niedziela, 5 marca 2017

"Demon Krwawego Księżyca" [OP]

Tytuł: Demon Krwawego Księżyca
Fandom: One Piece.
Występują: OC, Zoro, Johny, Yosaku
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: brutalne opisy, krew, śmierć, przemoc, wspomniany gwałt, ogólny angst, prześladowanie, pewne zaburzenia psychiczne (chyba...)

Uwagi: Ogólnie, niezbyt przyjemne klimaty, więc jeśli ktoś nie lubi tego typu tworów, to radzę nie czytać. Akcja dzieje się, zanim Zoro spotkał Luffy'ego. Główną bohaterką jest OC.
Opis: Chcieli demona, więc go dostali.




~~~~
 Nazywali ją potworem. Mówili, że jest bezduszną istotą. Że nie ma serca. Unikali jej, dręczyli, kiedy mieli pewność, że nic im nie zrobi. Wyśmiewali i przezywali. Nienawidzili. Obawiali się.
A skoro wszyscy twierdzili dokładnie to samo, to musiała być prawda. Skoro tak była postrzegana, to musiała się dopasować. Przecież nie mogła opierać się przez całe życie. Chcieli potwora? Dostali go. Chociaż żaden z nich nigdy nie zorientował się, że sami tego potwora stworzyli.
Oddychała ciężko, opierając się dłońmi o kolana. Wzrok miała nieco zamglony od zmęczenia i ciosów, które otrzymała. Ciało paliło w miejscach, w których skórę przecięły ostrza bądź pociski. Płuca paliły żywym ogniem, domagając się uzupełnienia tlenu. Serce waliło jak oszalałe, pompując krew do wykończonych mięśni. Cały jej organizm zdawał się buntować przeciwko niej, jednak przez jej umysł przewijała się tylko jedna myśl. Powtarzana nieustannie, niby jakaś mantra, ponownie i ponownie. Dopóki nie pojęła tego w pełni.
Żyła. Potwór żył. A wszyscy, którzy tego potwora się obawiali, którzy go stworzyli… Ich ciała będą stanowić dowód jej triumfu. Dowód jej siły i faktu, że nie dali rady jej złamać.
Wyprostowała się i szybkim ruchem strząsnęła krew z bliźniaczych ostrzy. Zakrzywione sztylety błysnęły w świetle księżyca, zanim zostały schowane w pochwach przy pasie dziewczyny. Ta wyprostowała się i spojrzała za siebie. Niebo było bezchmurne, dzięki czemu nawet w środku nocy można było bardzo wyraźnie zobaczyć zarysy budynków, krew pokrywającą brukowane uliczki i kamienne ściany, oraz liczne ciała zalegające wszędzie. Ciała należące do mieszkańców teraz wymarłego miasteczka. Wszystkich mieszkańców. Kobiety i mężczyźni. Dorośli, starcy i dzieci. Ci, zdolni do walki, oraz ci, którzy nie potrafili nawet stanąć o własnych siłach. Wszyscy, którzy kiedykolwiek z niej zakpili, przegonili lub uciekli w popłochu na sam jej widok.
Dziewczyna odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nie obejrzała się ani razu. Krew na jej twarzy i rękach błyszczała dziwnie w świetle księżyca, lecz ona nawet tego nie zauważyła. Po prostu szła do przodu.
Pierwsza osoba, która zobaczyła efekty masakry, pojawiła się zaledwie kilka godzin później, kiedy księżyc w pełni wciąż był wysoko na niebie. Według jej słów, w powietrzu wciąż unosiła się krwawa mgiełka, sprawiając, że niebo przybrało czerwonawą barwę.
Od tamtego momentu dziewczynę nazywano Demonem Krwawego Księżyca.
~*~
Ognisko płonęło wesoło, oświetlając samotną postać dziewczyny, siedzącej głęboko w lesie. Światło zwabiało potencjalnych drapieżników, a pozorna bezbronność siedzącej przy nim istoty skłaniała ich do ataku. Jednak to wszystko było tylko grą pozorów. Ona nie była ofiarą, czekającą na rzeź. Była drapieżnikiem, zwabiającym niczego nieświadome ofiary prosto w pułapkę.
Na jej twarzy pojawił się psychiczny uśmiech, kiedy usłyszała cichy szmer za sobą. Najwyraźniej ci byli na tyle ostrożni, że starali się nie nadepnąć na żadną gałązkę. Jaka szkoda, marny wysiłek.
Po jej ciele przeszedł dreszcz zniecierpliwienia, kiedy usłyszała w uszach szum krwi. Nie tylko swojej, ale jeszcze trzech innych osób. Słyszała, że w tej okolicy roiło się od łowców niewolników. Właśnie dlatego wybrała to miejsce. Jej białe włosy były wystarczająco kuszące. Do tego dochodziły duże, choć czerwone, oczy, jasna cera i drobna sylwetka, widoczna nawet pomimo stroju, skrywającego większość ciała.
Nogawki czarnych, skórzanych spodni wpuszczone były do ciężkich butów. Czarna bluza z kapturem może i była obcisła, ale pozostawiała na widoku jedynie twarz. A i ta nieraz schowana była za maską i okularami przeciwsłonecznymi. Mimo swojego zwyczajowego stroju, w ciągu dnia pokręciła się po pobliskim mieście bez bluzy. Co prawda, jedynie w bardziej zacienionych miejscach, ale najwyraźniej wystarczyło do przyciągnięcia uwagi.
Tajemnicze postacie upewniły się, że ich cel jest sam, po czym wyszli na polanę, ujawniając się oczom dziewczyny.
- To niebezpieczne przebywać w lesie w nocy, panienko! - zawołał jeden z nich, szczerząc się szeroko i ważąc w dłoniach gruby łańcuch.
Białowłosa pokiwała głową, nie odrywając wzroku od ognia. Gdyby na nich spojrzała, od razu by ich zaatakowała. Nie chciała tego. Chciała się nimi zabawić. Obserwować, jak powoli ich pewność siebie znika, by później przemienić się w przerażone oblicza. Uwielbiała ten widok. Czysty lęk wymalowany na twarzach, usta wygięte w agonalnym krzyku, szeroko otwarte oczy, krew tryskająca na wszystkie strony… Powstrzymała dreszcz rozkoszy.
- O tej porze demony lubią wychodzić na żer – odpowiedziała spokojnym głosem.
Wyczuła zawahanie. Nie spodziewali się takiej odpowiedzi. Coś zaczęło im się nie zgadzać. Ich instynkt przetrwania zaczął się budzić, chociaż ich wąskie, zacofane umysły nie potrafiły pojąć tego prostego faktu. To oni byli zwierzyną.
- Dlatego zabieramy cię ze sobą. Przecież nie zostawimy cię samej, jeszcze jakiś demon cię zje… - Mężczyźni zaśmiali się z żartu. Śmiech pozwala odsunąć strach, ale nie usuwa go całkowicie.
- Dlaczego? Demony są inteligentne. Wiedzą, że dużo łatwiej polować na słabsze jednostki niż na te na równym poziomie.
Głowa dziewczyny w końcu obróciła się, ukazując trójce nieznajomych czerwone oczy, lśniące od blasku ognia i szeroki, psychiczny uśmiech z białymi, wyraźnie odcinającymi się na tle nocy zębami.
W blasku księżyca w pełni zalśniły dwa bliźniacze ostrza, które jakby znikąd pojawiły się w jej dłoniach. Białowłosa poderwała się i jednym, płynnym ruchem odcięła głowę najbliższemu z mężczyzn. Niewielkie, czerwone rubiny osadzone w głowicy rozjarzyły się na moment czerwonym blaskiem, kiedy znalazły się idealnie naprzeciwko ogniska. Krew trysnęła wysoko, na kilka sekund przysłaniając srebrny blask.
- D...Demon! - wyszeptał jeden z pozostałej dwójki, robiąc krok do tyłu.
- Co? - Jego towarzysz spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Demon Krwawego Księżyca…
Maniakalny śmiech sprawił, że obaj wzdrygnęli się. Utkwili przerażone spojrzenia w zbliżającej się do nich dziewczynie.
- Cieszę się, że mnie poznajecie… - wymruczała, rzucając się do przodu.
Obrany za cel, czarnowłosy mężczyzna, cofnął się z zaskoczeniem. Ostrze minęło zaledwie o kilka centymetrów jego twarz, zamiast tego boleśnie wbijając mu się w ramię. Syknął, unosząc własną broń: długi miecz.
Dziewczyna jednak nie wydawała się tym przejmować. Lekko odskoczyła do tyłu i wykonała gest, wyglądający nieco jak cięcie, chociaż będąc kilka metrów od celu, nie mogła nic tak zrobić.
Czarnowłosy zrozumiał, że się pomylił, kiedy poczuł ból w okolicach szyi. W miejscu, w które wcześniej mierzyła białowłosa. Nie była to głęboka rana, ale wystarczająca, aby otworzył szerzej oczy z przerażenia i nieco obniżyć ostrze. Dokładnie w tym momencie zorientował się, jak wielką pomyłkę popełnił. Smuga bieli i czerwieni była ostatnią rzeczą, jaką zobaczył w życiu.
- Dlaczego to robisz? - ostatni z niedoszłych agresorów cofnął się o krok.
- Przecież mówiłam. Demony wychodzą na żer – powiedziała śpiewnie, bez pośpiechu zbliżając się do niego. Z jawnym zadowoleniem wpatrywała się w jego oczy, napawając się przerażeniem błyszczącym w ciemnych tęczówkach.
- Nie możesz być prawdziwym demonem… To niemożliwe… Jak się nazywasz? - wykrzyknął z desperacją w głosie. - Każdy człowiek ma jakieś imię!
Kąciki ust dziewczyny nieco się obniżyły.
- Nie mam imienia. Imiona są tylko dla ludzi – odpowiedziała chłodnym tonem.
Po czym błyskawicznie obróciła się, wykonując szeroki gest swoimi sztyletami. Już trzecia tej nocy głowa opadła na ziemię z głuchym uderzeniem.
- Ja nigdy żadnego nie dostałam – wymamrotała jeszcze, odwracając się twarzą do ogniska.
Nagle straciła zainteresowanie trzema ciałami leżącymi tuż obok. Zaczęła kołysać się delikatnie, obejmując kolana rękoma i nucąc cicho jakąś melodię. W takiej pozycji w końcu zmorzył ją sen.
~*~
Wielokrotnie słyszała, jak ludzie w wiosce wołają na siebie nawzajem. Imiona. Oni je mieli. Każdy z nich. Każdy takowe posiadał i właśnie dzięki niemu był rozpoznawalny.
Kiedyś, kiedy jeszcze była dzieckiem i innym zdarzało się traktować ją normalnie, zapytała opiekuna sierocińca, jakie ona miała imię.
Nigdy nie zapomniała spojrzenia pełnego pogardy, które jej wtedy rzucił.
- Imię to coś, co nadaje ci człowieczeństwa. Dlaczego taki potwór, jak ty, miałby je posiadać?
Zabolało ją to, owszem. Ale wtedy posiadała jeszcze swoją dziecięcą ciekawość, która nie pozwoliła tak po prostu porzucić tematu.
- Zwierzęta też mają imiona. Na przykład pana pies! Niektóre przedmioty też! Miecze, albo…
Przerwała, kiedy mężczyzna parsknął śmiechem. I wcale nie był to przyjemny dźwięk.
- Owszem, mają. Jest tak, ponieważ są cenne dla jakiegoś człowieka na tyle, żeby ten postanowił je nazwać. Czy ty jesteś dla kogokolwiek ważna?
Potwór, demon, „to coś”… To nie były imiona. To były kolejne określenia, które rzucano w jej stronę. Nigdy nie dostała żadnego imienia. Nie zasłużyła na żadne.
~*~
Palce u jej stóp zaczynały drętwieć od chłodnej wody w rzece. Jednak nie wyszła. Z taką samą zawziętością, jak pół godziny wcześniej, szorowała swoje białe włosy. Po tak długim zabiegu, już od dawna pozbyły się całej krwi, jaka na nich osiadła poprzedniej nocy, ale dziewczyna nie przestawała ich przemywać. Całe ciało zaledwie przepłukała, krew schodziła bardzo łatwo ze skóry. Jednak włosy ceniła sobie bardziej niż cokolwiek innego. Bardziej niż ręce czy nogi. Bardziej niż ubrania, rozwieszone byle jak na gałęziach pobliskiego drzewa. Bardziej niż jej wspaniałe sztylety, które towarzyszyły jej od tamtej pamiętnej nocy.
W końcu odetchnęła głęboko, kiedy zauważyła, że jej dłonie przybrały sinawy kolor. Mimo palącej ochoty, żeby wciąż trzeć swoją fryzurę, na której wręcz czuła obrzydliwą substancję, wyprostowała się i wyszła na brzeg. Złapała za ręcznik, który zazwyczaj nosiła w plecaku i delikatnie zaczęła suszyć śnieżnobiałe włosy. Dopiero, kiedy uporała się z nimi, przetarła również resztę ciała, szybko zakładając na siebie ubrania. Fragment rzeki, który wybrała, na szczęście znajdował się w cieniu lasu, a poranna mgiełka tłumiła większość promieni słonecznych, ale dziewczyna i tak wolała nie ryzykować. Poparzenia słoneczne bolały bardzo długo, a schodząca skóra nie była czymś przyjemnym.
Zanim zarzuciła na głowę kaptur, wyciągnęła grzebień i rozczesała włosy, chowając się w cieniu drzewa. Dopiero, kiedy skończyła, przykryła głowę i zaczęła pakować cały swój przybytek do niewielkiego plecaczka. Przeliczyła jeszcze pieniądze, które tuż przed wschodem zabrała ze zwłok swoich przeciwników. Powinno starczyć na kolejny miesiąc przy oszczędnym życiu. Mogłaby zabrać ich głowy do bazy marynarki, ale nie robiła tego z trzech powodów.
Po pierwsze, nawet nie miała pewności, że tamci mieli jakieś nagrody. Może i prowadzili nielegalne interesy, ale ani by im tego nie udowodniła, ani też nie wiedziała, czy nie mają jakiś układów z tutejszymi władzami. Nie było to niemożliwe. Po drugie, ona sama miała wyznaczoną nagrodę. I w końcu, po trzecie: lubiła to robić. Została ochrzczona mianem Demona Krwawego Księżyca. Zarówno przez ludzi na tamtej wyspie, jak i później przez marynarkę. A skoro tak, powinna zasłużyć na swoje miano. Dlatego też dbała, by przy każdej pełni, pozostawić za sobą co najmniej kilka trupów. Wiedziała, jak rozcinać tętnice, by krew poleciała wysoko. To właśnie był jej znak rozpoznawczy: rozbryzgi rubinowej cieczy, wyglądające, jakby ich jedynym marzeniem było sięgnąć okrągłego, srebrzystego księżyca i zabarwić go na czerwono.
Upewniła się, że żaden fragment skóry nie wystaje spod garderoby, sztylety są schowane w rękawach, a maska i okulary są w każdej chwili łatwo dostępne, po czym ruszyła przed siebie. W mieście, zaledwie dwadzieścia kilometrów dalej, powinien znajdować się port. Przy odrobinie szczęścia, zdoła kupić coś do jedzenia i znaleźć się na pełnym morzu, zanim zapadnie zmrok, a dowód jej kolejnej zbrodni zostanie odkryty.
~*~
Statek miał odpłynąć za godzinę, a ona miała już wszystko, czego potrzebowała, dlatego po prostu bez celu kręciła się wzdłuż straganów. Niebo było zachmurzone, a słońce chyliło się ku zachodowi, dzięki czemu dziewczyna mogła spokojnie ściągnąć kaptur.
W pewnym momencie, jedno ze stoisk przyciągnęło jej uwagę. Podeszła, aby zobaczyć różnokolorowe bandany, rozwieszone na specjalnych stojakach. Delikatnie dotknęła jednej. Materiał był całkiem przyjemny w dotyku i wydawał się trwały. Do tego, gdyby zawiązała to na głowie, zapewne udałoby się jej uniknąć w przyszłości brudzenia włosów…
- Mogę w czymś pomóc? - zapytał sprzedawca, zauważając jej zainteresowanie.
- Czy mogłabym to przymierzyć? - zapytała ostrożnie.
- Oczywiście. Który kolor sobie panienka życzy?
Białowłosa spojrzała na niego podejrzliwie. Był miły…? Ale zaraz przypomniała sobie, że nie wszyscy wiedzieli o tym, że była potworem.
- Czarną – powiedziała tylko.
Starszy mężczyzna podał jej materiał, a ona szybko zawiązała go sobie na czole. Tak jak myślała, większość białych kosmyków została zasłonięta, a końcówki zawsze mogłaby związać. Podobało jej się to.
- Ile kosztuje? - zapytała jeszcze.
Sprzedawca podał cenę, a ona zagryzła wargę. Powinna oszczędzać, ale naprawdę miała ochotę to kupić. W końcu obawa o włosy zwyciężyła i bez słowa podała mężczyźnie należną kwotę. Zawsze mogła zabić kogoś po drodze i zabrać mu pieniądze, albo oddać marynarce. Nie wiedziała, kiedy trafi na kolejny sklep…
- Dziękuję i zapraszam ponownie! - Mężczyzna pomachał jej, kiedy odchodziła.
~*~
To był jeden z naprawdę niewielu razy, kiedy ktoś z miasteczka się zapomniał. Pamiętała, jak przechodziła akurat obok jakiejś pary, kiedy do jej uszu dobiegł szept.
- Nie mogę uwierzyć, że ma dokładnie takie same włosy… Żeby ten potwór wyglądał, jak ona… - wymamrotał mężczyzna, na co stojąca obok kobieta, zapewne jego żona, trąciła go łokciem w żebra.
- Nie mów tego! Jeszcze usłyszy – syknęła, z nieufnością wpatrując się w przechodzącą dziewczynkę.
Ta nawet nie podniosła wzroku, udając, że niczego nie dosłyszała. Ale gdy tylko została sama, uśmiechnęła się szeroko, delikatnie przejeżdżając dłonią po białych strąkach. Wyglądała tak samo, jak ona? Czy to możliwe, że mówili o jej mamie? Nie wiedziała dużo o rodzicach, nikt nie chciał jej nic mówić. A mimo to, dziewczyna myślała o nich z miłością. Gdyby żyli, z całą pewnością by ją kochali! Chciała być taka, jak oni. Oni na pewno byli szanowani i wszyscy ich kochali. Właśnie dlatego postanowiła, że będzie robić wszystko, co inni jej rozkażą, żeby zdobyć ich akceptację.
Od tamtego dnia nie pozwoliła innym dotykać swoich włosów. Traktowała je niemal z nabożną czcią, robiąc wszystko, by były w dobrym stanie. Nienawidziła, kiedy były brudne, bądź kiedy lądowała na nich krew. Musiały wyglądać ładnie. Przecież jej mama na pewno zawsze wyglądała ładnie.
~*~
Siedziała tuż przy burcie statku, jej nogi wystawały pomiędzy szczebelkami barierki i machały rytmicznie nad wodą, prześlizgującą się poniżej. Morskie powietrze przyjemnie przeczesywało jej włosy, a księżyc nad głową świecił jasno. Już nie była to pełnia, ale niedługo po niej.
Usłyszała, że ktoś wychodzi na pokład. Najwyraźniej ją zauważył, bo kroki zbliżyły się do niej. Już po chwili jakiś chłopak, co najwyżej kilka lat od niej starszy, usiadł tuż obok.
- Dlaczego podróżujesz sama? - zapytał, jakby nigdy nic.
Białowłosa wzruszyła ramionami. Co miałaby odpowiedzieć na to pytanie?
- Wiesz, że to jest niebezpieczne? Szczególnie w ostatnim czasie. W okolicy coraz częściej mówi się o demonach – kontynuował chłopak, niezrażony brakiem odpowiedzi.
Dziewczyna wzdrygnęła się i spojrzała na niego podejrzliwie. Wiedział o niej? Jeżeli tak, powinna go zabić. Ale wtedy mogłaby nie zdołać pozbyć się dowodów. Co prawda nie miałaby większych problemów z zabiciem pozostałej części załogi, ale nie potrafiła sterować statkami ani nawigować. W jaki sposób miałaby dopłynąć gdziekolwiek?
- Demonów? - powtórzyła ostrożnie.
- Dokładnie! - gość był chyba zadowolony, że zdołał przykuć jej uwagę. - Może o nim słyszałaś? Mówią o nim Demon z East Blue, chociaż ostatnio coraz częściej nazywają go Łowcą Piratów… A szkoda, bardziej lubiłem tamtą nazwę. Budziła większą grozę…
Przestała go słuchać. Więc nie chodziło o nią. To dobrze…
Demon z East Blue. Oczywiście, że słyszała. Właściwie, chciała go spotkać. Chciała poznać człowieka, który, tak samo jak ona, był postrzegany za potwora. Dowiedzieć się, jak on sobie z tym radził. Może mógłby jej pomóc…?
Podniosła się i przeprosiła chłopaka, tłumacząc się zmęczeniem. Udała się do przydzielonej jej kajuty, rozważając w głowie, gdzie prawdopodobnie mogłaby spotkać tego „demona”…
~*~
Pierwszy raz usłyszała tę nazwę kilka miesięcy wcześniej. Była w jednym z barów, gdzie jedzenie było na tyle tanie, że mogła pozwolić sobie na posiłek w tym miejscu. Dodatkowo usiłowała odnaleźć kogoś, kogo mogłaby obrać sobie za cel. W nocy miała być pełnia.
Przy sąsiednim stoliku siedziało kilku mężczyzn, popijających tanie piwo i rozgrywających partię pokera. Ich głośne rozmowy obiegały chyba całe pomieszczenie.
- Słyszeliście? Znowu o nim głośno. Demon z East Blue, tak go nazywają – rzucił w pewnym momencie jeden z nich, wpatrując się w swoje karty i przesuwając papierosa z jednego kącika ust do drugiego. Jego ciemna, gęsta broda zroszona była kropelkami alkoholu, co dziewczynie wydało się strasznie obrzydliwe. Nie chciałaby go zabijać. Wyglądał, jakby nie potrafił przestrzegać higieny osobistej. Tak samo, jak pozostali przy stoliku.
- Podobno pokonał już całkiem sporo silnych piratów. Mówi się, że jest bezdusznym mordercą – dodał drugi z nich.
Białowłosa uniosła nieco wzrok znad talerza i zerknęła w ich stronę. Chociaż widelec wciąż poruszał się, co chwila napełniając jej usta jedzeniem. Nie lubiła spędzać zbyt dużo czasu wśród innych.
- Dajcie spokój! Demony nie istnieją. Pewnie niedługo trafi na silniejszego od siebie przeciwnika i słuch o nim zaginie. - Kolejny z nich machnął ręką, po czym wziął jedną kartę z kupki, leżącej na stoliku.
- Nie byłbym tego taki pewny. Wiesz, co się mówi o demonach…?
Nikt nie zdążył się dowiedzieć, co się o nich mówi. Mężczyzna, który właśnie usiłował przekonać innych do swojej racji, nieco energiczniej machnął ręką, przez co z rękawa jego kurtki wysunęło się kilka kart. Pozostali przez chwilę wpatrywali się w niego z zaskoczeniem, po czym ich wyrazy twarzy zmieniły się na wściekłe.
- Oszukiwałeś! Dlatego ciągle tak dobrze ci szło! - wykrzyknął któryś, rzucając się na swojego niedawnego rozmówcę z pięściami.
Wkrótce później cały bar zamienił się w jedno, wielkie pole walki, dzięki czemu dziewczyna zdołała wymknąć się niepostrzeżenie, bez potrzeby płacenia za posiłek.
~*~
Skinęła głową załodze statku w ramach podziękowania i odwróciła się, ruszając przed siebie. Jeszcze nie wiedziała, co znajdzie na tej wyspie, ale przewidywała, że spędzi na niej co najmniej kolejne dwa tygodnie. Chyba, że nagle zostałaby zmuszona do ucieczki, w co raczej wątpiła. Ciężko pracowała, by miano „potwora” nie było tylko kolejną nazwą.
Rozejrzała się po miasteczku portowym, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby ją zainteresować. Zauważyła stoisko z pieczywem, przez co zaburczało jej w brzuchu. Nie jadła niczego od kolacji poprzedniego dnia. Podeszła i wybrała dość duży i nie za drogi chleb. Odeszła kawałek i usiadła na jednej z ławek, umieszczonych wzdłuż alejki prowadzącej znad morza, do pobliskiego lasu. Z zadowoleniem wgryzła się w zdobyte pożywienie.
W pewnym momencie wyczuła, że ktoś do niej podszedł, dlatego spojrzała przed siebie niezbyt przyjaznym wzrokiem. Stał przed nią chłopiec, na oko może sześcioletni. Wyciągnął w jej stronę dłonie w błagalnym geście. Białowłosa zamrugała kilka razy bez zrozumienia. Jednak wzrok chłopca przeniósł się na nadgryziony bochenek, jasno pokazując, czego ten oczekuje. Usta dziewczyny zacisnęły się w wąską linię. Przez chwilę zastanawiała się, czy tak właśnie sama kiedyś wyglądała? Żałosne stworzenie, zmuszone do błagania ludzi, którzy mają gdzieś istoty niższe rangą, o pomoc w przetrwaniu do dnia następnego. Czy tak właśnie ona sama była postrzegana?
- Taki, gdzie jesteś? - Usłyszała głos jakiejś kobiety, który sprawił, że chłopiec obrócił się.
Zza rogu wyszła właścicielka głosu. Po ubraniach widać było, że nie należała do bogatych osób. Pomimo chudej sylwetki, rysy twarzy miała bardzo podobne do tych chłopca. Zapewne była jego matką.
Spojrzenia obu kobiet spotkały się. Białowłosa jeszcze raz zerknęła na chłopca, który wciąż trzymał wyciągnięte ku niej ręce w błagalnym geście. Dziewczyna gwałtownie zerwała się z ławki, popchnęła go, żeby móc go minąć i energicznym krokiem ruszyła w stronę lasu, ściskając w dłoniach chleb. Usłyszała, że dzieciak dość mocno uderzył o chodnik, a jego matka do niego podbiegła, wołając jego imię. Za odchodzącą dziewczyną puściła wiązankę przekleństw, w większości niezrozumiałych przez płacz, który zaczął przejmować nad nią kontrolę. Jednak z całego wywodu, białowłosa wyłapała jedno. „Potwór”. Znowu.
Zdołała oddalić się spory kawałek od miasteczka, zanim opadła na kolana. Czuła, jak łzy skapują jej po twarzy.
Chłopiec nie był taki, jak ona. Nie był tylko kolejną, żałosną istotą. Miał imię. Był człowiekiem. Może i gorszym, niż inni, ale wciąż człowiekiem. Czyli czymś lepszym, niż bezimienna dziewczyna, nazywana co najwyżej potworem.
- Taki – wyszeptała cicho, smakując brzmienie tego słowa na języku.
Zgięła się wpół, kiedy szloch wstrząsnął jej ciałem. Tamten chłopiec, istota, która w tamtej chwili była na jej łasce… To był ktoś ponad nią. Ktoś, kto otrzymał przywilej nazywania się człowiekiem. Mogła z taką łatwością skręcić mu kark, przeciąć tchawicę, wypatroszyć, wyrwać serce… Albo przeciwnie. Nakarmić, dać pieniądze, nauczyć, jak przeżyć w tym świecie… Dlaczego ktoś taki był od niej lepszy?!
Przeniosła zamglony wzrok na dawno już zapomniany bochenek chleba. Straciła apetyt. Schowała jedzenie do plecaka, wiedząc, że nie powinna go marnować, po czym podniosła się. Przejechała dłonią po włosach, krzywiąc się nieznacznie, kiedy się zorientowała, że końcówki musiały zahaczyć o ziemię i zaplątał się w nie pojedynczy liść. Szybkimi ruchami doprowadziła je do ładu, żałując, że nie ma w pobliżu wody. Następnie związała je i ukryła pod bandaną. Miała dość bycia potworem na dzisiaj. Chciała, by jej jedyna ludzka część nie została zbrukana czymkolwiek.
~*~
Gdy była wystarczająco duża, żeby nauczyć się walczyć, została oddana jako gladiator do niewielkiego koloseum, znajdującego się kawałek za miastem. Teoretycznie nie było to legalne, ale oddział marynarki, stacjonujący w mieście, lubił rozrywkę, jaką zapewniały darmowe, przynajmniej dla nich, pokazy. Czasami nawet złapanych piratów czy innych przestępców, zamiast do swoich przełożonych, wysyłali właśnie tam.
Białowłosa szybko nauczyła się, że to miejsce, pomimo tego, że mogło przynieść jej śmierć w każdej chwili, było znacznie lepsze niż mieszkanie w miasteczku. Tutaj nikt jej nie prześladował, wszystkie konflikty były załatwiane na arenie. Dostawała jedzenie, jeżeli miała dobre osiągi, jak również inne nagrody. Nawet dwa razy w tygodniu mogła skorzystać z łazienki, w której była ciepła woda i mydło! Szybko odkryła, że było to miejsce, które jej się podobało.
Okazało się też, że nie tylko ona nie posiadała imienia. Spotkała tam wielu niewolników, z czego niektórzy urodzili się w zamknięciu. Część z nich również nigdy nie dostała imienia. Poza tym, w tamtym miejscu coś takiego naprawdę przestawało mieć znaczenie. Jeżeli po kilku walkach ktoś nadal żył, najczęściej wtedy dostawał przydomek, którego wszyscy używali.
Ona swój otrzymała po szóstej walce. Ze względu na swoje umiejętności i kolor włosów, otrzymała miano „Białej Smugi”. Polubiła to przezwisko. Przypominało jej o jej ludzkiej części. Białych włosach, takich samych, jak jej mamy.
Jednak po kilku kolejnych walkach, przestała mierzyć się z osobami na jej poziomie, zamiast tego dostawała coraz trudniejszych przeciwników. I chociaż na treningach dawała z siebie wszystko, w pewnym momencie okazało się, że nie było to wystarczające. Została zmuszona do użycia swoich zdolności, których wcześniej wolała nie ujawniać, bo właśnie to, między innymi, przyczyniło się do tego, że ludzie nazywali ją potworem. A przynajmniej, tak to jej wytłumaczono.
Krew, którą potrafiła kontrolować, coraz częściej zabarwiała nie tylko arenę, ale też jej sylwetkę, w tym włosy. Po pewnym czasie, jej przezwisko zostało zmienione, przez co stała się „Krwawą Smugą”. Nie lubiła tego. Jednak wkrótce osoby, które pamiętały ją pod poprzednim pseudonimem, poniosły porażkę, przez co wszyscy nazywali ją tylko w ten sposób.
Za zwycięstwa mogła otrzymywać nagrody. W tym lepszą broń, którą mogła posługiwać się w przyszłych walkach. Swoją dostała od kapitana jednego z oddziałów marynarki, który musiał sobie wyjątkowo ją upodobać. Bliźniacze sztylety z jasnymi, wręcz srebrzystymi klingami i rubinami w głowicach, były wręcz idealnie do niej dopasowane. Białe ostrza, jako kolor włosów i czerwone kamienie, symbolizujące jej umiejętności. Piękne i zabójcze. Dostała je rankiem, popołudniu ich użyła. Zabiła pirata. Po raz pierwszy poznała imię swojej ofiary. Nazywał się Koto. Był poszukiwany listem gończym. Był człowiekiem. A ona go zabiła i została nagrodzona ciepłym posiłkiem. Tego też wieczoru, kapitan marynarki uznał, że jednak sama walka nie jest wystarczającą zapłatą za tak drogą broń. Wynajął pokój w hotelu w miasteczku. Zabrał ją tam. Kazał się rozebrać. Spełniała jego rozkazy, dlaczego miałaby tego nie robić? Jednak później on chwycił ją za włosy, przystawiając do nich jej własne, srebrzyste ostrze. Śmiał się. Mówił, że brakuje tylko jej krwi. Naciął jej ramię. Pomimo jej protestów, zamoczył końcówki jej włosów w rubinowej cieczy, po czym odciął je „na pamiątkę”.
Wtedy nie mogła nic zrobić. Kajdany z dziwnego, niebieskawego metalu na jej rękach pozbawiły jej wszystkich sił, przez co marynarz zrobił z nią wszystko, na co miał ochotę. Jednak, kiedy tylko mężczyzna skończył, uwolnił ją, zapewne sądząc, że straciła przytomność. Wyszedł do łazienki. Dziewczyna podniosła się powoli i jej wzrok padł na zakrwawiony pukiel włosów, leżący na szafce nocnej, tuż obok bliźniaczych sztyletów. Ubrała się, pomimo obolałego ciała, i chwyciła za broń. Pamiętała, jak czuła się, kiedy te same ostrza przecięły gardło tamtemu piratowi. Koto. On miał imię. Tak samo, jak kapitan. Tak samo, jak wszyscy mieszkańcy wioski. A ona dostała nagrodę za zabicie go.
Kiedy marynarz wyszedł z łazienki, nie mógł nawet zobaczyć dziewczyny. W ranę na jego gardle zostały wepchane białe włosy. Te same, które wcześniej odciął. Tej nocy była pełnia księżyca. Tej nocy „potwór” stał się Potworem. Tej nocy narodził się demon.
~*~
Ogień trzaskał wesoło, kiedy białowłosa ściągnęła bandanę z włosów i przyjrzała się jej. Na czarnym materiale nie widać było plam krwi, ale wiedziała, że rano będzie musiała ją umyć. Jednak ubranie zdało egzamin. Jej włosy były w nienaruszonym stanie i zdawały się lśnić w promieniach księżyca w pełni.
Dziewczyna wyciągnęła z plecaka jabłko i wgryzła się w nie, z zadowoleniem spijając słodki sok, przyjemnie podrażniający jej kubki smakowe i maskując nieco wszechobecny zapach krwi. Za nią, na ziemi, leżały ciała pięciu osób. Wśród nich była jedna kobieta. Mieli przy sobie wystarczająco pieniędzy, by wystarczyło na co najmniej trzy tygodnie. Do tego nieco jedzenia, co pozwalało białowłosej zaoszczędzić. A te jabłka były naprawdę pyszne. Ciekawe, gdzie je dostali. Może mogłaby kupić jeszcze kilka, zanim znajdzie statek na kolejną wyspę…?
Westchnęła cicho, kiedy skończyła posiłek i ułożyła się wygodnie obok ogniska. Rano znowu znajdzie jakiś okręt i odpłynie na kolejną wyspę. Była na tyle blisko wioski, że ciała powinni odkryć szybko, może nawet tego samego dnia? Wolała być do tego czasu daleko, ale na szczęście jeden z okrętów odpływał zaledwie kilka godzin po świcie. Zdąży do tego czasu zmyć z siebie krew i kupić coś do jedzenia na podróż.
Przymknęła oczy, pogrążając się w lekkim, czujnym śnie.
~*~
Znalazła go! Nie mogła w to uwierzyć, ale naprawdę go znalazła!
Była na tej wyspie już od kilku dni, jednak udało jej się usłyszeć rozmowę, jaką prowadziły ze sobą dwie kobiety przy straganie z rybami. Łowca Piratów. Podobno znowu kogoś pokonał. Jednak w głowie dziewczyny słowa „Łowca Piratów” niemal automatycznie przeobraziły się w „Demon z East Blue”. Czy naprawdę miała okazję spotkać kogoś takiego samego, jak ona?
Z tego, co słyszała, był w sąsiednim miasteczku. Na piechotę dotarłaby tam w ciągu dnia. Jednak nie miała pewności, że on do tego czasu nie odejdzie. Na szczęście udało jej się znaleźć farmera, który akurat tam jechał. Wóz miał załadowany różnego rodzaju warzywami, ale zgodził się wziąć dziewczynę ze sobą. Już wieczorem białowłosa podziękowała mężczyźnie i ruszyła na poszukiwania.
Znalazła miejsce, w którym podobno doszło do starcia. Demon miał pokonać pirata, broniąc dwóch innych łowców. Udało jej się dowiedzieć tylko tyle, że miał zielone włosy. Dziewczyna pokiwała na te słowa głową. Czyli łączył ich też niezbyt popularny kolor włosów. Przynajmniej powinien być łatwy do zlokalizowania. Dowiedziała się, w którym barze mogłaby go znaleźć.
Weszła do zadymionego pomieszczenia i rozejrzała się uważnie. Zielone włosy dość szybko rzuciły się jej w oczy. Uniosła nogę, żeby zrobić krok w jego kierunku, jednak znieruchomiała. Mężczyzna zaśmiał się. Siedział przy stoliku z dwoma innymi osobami. Cała trójka wydawała się znać dość dobrze. Dziewczyna zajęła niewielki stolik przy oknie, dzięki czemu miała całkiem dobry widok na trójkę mężczyzn. Kiedy podeszła do niej kelnerka, zamówiła coś do jedzenia. Względnie tanie i, na co miała nadzieję, sycące. Jednocześnie kątem oka obserwowała obiekt swojego zainteresowania.
Demon nie był taki, jak go sobie wyobrażała. Wyglądał na silnego, ale nie było wokół niego morderczej aury, którą ludzie z taką łatwością mu przypisywali. Chociaż, dziewczyna przecież też takiej nie miała. Jednak twarz zielonowłosego rozjaśniał radosny uśmiech, kiedy rozmawiał z pozostałą dwójką, popijając od czasu do czasu z kufla stojącego tuż obok niego. Nie słyszała rozmowy, pomieszczenie przepełnione było zbyt dużą ilością innych dźwięków. Jednak co jakiś czas powietrze przecinał jego śmiech. Śmiech, brzmiący jak każdego innego człowieka. Radosny, wręcz beztroski… Czy ona też mogła się kiedyś tak śmiać?
Po zjedzeniu posiłku, zapłaciła i wyszła. Uznała, że będzie go obserwować. Jeżeli faktycznie był to demon, porozmawia z nim. Jeżeli nie… No właśnie, co wtedy? Nie miała innego celu. Właściwie, to wcale nie miała celu.
~*~
Już jako dziecko w sierocińcu była unikana. Jej opiekun nastawiał pozostałe dzieci przeciw niej. Chociaż nawet, gdyby tego nie robił, nie zmieniłoby to za bardzo sytuacji. Była inna, a dzieci są strasznie okrutne. Białe włosy, jasna cera, czerwone oczy, fakt, że unikała słońca, jak i dziwne zdolności… Wyzywali ją, unikali… Wkrótce wzięli przykład z dorosłych i zaczęli nazywać ją demonem, chociaż nie wiedzieli, co znaczy to słowo.
Nie śmiała się zbyt często. Tak naprawdę, nie potrafiła przywołać ani jednego takiego wspomnienia. Chociaż zdarzały się chwile, kiedy była szczęśliwa. Na przykład, wtedy, kiedy piekarz dał jej kilka słodkich bułek. Zrobił to tylko dlatego, że nikt ich nie kupił podczas dnia i te zrobiły się suche, jednak wciąż dla niej był to niezwykły prezent. Albo, gdy znalazła na brzegu lasu małego pieska. Nakarmiła go, a on zaczął za nią chodzić. Nawet kilka razy ją obronił przed prześladowcami. Jednak w ten sposób naraził się mieszkańcom. Białowłosa znalazła go dopiero po kilku dniach. Był cały zakrwawiony. Wyglądał, jakby ktoś mocno się nad nim znęcał, zanim go zabili. Dlatego, że chciał jej pomóc. Demony nie mogły mieć przyjaciół. Nie zasłużyły na coś takiego, przecież przyjaciół mogli mieć tylko ludzie.
W koloseum jeszcze kilka razy nawet poczuła coś na kształt dziwnego ciepła w klatce piersiowej, kiedy inni niewolnicy bez żadnego powodu do niej się odzywali, bądź nawet dzielili się swoim pożywieniem, kiedy jeszcze nie mogła w walce zasłużyć na większą porcję.
Jednak później coraz rzadziej odczuwała radość. Nie potrafiła nawet powiedzieć, czy wciąż umiała przywołać to uczucie. Ekscytacja odczuwana przed walką była dość podobna, jednak to nie było to samo.
Śmiech… Czy potrafiłaby się jeszcze kiedyś szczerze zaśmiać?
~*~
Dość szybko przekonała się, że nie miała racji. To nie był demon. Nie był taki, jak ona. On posiadał imię. Zoro, tak się nazywał. Miał imię, nawet nazwisko. Zdobył przyjaciół. Potrafił się śmiać. Czasami wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Miał cel. Nie kręcił się po okolicy, próbując przetrwać. On żył. Jak każdy inny człowiek.
A jednak, białowłosa nie potrafiła znaleźć w sobie siły, aby odejść. Nie wiedziała, co miałaby teraz robić. Nigdy nie miała planów, jednak odkąd usłyszała o innym demonie, dostała coś na kształt… Nadziei? Teraz nawet ta zniknęła. Dlatego dziewczyna po prostu obserwowała go z daleka, sama nie wiedząc, dlaczego to robiła.
Pozostała dwójka opuściła wyspę dzień wcześniej, ale on nie popłynął z nimi. Chciał odpocząć jeszcze kilka dni, przynajmniej tak twierdził. Ruszył w drogę do sąsiedniej miejscowości.
~*~
Gdy zielonowłosy zatrzymał się na noc niedaleko drogi, dziewczyna usiadła kawałek dalej, z oddali obserwując blask ognia. Ona sama nie rozpaliła ogniska. Wiedziała, że w ten sposób wydałaby swoje położenie.
Objęła swoje nogi rękoma, starając się zatrzymać jak najwięcej ciepła. Noce były chłodne, a ona poza swoją zwyczajową bluzą z kapturem, nie miała niczego do ubrania. Zazwyczaj ciepło z rozżarzonych polan wystarczało. Tym razem jednak musiała obejść się bez tego.
Sięgnęła dłonią do plecaka i wyciągnęła stamtąd ostatni kawałek chleba, jaki jej został. Nie przewidziała, że chłopak postanowi ruszyć, dlatego też nie kupiła większej ilości pożywienia. Chociaż, to wcale nie było tak, że nie była przyzwyczajona do głodu. Potrafiła sobie poradzić bez jedzenia.
W pewnym momencie chyba przysnęła, bo obudził ją odgłos kroków kilka metrów od niej. Otworzyła oczy, ale nawet nie drgnęła, nie chcąc wydać swojej pozycji. Księżyc świecił jasno, chociaż nie było pełni. Wystarczał, aby oczom białowłosej ukazała się para ciężkich butów. Kiedy uniosła nieco wzrok, zauważyła nie-demona, za którym szła. Patrzył prosto na nią, więc nie było sensu dalej się ukrywać. Poderwała się na nogi i spojrzała na niego uważnie. Nie sięgnęła po broń, ale trzymała dłonie blisko siebie w gotowości.
- To ty mnie obserwujesz od dłuższego czasu? - zapytał spokojnie. Głos miał głęboki i przyjemny w brzmieniu.
Dziewczyna jedynie pokiwała głową. Co innego miałaby powiedzieć?
- Jeśli chcesz, możesz dołączyć do mnie. - Wskazał ręką na odległe o kawałek ognisko, którego ciepły blask zdawał się mrugać zapraszająco.
- Nie boisz się, że cię zaatakuję? - zapytała jeszcze.
- Gdybyś chciała to zrobić, miałaś już wystarczająco dużo okazji – zauważył tamten.
Białowłosa skinęła głową. Szybko zebrała swoje rzeczy i już po chwili, siedzieli przy ogniu, grzejąc się.
- Powiesz mi, dlaczego mnie śledzisz? - zapytał zielonowłosy, spoglądając na nią uważnie. Dziewczyna zauważyła, że sięgnął po coś do plecaka, więc automatycznie się spięła, jednak rozluźniła się, kiedy zobaczyła, jak wyciągnął jedzenie.
Zastanowiła się nad jego pytaniem. Sama tego nie wiedziała. Na początku może i miała w tym jakiś cel, ale kiedy okazało się, że jednak się myliła, powinna po prostu odejść. Powoli wzruszyła ramionami.
- Żeby zrozumieć – mruknęła po chwili. Czy nie tego chciała? Nawet, jeżeli chłopak nie był demonem, to przecież był tak nazywany.
Zoro zamruczał w zamyśleniu, wgryzając się w wyciągnięte onigiri. Zauważył wygłodniały wzrok białowłosej i wyciągnął jedną kulkę ryżową w jej stronę. Ta zmrużyła oczy, poszukując podstępu, w końcu jednak głód wygrał. Chwyciła jedzenie i ponownie przyjrzała się zielonowłosemu.
- Dlaczego mi to dajesz? - zapytała ostrożnie. - Dlaczego jesteś dla mnie miły?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Zaciekawiłaś mnie – powiedział w końcu.
Dziewczyna zagryzła wargę i wbiła wzrok w swoje stopy. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ciesząc się skromnym posiłkiem. To Zoro złamał ciszę.
- Jestem Roronoa Zoro – przedstawił się w końcu. - Jak się nazywasz?
Białowłosa przełknęła ostatni kęs, po czym przyjrzała mu się uważnie. Poczuła nagłe ukłucie. On był dla niej miły. Jeżeli przyzna, że nie ma imienia, znienawidzi ją. Tak, jak wszyscy. Mimo, że była do tego przyzwyczajona… Nie chciała tego. Chłopak może nie był demonem, ale wydawał się być podobny do niej. Przynajmniej, pod pewnymi względami.
Poczuła, jak zadrżała jej warga. Po czym przypomniała coś sobie. On był człowiekiem. Miał imię. Co oznaczało, że równie dobrze mogła go zabić. Przecież zdołała się już przekonać, że tylko na tym zyska. A on umrze, bez świadomości tego, że pomógł demonowi. Nie znienawidzi jej.
- Walcz ze mną – powiedziała, podnosząc się gwałtownie. Sięgnęła po bandanę i zawiązała ją na głowie, upewniając się, że żaden włos nie wystaje spod materiału.
- Teraz? - zapytał chłopak, marszcząc brwi. Nie spodziewał się takiego posunięcia.
- Tak. Właśnie w tym momencie – przytaknęła, wyciągając swoje ostrza z rękawów.
Stal zabłysnęła w świetle ogniska. Łowca Piratów odruchowo sięgnął po katany. Przez chwilę jeszcze się wahał, jednak w końcu skinął głową, obnażając swoje trzy miecze.
- W porządku – zgodził się.
Dziewczyna nie czekała. Niemal od razu rzuciła się do przodu, atakując. Była szybka, jednak zielonowłosy zdołał uniknąć jej ciosu. Przez chwilę jedynie usuwał się jej z drogi, jakby usiłując ocenić jej siłę. Co nie było z jego strony dobrym posunięciem. Jeden ze sztyletów zdołał drasnąć skórę na jego ramieniu. To wystarczyło. Krew na jego ręce uniosła się, formułując w powietrzu kolejne ostrze, które nagle go zaatakowało. Nie było na tyle ostre, aby zadać poważne obrażenia, ale z cała pewnością potrafiło rozproszyć uwagę i zadać kolejne, niewielkie rany. A nawet duża ilość małych ran była w stanie wykończyć każdego przeciwnika.
Zoro chyba pojął sytuację. Zacisnął zęby i machnął kataną, zaczynając napierać na przeciwniczkę. Ta zmuszona została do przejścia do defensywy, pod naporem szybkich, silnych ciosów. Musiała przyznać, że chłopak potrafił walczyć. Znacznie lepiej od niej, przez co białowłosa nie miała czasu na używanie swoich mocy. Zaczęła się cofać.
Przy kolejnym cięciu, odskoczyła gwałtownie do tyłu, o włos unikając wypatroszenia. Jednak nie wylądowała tak, jakby tego oczekiwała. Zobaczyła tylko, jak przed jej oczami przesuwa się krawędź skały, na której chwilę wcześniej walczyli. Dotarła do przepaści…?
Uderzyła plecami o ziemię znacznie wcześniej niż się spodziewała. Czyli spadek nie był aż tak głęboki, jak się tego spodziewała. To dobrze, może zdoła jeszcze walczyć. Ignorując potworny ból, rozlewający się po całych plecach, podparła się ręką o ziemię, starając się podnieść. I wtedy poczuła silne szarpnięcie w okolicy klatki piersiowej, tylko potęgujące ból. Zmarszczyła brwi i spróbowała ponownie, jednak z takim samym efektem. Wzięła głęboki oddech. A przynajmniej spróbowała, bo klatka piersiowa jakby przestała jej słuchać.
- Hej! Wszystko w…? Hej!? - głos nadbiegającego chłopaka na początku był po prostu trochę zmartwiony, po czym przybrał nieco spanikowaną nutkę.
Białowłosa zerknęła na niego, ale odkryła, że nie jest w stanie wyraźnie go dostrzec. Zamrugała kilkakrotnie, ale niewiele to pomogło. Zamiast tego, przeniosła wzrok na swoje ciało, chcąc odkryć, dlaczego nie może wstać.
Z jej klatki piersiowej wystawał jakiś konar, grubości co najmniej je ramienia. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Co on tam robił? Jedyne możliwe wyjaśnienie było takie, że leżał na ziemi, bo przecież ona nie miała czegoś takiego. A skoro leżał na ziemi, to jak znalazł się nad nią…?
Zauważyła, jak zielonowłosy klęka przy niej, uważnie przyglądając się ranie. Ranie? Tak, na drewnie wyraźnie widoczne były smugi krwi… Czyli ten konar musiał wyjść z jej klatki piersiowej. A skoro tak, zapewne wbił jej się w plecy… Przebił ją na wylot? Nagle wydało jej się to śmieszne.
- Cholera, ja… Czekaj, sprowadzę pomoc! Miasto jest niedaleko, na pewno mają tam jakiegoś lekarza… - zaczął mamrotać zielonowłosy, podnosząc się.
Dłoń dziewczyny wystrzeliła do przodu, chwytając go za przegub. Nie chciała, żeby ją zostawił. To już nie miało sensu. Czuła to. Widziała, jak krew wypływająca z jej rany buzuje delikatnie przy każdym, słabym wdechu. Widywała takie rany w koloseum. Nie wiedziała, skąd te pęcherzyki, ale nikt dotąd tego nie przeżył. Tak miała się zakończyć historia tego demona. Nawet nie przez prawdziwe rany, zadane w walce, nawet nie przy pełni księżyca. W zwykłej nocy, nabita na konar. Żałosne. Zupełnie, jak ona. Demon bez imienia. Zielonowłosy powinien ją zostawić, żeby tu zgniła i po prostu o niej zapomnieć. Mimo to, kucał przy niej, wpatrując się w nią tymi oczami pełnymi troski. A ona nie potrafiła go puścić. Po raz pierwszy, odkąd pamiętała czuła tak wielki strach i tak bardzo nie chciała zostać sama. Skoro i tak miała zginąć… Chciała, by ktoś przy niej został. Ktokolwiek.
- Proszę... – wyszeptała słabo – nie zostawiaj mnie.
Chłopak jeszcze raz zerknął na ranę, ale powoli pokiwał głową. Widział to samo, co ona. Droga do miast i z powrotem zajęłaby mu kilka godzin. Ona nie miała tyle czasu.
- Powiesz mi, jak się nazywasz? - zapytał, starając się odwrócić jej uwagę od bólu.
Wiedział, z kim ma do czynienia. Zdał sobie z tego sprawę, kiedy po raz pierwszy zauważył te białe włosy, jeszcze kiedy był z Johnym i Yosaku. Słyszał o białowłosej dziewczynie, którą wielu nazywało Demonem Krwawego Księżyca. Właśnie dlatego udawał, że jej nie widzi, kiedy stale obserwował ją kątem oka. Jednak, kiedy zorientował się, że ta raczej nie miała zamiaru atakować, uznał, że może spróbować porozmawiać. Chciał tylko zaspokoić ciekawość, jak to się stało, że właśnie obserwował jej prawdopodobnie ostatnie chwile?
Białowłosa pokręciła głową, uśmiechając się słabo. Teraz ukrywanie tego i tak nie miało sensu.
- Nie mam imienia – wymamrotała w końcu.
- Jak to: nie masz? - Zoro zmarszczył brwi.
- Nie zasłużyłam na żadne.
- Przecież to nie ma sensu!
- Imiona są dla ludzi. Ja jestem demonem.
- Jakim demonem? Jesteś takim samym człowiekiem, jak ja.
Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie. Nie wyglądał, jakby jej nienawidził, albo się jej brzydził. Zamiast tego usiłował udawać, że są na równym poziomie.
- Też kiedyś myślałam, że jesteś taki, jak ja. Dlatego cię szukałam. Ale się różnimy. Ty masz imię. Jesteś człowiekiem…
- Przestań pieprzyć, ty też jesteś człowiekiem!
- Nie. - Pokręciła głową. - Nie jestem. Jestem demonem. Ludzie mają imiona. Imiona mają też rzeczy, które są dla nich ważne. Ja nie jestem ważna. Dla nikogo.
Zielonowłosy wciągnął gwałtownie powietrze, przyglądając jej się uważnie. Naprawdę tak uważała? Po czym poczuł nagłe szarpnięcie żołądka. Czy ona… Myślała tak przez całe życie? Czy można przeżyć tyle czasu, cięgle uważając się za kogoś gorszego niż cała reszta?
- Imię? To sprawia, że ktoś jest człowiekiem? - zapytał głucho.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Zacisnęła powieki, kiedy przeszyła ją kolejna fala bólu. Zaczęła tracić czucie w kończynach, puściła rękę chłopaka, nie mając siły, by utrzymać ją w górze. Nagle zrobiło jej się strasznie zimno.
- Kuina – powiedział w końcu Zoro.
- Co? - Białowłosa zmusiła się do otwarcia oczu.
- Kuina – powtórzył, tym razem głośniej. - Od teraz tak się nazywasz.
- Dlaczego…? - Poczuła, jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
- To imię jest bardzo ważne. Dlatego powinien mieć je człowiek, który jest równie ważny – powiedział, kładąc wyraźny nacisk na słowo „człowiek”.
- Ja… Nie jestem…
- Teraz jesteś. Jeszcze jakieś problemy? - Oczy zielonowłosego zabłyszczały determinacją. Dziewczyna poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach, ale uśmiechnęła się.
- Nie. Dziękuję.
Poczuła się… Szczęśliwa. Tak naprawdę. Trochę tak, jakby ktoś ściągnął jej olbrzymi ciężar z barków. W gwałtownym przypływie siły, sięgnęła ręką do głowy i zdjęła z niej bandanę. Podała czarny materiał chłopakowi.
- Do tej pory to był mój jedyny fragment podobny do człowieka. Włosy… Podobno moja mama miała takie same. Ale skoro jestem człowiekiem, nie muszę już ich chronić, prawda? - zapytała słabo.
Zoro przyjął materiał i pokiwał głową. Gdzieś na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Białe włosy wyglądały naprawdę ładnie. Tak samo, jak blada cera, duże oczy otoczone białymi rzęsami. Czerwone oczy wcale niczego nie zmieniały. Dziewczyna wyglądała tak niewinnie… Krew tak mocno kontrastowała z jej twarzą… Chłopak zastanowił się, ile ona mogła mieć lat. W tamtej chwili wydawała się wręcz dzieckiem. Dzieckiem zbyt małym, by dźwigać na barkach taki ciężar. Ulga na jej twarzy wręcz przytłaczała swoją intensywnością. Czy ona kiedykolwiek myślała o sobie inaczej niż jak o potworze?
- Wiesz… Nigdy do tej pory nie mogłam się tym cieszyć… - Senny głos ponownie sprawił, że uwaga szermierza przeniosła się na dziewczynę. - Słońce oświetlające twarz… Do tej pory zawsze miałam przez to poparzenia. To ciepło jest… przyjemne… - wymamrotała, przymykając oczy.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca delikatnie dosięgnęły jej policzka, częściowo przeganiając chłód, ogarniający całe jej ciało. I tym razem nie poczuła nieprzyjemnego pieczenia. Właściwie, przestawała czuć cokolwiek. Nawet ból wydawał się jedynie odległym wspomnieniem.
- Podobno demony to anioły, które zabłądziły w mroku – wymamrotał szermierz, przypominając sobie jeden z tekstów, zasłyszanych jeszcze w dojo. Nigdy nie był człowiekiem wierzącym, ale widząc ją w tym momencie, nie mógł pozbyć się tej myśli.
- Anioł…? Człowiek mi wystarczy. Ale dziękuję, że pomogłeś mi się znaleźć… w tym mroku. - Dziewczyna westchnęła cicho, z zadowoleniem. Po czym zamknęła oczy. Na jej ustach przez cały czas malował się niewielki uśmiech.
~*~
Zoro wykopał grób dokładnie w tym miejscu. Tam, gdzie promienie wschodzącego słońca mogły oświetlić go każdego ranka. W ziemię wbił dwa bliźniacze sztylety, a na niewielkim, drewnianym krzyżu wyrył imię „Kuina”. Nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale był z siebie zadowolony.
Spojrzał na bandanę wciąż ściskaną w dłoni, a na jego usta wkradł się niewielki uśmiech. Człowiek, myślący, że jest demonem. Potwór, chroniący resztki swojego człowieczeństwa. Ludzie, tak bardzo nienawidzący jednego z nich, że uczynili z niego bestię.
Pokręcił głową i wrócił do obozowiska, aby pozbierać swoje rzeczy. Plecak dziewczyny przejrzał pobieżnie, ale poza niewielką ilością gotówki i kilkoma ubraniami, nie znalazł niczego. Nie znał jej na tyle, żeby uronić łzę nad jej grobem. Sama jej śmierć też nie wywarła na nim aż takiego wrażenie. Ale wiedział, że będzie pamiętać. Zapamięta jej poczucie niższości, jej próby uchronienia swojego człowieczeństwa, radość, kiedy dał jej imię…
Zawiązał bandanę na lewym ramieniu, poprawił pasek plecaka i ruszył przed siebie. Miał cel do spełnienia.
~*~
Nami spojrzała krytycznym wzrokiem na szermierza, drzemiącego na pokładzie. Ubrania, które miał na sobie prezentowały się przyzwoicie. W końcu sama dopilnowała, żeby każdy członek załogi uzupełnił garderobę na poprzedniej wyspie. Jednak jedna rzecz jej nie pasowała.
- Dlaczego nie kupisz sobie nowej bandany? Przecież ta jest już strasznie zniszczona – rzuciła, zirytowana stanem materiału.
Zoro otworzył jedno oko i zlustrował ją wzrokiem. Po chwili zerknął na wspomniany fragment odzieży i uśmiechnął się krzywo.
- To przypomnienie – mruknął, ponownie zamykając oko.
- Przypomnienie? - Rudowłosa spojrzała na niego bez zrozumienia. - Przypomnienie czego?
Uśmiech na twarzy Roronoy przybrał nieco drapieżny wyraz.

- Że każdy demon był kiedyś człowiekiem.
~~~~
Przepraszam! Wiem, że spieprzyłam ten fragment, w którym bohaterka spotyka Zoro. Ugh, pisałam to przynajmniej dziesięć razy i wciąż jestem na siebie zła za tą scenę...
Tak w ramach wyjaśnienia: jest kilka rzeczy, które nie zostały powiedziane wprost, bądź przemilczane w jakiś sposób. Był to celowy zabieg, ponieważ OC tak naprawdę nigdy nie miała okazji się uczyć, więc jest nieświadoma wielu rzeczy.
Owszem, ona miała albinizm. Jest to choroba spowodowana brakiem melaniny - naturalnego barwnika występującego w skórze, włosach i oczach. Przez to włosy (nie tylko te na głowie, ale również np. rzęsy i brwi) są białe, a skóra blada i całkowicie nieodporna na promieniowanie UV (stąd wrażliwość na słońce i dość szybkie poparzenia). Również tęczówki stają się przezroczyste, z tego powodu naczynka krwionośne w oczach są widoczne i te wydają się być czerwone. (Tak, czerwone oczy tak naprawdę nie są czerwone, ale przezroczyste)
Jeszcze jako dziecko (czego ona sama nie pamięta) zjadła Diabelski Owoc, pozwalający jej kontrolować krew. Chociaż sama nie ma pojęcia, dlaczego posiada te dziwne moce i nawet nie wie, czy to przez nie nazywana jest demonem, czy też ma je dlatego, że jest demonem.
Scena z marynarzem... Tak, zgwałcił ją, chociaż ona tak naprawdę nie potrafiła tego nazwać. Nawet nie za bardzo wiedziała, co jej zrobił, bardziej skupiła się na tym, że pobrudził i odciął jej włosy. Podejrzewam, że istnieje jakaś jednostka chorobowa, którą można by to było określić, ale psychologiem niestety nie jestem i nie wiem, co dokładnie jej dolega... Cóż, przepraszam za brak dalszych informacji w tym miejscu.
Nawet ona sama nie jest pewna tego, ile ma lat. Nie obchodziła urodzin.
Konar przebił jej płuco. Te bąbelki w krwi to tak naprawdę było powietrze ulatujące z przebitych płuc. Bez pomocy lekarza (i to naprawdę dobrego!) faktycznie trudno coś takiego przeżyć.
Do napisania tego zainspirowało mnie w sumie całkiem sporo rzeczy. Głównie Suzuya Juuzou (Tokyou Ghoul) i jego historia, ale też kilka ciekawych cytatów, które znalazłam gdzieś po drodze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz