sobota, 16 września 2017

"Czarne imię, martwa więź" (Lipiec: soulmates!AU) [OP]

Tytuł: Czarne imię, martwa więź
Fandom: One Piece.
Występują: Słomki, gdzieś tam w tle postacie z ich przeszłości. I kilka OC wspomnianych
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: Wspomniana śmierć postaci (nic niezgodnego z kanonem), chore relacje, trwałe urazy (nic poważnego), trochę angstowate... Ale tylko trochę... Jak na mnie.

Uwagi: Kolejny tekst na 2017 OP challenge. Temat na lipiec: soulmates!AU (bratnie dusze AU). Angst głównie we wspomnieniach, tak to raczej hurt/comfort, albo fluff... Takie to to słodko-gorzkie coś. Zdecydowanie NIE typowe soulmates!AU.
Opis: Świat, w którym każdy ma swoją bratnią duszę z pewnością jest niesamowity. Nikt nie musi się martwić, że nikogo nie znajdzie, że do końca życia będzie samotny. Nie ma tu miejsca na złamane serca i bezuczuciowe relacje… A przynajmniej tak twierdzą ci, którzy wręcz maniakalnie wierzą w nieomylność i ideał tego systemu.

Prawda jednak, jak to zwykle bywa, okazuje się wcale nie być aż tak różowa. Bo przecież, zwykły tatuaż w formie czyjegoś imienia na ramieniu, nie rozwiąże wszystkich problemów. Wbrew pozorom, może tylko stworzyć kolejne. Setki, jeżeli nie tysiące osób, rozczarowane obiecaną im miłością, żyje na świecie, starając się w jakiś sposób odnaleźć szczęście.
I odnajdują je. Nie w jakiejś płonnej obietnicy, nie w czarnym napisie na własnej skórze, ale dzięki własnym wyborom, swoim przeżyciom i ludziom, którzy, tak jak oni, nigdy nie poddali się „przeznaczeniu”.

(Bratnie dusze AU - chodzi o to, że każdy niby ma przeznaczoną sobie osobę, z którą powinien się związać i wychodzi z tego super-duper idealna miłość na wieki wieków... Różnie się to objawia, w moim fiku chodzi o imię drugiej połówki na przedramieniu, czasami są inne symptomy. Czytanie w myślach/emocjach, nić przeznaczenia, zegary, odliczające czas do spotkania, widzenie bez kolorów do czasu spojrzenia na bratnią duszę/widzenie tylko w kolorze oczu bratniej duszy itd... Zazwyczaj takie historie kończą się happy endem "i żyli długo i szczęśliwie". To tak na wypadek, gdyby ktoś nie kojarzył, o co chodzi, bo się niedawno skapnęłam, że na polskiej stronie internetu to nie jest zbyt popularne... Ale polecam przejrzeć, można znaleźć całkiem ciekawe prace. Nawet, jeżeli czasami [często] to AU jest wykorzystane tylko po to, by bez wyrzutów sumienia ignorować rozwijanie relacji... Omegaverse tez jest spoko)

~~~~

Podobno, kiedy dusza przychodzi na świat, dzieli się na dwie części. Trafiają one do różnych osób. Kiedy dwie części się spotkają, dusza ponownie może stać się całością.
W wieku czternastu lat, na przedramieniu każdej osoby, pojawia się imię jej bratniej duszy. Dzięki temu, przeznaczone sobie osoby mogą rozpoznać swoją drugą połówkę, jak i dać się rozpoznać. Nie jest łatwe, odnaleźć fragment duszy, który może znajdować się w dowolnym miejscu na świecie. Jednak siła więzi z pewnością zdoła połączyć wybranków.

~*~

Luffy pokręcił głową i ze śmiechem wyrzucił kartkę przez burtę. Nie rozumiał, co ludzie widzieli w tych bzdurach. Przeznaczenie? Nic takiego nie istniało. Każdy sam miał prawo decydować o własnym losie. Tak samo, jak o osobie, z którą spędzi resztę swojego życia. Albo i fragment, przecież nie każdy musiał „żyć długo i szczęśliwie”.
Młody pirat nie bał się śmierci. Wiedział, że ta może nadejść w każdej chwili. Tak samo, jak wspaniałe wydarzenie. Dlatego z niecierpliwością wyglądał kolejnych przygód. Bo była to szansa na zmiany. Zarówno te złe, jak i dobre. I tylko od niego zależało, co z tego wszystkiego wyniknie. Nikt i nic nie mogło wybierać za niego. Dlatego też nie pozwoliłby, żeby jakiś magiczny tatuaż zdecydował za niego, kogo miałby wybrać na swoją drugą połówkę.
Chociaż, w jego przypadku, nawet, gdyby chciał, niewiele zdołałby zrobić w tym kierunku.
Czarnowłosy z krzywym uśmiechem zerknął na swoje lewe przedramię. W miejscu, w którym podobno każdy powinien mieć wytatuowane imię swojej drugiej połówki, on miał rozległą, czerwoną bliznę. Pamiątka po tym, jak razem z braćmi utknęli w płonącym budynku. Jasne, zdołali uciec. Jednak na jego skórze pamiątka pozostała już na zawsze. Skutecznie uniemożliwiając zobaczenie wypisanego imienia, o ile takowe kiedykolwiek się pojawiło. A tego chłopak nie mógł być pewny, bo… Bo i tak tego nie widział.
Nie przejmował się tym. Robił to, co zawsze: płynął przed siebie, w poszukiwaniu kolejnych przygód i towarzyszy, którzy będą w stanie pomóc mu zrealizować jego marzenie. Przyjaciół, których wybierze sobie sam. Żadne przeznaczenie nie miało prawa się wtrącać.
Przecież każdy jest panem własnego losu.

~*~


Zoro z niedowierzaniem wpatrywał się w tatuaż, który właśnie pojawił się na jego przedramieniu. Imię, które podobno miało wskazywać jego bratnią duszą. Osobę, z którą powinien spędzić resztę życia. Jedynego człowieka, z którym powinien się kiedykolwiek związać…
Chłopak zaśmiał się, jednak nie był to wesoły dźwięk. Przepełniony był goryczą, niedowierzaniem, rozczarowaniem… Śmiech osoby, która nie wiedziała, co zrobić z kłębiącymi się, negatywnymi emocjami, więc nieco szaleńczy rechot był ich pierwszą formą obrony.
Roronoa wyszedł z dojo, by odwiedzić grób Kuiny. Chciał, by właśnie ona mogła być świadkiem jego oficjalnej „dojrzałości”. Pragnął podzielić się z nią tym niesamowitym momentem. Jednak nagle odkrył, że chciałby znaleźć się w każdym innym miejscu, byle nie przy tym grobie. Chociaż, może nawet lepiej wyszło, że nikt go nie mógł w tamtej chwili zobaczyć? Od dnia śmierci przyjaciółki, jeszcze nigdy nie czuł się aż tak zagubiony, tak zrezygnowany, tak… przerażony.
To chyba było odpowiednie słowo. Bał się. Obawiał się tego, co przyniesie następny dzień, następny miesiąc, następne lata… Czy to miało wyglądać właśnie tak?
- To jest jakiś chory żart… - wyszeptał, opadając na trawę, tuż obok marmurowej płyty i trzymając przed twarzą uniesioną rękę. Mógł się pomylić, prawda? Mógł… Źle przeczytać… Albo za długo przebywał na słońcu i doznał jakiegoś obrażenia głowy.
Jednak świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że się nie pomylił. Tatuaż pozostawał niezmienny od co najmniej piętnastu minut, które chłopak spędził, usiłując znaleźć haczyk. Jakiś dowód na to, że to nie działo się naprawdę.
- Musisz mieć teraz niezły ubaw, co? - zapytał, zerkając na grób. Wręcz widział czarnowłosą dziewczynę, leżącą gdzieś w zaświatach i zwijającą się ze śmiechu na jego los. - Tylko ja mogę mieć takiego pecha…
Westchnął cicho, wiedząc, że dalsze rozmyślanie i tak nie miałyby sensu. Niczego nie zmieni. Ponownie przeniósł wzrok z nagrobka na rękę i z powrotem. Czarne litery wyglądały niemal tak samo. Nawet czcionka była identyczna. Obydwa napisy, równie niezmiennie i bezlitosne, wyglądały dokładnie tak samo.
Kuina.
Zoro w końcu podjął decyzję i podniósł się. Jego wzrok ponownie stwardniał, a na twarz wpłynęła ta pewna siebie mina. Zsunął bandanę z ramienia i zamocował ją tak, aby całkowicie zakrywała tatuaż.
Zdecydował, że w dojo nie zdradzi imienia swojej „bratniej duszy”. Mógł powiedzieć, że zacznie szukać dopiero wtedy, kiedy już dostanie tytuł najlepszego. Wszyscy powinni to łyknąć, znając charakter młodego szermierza. A później…
Na jego usta wpłynął krzywy uśmiech. Kto powiedział, że przyszły, najlepszy szermierz na świecie, musiał podporządkować się czemuś tak żałosnemu, jak „los”? Będzie szczęśliwy i udowodni wszystkim, że nie obchodziły go jakieś żałosne „bratnie dusze”. Był silniejszy od tego. Wiedział, że zdoła osiągnąć swój cel. Bo przecież…
Czasami należało walczyć. Nawet, jeżeli to przeznaczenie było przeciwnikiem.

~*~

Luffy uśmiechał się szeroko, wskazując w losowo wybranym kierunku, tym samym decydując o ich dalszej trasie. Zoro nie miał nic przeciwko. Sam nie miał pojęcia, gdzie powinni płynąć.
Jednak ręka kapitana, wyciągnięta daleko przed siebie, przykuła wzrok szermierza. W końcu trudno było nie zauważyć rozległego śladu po oprzeniu, zajmującego niemal całe przedramię, razem ze sporą częścią ramienia. Miejsce, w którym większość dorosłych miało napis, niemal pieczętujący ich los, u niego było do tego stopnia zniszczone, że nie dało się stwierdzić nawet, czy jakikolwiek tatuaż tam kiedykolwiek był. Chłopak nie wiedział o swojej drugiej połówce. I nie przejmował się tym.
- Co sądzisz o przeznaczeniu? - zapytał Roronoa, sam zaskoczony, że powiedział to na głos.
Monkey zerknął na niego zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się szeroko.
- Przeznaczenie jest głupie! Sam zdecyduję o swoim losie!
Zielonowłosy zaśmiał się, słysząc deklarację młodszego towarzysza. Tak, miał rację. To było głupie. I istniał sposób, by Zoro mógł w dość jawny sposób zakpić ze wszystkich tych, którzy uważali inaczej.
Przewiązał bandanę ponownie na biceps, delikatnie przejeżdżając opuszkami palców po imieniu swojej martwej przyjaciółki.
- Myślisz, że znajdziemy po drodze jakiegoś tatuażystę? - zapytał.
Luffy nie miał pojęcia, co też jego pierwszy załogant miał na myśli, ale zaśmiał się radośnie, kiwając głową. Był pewien, że mogli kogoś takiego znaleźć.

~*~

Nami pamiętała słowa wielu mieszkańców wioski. Że jeżeli kiedykolwiek znajdzie swoją bratnią duszę, nie powinna się wahać. Przecież była to osoba stworzona specjalnie dla niej. Ktoś, kto nigdy nie opuści jej boku i będzie dla niej walczyć. Ktoś, kto ją uratuję.
Zawsze słuchała tych wszystkich opowieści z ogromnym podekscytowaniem. Nie mogła się doczekać, aż w wieku czternastu lat pozna imię tej osoby. Chciała spotkać go jak najszybciej, często nawet zastanawiała się, czy jakiś chłopak z wyspy nie był jej wybrankiem, jednak zazwyczaj odrzucała tę możliwość. Wyobrażała sobie swoją bratnią duszę jako kogoś silnego, odpowiedzialnego, kto byłby gotów pomóc jej w każdej sytuacji.
Nawet po tym, jak Arlong przejął jej wioskę, nie porzuciła całkowicie nadziei. Może i przestała jak głupie dziecko rozpowiadać na prawo i lewo, że jej przyszły partner będzie wspaniały, ale gdzieś w głębi duszy wierzyła, że ten w końcu się pojawi i ją uratuje. Wciąż planowała robić wszystko, co w jej mocy, by uwolnić się sama, w końcu nie wiedziała, kiedy zdoła odnaleźć swoją bratnią duszę, jednak miała nadzieję…
Dlatego, kiedy tylko usłyszała, że kapitan marynarki na wyspie, na której akurat się znajdowała, nazywał się Toru, dokładnie tak samo, jak wskazywał tatuaż na jej ramieniu, postanowiła się do niego zgłosić. Przecież Arlong był piratem, czyli wrogiem marynarki.
- Dzień dobry – przywitała się nieśmiało, podchodząc do znacznie większego od niej mężczyzny. Wydawał się starszy o co najmniej kilka lat, jednak też nie był jakoś bardzo stary… Ta różnica nie powinna być znacząca, po upływie kilku lat, kiedy Nami nie miałaby zaledwie piętnastu lat.
- Dzień dobry – odpowiedział tamten, spoglądając na nią z pewnym zaciekawieniem. - W czym mogę pomóc?
Rudowłosa zawahała się jedynie na moment.
- Nazywam się Nami i…
Mężczyzna zamrugał z zaskoczeniem, po czym spojrzał na swoje przedramię. Po chwili uśmiechnął się szeroko i zerknął na dokładnie to samo miejsce u dziewczyny.
- To może zaproszę cię na obiad, żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać? - zaproponował, wciąż wyglądając na zaskoczonego, jednak w pozytywnym sensie. Dziewczyna zgodziła się szybko.
Kolejne dni minęły jej bardzo miło. Toru wydawał się naprawdę miłym facetem. Miał pod sobą co prawda niewielki oddział marynarki, jednak na spokojnej wyspie to wystarczało. Dzięki temu, miał wystarczająco dużo wolnego czasu, by spędzać go ze swoją bratnią duszą. Traktował ją dobrze, troszczył się o nią… Pewnie właśnie dlatego, Nami zdecydowała, że może powiedzieć mu o swoim problemie – Arlongu.
Spotkali się w pokoju Toru, w bazie marynarki. Rudowłosa wzięła głęboki oddech, by się uspokoić, po czym zaczęła opowiadać.
Gdy skończyła, marynarz patrzył na nią przez chwilę w ciszy.
- Żartujesz, prawda? - zapytał w końcu cicho.
- Niestety nie. - Dziewczyna pokręciła głową. - Właśnie dlatego miałam nadzieję, że mi pomożesz! Możesz wysłać tam marynarkę! On jest piratem, powinniście z nim walczyć!
- To jest rybolud! Ludzie nie mają z nim szans, czego w tym nie rozumiesz?! To nie jest przeciwnik, którego można tak po prostu pokonać! - Mężczyzna poderwał się i zaczął chodzić po pokoju w tą i z powrotem, jego mina przechodziła z wściekłej, przez zagubioną, do przerażonej. Jakby sam nie wiedział, co powinien odczuwać.
Nami zgarbiła się nieco, kiedy jej rzekomy partner zaczął na nią krzyczeć. Nie tego się spodziewała. Jasne, wiedziała, że może nie przystać tak po prostu na wysłanie swoich ludzi do walki, ale miała nadzieję, że zaproponuje jakieś rozwiązanie! A przynajmniej spróbuje pocieszyć i wspólnie spróbują coś wymyślić. A na pewno nie, że będzie na nią… Wściekły?
- To może chociaż… Spróbujesz pomóc mi zdobyć te sto milionów…? Mam już trochę uzbieranych, więc razem może…
Toru zatrzymał się gwałtownie i obrócił w jej stronę.
- Zwariowałaś. - To zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
Nami również podniosła się na nogi i podeszła do niego.
- Dlaczego? Czy to naprawdę tak dziwne, że proszę cię o pomoc? Do kogo innego mam się zgłosić? Myślałam, że skoro jesteś moją bratnią duszą, to…
- To co?! Narażę własne życie, żeby tylko ci pomóc?! Że narażę się osobie, z którą nie mam najmniejszych szans?! Arlong nawet nie wie o moim istnieniu i niech tak lepiej pozostanie. A ty lepiej do niego wracaj, nie chcę, żeby zaczął cię szukać…
Rudowłosa spoglądała na niego z niedowierzaniem. To… Naprawdę miało tak wyglądać?
- Jak tak możesz…? Jesteś… - Zamiast dokończyć myśl, wyciągnęła przed siebie przedramię i pokazała je mężczyźnie. Ten nie zareagował, więc sięgnęła , by chwycić go za rękę. - Pomóż mi…
- Nie mam zamiaru podpadać Arlongowi.
- Jesteś tchórzem… - wyszeptała, jednak chwilę później podniosła głos. - Jesteś cholernym tchórzem! Nie chcesz nawet spróbować mi pomóc! Jak możesz być moją bratnią duszą?! Jesteś tylko nic niewartym marynarzem! Nie wymagam od ciebie wiele, wystarczy, że pomożesz mi uzbierać pieniądze! Nigdy nie dowie się, że mi pomogłeś, a ja będę wolna! Tylko…
Toru uderzył ją otwartą dłonią w policzek z taką siłą, że dziewczyna przewróciła się na podłogę. Z niedowierzaniem chwyciła się za bolącą twarz, podnosząc wzrok na mężczyznę, którego jeszcze niedawno uważała za kogoś naprawdę porządnego.
- Nie rozumiesz, że on nie chce cię puścić? Zabiłby mnie, gdybyś dzięki mnie odzyskała wolność. Należysz do załogi pirackiej, więc w imieniu prawa, mam obowiązek cię aresztować. Jednak, ze względu na to, że jesteś moją bratnią duszą, dam ci szansę. Do jutra masz się stąd wynieść. Nie chcę cię już więcej widzieć.
Gdy wypowiedział te słowa, odwrócił się i wyszedł, zostawiając zszokowaną Nami samą w pomieszczeniu.
Łzy bólu, poczucia straty i bezsilności zaczęły spływać jej po twarzy. I to niby miał być mężczyzna jej przeznaczony? Jej bratnia dusza? Osoba, z którą miała nadzieję spędzić resztę życia?
Po kilkunastu minutach uspokoiła się na tyle, żeby znowu móc myśleć. Zmarszczyła brwi i podniosła się. Pewnym krokiem ruszyła w stronę sejfu marynarki. Po drodze żaden żołnierz jej nie zatrzymywał. Oczywiście, kapitan nie zdążył jeszcze nikogo poinformować, żeby jej nigdzie nie wpuszczać. Idiota.
Kilka godzin później, Nami siedziała na łódce, której całą przestrzeń magazynową wypełniało złoto, ukradzione z bazy marynarki. Jej oczy twardo utkwione były przed siebie, nawet pomimo policzków, poznaczonych śladami łez. Na jej przedramieniu, tuż obok imienia, nożem wycięła sobie haczyk. Kolejny idiota okradziony.
Musiała uzbierać już tylko siedemdziesiąt milionów.

~*~

- O co chodzi z twoim tatuażem? - zapytała w pewnym momencie Nami, już od dłuższego czasu usiłując przeczytać, co też Zoro miał na swoim przedramieniu. Była niemal pewna, że przed imieniem znajdowało się coś jeszcze, co nie wyglądało jak dalsza część imienia, ale nie miała pewności…
Roronoa podniósł na nią zaskoczony wzrok, ale wyciągnął przed siebie rękę, pozwalając jej przeczytać napis.
- „Ś. P. Kuina”… Co to znaczy? - Zmarszczyła brwi. To zdecydowanie nie wyglądało jak imię, ale…
- Dokładnie to, na co wygląda. - Szermierz wzruszył ramionami, ponownie umieszczając rękę za głową. - „Ś. P.” to skrót od „świętej pamięci”, czy jakoś tak… Trochę głupio to wyglądało bez tego, biorąc pod uwagę, że Kuina jest martwa od prawie siedmiu lat.
- Och… - Rudowłosa spuściła nieco wzrok, nie wiedząc, co może powiedzieć. Jednak po chwili poderwała gwałtownie głowę. - Siedmiu? Ale ty masz…
- Dziewiętnaście.
- Czyli… Nawet nie wiedziałeś, że ona…
Zoro pokiwał głową. Luffy roześmiał się, słysząc to.
- Beznadziejne, nie? Właśnie dlatego to wszystko nie ma sensu – rzucił, wskazując na swoje przedramię, na którym, poza poparzeniem, nie było niczego.
-Trochę lipa – zgodził się szermierz. - A co z tobą? - zapytał jeszcze, wskazując na czerwony haczyk, tuż obok imienia na przedramieniu dziewczyny.
- To? Och, tchórz, idiota i dupek. Odznaczony na mojej liście osób, które okradłam – powiedziała, wzruszając ramionami.
Jeszcze nie tak dawno, wciąż bolało ją wspomnienie tego człowieka, właśnie dlatego zdziwiło ją, gdy roześmiała się po wypowiedzeniu tych słów. Zupełnie, jakby cały ciężar został zdjęty z jej barków. Może faktycznie nie powinna się przejmować? Luffy nigdy nie wiedział, kto miał zostać mu przeznaczony. Bratnia dusza Zoro zmarła, zanim chłopak wiedział, że powinni być razem przez resztę życia. Skoro tak, to i ona nie musiała się przejmować jakimś frajerem.
Bo komu potrzebne jest przeznaczenie, skoro można wybrać własne? Takie, gdzie relacje wynikają z uczuć a nie z durnego napisu na skórze.

~*~

Usopp westchnął z pewnym zawodem, wpatrując się w powoli pojawiające się na jego skórze litery. Nie znał dziewczyny o tym imieniu. Nie to, żeby się spodziewał czegoś innego, w końcu świat był ogromny, ale…
Jego wzrok niemal odruchowo powędrował do rezydencji, stojącej w pewnym oddaleniu od drzewa, na którym akurat siedział. Kaya wyjrzała przez okno i rozejrzała się, jakby czegoś szukała. Czegoś, albo kogoś. Z reguły właśnie o tej porze chłopak przychodził, by opowiadać jej różne historie. Lubił te chwile. Kiedy mógł zobaczyć uśmiech na tej pięknej twarzy, kiedy mógł usłyszeć jej perlisty śmiech, kiedy wieczne zmęczenie i smutek w jej oczach zostawały zastąpione przez ekscytację i radość.
Dziewczyna była wspaniała. Idealna w każdym calu. I Usopp z każdym kolejnym dniem kochał ją coraz bardziej. A jednak, imię na jego przedramieniu nie głosiło „Kaya”. Zamiast tego, wskazywało na jakąś dziewczynę, której czarnowłosy mógł nigdy nie spotkać. Nie rozumiał tego. Dlaczego tak utrudniać wszystkim życie? Dlaczego miałby przeszukać pół świata, skoro idealna dziewczyna była tuż obok niego?
Pamiętał, chociaż jak przez mgłę, że imię na przedramieniu jego matki nie brzmiało „Yasopp”. A jednak, kobieta nigdy nie żałowała podjętej decyzji. Do swoich ostatnich chwil kochała tego mężczyznę.
Usopp skinął głową, podnosząc się z miejsca i kierując w stronę posiadłości. Miał kolejne kłamstwo do opowiedzenia! Przy okazji, naciągnął opaskę na ręce, by przykryła tatuaż. Nie chciał go widzieć. Nie chciał zapamiętać imienia osoby, której nie znał. Wolał skupić się na tej, którą wielbił całym sercem.

~*~

- Tak się zastanawiałam… - zaczęła Nami, zerkając na Usoppa, kiedy kolejna wyspa zniknęła im już z oczu. - Dlaczego zawsze masz zasłonięty tatuaż? Co jest na nim napisane?
Chłopak spojrzał na nią, po czym wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
Nawigatorka zamrugała kilka razy ze zdziwieniem.
- Jak to: nie wiesz?
- Przeczytałem to imię tylko raz, trzy lata temu. Zwyczajnie nie pamiętam.
Rudowłosa przyjrzała się przyjacielowi uważnie. Nie uważała, żeby zrobił coś złego, przecież nikt w tej załodze nie traktował tatuażu jako czegoś wartościowego, jednak wciąż ciekawiła ją jedna rzecz…
- Dlaczego? - zapytała. W jej głosie nie było niedowierzania czy nagany, a zwykła ciekawość, dlatego też czarnowłosy uśmiechnął się i bez wahania udzielił odpowiedzi.
- Bo to nie było imię Kayi. A kocham właśnie ją.
Nami zaśmiała się, słysząc to. Był to szczery dźwięk, przyjazny i w żaden sposób nie oceniający.
- To ma sens – przyznała. - W takim razie, życzę wam powodzenia, jak już zostaniesz dzielnym wojownikiem mórz – dodała, trącając przyjaciela łokciem w ramię.
- Tak się stanie! Zobaczysz, przywita mnie z otwartymi ramionami! Będziemy królami na morzach!
- Usopp, nie kłam! - wykrzyknął nagle Luffy, niespodziewanie wtrącając się do rozmowy. - To ja będę królem piratów!
Już po chwili cały pokład wypełniało przyjacielskie dyskusje i kpiny z siebie nawzajem. I Usopp nabrał pewności, że podjął dobrą decyzję. Nic, nawet przeznaczenie, nie mogło zmienić jego uczuć.
A przyjaciele tylko umocnili go w tej decyzji, bo wiedział, że bez względu na wszystko, zawsze będą go wspierać.

~*~

Sanji był nauczony, żeby traktować kobiety z szacunkiem. Dlatego, kiedy po raz pierwszy zobaczył imię swojej bratniej duszy, postanowił, że będzie traktował ją jak królową. W końcu, mieli spędzić razem resztę życia, prawda? Musiały minąć prawie dwa lata, zanim po raz pierwszy usłyszał to imię wypowiadane przez kogoś innego, niż on sam.
Spacerował właśnie po mieście, do którego dopłynęli, by uzupełnić zapasy dla Baratie. Pozostała dwójka kucharzy poszła, żeby zarezerwować nocleg, ponieważ zakupy planowali na ranek kolejnego dnia tak, aby móc wrócić do restauracji wieczorem. Mimo wszystko, statek znajdował się spory kawałek od wyspy.
Sanji postanowił wykorzystać chwilę odpoczynku, by pospacerować uliczkami miasta i się zrelaksować. Nawet mu się to udawało, do chwili, kiedy zobaczył kawałek przed sobą dwie biegnące kobiety. Wyglądały na przerażona.
- Czekaj! Marnie tam została! - wykrzyknęła jedna z nich do drugiej, obracając głowę do tyłu.
Kucharz poczuł, jak jego serce przyśpiesza. Marnie. Tak właśnie miała nazywać się jego bratnia dusza.
- Nie pomożemy jej, wracając tam! Musimy znaleźć kogoś, kto nam pomoże i… - Druga z nich również spojrzała do tyłu, przez co nie widziała Sanjiego, który szedł w jej stronę. Wpadła na mężczyznę, który wręcz odruchowo ją złapał, chroniąc tym samym przed bolesnym upadkiem na ziemię.
- Uważaj, moja pani – powiedział miękkim głosem, starając się ukryć swoje zdenerwowanie. Jego przyszła partnerka była zagrożona?! - Co się stało, że wystraszyło tak piękne damy?
Kobieta, biegnąca jako druga, zatrzymała się gwałtownie, przyglądając się blondynowi z obawą. Natomiast ta, która na niego wpadła, nie miała żadnych oporów przed odpowiedzeniem.
- Zaatakowali nas! Pięciu bandytów… Złapali naszą przyjaciółkę! Proszę, pomóż jej… - Spojrzała na kucharza błagalnie.
- Diane! - wykrzyknęła druga z nich ostrzegawczo. - Skąd wiesz, że on nie jest jednym z nich?!
- Mogę cię zapewnić, że nie posunąłbym się do czegoś tak okropnego, jak skrzywdzenie damy – powiedział spokojnie blondyn, pomagając Diane, jak prawdopodobnie nazywała się kobieta, stanąć o własnych siłach.
- Nawet jeśli, sam na pewno nie poradzisz sobie! Mają przewagę liczebną i są uzbrojeni!
- Spokojnie, moja piękna. Nie pozwolę, by jacyś brutale skrzywdzili waszą przyjaciółkę. Możesz mi powiedzieć, gdzie są? Z całą pewnością ją uratuję i bezpiecznie do was odprowadzę. Wam radzę w tym czasie udać się do domu.
Kobiety wymieniły się spojrzeniami, lecz w końcu skinęły głowami. Nie miały zbyt dużo czasu do stracenia…
- Ostatnio byli dwie przecznice dalej, w tamtą stronę – Diane wskazała palcem odpowiedni kierunek. - Powiedz jej proszę, że będziemy czekać w hotelu. Przypilnuj, żeby nic jej się nie stało.
- Oczywiście – zapewnił jeszcze, po czym ukłonił im się lekko i odbiegł we wskazanym kierunku, nie odwracając się ani razu.
Nie mógł pozwolić, by jacyś przypadkowi bandyci skrzywdzili Marnie!
Zdążył idealnie. Piękna, czerwonowłosa kobieta stała w kącie, otoczona przez grupkę mężczyzn. Wydawała się przerażona, jednak nie wyglądała, jakby była ranna.
- Odsuńcie się od niej! - Ten okrzyk był jedynym ostrzeżeniem, zanim obcas chłopaka wylądował na głowie najbliższego z nich.
Niedługo później, wszyscy przeciwnicy leżeli na ziemi bez przytomności, a Sanji stał tuż przed kobietą, delikatnie chwytając ją za dłoń i składając delikatny pocałunek na jej zewnętrznej części.
- Przepraszam, pani, że musiałaś to oglądać. Mam nadzieję, że ci brutale nic ci nie zrobili.
- Nie, dzięki tobie, nie zdążyli. Dziękuję ci…
- Sanji. - Chłopak spojrzał na nią uważnie, wypatrując jakiegokolwiek śladu, że rozpoznała jego imię. Ta jednak nie dała nic po sobie poznać.
- Dziękuję ci, Sanji. Nazywam się Marnie. Jak… To znaczy, dlaczego tutaj jesteś? Mam na myśli, nie mam nic przeciwko, jestem wdzięczna i tak dalej, ale… - zaczęła się kręcić, usiłując logicznie sformułować myśl.
Kucharz uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, chociaż poczuł dziwne ukłucie niepokoju. „To przez szok,” powtarzał sobie. „Później cię rozpozna.”
- Spotkałem twoje przyjaciółki, które poprosiły mnie o pomoc. Powiedziały, że będą czekać na ciebie w hotelu. Bardzo chętnie cię tam odprowadzę, żeby nikt więcej cię nie zaatakował – zaproponował.
- Dziękuję – Marnie uśmiechnęła się nieśmiało.
Wspólnie ruszyli labiryntem niewielkich uliczek, kierując się do wspomnianego miejsca.
- To… Co tutaj robią tak piękne panie? - zapytał Sanji, starając się jakoś zacząć temat. Nie bardzo wiedział, w jaki sposób powinien skierować rozmowę na takie tory, na jakie chciał. Czy powinien po prostu wykrzyknąć „jestem twoją bratnią duszą”?
Czerwonowłosa ułatwiła mu zadanie.
- Postanowiłyśmy zacząć pływać po świecie, by odnaleźć nasze bratnie dusze – przyznała nieśmiało.
- Bratnie dusze? - Blondyn uśmiechnął się pod nosem.
- Tak. No wiesz, jedyna osoba, z którą mogłabym spędzić resztę swojego życia, musi być tą, której imię mam wypisane na ręce – powiedziała, wyciągając przed siebie prawą dłoń i delikatnie muskając palcami miejsce, w którym powinien znajdować się tatuaż. Jednak, przez długie rękawy jej bluzy, nie był on widoczny.
- Rozumiem cię – przytaknął Sanji. - Jak go sobie wyobrażasz?
- Hmmm… - Marnie się zamyśliła. - Pewnie jest silny i bardzo miły. Na pewno będzie się o mnie troszczył i moglibyśmy rozmawiać o wszystkim. O, właśnie! Może go kiedyś spotkałeś?
Kucharz uśmiechnął się do niej ciepło. To był dokładnie ten moment…
- A jak on się nazywa?
Spodziewał się, że na twarzy dziewczyny pojawi się jakiś przebłysk zrozumienia. Że może w końcu go skojarzy. Jednak ta tylko podwinęła ręka, wyciągając go w stronę towarzysza i przystając, by ten mógł mu się przyjrzeć.
Sanji też się zatrzymał. Jedna z zupełnie innego powodu.
- Korin… - przeczytał cicho, wpatrując się w czarne litery, jakby te właśnie popełniły największą pomyłkę. I chyba tak było, biorąc pod uwagę, że to zdecydowanie nie było jego imię. A Marnie na pewno była na jego tatuażu.
- I co, znasz go? - zapytała z ekscytacją dziewczyna.
- Niestety, nie kojarzę… - wymruczał Sanji.
- Och… - Czerwonowłosa zasmuciła się, jednak wznowiła marsz w stronę hotelu. - No nic, kiedyś na pewno go znajdę!
- A… - Kucharz zawahał się, jednak zdecydował się kontynuować. - Co sądzisz o związaniu się z kimś, kto nie byłby tym… Korinem?
- Żartujesz, prawda? - zapytała dziewczyna rozbawiona. - To nie wchodzi w grę. Przecież nie bez powodu istnieją na świecie bratnie dusze, prawda?
- Masz rację. Tak tylko zapytałem… - Nagle ucieszył się, że poszukiwany budynek znalazł się w zasięgu wzroku.
- Czy coś się… - zaczęła Marnie, jednak Sanji zatrzymał się i uśmiechnął w jej stronę.
- No, to jesteśmy! Będę cię obserwował, dopóki nie wejdziesz, żebym miał pewność, że nic ci się nie stanie. Dbaj o siebie i powodzenia w poszukiwaniu!
Czerwonowłosa wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak najwyraźniej zrozumiała, że ten chciał już ją opuścić. Dlatego ukłoniła mu się delikatnie.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc, Sanji! - wykrzyknęła, po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła.
Kucharz obserwował ją, dopóki nie przekroczyła progu hotelu, a następnie odwrócił się i odszedł w poszukiwaniu pozostałej dwójki, odpalając po drodze papierosa.
Delikatnie podwinął rękaw koszuli, zerkając na czarne imię, starannie wykaligrafowane na jego skórze. Litery nie zmieniły się odkąd pojawiły się tam po raz pierwszy. Wciąż układały się w słowo „Marnie”…
Zaciągnął się powoli dymem, obserwując, jak końcówka papierosa rozżarza się na moment intensywnie czerwoną barwą. Chłopak poczuł dziwną ochotę, żeby sprawdzić, co musiałby zrobić, żeby pozbyć się tego przeklętego napisu. Przystanął w jednej z ciemniejszych alejek, wlepiając wzrok w rękę. Wiedział, że to był beznadziejny pomysł. Zdecydowanie nie powinien tego robić. To było głupie…
Ciszę nocy rozdarł krótki okrzyk bólu. Sanji, przez załzawione oczy, z niedowierzaniem spoglądał na czarną plamę, wypaloną na środku swojego tatuażu. Naprawdę to zrobił? Dlaczego? Przecież ta brednia nie zasługiwała na to, by przez nią ranił własne, cenne ręce.
Z cichym, zirytowanym sapnięciem, ponownie puścił rękaw i ruszył przed siebie szybkim krokiem. Powinien opatrzyć to przedramię, zanim dostanie się jakieś zakażenie. Miał nadzieję, że zdoła ukryć to przed Zeffem, przynajmniej dopóki się nie zagoi.
Wyglądało na to, że jednak ta cała bratnia dusza była jedną wielką kpiną.

~*~

- Hej, Sanji! Co ci się stało w rękę? - zapytał nagle Usopp, przyciągając uwagę kucharza.
Ten podniósł wzrok na strzelca, powracając do rzeczywistości, bo zaledwie chwilę wcześniej jego myśli krążyły wokół planów obiadowych.
- W rękę? - powtórzył, nie będąc pewnym, o czym chłopak mówił.
- Tak… No wiesz… Tatuaż – sprecyzował, wskazując na brzydki fragment skóry, przykrywający niemal pół imienia jego „bratniej duszy”.
- Och, to! Poparzenie – mruknął, pragnąc, by jak najszybciej zmienili temat.
- Poparzenie? - Tym razem Nami spojrzała na niego uważnie, marszcząc przy okazji brwi. - Przecież poza tym miejscem, twoje ręce są niemal idealnie gładkie. Dlaczego tylko tam…?
- To… Byłem nieostrożny – mruknął.
Nie chciał traktować chłodno nawigatorki, ale naprawdę nie miał ochoty wyjaśniać, dlaczego w tamtym momencie zachował się jak idiota. Sam tego nie wiedział.
- Sanji to głupek! - wykrzyknął radośnie Luffy.
- Zamknij się! - odwarknął niemal odruchowo blondyn, unosząc nogę w przygotowaniu się do ciosu.
- Brewka starał się pozbyć tatuażu ze swojej skóry – rzucił lekko Zoro.
Sanji znieruchomiał, zastanawiając się, jakim cudem został przejrzany tak łatwo. To naprawdę było aż tak oczywiste? A może szermierz był aż tak dobrym obserwatorem…?
- Zamilkłeś – zauważył Nami. - Czyli to prawda?
Kucharz nie był w stanie spojrzeć dziewczynie w oczy. Niechętnie skinął głową.
- Nie spodobała ci się? Nie, to niemożliwe, jeżeli była kobietą… TY jej się nie spodobałeś! Jak to jest dostać kosza od swojej „bratniej duszy”? - zapytał rozbawiony Zoro, ostatnie słowa wymawiając w taki sposób, jakby same w sobie były żartem. I były. Okrutnym, ale jednak żartem.
- Ona… Nie wiedziała, że jej imię była na mojej ręce – wymamrotał.
- Co masz na myśli? - zapytała Nami. - Nie przedstawiłeś się?
- Przedstawiłem. - Sanji westchnął ciężko. Dlaczego, po trzech latach, to nadal bolało tak samo? - Po prostu ona… Miała zupełnie inne imię na swojej ręce. Szukała kogoś innego.
- Czyli dała ci kosza, nawet o tym nie wiedząc? Nieźle! - rzucił zielonowłosy, wcale nie przejmując się podłamanym stanem kuka.
- A co z tobą, Marimo!? - wykrzyknął wściekle blondyn, podrywając się na nogi. - Twoja miała to samo imię?
- Nie wiem. - Spokój w głosie szermierza sprawił, że kucharz na moment się zawahał.
- Jak to: nie wiesz? Nie spotkałeś jej?
- Spotkałem. Właściwie, byliśmy ze sobą dość blisko. Po prostu umarła, zanim którekolwiek z nas miało szansę dostać swój tatuaż – wyjaśnił ze spokojem, przy okazji wskazując na dwie literki, dopisane przed imieniem.
- Och… - Sanji nagle poczuł wyrzuty sumienia, że tak najechał na Zoro. To musiało być okrutne. Dowiedzieć się, że zmarła przyjaciółka była twoją bratnią duszą…
- Właśnie dlatego powtarzam, że to nie ma sensu. - Roronoa wzruszył ramionami, uśmiechając się przy okazji. - Nie mów mi, że uwierzyłeś w tę bajeczkę o „bratnich duszach”…? - zapytał jeszcze, w jego tonie kryła się nutka złośliwości.
- Oczywiście, że nie, Marimo! Nie jestem dzieckiem!
Zoro uniósł lekko brew. Może i był to prowokacyjny gest, ale Sanji musiał powstrzymać się przed uśmiechem.
- To prawda! Przeznaczenie jest beznadziejne! Zróbmy własne! - wykrzyknął Luffy.
- Poza tym, kiedyś znajdziesz prawdziwą miłość – dodał Usopp.
Sanji odwrócił się w stronę nawigatorki, uśmiechając się w sposób, który w jego opinii miał być zalotny.
- Nami-san, czy zechcesz…?
- Nie.
- Dlaczego jesteś taka okrutna, moja piękna?
- Lepiej skup się na utrzymywaniu Luffy’ego z dala od lodówki.
- Ty idiotyczna gumo! Zaraz cię posiekam na kawałeczki i wrzucę na patelnię!
Pomimo krzyków, śmiechu i trzasków łamanych sprzętów, Sanji poczuł ciepło wewnątrz. Bo, pieprzyć przeznaczenie, był dokładnie tam, gdzie powinien być. I żaden głupi tatuaż nie mógł tego zepsuć.

~*~

Przez większość swojego życia, Chopper nie miał pojęcia, czym były tak zwane „bratnie dusze”. Dopóki nie zamieszkał z Hirurukiem, nawet o tym nie słyszał. Renifery w stadzie nie miały czegoś takiego. Najsilniejszy samiec miał prawo wybrać sobie partnerkę. Reszta walczyła o kolejność w wyborze. Niebieskonosy nawet nie dorósł do wieku, w którym mógłby sobie znaleźć samicę, jednak podejrzewał, że i tak nie miałby żadnego wyboru. O ile przeżyłby do tego czasu.
Od kiedy zjadł owoc człowieka i zamieszkał z samozwańczym lekarzem, wiele się nauczył o ludziach i ich zwyczajach. Usłyszał wtedy też historię o tatuażach na przedramionach i o drugiej połówce, która żyje gdzieś na świecie i jest komuś przeznaczona. Zawsze go to fascynowało. Tak samo, jak wiele innych, równie nieprawdopodobnych rzeczy. Jednak przestał się tym aż tak bardzo ekscytować, kiedy odkrył, że, nawet pomimo stania się prawie człowiekiem, on nie dostał swojego tatuażu. Wciąż był reniferem, nie mógł przecież mieć swojej bratniej duszy, żyjącej gdzieś na świcie…
Co wcale nie przeszkodziło mu być ciekawym. Zapytał Hiruruka, który przez większość czasu miał długi rękaw, o jego tatuaż. Doktor tylko wzruszył ramionami, stwierdzając, że on swoje życie poświęcił nauce i współczuł osobie, której się trafił. Chopper nie zrozumiał, jednak nie drążył tematu. Może faktycznie to nie było aż tak ważne, skoro ten mężczyzna tak stwierdził…
Nigdy nie dowiedział się, jakie imię znajdowało się na przedramieniu mężczyzny.
Tak samo, jak nie poznał imienia bratniej duszy Kurehy. Wciąż pamiętał, jak jednego wieczora, kiedy kobieta wypiła nieco za dużo alkoholu, postanowił ją podpytać.
- Doktorine? Kto jest… twoją bratnią duszą? - zapytał nieśmiało renifer, spoglądając na swoja nauczycielkę.
- Bratnią duszą? Chopper, co ty za bzdury wygadujesz? - zapytała lekarka, marszcząc brwi.
- Chodzi mi o imię na twoim przedramieniu. Na pewno jakieś masz…
- Och, to… - Pani doktor spojrzała na schowaną pod rękawem bluzy rękę, uśmiechając się pod nosem. - Stary głupiec. Spędziliśmy razem trochę czasu i chyba nawet się dogadywaliśmy… Ale to nie mogło przerodzić się w związek. Teraz to i tak nie ma już znaczenia.
- Dlaczego?
- On nie żyje. Spóźniłeś się, Chopper… Albo raczej, to my się spóźniliśmy…
Niebieskonosy przestąpił niepewnie z nogi na nogę, nagle żałując, że zadał pytanie.
- Przepraszam, Doktorine, ja…
- Nic się nie stało – zapewniła Kureha, spoglądając na niego i się uśmiechając. - Jak mówiłam, to nie miało szans. Poza tym… Było dobrze tak, jak było. Nie chciałabym tej relacji w żaden inny sposób.
Renifer pokiwał w zamyśleniu łebkiem. W końcu zdecydował się zapytać o jeszcze jedną rzecz.
- A ta historia o bratnich duszach…?
- Nie wszystko zawsze musi być prawdziwe, wiesz? Czasami lepiej, żeby legendy pozostały legendami. Dla niektórych nie ma niczego lepszego, kiedy inni nie mają tyle szczęścia. Najlepiej po prostu żyć dalej, nie polegając zbyt bardzo na bajkach.
- Rozumiem, Doktorine! Dziękuję! - wykrzyknął zadowolony z odpowiedzi młody lekarz.
- Świetnie. To teraz możesz skupić się na zmieleniu tamtych ziół! Będę ich potrzebować na jutrzejszego kaca – zachichotała lekarka, ponownie skupiając się na swojej wciąż prawie pełnej butelce.

~*~

Chopper skorzystał z chwili, że wszyscy siedzieli wspólnie przy stole, a na zewnątrz było na tyle ciepło, że piraci mieli krótki rękaw. O ile mieli jakąkolwiek koszulkę, bo Zoro najwyraźniej uznał ten fragment odzieży za coś całkowicie zbędnego.
Zauważył, że większość tatuaży nie wyglądała tak, jak u innych ludzi, których spotkał. Tak, jak Luffy, czy Sanji, którzy mieli na nim dość rozległą bliznę. Albo Nami, czy Zoro, którzy najwyraźniej własnoręcznie nieco je przerobili. Czy chociaż Usopp, który, pomimo upału, zakrywał napis.
Renifer spojrzał na własną, pokrytą sierścią kończynę.
- Co myślicie o bratnich duszach? - zapytał niespodziewanie, zwracając na siebie uwagę całej załogi.
- Co masz na myśli? - zapytała łagodnie Nami.
- Bo… Nie wydajecie się przejmować tatuażami. A, z tego co wiem, dla ludzi znaczą dość dużo…
Luffy zaśmiał się radośnie, po czym poklepał młodszego przyjaciela po plecach.
- Racja, ty żadnego nie masz, prawda?
Lekarz pokiwał głową, przyglądając się kapitanowi z zaciekawieniem.
- Masz szczęście!
- Naprawdę?
- Oczywiście – włączył się Zoro, uśmiechając się do renifera. - To jest głupie i tylko przeszkadza. Ty przynajmniej nigdy nie miałeś problemu.
- Bo jestem reniferem…
- I dlatego jesteś świetny! - zaśmiał się Luffy.
- Na pewno kogoś sobie znajdziesz. Bez przeszkody ze strony „przeznaczenia” - dodała Nami.
Chopper pokiwał głową, uśmiechając się. Może faktycznie nie potrzebował czegoś takiego?

~*~


Pożar Ohary prześladował Robin długo. Lata po nim zdarzało jej się budzić w środku nocy z krzykiem uwięzionym w gardle i z załzawionymi oczami, kiedy wciąż pod powiekami czuła żar ognia, a w uszach słyszała przerażające krzyki.
Jednak, razem z tymi wspomnieniami, wracało jeszcze jedno. Ostatnie słowa, jakie Jaguar D. Saul wykrzyknął do niej.
„Kiedyś znajdziesz kogoś, kto będzie ci bliski.”
Skulona pomiędzy skrzynkami w jakimś mieście portowym, zerknęła na przedramię. Czy to możliwe, że olbrzym mówił właśnie o tym? O bratniej duszy?
Miała już szesnaście lat, jednak wciąż nie znalazła osoby, której imię widniało na jej ręce. Mimo to, pozostawała dobrej myśli. Znajdzie go. Prędzej, czy później.
Jak się okazało, nastąpiło to całkiem szybko. Stała akurat na targu, ukrywając twarz pod kapturem i rozglądając się w poszukiwaniu taniego posiłku, kiedy jeden ze sprzedawców przykuł jej uwagę. Był to młody chłopak, mniej więcej w jej wieku, z burzą brązowych włosów. Zachwalał swoje owoce, machając przy tym rękoma. Na jego lewym przedramieniu Robin zauważyła własne imię. Usiadła na ławce, kawałek dalej i postanowiła zaczekać do wieczora.
Kilka godzin później, chłopak zwinął stoisko i zapakował wszystko na wóz, zaprzęgając do niego konie. Gdy wyjechał poza zatłoczone części miasta, dziewczyna podeszła do niego.
- Przepraszam – zawołała, podchodząc powoli. - Mogę wiedzieć, jak się nazywasz?
Chłopak spojrzał na nią zaskoczony, jednak pokiwał głową.
- Yasu – odpowiedział.
Czarnowłosa uśmiechnęła się. To był on.
- Jestem Robin.
Widziała, jak oczy chłopaka rozszerzają się, kiedy ten usiłował przetrawić jej słowa. W końcu wskazał na miejsce obok siebie.
- Możesz pojechać ze mną – powiedział powoli, na co dziewczyna od razu przystała.
Dom chłopaka znajdował się zaledwie dwa kilometry od miasta. Obok znajdował się spory sad, ogród oraz zagrody dla zwierząt. Robin pomogło mu uwolnić konie, po czym razem weszli do środka.
- Kto z tobą przyszedł, Yasu? - zapytał jakiś mężczyzna.
- To… Robin. Moja… bratnia dusza – odpowiedział z pewnym wahaniem brązowowłosy.
- To wspaniale! - Mężczyzna wydawał się być zachwycony. - Na pewno jesteś zmęczona i głodna. Zjedz z nami kolację, a potem zaprowadzę cię do wolnego pokoju! Jestem ojcem Yasu.
Nico uśmiechnęła się z wdzięcznością i przyjęła zaproszenie. Po sytej kolacji została zaprowadzone na piętro. Pokoik jej przydzielony nie był zbyt duży, jednak cały budynek został raczej skromnie urządzony. Nie przeszkadzało jej to. Przywykła do niewygód. A w tamtej chwili miała dach nad głową, ciepłe łóżko i jedzenie. Czego więcej mogła chcieć?
Mimo to, nie mogła zasnąć. Dochodziły do niej stłumione głosy z dołu, więc, ignorując wyrzuty sumienia, użyła swoich zdolności, by jej ucho pojawiło się na spodzie stołu w kuchni. Chwilę później dokładnie słyszała, co działo się w pomieszczeniu.
Na początku rozległ się dźwięk, jakby ktoś podnosił słuchawkę ślimakofonu. Po kilku sekundach, usłyszała głos gospodarza.
- Marynarka…? Tak... Chciałem zgłosić, że jest u nas Nico Robin… Nagroda jest wciąż aktualna? Rozumiem... Tak, będziemy czekać.
Dziewczyna poderwała się gwałtownie. Nie, to nie mogła być prawda!
- Nie wyglądała jak „dziecko diabła”… - wymamrotał Yasu.
- To nie ma znaczenia – przerwał mu ojciec. - Ustaliliśmy to, gdy tylko dowiedzieliśmy się, kto jest twoją bratnią duszą. Potrzebujemy tych pieniędzy. Znajdziesz sobie jakąś ładną dziewczynę, zobaczysz.
- Masz rację.
Czarnowłosa otworzyła okno i wychyliła się delikatnie. Pod sobą miała dach szopki na drewno, a zaledwie kilka metrów dalej był las i góry, obiecujące schronienie. Wiedziała, że kilka kilometrów dalej był port. Mogła uciec pierwszym statkiem, który odpływał chwilę przed wschodem słońca.
Cicho spuściła się na ziemię i zaczęła biec. Była już daleko, kiedy usłyszała pierwsze krzyki za sobą, gdy żołnierze zorientowali się, że znowu zdołała im uciec.
Jednak Nico nie czuła satysfakcji. Bo właśnie zrozumiała, że Saul mógł nie mieć racji. Skoro bratnia dusza postanowiła ją zdradzić… Komu mogła zaufać?

~*~

- Dziękuję wam – powiedziała nagle, przykuwając uwagę wszystkich załogantów.
- Za co? - zapytał Luffy.
- Za wszystko.
Zauważyła zdezorientowane spojrzenia przyjaciół, jednak tylko zaśmiała się cicho, w typowy dla siebie sposób.
- Nie rozumiem cię – skomentował Usopp, wracając do swojego wynalazku.
- Nie przejmuj się nim, Robin-chwan! Jesteś jak zawsze wspaniała! Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? - Sanji niemal natychmiast znalazł się przy kobiecie.
- Kawy, jeśli nie będzie kłopotu. - Archeolog uśmiechnęła się.
- Oczywiście, że nie! - Kucharz odwrócił się, by polecieć w stronę kuchni, jednak zatrzymał go głos Zoro.
- Idiota – rzucił zielonowłosy.
- Co powiedziałeś, Marimo?
- To, co słyszałeś, Brewko!
Czarnowłosa z ciepłem przyglądała się, jak dwójka mężczyzn zaczyna ze sobą walczyć, by po chwili zostać rozdzielonymi przez Nami. Chopper niemal natychmiast podbiegł do nich, by upewnić się, że wszystko w porządku, Usopp tylko pokręcił głową, a Luffy zaczął domagać się jedzenia.
Kobieta zdała sobie sprawę, że Saul wcale nie mówił o bratniej duszy, a właśnie o ludziach takich, jak Słomiani. Przyjaciołach, którzy zawsze będą stali za nią murem. Nawet, jeżeli mieliby wypowiedzieć wojnę samemu przeznaczeniu.

~*~

Franky nigdy jakoś szczególnie nie szukał miłości. To nie tak, że nie chciał nikogo znaleźć, po prostu zawsze miał coś ważniejszego na głowie. Dlatego jakoś nieszczególnie przejął się faktem, że imię jego bratniej duszy pojawiło mu się na przedramieniu. Do czasu.
- Przepraszam, nie znasz może kogoś o imieniu Cutty-Flame? - usłyszał kobiecy głos gdzieś za sobą, dlatego odwrócił się znad kolejnego projektu, by spojrzeć na drobną i raczej ładną dziewczynę z blond włosami, zawiązanymi w długi warkocz. Skąd ona znała jego prawdziwe imię?
- Kojarzę imię – odparł ostrożnie, prostując się i spoglądając z góry na swoją rozmówczynię. Sięgała mu zaledwie do piersi, a przecież nie skończył jeszcze rosnąć!
- To wspaniale! - wykrzyknęła radośnie dziewczyna, wydając się nie być przytłoczoną jego wzrostem. - Nazywam się Tia i jestem jego bratnią duszą – oznajmiła pewnym głosem, wyciągając przed siebie prawą rękę.
Niebieskowłosy nachylił się nieco, by zobaczyć, że faktycznie jego prawdziwe imię było wypisane na przedramieniu dziewczyny. Był tylko jeden problem…
- Tylko widzisz… Widziałem jego tatuaż i jestem pewien, że ma inne imię na ręce – powiedział, odwracając się ponownie do swojego projektu. Przy okazji zerknął na ramię, na którym wielkimi, czarnymi literami napisane było „Reiko”.
- To niemożliwe! To na pewno pomyłka! Ja jestem jego bratnią duszą! - Dziewczyna nie poddawała się.
- Cóż… Być może. - Franky pokręcił głową. - Niestety, nie znajdziesz tutaj swojej bratniej duszy.
- Dlaczego?
- Bo… Wyjechał. Dość dawno. Nie ma tutaj nikogo o imieniu Cutty-Flame. Nie wiem, gdzie jest. - Niebieskowłosy ponownie na nią zerknął. - Swoją drogą, nazywam się Franky.
Blondynka pokiwała powoli głową.
- Rozumiem. W takim razie, poszukam go gdzie indziej. Do widzenia!
- Powodzenia – rzucił jeszcze chłopak za oddalającą się dziewczyną.
Pokręcił głową. Skoro ona miała inne imię, to… Kim była dziewczyna, której imię widniało na jego ręce?
Wzruszył ramionami i ponownie skoncentrował się na pracy. Miał coś ważniejszego do zrobienia, niż miłość. Brednie mogły poczekać.

~*~

- Hej, Franky, a co z tobą? - zapytał Usopp, siadając obok cyborga w kuchni.
- Co ze mną? - zapytał niebieskowłosy.
- No wiesz, bratnia dusza, te sprawy.
- Nie wiem. - Mężczyzna zaśmiał się. - Nie znalazłem. Miałem inne, super-ważne sprawy.
- Nigdy nie spotkałeś żadnej ładnej dziewczyny z twoim imieniem na ręce? - zapytała Nami, postanawiając nieco podpytać przyjaciela. Nawet, jeżeli nikt na statku nie wierzył w to całe przeznaczenie.
- Spotkałem – odparł Franky, zaskakując wszystkich.
- Jak to?!
- Super-normalnie! Przyszła, zapytała, czy znam Cutty-Flame’a i się przedstawiła.
- I co? Brzydka? Wredna? Nie polubiłeś? - kontynuował Usopp.
- Całkiem ładna, wydawała się też miła, ale nie miałem szansy poznać.
- Dlaczego? - zainteresował się Sanji. - Jeżeli byłeś dla niej nieuprzejmy, to cię skopię! - dodał jeszcze w ramach uzupełnienia, chociaż wyglądał średnio niebezpiecznie, manewrując pięcioma półmiskami, usiłując powstrzymać je przed spotkaniem z podłogą. Chociaż, trzeba przyznać, wychodziło mu to świetnie.
- Nie, po prostu powiedziałem, że nie znam. Wolałem nie zdradzać swojego prawdziwego imienia. Poza tym, nie jej imię było na mojej ręce.
- Naprawdę? - Robin spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Tak. Mówiła, że nazywa się… - zamyślił się. - No, w każdym razie, nie była to Reiko.
- I nigdy nie szukałeś tej Reiko?
Cyborg wzruszył ramionami.
- Byłem zajęty moimi super-wynalazkami!
Przyjaciele roześmieli się, widząc, jak przyjmując swoją ulubioną pozę, Franky trącił przechodzącego obok kucharza, powodując, że półmiski zachwiały się niebezpiecznie.
- Sanji, ratuj mięso! Nawet za cenę życia! - wrzasnął desperacko Luffy.
Chopper schował się pod stół, by uniknąć bycia obsypanym przez warzywa, jednak ze stołu szybko wyrosły ręce, które uratowały większość jedzenia.
- Dziękuję, Robin-chwan! A ty uważaj, pieprzony cyborgu! - warknął Sanji, kopiąc niebieskowłosego w żebra.
- Lepiej spójrz na Zoro – zaśmiał się Usopp, wskazując na twarz śpiącego szermierza, na której wylądował liść sałaty, niemal idealnie komponując się z jego włosami.
Franky pokręcił głową, śmiejąc się razem z resztą. Ani razu nie pożałował swojej decyzji i w tamtej chwili, otoczony przyjaciółmi, tylko utwierdził się w tym przekonaniu.
Był zajętym człowiekiem, nie miał czasu na coś tak błahego, jak przeznaczenie.

~*~

Brook wychowywał się w dość specyficznej rodzinie. Wyniósł z niej różne zachowania, jednak jedno trzymało się go najbardziej. Bratnia dusza była najważniejsza.
Zawsze mu to powtarzano. „Musisz znaleźć swoją bratnią duszę, nawet za cenę życia. Bo tylko z nią będziesz szczęśliwy. To jest przeznaczenie.”
Nie spierał się. Był tylko dzieckiem, słuchał starszych. Jednak, kiedy lata mijały, a on wciąż nie spotkał swojej drugiej połówki, wszyscy wkoło zaczynali się martwić. Chyba dlatego zdecydował się wypłynąć w morze. Chciał wyrwać się z tej dusznej atmosfery, gdzie każdy tylko czekał, aż pojawi się wspaniała dziewczyna, przeznaczone czarnowłosemu.
Kiedy po raz pierwszy oświadczył, że chce wypłynąć w morze, zabroniono mu tego. Jednak on się nie poddawał. Oświadczył, że nie chciał czekać na swoją bratnią duszę, dlatego powinien wypłynąć, by jej szukać. Wymyślił bzdury, że czuł, iż mieszkała ona bardzo daleko, w zamorskim królestwie i była bardzo bogata, dlatego nie pozwalano jej wyjeżdżać.
Nigdy nie zrozumiał, dlaczego to kupili. Jednak mu uwierzyli. I pozwolili wypłynąć.
Na początku, Brook wcale nie zamierzał szukać odpowiedniej dziewczyny. Jednak szybko odkrył, że i tak to robił. Przeświadczenie, że musi ją odnaleźć, było zakorzenione w nim zbyt głęboko. Nawet, kiedy dołączył do piratów Rumbar, wciąż przyłapywał się na tym, że w każdym mieście portowym spoglądał po przedramionach dziewczyn, szukając swojego imienia.
Mimo to, lata mijały, a on wciąż nie dostrzegł swojego imienia. Nie słyszał też o żadnej, której imię on miał wytatuowane. Zwiedził wiele miast, spotkał tysiące ludzi, przepłynął setki mil… I niczego to nie dało.
Nie tracił jednak nadziei. Nie tracił… Bardzo długo.
Aż do „śmierci”. Kiedy w końcu zdołał odnaleźć swoje ciało, na początku się przeraził. Został z niego sam szkielet z afro. Musiał wyglądać przerażająco. Dopiero po kilku dniach dotarło do niego coś jeszcze. Razem ze skórą stracił tatuaż. A przez te wszystkie lata, zapomniał imienia kobiety, której powinien szukać.
Spodziewał się, że wpadnie w panikę. Może załamie się? Zacznie płakać, nawet, jeśli nie miał oczu?
Ale on… Poczuł się wolny. Po raz pierwszy w życiu, poczuł się naprawdę wolny.
Pamiętał słowa rodziców. „Znajdź ją nawet za cenę życia.” Skoro tę cenę zapłacił, to chyba zwalniało go z obowiązku szukania jej, prawda? W końcu, był martwy. Chociaż czuł się bardziej żywy niż za życia.

~*~

- Skoro już wszyscy podzielili się swoimi historiami o bratnich duszach, to może ty też coś powiesz? - zapytał Franky, spoglądając na szkieleta, grającego na gitarze.
- Co dokładnie chcesz wiedzieć, Franky-san? - zapytał Brook. Jeżeli kościotrup mógł na kogoś spojrzeć, to on właśnie to zrobił.
- Nie wiem. Jak wyglądała? Dlaczego nie jesteście razem? Czy też ci nie pasowała? Była zła? Niewłaściwa… - zaczął wymieniać Usopp.
- Nigdy jej nie spotkałem.
Niemal cała załoga spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Naprawdę?
Muzyk pokiwał głową, śmiejąc się cicho.
- Przez dziewięćdziesiąt lat swojego życia… Albo nie-życia… Nie spotkałem swojej bratniej duszy. Nawet nie pamiętam, jak się nazywała. - Pogładził kościstymi palcami po swojej kości promieniowej. - Pewnie już dawno nie żyje.
Nami posłała przyjacielowi uśmiech.
- Dużo nie straciłeś.
- Masz rację… Nami-san, pokażesz mi swoje majteczki?
- Zapomnij!
Brook pokiwał głową i wrócił do przerwanej piosenki. Cieszył się, że nikt z załogi nie myślał o swojej bratniej duszy. Czekanie na przeznaczenie mogło trwać aż do śmierci… Wiedział o tym z własnego doświadczenia.

~~~~

To może tak:
Wiem, że Zoro to ateista itd, więc to "świętej pamięci" trochę średnio pasuje, jednak nie mam pojęcia, w jaki inny sposób można by zaznaczyć, że ktoś nie żyje. Jak dla mnie to względnie uniwersalny symbol. Może R. I. P.? Ale to takie nie po Polsku ;)
Nie umiem wymyślać imion, musicie się z tym pogodzić. Albo zatrudnić się jako nadworny wymyślacz imion. Posada wciąż wolna!
Franky... No, gościa nie potrafię wyczuć kompletnie, dlatego pewnie wyszedł strasznie OOC... I ogólnie beznadziejnie. Po prostu go nie umiem napisać. Szczególnie, jak mam się na nim skupiać i to jeszcze ze strony emocjonalnej. Ugh...
I Brook... Kocham o nim pisać. Serio. Mogę bez skrupułów wymyślać kolejne nieśmieszne, anatomiczne żarty i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, bo to tak bardzo w jego stylu! I wiem, że może ta kość promieniowa to była lekka przesada, ale i tak powstrzymałam się przed dodaniem kanalików łzowych, a zamiast tego zadowoliłam się oczami. To się nazywa kompromis... Chyba ;)
Ogólnie, miałam ochotę napisać właśnie takie coś. Niby soulmates!Au, a jednak takie zupełnie inne. No bo... Te wszystkie historie, w których to dwie przeznaczone sobie osoby nagle odkrywają nieistniejące uczucie i żyją długo i szczęśliwie są... Nudne~ Nie lubię nudy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz