Fandom: One Piece.
Występują: Shanks, Mihawk + załoga Shanksa
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: Uhm... spoilery, może? Yaoi
Uwagi: brak
Opis: Pierwsze spotkanie Mihawka i Shanksa po tym, jak Czerwonowłosy stracił rękę.
~~~~
Donośne krzyki, śmiechy i śpiewy rozchodziły się po niewielkiej wysepce, niemal całkowicie zagłuszając szum fal, systematycznie rozbijających się o brzeg i pokrzykiwanie mew.
Mimo to, coś kazało dwóm nieszczęśnikom, których to kolej na wartę akurat przypadała, by podnieśli głowy i spojrzeli na ocean. Dostrzegając niewielką łódkę z masztem w kształcie krzyża, pojedynczym siedzeniem i świeczkami płonącymi niepokojącym, zielonkawym ogniem, wartownicy wymienili się ostrożnym spojrzeniem, po czym jeden z nich poderwał się i pobiegł w kierunku odgłosów zabawy, by poinformować o odkryciu swojego kapitana.
- Łódź Dracule Mihawka zmierza w naszą stronę – zameldował, gdy po krótkim przepychaniu się stanął naprzeciw swojego przełożonego.
Ciemne oczy spojrzały na niego z pewną iskierką rozbawienia. Pirat nie był pewny, czy spowodował ją alkohol, nowe wieści, a może był to całkiem normalny stan kapitana. Jakiekolwiek były tego powody, usta Czerwonowłosego rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Świetnie! Hej, Benny, słyszałeś? Przygotuj więcej sake! - wykrzyknął, kierując te słowa do swojego pierwszego oficera.
Czarnowłosy przewrócił oczami, ale podniósł się, by spełnić zachciankę swojego kapitana.
Wartownik wrócił na swoje poprzednie stanowisko, gdzie Jastrzębiooki już schodził na ląd.
- Gdzie Czerwonowłosy? - zapytał chłodnym głosem, mierząc dwójkę piratów przenikliwym spojrzeniem swych żółtych tęczówek.
- Już czeka – oznajmił zapytany, wskazując na ścieżkę, którą przyszedł.
Mihawk skinął głową i ruszył we wskazanym kierunku. Nie potrzebował tej informacji, świetnie wiedział, gdzie znaleźć Shanksa. Pytanie było bardziej formą grzecznościową. W końcu nie powinien ignorować załogi osoby, którą chciał spotkać. Prawdopodobnie.
Odgłosy zabawy szybko doprowadziły go do rozbawionej grupy ludzi. Ich kapitan, gdy tylko zobaczył gościa, pomachał radośnie ręką.
- Jastrzębiooki! - wykrzyknął, przyciągając uwagę przybyłego mężczyzny.
W wyciągniętej w górę dłoni trzymał otwartą butelkę z alkoholem, której zawartość chlupotała niebezpiecznie z każdym ruchem, grożąc oblaniem głowy właściciela. Jednak nie to przyciągnęło uwagę Mihawka, a czarna peleryna, okrywająca drugie ramię pirata, które pozostawało w bezruchu. Jakby Czerwonowłosy pozwalał swojej lewej ręce odpocząć… Albo jej nie miał.
„Czyżby plotki były prawdziwe?” Dracule poczuł zimny dreszcz na plecach, który nie miał nic wspólnego z temperaturą. Jedna nie dał po sobie niczego poznać i podszedł, by zająć wolne miejsce obok Shanksa, przyjmując jednocześnie podaną mu butelkę z płynem. Nie umknęło jego uwadze, że otaczający ich piraci nieco się odsunęli, dzięki czemu obydwaj mieli nieco prywatności.
- Co ci się stało w rękę? - zapytał bez zbędnych wstępów Mihawk.
- Nie potrafisz wczuć się w klimat, co, Jastrzębiooki? - zaśmiał się Shanks. - Napij się, to z pewnością ci pomoże!
Dracule zmierzył uważnym spojrzeniem trzymaną w dłoni butelkę. Westchnął, bez problemu rozpoznając rodzaj alkoholu wewnątrz.
- Wiesz, że nie gustuję w tym tanim sake – powiedział.
- Tak, wiem. Twoje delikatne kubki smakowe nie przetrwałyby spotkania z czymś tak mocnym – zakpił Shanks, upijając łyk.
- Nie przeginaj! - warknął czarnowłosy. Jednak po chwili i on pociągnął solidnie z butelki, krzywiąc się przy tym nieznacznie. - To co z ręką? Byłeś na East Blue, prawda?
Drugi z mężczyzn zaśmiał się.
- Nie odpuścisz. - Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. - Tak, to prawda. Byłem na East Blue.
- Jest tam ktoś na tyle silny, by pozbawić cię ręki?
- Żyje tam pewien chłopiec… - Dłoń Czerwonowłosego powędrowała, jakby pędzona jakimś odruchem, w stronę głowy. Gdzie brakowało charakterystycznego kapelusza. - Pewnego dnia zostanie nowym królem piratów. Uznałem, że jedno ramię to niewielka cena za uratowanie go.
Żółtooki pokręcił głową. Nie rozumiał drugiego pirata. Chociaż wciąż nie miał zamiaru podważać jego decyzji. Shanks miał do nich prawo.
- Przypłynąłeś tu, by zapytać o rękę? - zapytał nagle Shanks.
- I to niby ja nie owijam w bawełnę… - wymamrotał Mihawk. - Nie wierzyłem, że naprawdę straciłeś kończynę – przyznał.
- Hmmm… - Shanks spojrzał na niego z wyzywającym uśmiechem. - Czyżbyś chciał walczyć?
Mihawk znał tę minę aż za dobrze. Niemal od razu zrobiło mu się sucho w ustach. Aby to ukryć, pociągnął kolejny łyk.
- Nie będę z tobą walczył – oświadczył twardo.
- Dlaczego? Czyżbyś się bał, że pokona cię kaleka?
Na te słowa, oczy Jatrzębiookiego zwęziły się niebezpiecznie.
- Nie nazywaj siebie kaleką! - warknął. - Jesteś… Nawet bez ręki, jesteś… - Mężczyzna zaciął się, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa, które przeszłoby mu przez gardło.
Shanks zaśmiał się, widząc zmagania towarzysza.
- No już, już. Słodki jesteś, jak mnie tak bronisz, wiesz? Nawet przede mną. - Wyciągnął rękę, by poklepać Mihawka po policzku, jednak szybko przekształciło się to w coś bardziej przypominającego głaskanie.
- Ale idiotą jak najbardziej jesteś – burknął Dracule, ciesząc się, że w zapadającym zmroku nie widać było delikatnego rumieńca, powoli wkradającego się na jego twarz.
- Skoro nie jestem kaleką, to dlaczego nie chcesz ze mną walczyć? - zapytał po chwili Shanks.
Jastrzębiooki zawahał się. Co miał odpowiedzieć na takie pytanie?
- Nie chcę… - zaczął, ale urwał. - Bo gdyby… Gdybyś ty… Jeżeli ja… - Zmarszczył brwi w gniewnym wyrazie. Był piratem, którego większość ludzi się bała! Nie mógł się jąkać, jak jakiś żałosny słabeusz. - Nie chcę z tobą wygrać! - wyrzucił, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedział. I jak to musiało zostać odebrane.
Nie chciał, żeby ktoś pomyślał, iż lubił przegrywać z Czerwonowłosym. Nienawidził tego! Jednak delikatny uśmiech na twarzy towarzysza powiedział mu, że tamten zrozumiał. Nawet, jeśli szermierz sam nie do końca rozumiał.
Teraz, gdy Shanks nie miał ręki, czarnowłosy nie chciał walczyć. Bo gdyby wygrał, oznaczałoby to, że jego rywal był od niego słabszy. A przecież to pomagało mu do tej pory. Świadomość, że nawet, jeśli Dracule zostanie pokonany, to Czerwonowłosy wciąż mógł żyć. Bo był silniejszy. Jednak, gdyby stan sił się odwrócił, to Mihawk zacząłby bać się walk. Bałby się przegranej, ponieważ oznaczałaby ona, że istniał ktoś, kto mógłby pokonać i Shanksa. A strach przed porażką osłabia i sprawia, że ta jest jeszcze bardziej możliwa. W ten sposób, koło się zamykało. Jastrzębiooki pokręcił głową. Te sentymenty były żałosne, a i tak miały zdecydowanie zbyt duży wpływ na jego życie i decyzje.
- Naprawdę jesteś słodki – skomentował Shanks, uśmiechając się ciepło.
- A ty jesteś naprawdę irytujący…
- Skoro nie chcesz walczyć… Co powiesz na spędzenie czasu w bardziej… Specjalny sposób? Gdzieś na uboczu?
Mihawk zerknął na towarzysza, a po chwili i on się uśmiechnął. Tak, to brzmiało dobrze. Pokiwał głową.
- Świetnie! - Shanks dopił resztkę alkoholu i odrzucił butelkę na stos innych. Podniósł się gwałtownie. - To idziemy!
Dracule przechylił nieco własne naczynie, by ze zdziwieniem odkryć, że te też było puste. Nawet nie zauważył, kiedy wszystko wypił.
- Benny, przypilnuj wszystkiego, kiedy nas nie będzie – rozkazał jeszcze Shanks swojemu pierwszemu oficerowi.
- Jasne. - Beckmann pokiwał głową, świetnie wiedząc, że nie warto było się spierać. Jednak po chwili i on się uśmiechnął, zerkając na Jastrzębiookiego. - Tylko postaraj się być nieco ciszej niż ostatnio. Po imprezach z reguły trudno nas dobudzić, ale poprzednio świetnie ci poszło…
Mihawk obrócił się na pięcie i, ignorując śmiechy za plecami, zaczął ciągnąć Shanksa w bardziej odosobnione miejsce. Najlepiej tam, skąd jego ewentualne krzyki nie będą słyszane. Tym razem ciemność naprawdę była po jego stronie, bo mógł przysiąc, że jego twarz barwą przypominała bardziej dojrzałego pomidora niż skórę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz