Tytuł: Dotrzymana obietnica.
Fandom: One Piece.
Status: zakończone.
Występują: Luffy...
Ostrzeżenia: angst.
Przydatna znajomość fandomu. (przynajmniej kilku pierwszych odcinków/ chapterów)
Gatunek: angst.
Opis: Luffy w końcu dotrzymuje swojej obietnicy, ale nie jest z tego powodu szczęśliwy.
~~~~
Niebo było ciemne, przysłonięte
grubymi chmurami. Słońce zdążyło zniknąć za horyzontem.
Powietrze przecinał rzęsisty deszcz, który nie ustawał od dobrej
godziny. Wszystko ucichło, jakby cały świat wstrzymał oddech,
widząc rozgrywającą się w tym zapomnianym przez wszystkich
miejscu scenę. Ptaki przestały śpiewać, wilki wyć a dalekie
odgłosy śpiewów zostały dziwnie przytłumione. Pozostał jedynie
szmer deszczu i szum fal uderzających o klif. Tylko jeden świszczący
i drżący oddech zakłócał tę pieśń wody.
- Shanks...
Chłopak w czerwonej kamizelce i
słomianym kapeluszu podniósł się. Z jego licznych ran kapała
krew, ubranie było podarte w wielu miejscach, ale kapelusz zdawał
się być w nienaruszonym stanie. Strumienie deszczu, spływające mu
po twarzy maskowały jego własne łzy. Spojrzał na leżące
nieopodal ciało swojego przeciwnika.
- Zrobiłem to...
Zachwiał się, a z jego gardła
wydobył się szloch. Zakrył swoją twarz dłońmi. Gdyby
przyjaciele go teraz zobaczyli, nie uwierzyliby, że patrzą na tą
samą osobę, z którą spędzili już tyle czasu.
- Udało mi się...
Chłopak zagryzł wargę, starając
się powstrzymać narastający z każdą sekundą krzyk rozpaczy.
Jego oczy wciąż wracały do pokonanego niedawno rywala. To był już
ostatni człowiek, który stał mu na drodze do spełnienia marzenia.
I dotrzymania obietnicy.
- Zostałem wielkim piratem...
Nie powinien się teraz cieszyć?
Przecież to zrobił. Teraz miał przed sobą prostą drogę do
zostania królem piratów. Nie było już nikogo, kto mógłby mu
przeszkodzić. Po tej walce nawet marynarka odpuści. Nikt nie
ośmieli się go wyzwać.
- Przewyższyłem cię...
Kolejny szloch rozległ się na tym
pustym urwisku. Chłopak na drżących nogach zbliżył się do
ciała, z którego zdążyło już ulecieć życie. Woda szybko
pozbawiła je resztek ciepła. Usta stały się sine. Oczy, zawsze
tak radosne i pełne energii, teraz patrzyły pusto w przestrzeń.
Puste. Martwe.
- Dotrzymałem obietnicy, więc...
Nogi ugięły się pod nim. Opadł na
kolana tuż przy głowie trupa. Zbliżył swoją twarz do jego
twarzy. Pozwolił swoim łzom kapać na policzki człowieka, z którym
jeszcze przed chwilą toczył tak zażartą walkę. Powoli sięgnął
drżącą ręką na głowę i ściągnął z niej kapelusz. Przykrył
nim twarz człowieka, którego zawsze kochał jak ojca, jego
najlepszego i najważniejszego przyjaciela. Patrzył, jak słomiane
nakrycie głowy zakrywa blizny na oku i czerwone włosy.
- Oddaję ci twój kapelusz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz