nie tak?
W każdym razie, chyba najwyższy czas
kończyć to przedstawienie. Podniosłam się z krzesła i leniwie
podeszłam do środka sali.
- Dobra, koniec imprezy. - ogłosiłam,
przeskakując barierkę.
- Taicho! - ucieszyła się moja
fukutaicho, zauważając mnie. Posłałam jej groźne spojrzenie.
- Z tobą później pogadam. Tak łatwo
ci tego nie wybaczę. - ostrzegłam.
- I słusznie! Wpuścić tytana do
naszego miasta! - oburzył się sędzia. Biedactwo, najwyraźniej
wciąż myślał, że ma jakąś władzę.
- Nie o to mi chodzi. Poszłaś
zabijać kaca na tytanach i nawet mnie nie zaprosiłaś! A potem
kolejna impreza, też bez poinformowania mnie! Trochę szacunku do
przełożonych! - wściekałam się. Chyba miałam do tego prawo?
- Tytan... - próbował wtrącić
swoje trzy grosze koleś przy stole.
- Sama od dawna o tym myślałam, żeby
milicja miała co robić. Ale ja nie zadowoliłabym się tym
3-metrowym maleństwem. - machnęłam na niego ręką, jakbym
przepędzała irytującą muchę. Chociaż nie, ja właśnie to
robiłam. On był tą muchą. - Co teraz mam według ciebie zrobić?
- zapytałam ją.
- Biorąc pod uwagę wizualny aspekt
tego zagadnienia jest ono zbyt specyficzne w swojej strukturze
obiektywnej i wobec tego w ramach szowinizmu i abstrakcjonizmu
absolutnie nie wchodzi w rachubę bo jeżeli ktoś komuś coś a nikt
nikomu nic to po cóż i na cóż. A co się tyczy względem tego to
i owszem gdyż z punktu patrzenia na punkt widzenia, kwintesencja
omawianego zagadnienia jest nam bardzo dobrze znana. Lecz jeśli o
mnie chodzi to nie wiem o co chodzi.
- Co ty właściwie robisz?
- Udaję, że jestem mądra. - No
tak...
- Zmień dillera. - co innego mogłam
jej poradzić? - A co do waszych ludzi, proponuję...
- Zdemistyfikowanie i
zdemitologizowanie niezidentyfikowanych obiektów latających. -
wcięła się.
- Myślałam o zmianie kadry, ale to
też może być... Cokolwiek to znaczy.
- Twój sposób konwersacji jest
nieadekwatny, gdyż pływasz w zbyt płytkim basenie słów by ze mną
poprawnie konwersować.
- Wiesz chociaż, co mówisz?
- Nie wiem.
- To wiele wyjaśnia.
Wyciągnęłam swoje ostrze i
przecięłam łańcuchy na dłoniach Maishy. Później się z nią
rozliczę...
- Zatrzymać je! Kara ma zostać
wykonana! - wrzasnął pan sędzia, wskazując nas palcem.
Natychmiast na ogrodzonym terenie
znalazło się pięciu żołnierzy w pełnym umundurowaniu. Nuda.
Jeden z nich został położony jednym
kopem z półobrotu. Właśnie dlatego tytany w obrębie murów by
się przydały. Ci frajerzy nie potrafili nawet jednego ataku dobrze
przyjąć.
- An enemy has been slain! - rozległ
się kobiecy głos. Odwróciłam się zdziwiona. No tak, Maisha
dorwała telefon...
Odwróciłam się, tylko po to, by
stanąć twarzą w twarz z kolejnym przeciwnikiem. I z nim nie miałam
za dużo problemów.
- Double kill! - ten sam głos...
Odbiłam cios miecza i rękojeścią
swojego ostrza uderzyłam atakującego w kark.
- Triple kill! - ponownie telefon.
Mocno już zirytowana uderzyłam głową
kolejnego przeciwnika o barierkę.
- Quadra kill! - dlaczego ta kobieta
tak się ekscytowała? Przecież ona tylko podkłada głos...
Ostatniego z przeciwników po prostu
wyrzuciłam przez okno. Nikt nie zauważy jednej zbitej szyby więcej,
po wczorajszym ataku tytana...
- Penta kill!
- Nie możesz przestać? - zapytałam,
odwracając się i zamachując się swoim mieczem... chyba o kimś
zapomniałam. Tępą stroną ostrza uderzyłam Leviego w twarz. Ten
zatoczył się do tyłu, gdzie został przygnieciony butem mojej
fukutaicho.
- Ace!
- Sksułaś mi heksa killa... -
poinformowałam, patrząc na pobojowisko. - Sorka, Chibi. -
dorzuciłam, kierując to do Leviasza.
- Gomen, taicho... Co do wczoraj...
- Zapomnij. - machnęłam ręką. -
Jak cię nie było, urządziliśmy sobie rajd, wybijając wszystko w
promieniu kilku kilometrów. Osoba z największą ilością trupów
na koncie dostawała flaszkę.
- Ej! - oburzyła się.
- Co nie zmienia faktu, że mnie nie
zaprosiłaś, więc to ty sprzątasz po wczorajszej imprezie. Całe
koszary.
- Jasne. - mruknęła. Opuściłam
budynek. Za sobą usłyszałam cichy protest sędziego. Nie
słyszałam, co mówi, ale bardzo wyraźnie usłyszałam odpowiedź
Maishy. Albo raczej jej telefonu.
- Captain Teemo on duty!
Bez różnicy. Wiem już, w co nie
zagrają ci ludzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz