Fandom: One Piece, HP
Występują: Słomkowi, Law, Ace, Sabo + sporo innych postaci
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: Mogą pojawić się przekleństwa.
Uwagi: Drugi tekst na Challenge na rok 2017. Temat na luty: szkolne AU. Poszczególne części tej historii są ze sobą bardzo lekko połączone. Większość postaci zostało odmłodzonych o taki sam wiek (z paroma wyjątkami, typu Law). Jedna z historii dzieje się znacznie wcześniej, ale łatwo będzie ją rozpoznać, bo występuje w niej Robin.
Opis: Postacie z OP umieszczone w Hogwarcie.
~~~~
Sanji prychnął
cicho, widząc, jak zielonowłosy mężczyzna siada przy stole,
witając się przy okazji ze wszystkimi. Nie potrafił odnaleźć
powodu, dla którego w tej chwili siedzieli przy jednym stole.
Gość był wręcz
idealnym przykładem na stereotypowego Ślizgona. Urodzony w rodzinie
czystokrwistej, ostatni potomek rodu. Dumny i wyniosły, pewny swojej
siły. Chłodny, odnoszący się do wszystkich z dystansem, chociaż
posiadających kilku bliskich, lojalnych przyjaciół. Wbrew pozorom,
nie był również głupi. Orientował się w obecnych wydarzeniach,
świetnie zdawał sobie sprawę, kto jest kim i dlaczego, chociaż
nie przejmował się tym zbytnio, kiedy robił sobie wrogów na prawo
i lewo. Nawet kolorystycznie wpasowywał się w ten dom! Ze swoimi
zielonymi włosami i srebrnymi tęczówkami naprawdę mógłby być
przykładnym Ślizgonem. Gdyby nie fakt, że był w Gryffindorze.
Sanji odetchnął
cicho. Mimo, że wciąż go to zdumiewało, nie powinien się temu
dziwić. Przecież on sam też nie do końca wpasowywał się w
typowego Lwa. Jasne, był odważny, nie można było zaprzeczyć.
Posiadał też Gryfoński temperament. Ale Tiara na samym początku
usiłowała go skierować do innych domów. Nadawałby się na
Krukona, ze swoją chęcią zdobywania nowej wiedzy. Również mógłby
być Puchonem, ze swoim dobrym sercem, które nieraz przeklinał i
lojalnością do przyjaciół. Ale właśnie ta lojalność…
Głównie przez nią teraz siedział przy tym stole. Tak samo on, jak
i wielu innych ich przyjaciół.
A wszystko przez
Luffy’ego. Chłopak zaprzyjaźnił się z nimi na długo, zanim
którekolwiek z nich mogło dostać się do Hogwartu. Po czym, kiedy
Zoro i Sanji wybierali się na pierwszy rok nauki, ogłosił, że
wszyscy spotkają się w Gryffindorze. W związku z czym, pozostali
nie mieli wyboru. Poprosili Tiarę o odpowiedni przydział, a ta
zgodziła się bez większych wątpliwości. Chociaż, sądząc po
minie zielonowłosego, kiedy w końcu udało mu się podnieść ze
stołka i zacząć iść w stronę odpowiedniego stołu, ten spędził
nieco czasu usiłując przekonać czapkę do przydzielenia go do
wybranego domu. Nie, żeby Sanji nie miał z tym problemów.
- Zaraz przyjdą
pierwszaki – rzuciła scenicznym szeptem Nami, dźgając
przyjaciela w żebra, żeby zdobyć jego uwagę.
Blondyn pokiwał
głową, posyłając dziewczynie niewielki uśmiech. Ona też nie
powinna znaleźć się w tym domu. Pomimo swojej mieszanej krwi,
byłaby wręcz idealną Ślizgonką. Już teraz, pomimo że była na
drugim roku, trzęsła niemal połową uczniów w tej szkole. Druga
połowa zwyczajnie nie była warta jej uwagi.
- Ciekawy jestem,
jak Usopp namówi Tiarę, żeby przydzieliła go do naszego domu. Do
odważnych to on nie należy – rzucił, obserwując, jak drzwi do
wielkiej sali stają otworem, a za nimi pojawia się McGonagall,
prowadząca za sobą grupkę przerażonych pierwszaków. W większości
przerażonych. Jeden z nich podskakiwał z ekscytacji i machał do
wszystkiego, co się rusza, czyli… No, do wszystkiego.
- Nie doceniasz go –
mruknął Zoro, uśmiechając się lekko, kiedy zobaczył wygłupy
młodszego o dwa lata przyjaciela. - Może i jest tchórzem, ale jak
chce, potrafi być bardzo odważny.
- To nie ma sensu.
Marimo. - Sanji rzucił mu chłodne spojrzenie, chociaż musiał
przyznać, że nie bardzo miał ochotę na ich kolejną utarczkę.
Niecierpliwił się, żeby zobaczyć, gdzie trafią ich przyjaciele.
Chociaż, akurat co do jednego, nie miał większych wątpliwości.
- Akurat w tym
przypadku, muszę się zgodzić z Zoro – wcięła się Nami, nie
pozwalając, by zielonowłosy zareagował na przytyk. - Usopp może i
jest tchórzem, ale naprawdę potrafi zrobić wszystko, jeżeli od
tego zależy czyjeś życie. To już taki typ człowieka. Tiara na
pewno to zauważy.
Blondyn skinął
głową.
- Skoro tak
twierdzisz, Nami-san, to z pewnością tak jest! - wykrzyknął
radośnie.
Cóż… On chyba
najkrócej znał długonosego. Do paczki dołączył jako ostatni,
tylko Chopper trafił na nich później, a do tego jakoś z
czarnowłosym niewiele miał wspólnego. Szczególnie po tym, jak
rozpoczął naukę w szkole. Ale był pewny, że teraz będzie miał
okazję nadrobić zaległości.
- Zaczyna się! -
wykrzyknęła entuzjastycznie Nami, kiedy Tiara skończyła swoją
pieśń powitalną i rozpoczęli wyczytywanie kolejnych nazwisk.
- Hej, chłopaki! -
zawołał Luffy, kiedy tylko podbiegł do ich stołu, już po tym,
jak na całą Wielką Salę rozległ się donośny okrzyk
„Gryffindor”!
- Cześć, Luffy –
przywitał go Zoro, uśmiechając się szeroko, czym wywołał
zdziwienie na kilku sąsiednich twarzach. Roronoa rzadko kiedy się
uśmiechał, a z pewnością nie serdecznie i całkowicie bez powodu.
No cóż, będą się musieli przyzwyczaić, że Luffy zmienia ludzi.
A tych dwoje było najlepszymi przyjaciółmi niemal od zawsze.
Przynajmniej, według słów Nami.
- Siadaj już –
upomniała go Nami, chociaż na jej twarzy również pojawił się
uśmiech.
- Cześć –
powitał przyjaciela Sanji. - A jedzenia nie będzie, dopóki
wszystkich nie wyczytają, dlatego siadaj i nie przeszkadzaj –
dodał.
Monkey jęknął
cicho, ale posłusznie opadł na siedzisko i wkrótce później
klaskał wesoło przy każdym kolejnym uczniu, nie przejmując się
nawet tym, do którego domu ten ktoś trafiał.
- Udało się!
Widzieliście? Dzielny kapitan Usopp zostaje dumnym Lwem! -
wykrzyknął Usopp, podbiegając, do ich stołu, kiedy Tiara
przydzieliła go razem zresztą jego przyjaciół.
- Wiedziałem, że
ci się uda! - wykrzyknął radośnie Luffy, pokazując przyjacielowi
miejsce obok siebie.
Pozostali również
powitali chłopaka radośnie i czekali na resztę ceremonii. Po
jeszcze kilku wyczytanych nazwiskach i krótkiej przemowie dyrektora,
stoły napełniły się jedzeniem, na które oczy Luffy’ego
zabłyszczały radośnie.
- Mięso! -
wykrzyknął i rzucił się do jedzenia. Chociaż w jego przypadku,
lepszym określeniem byłoby „wchłanianie”.
Pozostali
skwitowali to śmiechem po czym sami dołączyli do uczty. W końcu,
niemal przez cały dzień nie mieli niczego w ustach, więc apetyt im
dopisywał. A jedzenie w Hogwarcie było naprawdę smaczne, nawet,
jeżeli Sanji co chwila mruczał, jakie przyprawy byłyby odpowiednie
do kolejnych potraw.
~*~
Nami na samym
początku kompletnie nie była zainteresowana Quidditchem. Uznawała
to za coś nudnego. Zdecydowanie wolała kręcić się po trybunach i
zbierać zakłady, niż oglądać same mecze. Ale zmieniło się to,
kiedy dokładnie poznała zasady. A nawet i to nie zdarzyłoby się,
gdyby nie pewna rozmowa, zasłyszana całkowicie przez przypadek…
- Miałem go na
wyciągnięcie ręki! Błyszczał tak cudownie… - rozmarzył się
jakiś przechodzący obok Puchon. Uszy Nami wyczuliły się na ich
rozmowę.
- Szkoda, że go nie
złapałeś. Wiesz, jaki on jest cenny? - dodał jego towarzysz
rozmowy.
W tym momencie
rudowłosa przestała nawet udawać, że czyta i spojrzała prosto na
dyskutującą parę.
- Wiem, oczywiście,
że wiem. Ale jest tak trudny do zdobycia… Mówię ci, trzeba mieć
dużo szczęścia, albo naprawdę zwinne palce. Jakbyś był
złodziejem, to może…
Dziewczyna
poderwała się ze swojego miejsca i energicznym krokiem podeszła do
Puchonów.
- O czym
rozmawiacie? - zapytała z pozorną lekkością, chociaż dwójka
czwartorocznych i tak cofnęło się o krok. Nie było czarodzieja,
który nie znałby „wiedźmy z Jamy Lwa”. (Nami uwielbiała ten
pseudonim, ale nigdy tego nie przyznała, bo wymyślił go nie kto
inny, jak Zoro.) Dlatego chłopcy spojrzeli na nią z uwagą.
- O Złotym Zniczu –
odpowiedział jeden z nich ostrożnie.
- Złotym? - W
oczach dziewczyny pojawiły się małe galeony. - Sprecyzujecie?
- To nic takiego! -
zapewnił jeden z nich. - Jestem szukającym i rozmawiamy o ostatnim
meczu – wytłumaczył szybko.
Nami przez chwilę
rozważała, czy by nie stracić zainteresowania, ale przypomniała
sobie, jakie zaciekawienie wzbudziła w niej wcześniejsza rozmowa.
Uznała, że da tej grze szanse…
- Wytłumaczcie
zasady – zażądała.
Niecały miesiąc
później była szukającą w drużynie Gryffindoru.
~*~
Drużyna Gryfonów
była naprawdę dobra, od kiedy grupa przyjaciół postanowiła
dołączyć. Według słów McGonagall, która skrycie była
zagorzałą fanką tej gry, może nawet byli jedną z lepszych drużyn
w historii. A ich trzon składał się z uczniów roczników od jeden
do trzy! Wszyscy z niecierpliwością czekali, aż ci młodzi, ale
obiecujący gracze nieco podrosną…
Ich pierwszy mecz
po przerwie świątecznej miał odbyć się przeciwko Ślizgonom. Nic
więc dziwnego, że wszyscy zawodnicy byli podekscytowani wizją
skopania zadków swoim największym wrogom.
- Pamiętaj, Luffy.
Skupiasz się tylko na kaflu. Masz go złapać, a jak chcesz komuś
podać, to do Usoppa albo Ace’a – przypomniała przyjacielowi
Nami.
- No przecież wiem…
- burknął chłopak, ale po sposobie, w jaki podskakiwał z miotłą
w ręku podpowiadał, że nie przejął się jej słowami.
- S...spokojnie!
Dzielny ka… kapitan Usopp… Sobie poradzi! - wykrzyknął
długonosy, chociaż po jego drżącym głosie i trzęsących się
kolanach, można było domyślić się, że jest zdenerwowany.
- To już jest twój
trzeci mecz. Dlaczego dalej się tak przejmujesz? - zapytał Sanji,
po raz ostatni wkładając papierosa do ust. Teoretycznie w Hogwarcie
nie można było palić, ale blondyn był pewien, że nikt z drużyny
go nie wyda.
Law w międzyczasie
pochylił się nad śpiącym Acem, starając się go dobudzić. Ich
ścigający miał irytujący nawyk zasypiania w każdej możliwej
sytuacji. Trafalgar wyciągnął różdżkę i rzucił jedno ze
swoich medycznych zaklęć, które powinno utrzymać narkolepsję
czwartorocznego w ryzach podczas całego meczu.
- Widziałeś, jak
tamten Krukon ostatnio oberwał? - zapytał z obawą.
- Tak, bo sam
posłałem tłuczka w jego stronę – zaśmiał się Zoro, machając
na pokaz swoim kijem. Na pozycji pałkarza był niezastąpiony. Nawet
Law ustępował mu pola w tej dziedzinie. - Spokojnie, pilnuje
waszych pleców.
- Dzięki, Zoro!
Liczę na ciebie! - wykrzyknął radośnie, a Nami poparła go
poważnym skinieniem głowy. Lubiła znicz, bo był mały, złoty i
dużo warty, ale za tłuczkami nie przepadała. Chociaż nie mogła
narzekać, jeszcze ani razu nie miała zagrożenia oberwania żadnym.
- Tylko się znowu
nie zgub pomiędzy bramkami – rzucił Sanji, uśmiechając się
krzywo.
Jako bramkarz nie
poruszał się zbyt wiele po boisku, ale ze swojego miejsca miał
świetny widok na grę. A fakt, że do obrony mógł używać nóg,
sprawiał, że naprawdę niewiele osób próbowało zdobyć punkt.
Może i mógł dotykać tylko kafla, ale już raz wykopał go z
bramki z taką siłą, że zwalił przeciwnika z miotły. Miał
szczęście, że udało mu się później przekonać nauczycieli, że
nie zrobił tego celowo, a po prostu bronił bramki.
- Och, odwal się,
Brewko! Ja przynajmniej nie przepuszcza przeciwników tylko dlatego,
że są kobietami!
- Zdarzyło mi się
raz! - odwarknął, chociaż musiał przyznać mu rację. Zdarzyło
mu się, na jednym z pierwszych meczów, że jedna przeciwniczka
poprosiła go, żeby się przesunął. Zrobił to, ale nie
przewidział, że zaraz za nią leciał kolejny gracz z kaflem w
ręku. Drużyna w dalszym ciągu mu tego nie zapomniała. Dobrze, że
wtedy wygrali, bo inaczej nigdy by mu nie dali spokoju.
- Zamknąć się!
Zaraz zaczynamy! - przerwała im Nami, chwytając mocniej miotłę.
- Gotowe… -
wymruczał czarnowłosy pałkarz, prostując się i chwytając swoją
miotłę. Ace przetarł nieco oczy, pozbywając się z nich resztek
snu.
- Dzięki –
rzucił, uśmiechając się z wdzięcznością. Musiał być
przytomny podczas gry.
- Sanji, jeżeli
wygramy, chcę mięso w nagrodę! - wykrzyknął jeszcze Luffy.
- Jasne. Jak
wygramy, zrobimy imprezę w pokoju wspólnym – zgodził się
blondyn z uśmiechem na ustach.
- Mam Ognistą
Whiskey w pokoju. - Na ustach Zoro pojawił się leniwy uśmiech.
- Na ciebie można
liczyć! - zaśmiała się Nami, klepiąc go po plecach. - Mam piwo
kremowe, ale to nie to samo…
W tym momencie
musieli przerwać, bo drzwi do szatni otworzyły się, wypuszczając
ich na boisko.
Gra stała się
zacięta już na samym początku meczu. Węże nie chciały oddać
zwycięstwa swoim przeciwnikom, a Lwy, motywowane nieustannymi
okrzykami Luffy’ego, który najwyraźniej postanowił zastąpić
kapitana, postawiły sobie za punkt honoru wygrać co najmniej
dwustupunktową przewagą. Kto postawił tak wysoki próg, to
pozostawało tajemnicą.
Zoro znieruchomiał
na chwilę, obserwując, jak ścigający pod nim podają sobie kafla.
Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł, jak jakiś Ślizgon usiłował
dorwać piłkę. Wzmocnił chwyt na pałce i z całej siły uderzył
przelatującego obok tłuczka. Pocisk tylko dzięki refleksowi
przeciwnika nie uderzył go w sam środek głowy, a zahaczył o rękę,
sprawiając, że ten kolejne kilka cennych sekund stracił na próbę
odzyskania równowagi.
Zielonowłosy
zignorował jego pogróżki i skupił się na pozostałych,
zaczynając lecieć w stronę bramki przeciwnika, kiedy zobaczył, że
w tamtą stronę zmierzają również Luffy z kaflem i Usopp.
Wbrew początkowym
obawom większości członków drużyny, Luffy był wręcz wspaniałym
ścigającym. Szybki i zwinny, potrafił znaleźć się w dowolnym
punkcie boiska w ciągu zaledwie kilku sekund i odebrać przeciwnikom
kafla, śmiejąc się przy tym szaleńczo. To już samo w sobie
wystarczająco wytrącało przeciwników z równowagi, a trzeba było
pamiętać jeszcze o jego długich kończynach, które w takich
momentach wyglądały wręcz, jakby się rozciągały. Do tego miał
naprawdę niesamowity instynkt, dzięki czemu świetnie wiedział,
gdzie znajdują się przeciwnicy i kiedy powinien podać.
Tak jak teraz,
kiedy podał do Usoppa. Chłopak spanikował na sekundę, ale chwilę
później zauważył kawałek dalej Zoro, ścigającego tłuczka,
więc zamknął oczy i pomknął w stronę bramki przeciwnika. Poczuł
świst powietrza i kiedy otworzył oczy, dostrzegł, jak
niebezpieczna piłka przelatuje mu tuż przed twarzą, uderzając w
Węża, który akurat próbował zablokować mu drogę. Uśmiechnął
się, wiedząc, że bez swojego pałkarza pewnie nie miałby aż tylu
trafień. A kiedy był tak blisko bramki przeciwnika, jak teraz,
większość jego rzutów była celna. Szczególnie, kiedy obrońca
musiał zrobić gwałtowny unik, ze względu na tłuczka, wysłanego
w jego stronę przez Lawa. Była to ta sama piłka, którą wcześniej
wybił zielonowłosy, co oznaczało, że czarnowłosy musiał zaczaić
się na nią i odbić, zanim ta ponownie zaczęła żyć własnym
życiem. Zaledwie chwilę później, drużyna Gryffindoru wzbogaciła
się o kolejne dziesięć punktów, w towarzystwie głośnego dopingu
ze strony trybun ich domu. Pozostali zawodnicy po raz kolejny byli
zdumieni celnością młodego czarodzieja.
Sanji uśmiechnął
się, widząc pracę zespołową swojej drużyny. Nie mógł
zaprzeczyć, że obserwacja ich w akcji zawsze była ciekawym
doświadczeniem. Chociaż nie ukrywał, że pomimo całej dynamiki
meczu, wręcz uwielbiał, kiedy akcja skupiała się na ich połowie
boiska. Bo właśnie wtedy mógł wykazać się swoimi zdolnościami.
Widział, jak
trzech ścigających przeciwników leci w jego stronę, podając
sobie kafla. Zmarszczył brwi. W tej sytuacji, musiał pilnować
wszystkich trzech obręczy. Nawet dla niego, nie było to łatwym
zadaniem. Na szczęście jednak, jego drużyna nie należała do
tych, które zostawiłyby towarzysza w potrzebie. Już chwilę
później drogę jednemu z nadlatujących zastąpił Luffy, machając
wściekle rękoma i śpiewając jakieś dziwne, pirackie piosenki. To
rozproszyłoby każdego, więc biedny Ślizgon nie był wyjątkiem.
Pozostała dwójka zauważyła brak jednego towarzysza, więc
przyśpieszyli, skupiając się całkowicie na Sanjim. Ku ich zgubie,
bo dokładnie w tym momencie, w tył miotły jednego z nich uderzył
tłuczek, ciśnięty tam przez Zoro, który wyszczerzył się jak
idiota, którym był, co Sanji musiał dodać, kiedy zobaczył, jak
jego cel z ogromną prędkością zmierza w kierunku ziemi.
Ostatni ze
ścigających usiłował zrobić kilka gwałtownych manewrów, ale
kiedy rzucił do obręczy, Sanji już tam był. Szybko zlokalizował
pozostałych członków drużyny i z głośnym okrzykiem, wykopał
kafla w stronę Ace’a.
Nami uśmiechnęła
się, widząc, że pozostali członkowie drużyny świetnie sobie
radzą. Rozejrzała się uważnie po boisku. Mecz trwał już niemal
godzinę, kiedy jej bystre oczy wypatrzyły w końcu
charakterystyczny błysk światła na złotej powierzchni.
Uśmiechnęła się złowieszczo i pomknęła w tamtą stronę,
kompletnie ignorując szukającego drużyny przeciwnej, który leciał
akurat w drugą stronę. Nie pozwoliłaby nikomu ukraść sobie
znicza. W końcu była zaprzysiężoną złodziejką, a co to za
złodziej, który zostaje okradziony?
Wykonała kilka
szybkich zwrotów, gdy akurat mijała środek rozgrywki i kątem oka
dostrzegła przebłysk czarnych włosów, kiedy Law odbił tłuczka,
zdecydowanie zmierzającego w jej stronę. Dokładnie w momencie, w
którym usłyszała, jak Usopp zdobył kolejne punkty, wyciągnęła
przed siebie rękę, chwytając znicz. Mała, złota piłka
zatrzepotała jeszcze bezradnie skrzydełkami, kiedy po raz kolejny
została schwytana przez rudowłosą złodziejkę, po czym na
stadionie rozległ się głośny okrzyk, oznajmiający wszystkim, że
oto Gryffindor wygrał przewagą dokładnie dwustu trzydziestu
punktów.
- Mówiłem, że nam
się uda! - wykrzyknął wesoło Luffy, zeskakując z miotły i
zmierzając do szatni.
Pozostali
członkowie drużyny pogratulowali sobie, po czym ruszyli za młodszym
kompanem, śmiejąc się po drodze. Już planowali imprezę na cześć
ich wielkiego zwycięstwa.
- Sanji, mięsa! -
wykrzyknął jeszcze Monkey, na co blondyn uśmiechnął się.
- Jasne. Daj mi się
przebrać i skoczę do kuchni, zobaczyć, co mogę skombinować –
obiecał, chociaż świetnie wiedział, że bez problemów dostanie
wystarczającą ilość jedzenia, by wszystkich wykarmić. Skrzaty
nigdy nie robiły z tym żadnych problemów.
~*~
- Dlaczego
zabraliście mnie ze sobą? - zapytał z rezygnacją Sanji,
zaciągając się swoim papierosem. Naprawdę, dlaczego akurat on
zawsze dawał się wciągać w głupie pomysły swoich przyjaciół?
- Bo byłeś takim
idiotą, że paliłeś w miejscu, obok którego zawsze przechodzi
Luffy – podpowiedział uczynnie Zoro, szczerząc się szeroko.
On sam początkowo
też bardzo niechętnie opuścił wygodną kanapę w pokoju wspólnym,
ale wizja przechadzki po zakazanym lesie długo po rozpoczęciu ciszy
nocnej była na tyle ekscytująca, że nawet nie narzekał… Za
bardzo.
- Idziemy na
przygodę! - wykrzyknął Luffy, kompletnie nie przejmując się, czy
zostanie usłyszany przez któregoś z nauczycieli.
Sanji ucieszył
się, że zaledwie chwilę wcześniej rzucił wokół nich zaklęcie
ciszy. Wyprawa z tymi idiotami już sama w sobie była wystarczająco
uprzykrzającym życie zajęciem, nie potrzebował do tego szlabanu.
- Tylko szkoda, że
Usopp ma na jutro do oddania wypracowanie z eliksirów. Chciałbym,
żeby z nami poszedł… - jęknął jeszcze chłopak.
- Ale wiesz, że on
ma te same zajęcia, co ty, prawda? Skoro on ma do oddania
wypracowanie, to oznacza, że ty też – zauważył Zoro.
- Naprawdę? -
zdumiał się Luffy. Po czym zmarszczył brwi. - Ale na jutro niczego
nie mamy… Przecież właśnie z tego się cieszyliśmy jeszcze na
obiedzie…
- Czyby nasz kłamca
znowu kogoś okłamał? - zapytał retorycznie Sanji.
- Kto jest kłamcą?
- zapytał bez zrozumienia Luffy.
- Miejmy to już z
głowy – westchnął ciężko blondyn i ruszył w kierunku granicy
drzew.
Pod dachem z liści
i gałęzi było jeszcze ciemniej niż na błoniach, jednak żaden z
czarodziei nie czuł potrzeby używania Lumos. Większość ich
zmysłów i tak była na tyle wyczulona, że świetnie radzili sobie
bez tego, poza tym, nie chcieli zostać zauważeni. No i zdecydowanie
woleli mieć różdżki w pogotowiu, na wypadek, gdyby miało ich coś
zaatakować.
- Myślicie, że
znajdziemy smoki? - zapytał radośnie Luffy, podskakując przy
każdym kroku, jakby nie przeszkadzały mu rozrzucone wszędzie na
ziemi grube konary, o które można było się potknąć.
- Idioto, w tych
rejonach nie ma smoków! - warknął na niego Sanji.
- Buu, Sanji!
Psujesz całą zabawę! - burknął Monkey, rozglądając się, po
czym wybierając losowy kierunek.
- Nie przejmuj się,
Luffy. Na pewno mają tu coś, co pomoże nam zabić nudę –
pocieszył go Zoro, również rozglądając się z zainteresowaniem.
Miał nadzieję na coś dużego i silnego.
- Oby było smaczne
– dodał szybko najmłodszy z trójki, kiwając energicznie głową.
Sanji już miał
rzucić, że nie będzie gotować niczego podejrzanego pochodzenia,
ale w porę się powstrzymał. Bezpieczniej dla jego nerwów było
pozostawić tę dwójkę swoim marzeniom.
Przemierzyli już
naprawdę spory kawałek, kiedy blondyn usłyszał dość
charakterystyczny dźwięk. Znieruchomiał, rozglądając się
dookoła, kątem oka wychwytując, że pozostała dwójka robiła to
samo.
- Czy to…? -
zaczął, sięgając po różdżkę.
- Lumos! -
wykrzyknął Luffy, a po chwili światło ujawniło stojące dookoła
nich, liczne sylwetki…
- Akromantule! -
okrzyki Monkeya i Sanjiego zlały się ze sobą, ale o ile głos tego
pierwszego był radosny, ten drugi był wyraźnie przerażony.
- Ciekawe, jak
smakują… - zastanowił się Luffy. Jednak ogromne pająki niemal w
tej samej chwili ruszyły do ataku. - Bombarna! - wykrzyknął
radośnie, dosłownie rozrywając jedno ze zwierząt na strzępy.
- Czyżby ktoś tu
bał się pajączków? - zapytał rozbawiony Zoro, klepiąc sztywną
sylwetkę kucharza w ramię.
- Odwal się! -
warknął w odpowiedzi blondyn, ale nawet nie ruszył się, żeby
włączyć się do bitwy. Dlaczego ze wszystkich stworzeń, musieli
trafić akurat na pająki?
- Jasne… - zaśmiał
się radośnie. - Hej, Luffy! Nie będziesz mieć z nich mięsa,
jeżeli całkowicie je zniszczysz! - wykrzyknął w kierunku
przyjaciela, wyciągając swoje trzy różdżki, z czego jedną
umieszczając w zębach. Jego „styl trzech różdżek” zawsze był
szokiem dla osób, które widziały to po raz pierwszy. Szczególnie,
kiedy dodać do niego ulubione zaklęcie szermierza… -
Sectumsempra!
Po zaledwie kilku
sekundach, trzy pająki leżały na ziemi, wyglądając, jakby
zaatakował je ktoś uzbrojony w miecze. Pomimo przewagi liczebnej
akromantul, już kilka minut później większość zwierząt leżała
pokonana, bądź ratowała się ucieczką. Luffy śmiał się
radośnie, Zoro chował broń, uśmiechając się szeroko, a Sanji
otrząsnął się z obrzydzenia.
- To było okropne –
wymruczał, wzdrygając się, kiedy rozejrzał się i zobaczył
liczne ciała bestii, walające się dookoła.
- Sanji, myślisz,
że da się to upiec? - zapytał czarnowłosy, bez skrępowania
podnosząc jakiś korpus i podtykając go blondynowi pod nos.
- Nie ma mowy! Nie
dotknę tego paskudztwa! Tobie też nie pozwolę tego jeść! -
wykrzyknął, cofając się z obrzydzeniem.
- Nie strasz Brewki,
bo znowu zacznie piszczeć jak mała dziewczynka… - rzucił leniwie
Zoro, uśmiechając się szeroko.
- Jak… - blondyn
spojrzał na zielonowłosego z wściekłością malującą się w
oczach. - Zamorduję cię, Marimo! I nie boję się pająków! I z
całą pewnością nie krzyczę jak mała dziewczynka!
- Wmawiaj sobie
dalej – Zoro zaśmiał się, unikając kopnięcia skierowanego w
swoją głową.
~*~
Kiedy Luffy
powiedział, że zaprzyjaźni się z jednorożcami, zarówno Zoro jak
i Sanji świetnie wiedzieli, że czeka ich długa noc. Piękne istoty
były nie tylko symbolem niewinności, ale też jednymi z najbardziej
płochliwych stworzeń w całym magicznym świecie. Co jakoś
nieszczególnie dobrze łączyło się z wybuchowym temperamentem
młodego czarodzieja.
- Jeżeli będziesz
tak biegał w kółko i wrzeszczał, nigdy się do żadnego nie
zbliżysz – powiedział Sanji, zaciągając się dymem z papierosa,
by ukoić nerwy. To wcale nie tak, że bał się przebywania w
Zakazanym Lesie po zmroku, ale… Przez coś musiał stać się
„zakazany”, prawda?
- Ale ja chcę się
z nimi zaprzyjaźnić… - jęknął cierpiętniczo Luffy. -
Jednorożce! Gdzie jesteście? - wołał dalej.
- Spokojnie, jego
głos nie powinien przywołać więcej akromantul… Jak już, to je
spłoszy – zażartował Zoro.
- Zamknij się,
marimo – odwarknął blondyn. Naprawdę, zaczynał już mieć dość
tego przerośniętego glona.
- Ej, coś widzę! -
wykrzyknął w tym momencie Monkey, skutecznie odwracając ich uwagę.
- Co takiego? -
zainteresował się Zoro.
Dwójka starszych
czarodziejów podążyła za przyjacielem i wkrótce zauważyli, że
ten leciał w kierunku jednego z mieszkańców lasu. Owszem, po
części był koniem, ale zdecydowanie nie przypominał jednorożca.
Jednak Luffy’emu to najwyraźniej nie przeszkadzało.
- Cześć! Jestem
Luffy! Zostańmy przyjaciółmi! - wykrzyknął wesoło, podbiegając
do centaura, który spoglądał na zbliżającą się istotę ludzką
z wyraźną niechęcią.
- Nazywam się
Zakała – powiedział w końcu. - A to jest terytorium mojego
stada.
- Naprawdę?
Świetnie! Mieszkasz tutaj? - Monkey nie wychwycił wyraźnej aluzji
w głosie stworzenia.
- Owszem.
- Luffy, on miał
chyba na myśli, że nie powinniśmy się tu kręcić –
podpowiedział Sanji, podchodząc do rozmawiającej dwójki. - Jestem
Sanji, a ten zielony tutaj to Zoro – dodał.
- Nie? - Chłopak
zrobił zdziwioną minę. - Ale przecież nie robimy niczego złego!
Tylko szukamy jednorożców.
- Dlaczego
poszukujecie jednorożców? - zapytał Zakała ostrożnie.
- Bo ten idiota chce
się z nimi zaprzyjaźnić – westchnął Zoro. - Obawiam się, że
dopóki tego nie osiągnie, nie pozwoli nam stąd wyjść.
- Zdajecie sobie
sprawę z tego, że naruszacie nasze terytorium, prawda? - zapytał w
końcu centaur, powracając do najważniejszej dla niego kwestii.
- Nie! Shishishi –
zaśmiał się Luffy radośnie.
- On już tak ma,
proszę mu wybaczyć – wytłumaczył szybko Sanji.
- Po prostu powiedz
nam, gdzie można znaleźć jednorożce i sobie pójdziemy – dodał
Roronoa, mając powoli dość tego lasu. Miał ochotę wrócić do
dormitorium i rzucić się na swoje łóżko.
- Obawiam się, że
żadne z tych stworzeń nie pozwoliłoby zwykłym czarodziejom na
zbliżenie się do… - zaczął Zakała, ale przerwał mu donośny
okrzyk Luffy’ego.
- Patrzcie,
znalazłem! - zaśmiał się zadowolony i szybkim biegiem pokonał
kilka metrów.
Pozostała trójka
spojrzała za nim i zauważyli, jak śnieżnobiałe zwierze pochyla
łeb, by dać się pogłaskać przez hiperaktywnego dzieciaka.
- Nie powiem, żebym
się tego spodziewał, ale jakoś nie jestem zaskoczony – zaśmiał
się Zoro, widząc, jak jego przyjaciel zaczyna mówić coś do
stworzenia, a te spokojnie stoi i pozwala się dotykać.
- Mnie też powoli
przestaje zaskakiwać cokolwiek – przytaknął Sanji, podnosząc
papierosa do ust. Towarzystwo czarnowłosego działało tak chyba na
wszystkich.
- Skoro zdołał on
zyskać przyjaźń tych zwierząt, chyba nie mam powodów, by
zabraniać wam przebywania tutaj. Zatem czujcie się swobodnie. -
Centaur wykonał w ich stronę lekki ukłon, po czym odgalopował w
tylko sobie znanym kierunku.
- To było dziwne –
podsumował blondyn.
- Wracajmy, co?
Luffy zrobił, co chciał, możemy iść spać. - Zoro ziewnął
szeroko, obracając się na pięcie i ruszając przed siebie.
Sanji westchnął
cicho i pozwolił sobie jeszcze przez kilka sekund obserwować
oddalającego się chłopaka z wyrazem rezygnacji na twarzy. W końcu
jednak pokręcił głową, litując się nad biednym wynikiem
ewolucji wstecznej.
- Do zamku w drugą
stronę!
Cały czerwony na
twarzy Zoro odwrócił się, warcząc przy okazji coś, co zabrzmiało
jak „zamknij się” połączone z „cholernym kucharzem” i tym
razem poszedł w odpowiednim kierunku.
~*~
Sanji po raz
kolejny zastanawiał się, jak można być aż tak beznadziejnym. Na
samym początku nawet się temu nie dziwił. Sam na pierwszym roku
zgubił się w tej ogromnej szkole zbyt dużą ilość razy, by to
zliczyć. Dla pierwszaków to naprawdę nie było niczym dziwnym. Nie
dość, że stary zamek sam w sobie był ogromny, zawierał wiele
korytarzy, skrzyżowań i schodów, które wyglądały niemal jak
labirynt, to jeszcze… No właśnie, schody. Te ruchome, wredne
istoty, które zdawały się mieć własny rozum i kpić sobie z
chodzących po nich uczniów. Nie można było zapamiętać, którędy
byłoby pójść najlepiej, bo te przez cały czas się ruszały. Co
nie zmieniało faktu, że po trzech latach oczekiwałoby się, że
uczniowie nauczą się przynajmniej nie gubić. Najwyraźniej jednak,
po niektórych nie można było oczekiwać nawet tak prostych rzeczy.
- Idioto, zaraz
spóźnimy się przez ciebie na śniadanie! - warknął, chwytając
Zoro za ramię i prowadząc go w kierunku Wielkiej Sali. Jak ten glon
skończył w Sowiarni, pozostawało dla blondyna jedną z
największych tajemnic wszechświata.
- Nikt cię nie
prosił, żebyś tu przychodził – burknął Zoro, ale pozwolił
się prowadzić, wiedząc, że sam i tak tam nie trafi. To wcale nie
tak, że nie miał pojęcia, gdzie iść, po prostu ten zamek uparł
się, że będzie mu robić na złość. W pierwszym roku, prefekci
ostrzegli ich, że schody się ruszają, ale nikt nie raczył
poinformować, że robił to cały zamek!
- Nie pozwolę
nikomu chodzić głodnemu. Nawet takiemu glonowi, jak ty – rzucił
wściekle Sanji, skręcając w przeciwną stronę, niż zielonowłosy
chciałby pójść. Kilka kolejnych korytarzy później, obydwoje
stali przed wielką salą. - Co tak właściwie robiłeś w sowiarni?
- Musiałem wysłać
list – mruknął Zoro, idąc za przyjacielem w kierunku ich stałego
miejsca.
- Myślisz, że ktoś
ci uwierzy? - zapytał sceptycznie Sanji. Po czym zauważył, że
Nami do nich macha, więc odmachał entuzjastycznie i przyśpieszył
kroku. Chwilę później obydwoje znaleźli się przy stole,
napełniając sobie talerze wybranym jedzeniem.
- Oi, Zoro! -
wykrzyknął nagle Usopp. - Wysłałeś ten list, o który cię
prosiłem?
- Jasne, przed
chwilą. Chociaż ta głupia sowiarnia znowu zmieniła położenie…
Sanji podniósł
głowę i spojrzał na dwójkę z niedowierzaniem.
- Naprawdę
wysyłałeś jakiś list? - zapytał z zaskoczeniem.
- Przecież ci
mówiłem, brewko – warknął zielonowłosy.
- Poprosiłem go o
to, bo zapomniałem zabrać wypracowania z dormitorium – dodał
Usopp. - A obiecałem Kayi, że dzisiaj go wyślę.
- Och… -
wymamrotał blondyn. Naprawdę nie wierzył, że glon nie zgubił się
aż tak bardzo, jak go Sanji podejrzewał, a trafił tam, gdzie
chciał.
- Swoją drogą, co
ci zajęło tyle czasu? Wyszedłeś ponad godzinę temu – dodał
Usopp, spoglądając na przyjaciela wyczekująco.
Na te słowa, Zoro
odwrócił wzrok, a Sanji zaczął się śmiać. Czyli glon
faktycznie się zgubił!
~*~
Przyjaźnienie się
z Luffym zdecydowanie nie było jedną z rzeczy, których Zoro by
żałował. Przynajmniej, było tak przez większość czasu. Tym
razem jednak, zielonowłosy oddałby wiele, żeby nie znać tego
gościa.
- Jeszcze raz… Co
znowu wymyśliłeś? - zapytał, pocierając kark w akcie desperacji.
- Mówiłem ci! To
będzie kolejne tajne wyjście z zamku! - wykrzyknął wesoło
chłopak, nie przejmując się za bardzo faktem, że jeżeli coś
jest „tajne”, nie powinno się o tym wrzeszczeć, lecąc przez
korytarze w Hogwarcie.
- A sądzisz, że
ono istnieje, bo…?
- Marta tak
powiedziała.
- Marta? -
Zielonowłosy zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie, czy
znał kogoś o tym imieniu. W ich domu raczej kogoś takiego nie
było… Prawdopodobnie. Roronoa mógł jej zwyczajnie nie
zapamiętać.
- Tak! No wiesz, ten
taki głupi duch, który ciągle płacze!
- Och, Marta!
Jęcząca Marta? - Chłopak w końcu zdołał dopasować imię do
odpowiedniej osoby.
- Tak!
- Dlaczego jej
wierzysz i jakie przejście ONA mogła odkryć? - zapytał wciąż
nieprzekonany Zoro.
- Daj spokój! Ona
naprawdę zna mnóstwo sposobów poruszania się po zamku! Tak samo,
jak wszystkie duchy!
- Pomyślałeś o
tym, że one to robią, bo mogą przechodzić przez ściany?
- Ale ona naprawdę
znalazła przejście! - Ton głosu Luffy’ego zmienił się na
błagalny. Jeden z tych, którym Roronoa zwyczajnie nie potrafił
odmówić. I czarnowłosy świetnie o tym wiedział.
- Dobra, w porządku.
Pokaż mi to przejście – poddał się Zoro, posłusznie idąc za
przyjacielem.
Dotarli do jednej z
łazienek. Zdecydowanie do damskiej, ale Zoro uznał, że nie
skomentuje tego w żaden sposób. Luffy rozejrzał się uważnie
dookoła, po czym zaczął liczyć drzwi. W końcu otworzył jakieś,
pełen dumy prezentując starszemu chłopakowi… Toaletę.
- To jest to twoje
wyjście? - zapytał z niedowierzaniem Zoro.
- Tak! Marta mówi,
że rurami z tej toalety można się dostać do tajnego wyjścia pod
jeziorem! - ogłosił podniosłym tonem Luffy.
- Nawet jeśli
faktycznie tak jest, nie zmieścisz się. Musiałbyś być duchem.
Poza tym, nawet, gdybyś potrafił pływać, czego nie umiesz, nie
wystarczyłoby ci powietrza na dostanie się aż do jeziora –
spróbował argumentować zielonowłosy.
- Zoro, nie umiesz
się bawić! - wykrzyknął Monkey. - To na pewno jest tajne
przejście!
- Skoro tak
twierdzisz… - Roronoa machnął ręką, uznając, że dalsze
tłumaczenie nie ma sensu. Obrócił się na pięcie i już miał
wyjść z pomieszczenia, kiedy usłyszał za sobą głośny chlupot.
Odetchnął
głęboko, skupiając się na butelkach Ognistej Whiskey, schowanych
w kufrze obok łóżka. To naprawdę wydawało się lepszą
perspektywą niż ratowanie kumpla topiącego się w kiblu…
Z cichym jękiem
powrócił do kabiny, widząc jak nogi przyjaciela machają bezsilnie
w powietrzu, kiedy ten usiłował uwolnić głowę z niewielkiej
przestrzeni muszli klozetowej.
- Co ty znowu
wyprawiasz? - zapytał z rezygnacją, chwytając za wierzgające
kończyny i wyciągając czarnowłosego z jego pułapki.
Głowa chłopaka
wyskoczyła z głośnym, mlaszczącym dźwiękiem, a dookoła nich
podłoga pokryła się wodą.
- Ugh, to było
obrzydliwe – mruknął Zoro, podnosząc się i mierząc kaszlącego
i prychającego przyjaciela niechętnym spojrzeniem.
- Dzięki, Zoro!
Myślałem, że tam zginę! - zaśmiał się z tylko sobie znanego
powodu.
- Mówiłem ci, że
się nie przeciśniesz, idioto. - Zielonowłosy pokręcił głową,
po czym wyciągnął różdżkę i szybko oczyścił młodszego
chłopaka.
- Ale to miało być
super-tajne przejście… - burknął obrażonym głosem.
Roronoa westchnął
cicho. W chwilach takich jak ta, naprawdę zaczynał żałować, że
zaprzyjaźnił się z tym idiotą. Po czym zdawał sobie sprawę, że
nie potrafiłby inaczej.
- Chodź, zahaczymy
o kuchnię. Jestem pewien, że będą mieli jakieś mięso –
rzucił, wiedząc, że to zadowoli czarnowłosego.
- Tak, świetny
pomysł! Mięso! - wykrzyknął Luffy, całkowicie zapominając o
tajnym przejściu, Marcie i podłodze pokrytej wodą.
~*~
- Zróbmy bitwę
morską!
Wszyscy w pokoju
wspólnym Gryfonów spojrzeli z niedowierzaniem na Luffy’ego, który
stanął na środku pomieszczenia, opierając ręce na biodrach i
wykrzykując swój pomysł.
- Bitwę morską? -
powtórzył Sanji, podnosząc głowę znad swoich notatek z
Transmutacji.
- Tak! Taką wielką,
ze statkami i pirackimi flagami! Będą armaty i miecze, i…!
- Hej, nie zagalopuj
się! - uspokoiła go Nami. - Jak chcesz to zrobić?
- Nie wiem –
przyznał czarnowłosy, śmiejąc się radośnie.
- Nic nowego. -
Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Statki możemy
zbudować – zaproponował Zoro, wiedząc, że przyjaciela i tak
trudno będzie odwieść od pomysłu i szybciej będzie się po
prostu zgodzić.
- Możemy poprosić
kogoś z nauczycieli o pomoc – dodał Usopp.
- Myślę, że
Dumbledore zgodziłby się, gdybyśmy mu to zaproponowali – dodał
Sanji.
- Zapytam Trytony,
czy im to nie będzie przeszkadzać! Albo zaproponuję, żeby się
przyłączyły! - zawołał Luffy, a nikt nie pytał go, skąd zna
ich język. Powoli wszyscy zaczynali się przyzwyczajać, że po tym
chłopaku można spodziewać się wszystkiego.
- Możemy
zorganizować to w ramach zawodów o Puchar Domów! - dodała
radośnie Nami, w głowie już zastanawiając się, jakie zyski może
z tego czerpać. - Wtedy każdy dom miałby swój statek. Na każdym
załoga stworzona z wybranych reprezentantów.
Wszyscy zebrani w
pokoju, nawet ci, którzy do tej pory nie włączyli się w rozmowę,
pokiwali energicznie głowami. To brzmiało jak świetny pomysł. I
taka impreza mogłaby pomóc im się nieco zrelaksować przed
zbliżającymi się egzaminami końcoworocznymi.
Dumbledore uznał,
że bitwa morska to jest wspaniały pomysł. Razem z kilkoma innymi
nauczycielami, szybko wymyślili zasady i ustalili procedury
bezpieczeństwa. Uczniowie z wszystkich czterech domów zostali
poinformowani o pomyśle, jak i również o fakcie, że zwycięska
drużyna otrzyma dwieście punktów dla swojego domu. Wszyscy
ochotnicy mieli miesiąc na stworzenie swojego statku. Uczestnicy
mieli też dostać pewną taryfę ulgową na zajęciach i egzaminach,
przez co chętnych nagle zrobiło się więcej.
- Nasz statek będzie
najlepszy! - ogłosił radośnie Luffy, spoglądając na swoją
„załogę”.
Jak się można
było domyślić, skończyli w piątkę. Dookoła ich tymczasowego
kapitana zgromadzili się jeszcze Zoro, Sanji, Usopp i Nami.
Większość pozostałych drużyn liczyła sobie znacznie więcej
osób, ale Monkey uznał, że oni nie potrzebują więcej członków
załogi. Na szczęście, reguły pozwalały na dowolną ilość
drużyn z każdego domu, przez co ta grupka nie musiała przejmować
się zdaniem innych.
- Ktoś wie, jak się
buduje statki? - zapytała Nami z powątpiewaniem, rozglądając się
po pozostałych.
- Oczywiście!
Kiedyś byłem znanym i cenionym cieślą, znanym z wyprodukowania
ponad stu wspaniałych jednostek! - ogłosił dumnie Usopp.
- Naprawdę? - oczy
Luffy’ego rozjaśniły się z podekscytowania.
- Czy ty nie masz
przypadkiem jedenastu lat? - przypomniała Nami, na co długonosy
oklapł nieco.
- Możemy poprosić
Franky’ego o pomoc – zaproponował Luffy, nie przejmując się
faktem, że właśnie po raz kolejny został oszukany.
- Czy to nie będzie
oszustwo? - zapytał sceptycznie Sanji. - Przecież on już dawno
skończył Hogwart.
- W regulaminie nie
ma wzmianki o tym, że statki muszą zostać wybudowane przez
obecnych uczniów – zauważyła rudowłosa.
- W takim razie, nie
ma problemu! - zawołał uradowany Luffy. - Wyślę mu sowę! - dodał
i chwilę później zniknął w czeluściach zamku.
- Powinniśmy
pomyśleć o broni – zaproponował nagle Zoro. - Podczas trwania
samej bitwy mamy zakaz używania magii. Co oznacza, że musimy zadbać
o uzbrojenie.
- O, mogę załatwić
pociski do armat! - zawołał radośnie Usopp. - Ostatnio wymyśliłem
ciekawą formułę…
Pozostali pokiwali
głowami. Długonosy może i był notorycznym kłamcą, ale zaraz po
zielarstwie, eliksiry były jego najlepszym przedmiotem. Był w tym
naprawdę dobry i nikt nie wątpił, że potrafiłby stworzyć coś,
co wybuchnie.
- Załatwię nam
broń białą. - Zoro wzruszył ramionami, na co nikt nie oponował.
Było powszechnie wiadomym, że zielonowłosy znał się na tym jak
nikt inny.
- Sanji-kun,
pomożesz mi? Spróbujemy zrobić armaty – zaproponowała
dziewczyna. - Jesteś dobry z transmutacji, a chyba ostatnio
widziałam zaklęcie, które nam pomoże.
- Oczywiście,
Nami-san! - wykrzyknął blondyn. W ten sposób, obowiązki zostały
podzielone.
Okręt był gotowy
już jakiś tydzień przed ostatecznym terminem. Chociaż może
lepszym określeniem w tym przypadku, byłby statek. Jednostka nie
była duża, chociaż biorąc pod uwagę, że mieli w załodze pięć
osób, wciąż całkiem spora. Franky jak zwykle dodał coś od
siebie, przez co ich statek nie do końca wyglądał jak typowa,
piracka łajba, o której ciągle nawijał Luffy. Chociaż
czarnowłosy i tak był nadzwyczajnie dumny. Jako rzeźbę dziobową,
cieśla wybrał głowę baranka, która to niesamowicie spodobała
się Monkeyowi. Na banderach i fladze Usopp wymalował pirackie
symbole, przedstawiające wyszczerzoną czaszkę ze słomianym
kapeluszem na głowie. Armaty zostały ustawione przy obydwu burtach
jak i w specjalnym pomieszczeniu przy dziobie. Każdy został
dodatkowo wyposażony w broń białą. Całe uzbrojenie zostało
zaczarowane w taki sposób, że nie mogło wyrządzić nikomu
krzywdy, ale zostawiało wyraźne, czerwone ślady, dzięki czemu
można było zobaczyć, kto został trafiony. Piątka Gryfonów
postanowiło poświęcić całą sobotę na testowanie statku i naukę
sterowania nim.
Nami okazała się
znać podstawy nawigacji, w związku z czym szybko przejęła
obowiązki nadzorowania pracy pozostałej czwórki. Dość szybko
dostroili się do siebie, dzięki czemu „Going Merry”, jak został
ochrzczony statek, sprawnie poruszał się po jeziorze. Kilka
trytonów wynurzyło się na powierzchnię, aby obejrzeć zmagania
młodych czarodziei. Pod koniec dnia, nagrodzili ich brawami za ich
postępy. Wygłodnieli piraci niemal natychmiast skierowali się do
wielkiej sali, uprzednio rzucając na okręt zaklęcie zmniejszające,
aby można było go bezpiecznie przenosić. Zajęła się tym Nami,
która uznała, że nie powierzy tak odpowiedzialnego zajęcia
męskiej części ekipy.
Kolejny tydzień
minął zadziwiająco szybko i wkrótce później nadeszła kolejna
sobota, podczas to której odbywała się Wielka Bitwa Morska. Już
przy śniadaniu wszyscy uczniowie byli podekscytowani, ale największe
emocje pojawiły się przy obiedzie, po którym miały rozpocząć
się zawody.
Uczniowie
niebiorący udziału w zabawie rozsiedli się wygodnie na trybunach,
wyczarowanych dookoła jeziora. Uczestnicy umieścili swoje statki na
wodzie, wskakując na pokłady i zajmując strategiczne miejsca.
Trytony wynurzyły głowy, zaciekawione zbliżającym się
widowiskiem.
McGonagall jeszcze
raz powtórzyła zasady. Na dźwięk gongu, zawodnicy rozpoczęli
zmagania.
- Zoro, Sanji-kun,
wciągnijcie żagle! Usopp, chwyć za ster! Luffy, obserwuj, czy ktoś
płynie w naszą stronę! - zaczęła wydawać rozkazy Nami, stając
na środku pokładu.
- Jasne! -
odkrzyknęli radośnie pozostali czarodzieje, biegnąc w stronę
odpowiednich stanowisk.
Zaledwie kilka
minut później Merry płynęła w stronę pierwszego upatrzonego
celu: statku z kadłubem pomalowanym na różowo i olbrzymią głową
łabędzia jako rzeźbą dziobową. Na powiewających banderach
widniała czaszka, zwrócona profilem do obserwatora z dwoma
skrzyżowanymi piszczelami i sercem na skroni. Jednostka była nieco
większa niż Merry i miała na pokładzie znacznie liczniejszą
załogę, ale nikt z piątki przyjaciół się tym faktem nie
przejął.
- Rozprawcie się z
nimi! - wykrzyknęła otyła Krukonka z piątego roku, wymachując
nad głową olbrzymią maczugą.
- Usopp, armata! -
rozkazał Luffy, przejmując obowiązki kapitana. Nami wydawała
rozkazy, kiedy chodziło o nawigację, ale to właśnie Monkey był
tym, który rządził na okręcie.
- Tak jest! -
wykrzyknął strzelec, podbiegając do broni i szybko ładując kulę.
W ich stronę
wystrzelonych zostało kilka pocisków, ale żaden nie dotarł do
celu. Widać było, że czarodzieje nie potrafili odnaleźć się na
statku.
Kula armatnia
wystrzelona przez długonosego trafiła idealnie w bok kadłuba,
sprawiając, że statek przeciwnika niemal natychmiast zaczął
nabierać wody. Jego załoganci nieco spanikowali, ale ich kapitan
zachowała zimną krew.
- Do abordażu! Nikt
nie powiedział, że musimy wygrać na swoim statku! - wykrzyknęła,
na co pozostali wykrzyknęli radośnie, całkowicie polegając na
swojej przewadze liczebnej.
- Zoro, Sanji,
przygotujcie się! - wykrzyknął Luffy, zeskakując z gniazda i
stając u boku swoich przyjaciół. - Usopp, pilnuj, żeby nikt inny
się nie zbliżył! Nami, zajmij się kursem.
- Tak jest,
kapitanie!
Nami uzbroiła się
w długi kij, a Usopp w szable chociaż obydwoje zrobili to bardziej
z ostrożności, niż dlatego, że odczuwali taką potrzebę. Zoro
chwycił swoje trzy katany, z czego jedną z nich umieścił w
zębach, Sanji uznał, że nie potrzebuje broni, a Luffy chwycił za
jakiś ciężki miecz, chociaż pozostali świetnie wiedzieli, że
ten niedługo zostanie odrzucony. W przeciwieństwie do reszty
czarodziejskiego świata, ta grupka potrafiła walczyć bez użycia
magii i właśnie mieli możliwość zaprezentowania swoich
umiejętności. A te wcale nie były małe.
Pierwsi przeciwnicy
zaczęli wskakiwać na pokład Merry, więc trójka Gryfonów rzuciła
się do ataku.
Ostrza Zoro gładko
przecinały powietrze, szybko wyeliminowując kolejnych przeciwników.
Co prawda nie mógł zrobić im krzywdy zaczarowaną bronią, ale bez
większych problemów wyrzucał ich za burtę, żeby nie
przeszkadzali. Przez cały czas uśmiechał się szeroko, czując
adrenalinę przyjemnie buzującą w jego żyłach. Brak różdżek
wcale mu nie przeszkadzał.
Sanji już dawno
zdecydowanie sprzeciwił się używaniu dłoni do walki, w związku z
czym, teraz poruszał się po pokładzie, unosząc nogi w płynnych i
szybkich ruchach, wykazując się niesamowitą gibkością i siłą.
Jego kopnięcia wyrzucały kolejnych czarodziei do wody, oczyszczając
pokład z pasażerów na gapę.
Luffy natomiast
obrał sobie za cel Krukonkę, która przewodziła wrogą grupą.
Sprawnie przebijał się w jej stronę, pięściami posyłając na
pokład wszystkich tych, którzy zbliżyli się do niego za bardzo.
Miecza użył kilka razy na samym początku, po czym uznał, że
jednak jest zbyt nieporęczny. Nie zajęło mu dużo czasu, żeby
dostać się do obranego celu. Kilka minut później, Alvida, bo tak
nazywała się czarodziejka, wylądowała w wodzie za burtą, a
pozostała w walce część jej załogi szybko podążyła za nią.
Niekoniecznie dobrowolnie.
- Dobra, pierwszy
przeciwnik za nami! - wykrzyknął radośnie Luffy, przeciągając
się.
- Teraz trzeba
skoncentrować się na innych – przytaknął ochoczo Zoro.
- Przesadzacie z tym
entuzjazmem – rzucił Sanji, chociaż jego nogi też drżały
niecierpliwie na myśl o następnej walce.
- Spokojnie, zaraz
się rozerwiecie – warknęła Nami, wskazując na drugą stronę
statku.
Tam znajdowały się
kolejne jednostki, niektóre toczące walki między sobą, inne
pływające bez celu po wodzie, jeszcze inne po prostu uderzały o
siebie, dowodząc, że ich załogi nie potrafiły nimi sterować.
- Zaczynam ostrzał!
- wykrzyknął Usopp, przygotowując działo. Jemu też coraz
bardziej zaczynała się podobać ta zabawa.
Stoczyli jeszcze
kilka bitew, kiedy tuż obok ich statku wyłoniła się żółta łódź
podwodna. Słomkowi, bo tak zaczęli być nazywani podczas tych
zawodów, spojrzeli na nią ze zdziwieniem wymalowanym na twarzach.
Nawet nie wiedzieli, że coś takiego bierze udział w zabawie,
chociaż ich niewiedza miała sens, biorąc pod uwagę fakt, że
statek pewnie przebywał pod wodą. Czarodzieje przygotowali się do
walki, kiedy właz na łodzi otworzył się, a w otworze pojawiła
się znajoma głowa.
- Torao! -
wykrzyknął radośnie Luffy, witając ich znajomego z piątego roku.
- Nie spodziewałem
się, że tyle wytrzymacie – rzucił na powitanie Law, spoglądając
po twarzach młodszych kolegów.
- Jesteśmy silni! -
oznajmił dumnie Monkey.
- W to nie wątpię,
Mugiwara-ya. - Czarnowłosy przewrócił oczami, po czym uśmiechnął
się delikatnie. - Co powiecie na sojusz? Punkty i tak pójdą dla
naszego domu i nikt nie zabrania, żeby zostały dwa statki z tego
samego domu.
- Dobra! - zgodził
się natychmiast Luffy.
- Hej, nie decyduj
tak od razu! Powinieneś to przemyśleć! - wykrzyknęła Nami.
- Dokładnie! A co,
jeżeli nas zdradzi? - dodał Usopp z obawą.
- Torao, zdradzisz
nas?
- Nie.
- Widzicie?
Zarówno
dziewczyna, jak i strzelec pokręcili głowami, Sanji przewrócił
oczami, a Zoro zaśmiał się tylko.
- Skoro wszystko
zdecydowane, możemy wracać do walki? Ktoś już na nas czeka –
zauważył zielonowłosy, wskazując na jasnoniebieski statek z
wielkim napisem „Marine” na kadłubie i rysunkiem, wyglądającym
nieco jak mewa siedząca na poziomej kresce, zakończonej z obydwu
stron niewielkimi półksiężycami.
- Jasne! - zgodził
się ochoczo Luffy.
Od kiedy połączyli
siły z drugą załogą, ich walki stały się znacznie łatwiejsze.
Zalewie godzinę później, jedynymi jednostkami, które zostały na
powierzchni wody, była Merry i łódź podwodna Trafalgara.
-Wygraliśmy! -
wykrzyknął radośnie Luffy, biegając po pokładzie i przytulając
wszystkich po kolei. Łącznie z Lawem, na co ten nie zareagował
zbyt radośnie.
- A dzisiejszą
Bitwę Morską wygrywa sojusz Piratów Słomianego Kapelusza i
Piratów Serca! - wykrzyknął komentator.
Nami zastanowiła
się, kto wymyślił te nazwy, ale wolała nie wdawać się w
szczegóły. Wygrali, co było najważniejsze. A to oznaczało, że
zyskała całkiem sporo galeonów z różnorodnych zakładów, które
zrobiła.
- Robimy imprezę!
Sanji, żarcie! Wykrzyknął zadowolony Luffy.
- Jasne. Chcesz coś
szczególnego? - zapytał blondyn, chociaż znał już odpowiedź.
- Mięso!
Gryfoni potrząsnęli
głowami, śmiejąc się radośnie.
- Torao, ty też
masz przyjść! - rozkazał jeszcze Monkey, sprawiając, że starszy
czarodziej westchnął cierpiętniczo, ale pokiwał głową.
- Niech ci będzie…
- Impreza! -
wykrzyknęli załoganci Lawa, nadrabiając entuzjazmem za kapitana.
McGonagall,
obserwująca wszystko z trybuny nauczycielskiej, pokręciła głową
z delikatnym uśmiechem na twarzy. Znając Gryfonów, zapowiadało
się na naprawdę głośną noc.
~*~
Dormitoria
zazwyczaj podzielone były ze względu na klasy, do których
uczęszczali uczniowie. Jednak Luffy, będąc Luffym, tylko sobie
znanym sposobem, zdołał załatwić, żeby on i Usopp dzielili pokój
z Zoro i Sanjim. Żaden z nich nie narzekał, odpowiadał im ten
stan. Szczególnie, podczas tak spokojnych wieczorów, jak ten, który
akurat mieli.
- Ach, Zoro miałeś
się nie ruszać! - wykrzyknął Usopp, który akurat usiłował
namalować swojego zielonowłosego przyjaciela.
- Hmmm? - Roronoa
spojrzał na długonosego bez zrozumienia, unosząc do ust kufel piwa
kremowego. Kiedy on tak powiedział…?
- Daj spokój, i tak
ci się jeszcze nigdy nie udało – dobił przyjaciela Sanji,
sięgając po talerz z przekąskami. Po czym zorientował się, że
ten jest pusty. - Luffy, zżarłeś wszystko?!
Monkey zaśmiał
się, wzruszając ramionami i kontynuował spoglądanie przez ramię
malującego kompana.
- Żaden z twoich
obrazów jeszcze nigdy nie zaczął się poruszać? - zapytał z
zaskoczeniem.
- Och, oczywiście,
że zaczął. Kiedyś namalowałem wielkie przyjęcie i wtedy
wszystkie postacie, a była ich ponad setka, zaczęła tańczyć
dawno już zapomniany taniec! Dzięki temu przyczyniłem się do
nowego odkrycia w historii! - ogłosił dumnie.
- Naprawdę?!
- Kłamie, jak
zawsze – mruknął blondyn, podnosząc się z miejsca i chwytając
pusty już talerz. - Chcecie coś jeszcze? - zapytał.
- Kłamałeś?! -
Luffy spojrzał z zawodem na przyjaciela, który zaśmiał się
nerwowo i podrapał po karku. - Mięso! - wykrzyknął na pytanie
Sanjiego.
- Mógłbyś
załatwić więcej tych ciastek owsianych? - zapytał Usopp.
- Onigiri byłyby w
porządku – dodał Zoro.
- Jasne. - Blondyn
machnął ręką i opuścił pomieszczenie, zapewne kierując się do
kuchni.
- A teraz masz się
nie ruszać! - Usopp wskazał palcem na zielonowłosego.
Ten tylko wzruszył
ramionami i wziął kolejny łyk piwa kremowego, wgapiając się
pusto w okno.
- Nudno… - jęknął
Luffy, przewracając się na swoim łóżku. Po chwili poderwał się
z błyskiem w oczach. - Zaraz wracam! - zawołał i zniknął za
drzwiami.
Nie minęło zbyt
długo, kiedy w pokoju, poza czwórką jego mieszkańców, pojawili
się jeszcze Nami, Law, Shachi oraz Penguin, dwójka przyjaciół
Trafalgara.
- Gramy w karty! -
wykrzyknął zadowolony z siebie Monkey, wyciągając talię z kufra.
Grupka przyjaciół
skupiła się na grze, ciesząc się jedzeniem, załatwionym przez
Sanjiego.
~*~
Na lekcji Historii
Magii nie było niczym zaskakującym, że większość uczniów
spała. Tak naprawdę, lekcje były na tyle nudne, że nawet
nauczyciel bardzo często drzemał. Tym razem jednak zdarzyło się
coś niesamowitego.
- Panie profesorze!
Ale wojny goblińskie tak naprawdę rozpoczęły się tydzień
wcześniej, chociaż wielu czarodziejów woli o tym nie mówić –
odezwała się Robin, czarnowłosa Krukonka, sprawiając, że
większość osób wybudziło się ze swojego stanu odrętwienia.
- Słucham? -
zapytał duch, usiłując przypomnieć sobie, o czym przed chwilą
mówił.
- Tak naprawdę,
wojny goblińskie rozpoczęły się na tydzień przed tym, jak mówi
się oficjalnie. Doszło wtedy do pierwszego poważniejszego
konfliktu zbrojnego, który jest bardzo często pomijany przez
historyków – wytłumaczyła dziewczyna, uśmiechając się lekko
do nauczyciela.
- Może zechce pani
rozwinąć myśl? - zapytał nauczyciel nieco zirytowany faktem, że
się mu zwraca uwagę, ale też jednocześnie nieco zaciekawiony.
- Oczywiście.
Krukonka podniosła
się ze swojego miejsca i podeszła na przód sali. Spokojnie zaczęła
objaśniać wszystkie tajniki historii, która często była
niewłaściwie rozumiana. Pozostali uczniowie nieco się ożywili i
nawet zaczęły padać pytania. W połowie lekcji już wszyscy byli w
pełni rozbudzeni i skupieni, pragnąć wysłuchać więcej
niesamowitych i ciekawych historii. Gdy czas przeznaczony na zajęcia
dobiegł końca, większość osób nawet nie drgnęła z miejsca.
I po raz pierwszy w
historii Hogwartu, powodem wcale nie było to, że zaspali.
~*~
Nikt nie wiedział,
jakim cudem Luffy zdołał zaprzyjaźnić się z Irytkiem. Po prostu,
jednego dnia chłopak zauważył poltergeista, przelatującego
kawałek dalej i zapytał o niego kilka osób z pokoju wspólnego, a
już następnego popołudnia, biegali razem po korytarzach,
wyśpiewując wesoło jakieś dziwne piosenki. Większość uczniów,
jak i nauczycieli, wpatrywała się w tą scenę z niedowierzaniem
wymalowanym na twarzach. Jedynie przyjaciele Monkeya nie zdziwili się
za bardzo tym faktem, świetnie znając czarnowłosego i jego talent
do robienia sobie przyjaciół w dziwnych miejscach i jeszcze
dziwniejszych istotach.
Jednak, co
zaskoczyło wszystkich, to fakt, że Zoro również zdawał się
zaprzyjaźnić z Irytkiem. Tego nie potrafił zrozumieć nikt, może
z wyjątkiem Luffy’ego, dla którego ta sytuacja wydawała się jak
najbardziej logiczna. Dlatego też, bardzo często można było
zobaczyć zielonowłosego w towarzystwie poltergeista, kiedy kręcili
się wspólnie po Hogwarcie. Szczególnie sytuacja ta nie
odpowiadała Sanjiemu, który cierpiał na tym najbardziej.
- Znowu się
zgubiłeś, cholerny glonie? - zapytał, kiedy zobaczył
zielonowłosego wyłaniającego się zza rogu korytarza, prowadzącego
do lochów. Czyli do miejsca, w którym mieli następną lekcję.
Roronoa przystanął
i spojrzał uważnie na blondyna. Następnie uśmiechnął się
złośliwie.
- Ja się nie
zgubiłem, ale ty chyba tak. Nie wiesz, że w tamtą stronę nie ma
łazienek? - zapytał, krzyżując ręce na piersi z bardzo
zadowolonym wyrazem twarzy.
- Łazienek? - Sanji
przechylił głowę, nie rozumiejąc słów przyjaciela. - Dlaczego
miałbym iść do łazienki?
- Och, no nie wiem…
Żeby zmyć z siebie tę farbę? - zaproponował Zoro.
Blondyn już
otwierał usta, żeby zapytać, o co chodziło temu cholernemu
glonowi, kiedy poczuł jak coś lepkiego uderza w jego głowę,
powoli po nim spływając. Usłyszał głośny chichot tuż nad sobą,
do którego po chwili dołączył ciche, rozbawione parsknięcie od
strony zielonowłosego.
- Nie wiedziałem,
że masz też zieloną – rzucił Zoro, spoglądając do góry, na
unoszącego się w powietrzy Irytka, który wciąż ściskał pustą
puszkę po farbie w dłoniach.
- Oczywiście, że
mam! Ktoś z tak głupimi brwiami nie powinien czepiać się takich
świetnych włosów! - wykrzyknął radośnie poltergeist. Sanji w
końcu otworzył oczy i uniósł ręce do swojej głowy. Cały był
skąpany w zielonej farbie, o odcieniu podobnym do koloru włosów
Roronoy.
- Zabiję was za to!
- warknął głucho.
- Ducha nie dasz
rady zabić – zauważył spokojnie Zoro.
- I nie pozwolę ci
tknąć mojego kumpla! - dodał gwałtownie Irytek.
Były blondyn
rzucił obydwu mordercze spojrzenia, po czym obrócił się i
naprawdę skierował w stronę łazienki. Zemści się później,
teraz musiał pozbyć się tego okropnego koloru z całego ciała.
~*~
Sam fakt, że
Irytek i Zoro zdołali się zaprzyjaźnić przestał zaskakiwać tak
bardzo, kiedy okazało się, że Roronoa ma całkiem sporo dawno już
nieżywych przyjaciół. Marta, po tym jak kiedyś zobaczyła go w
kąpieli, kleiła się do niego za każdym razem, kiedy go widziała.
Przy każdej możliwej okazji nie zapominała wspomnieć, jaki to on
jest przystojny i na wszystkie znane sobie sposoby usiłowała go
poderwać. Na jej nieszczęście, zielonowłosy nie interesował się
zmarłymi już dziewczynami, przez co raczej nie zwracał na nią
uwagi.
Kolejnym duchem,
który zdawał się obdarzać Gryfona sporą uwagą, była Perona.
Nikt tak naprawdę nie miał pewności, skąd ten duch się wziął.
Różowe włosy, dziwne ubrania i jej nieco niepokojący śmiech
poddawały w wątpliwość każdą teorię dotyczącą roku jej
śmierci. Równie zaskakujący był pluszowy niedźwiadek, który był
jej niemal nieodłącznym elementem.
Dziewczyna
podejrzanie często kręciła się koło zielonowłosego, głównie
narzekając, że nie jest słodki i wytykając mu jego głupotę.
Powód, dla którego trzymała się go pozostawał więc kolejną
tajemnicą zamku.
Również Prawie
Bezgłowy Nick zdawał się pałać sympatią do Zoro. Szczególnie,
gdy po kolejnych narzekaniach ducha na odrzucenie jego podania do
Koła Bezgłowych, Roronoa zaoferował się, że spróbuje pomóc mu
odciąć jego głowę do końca. Jednak, pomimo jego usilnych prób,
najwyraźniej ducha nie był w stanie przeciąć. Sir Nicholas jednak
nie przejął się za bardzo porażką, nauczony już poprzednimi
doświadczeniami, co nie przeszkodziło mu poczuć sympatii do
młodego czarodzieja, który naprawdę starał się mu pomóc.
Krótko po Nicku
nawet Krwawy Baron zaczął zwracać większą uwagę na
zielonowłosego Gryfona, pomijając nawet fakt, że nie był w jego
domu. W jakiś sposób, stanowcza osobowość Roronoy, razem z jego
siłą i opanowaniem, zwyczajnie sprawiły, że duch Slytherinu
zaczął darzyć młodego czarodzieja pewną dozą szacunku.
Dla większości
ludzi, fakt, że interesuje się nimi tyle duchów, mógłby wydawać
się co najmniej niepokojący, jednak dla Zoro było to co najwyżej
irytujące, kiedy któryś za bardzo mu się naprzykrzał. Przez
większość czasu jednak nawet o tym nie myślał. Tym samym, stał
się jednym z ulubionych celów profesor Trelawney, co również go
nie za bardzo obchodziło. W ten sposób, mógł spokojnie spać na
wróżbiarstwie, gdyż nauczycielka albo uznawała, że umarł, co
było jego przeznaczeniem, albo bała się podejść w obawie przed
zarażeniem jego tragiczną przyszłością.
~*~
Ace i Zoro często
kręcili się razem po zamku. I najczęściej nie było to zbyt
dobrym pomysłem. Szansa, że razem dojdą w wyznaczone miejsce w
wyznaczonym terminie, były bliskie zeru. Co prawda, istniała
szansa, że wysyłając tą dwójkę razem, zdobędzie się nieco
spokoju, ale równie dobrze, mogli oni wywołać kolejną tragedię.
Tak naprawdę,
efektów nie potrafił przewidzieć nikt. Nieraz zdarzało się, że
narkolepsja Ace’a odzywała się nagle, przez co ten zasypiał na
środku korytarza. Wtedy Zoro albo decydował się, że go poniesie,
jeżeli gdzieś się śpieszyli, co kończyło się zgubieniem
obydwu, bądź też uznawał, że to świetna pora na drzemkę, przez
co siadał obok starszego Gryfona i również pogrążał się we
śnie. Czasami pomyślał o tym, że czwartoklasistę należałoby
przenieść chociażby pod ścianę, aby nie leżał na środku
korytarza, jednak kiedy indziej zwyczajnie na to nie potrafił wpaść,
przez co obydwoje zalegali na środku korytarza, uniemożliwiając
swobodne minięcie ich.
Nieraz się
zdarzało, że ktoś się o nich potknął. Najgorzej było, kiedy
przechodzący akurat obok Hagrid, stracił przez nich równowagę,
tym samym wypuszczając z rąk klatkę pełną chochlików
kornwalijskich, którą akurat usiłował gdzieś przenieść. Przez
kolejne dwa tygodnie stworzenia te można było odnaleźć w różnych
zakątkach szkoły, kiedy uprzykrzały życie zarówno uczniom, jak i
nauczycielom. Od tamtego czasu, zazwyczaj ktoś starał się
pilnować, by ta dwójka raczej nie była puszcza nigdzie sama…
~*~
- Nudzi mi się ! -
jęknął Luffy, pakując sobie do ust kolejne skrzydełko.
Ace oderwał się
od swojego jedzenia i spojrzał na młodszego braciszka.
- Gdzie są twoi
przyjaciele? - zapytał ze szczerym zainteresowaniem w głosie.
Nieczęsto się zdarzało, aby Monkey jadł posiłki bez nich,
szczególnie w soboty.
- Zoro i Sanji
siedzą w bibliotece. Muszą napisać jakieś trudne wypracowanie na
eliksiry. Nami poszła gdzieś z Vivi, a Usopp wrócił do domu.
Dostał pozwolenie, bo Kaya poczuła się dużo gorzej –
wytłumaczył pobieżnie.
- Hmmm… -
wymruczał ze zrozumieniem Portgas. Chwilę później wylądował z
twarzą na talerzu.
- Nie zasypiaj! -
zaśmiał się Luffy, trącając go łokciem.
- Och, przepraszam…
- wymamrotał czwartoroczniak, rzucając na siebie zaklęcie
czyszczące. - Jak chcesz, możesz pójść ze mną i Sabo na błonia.
Będziemy ćwiczyć magię bojową.
Wzrok młodszego z
braci powędrował przez całą wielką salę w kierunku blondyna,
siedzącego przy stole Krukonów.
- Jasne! - zgodził
się natychmiast. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję
pojedynkować się ze swoimi braćmi. Zapowiadała się świetna
zabawa!
~~~~
Iii kilka rzeczy, tak w ramach uzupełnienia.
Zoro ma srebrne tęczówki, bo akurat ten kolor pasował do sytuacji. Przepraszam, jeżeli komuś to strasznie przeszkadza.
"Sectumsempra" - teoretycznie, zaklęcie to wymyślił Snape, czyli Zoro nie powinien go znać, ale po łacinie, oznacza to "cięcie miecza", więc musiałam zrobić z tego ulubione zaklęcie szermierza.
W Gryffindorze są: Luffy i Usopp (pierwszy rok), Nami i Vivi (drugi rok), Zoro i Sanji (trzeci rok), Ace (czwarty rok), Law (piąty rok), Shachi i Penguin (szósty rok). W Ravenclawie Jest Sabo (pięty rok) i kiedyś była tam Robin. Chopper jest za młody i jeszcze nie trafił do Hogwartu. Kaya też pochodzi z magicznej rodziny, ale przez swoje zdrowie nie chodzi do szkoły, a pobiera lekcje w domu.
Wydarzenia z oryginalnego HP nie wpływają na wydarzenia z tego fika.
No i oczywiście: Hogwart to szkoła. Czyli można to uznać za szkolne AU :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz