wtorek, 28 lutego 2017

"Szkoła Magii i... Piractwa?" (Luty: szkolne AU) [OP, HP]

Tytuł: Szkoła Magii i... Piractwa?
Fandom: One Piece, HP
Występują: Słomkowi, Law, Ace, Sabo + sporo innych postaci
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: Mogą pojawić się przekleństwa.

Uwagi: Drugi tekst na Challenge na rok 2017. Temat na luty: szkolne AU. Poszczególne części tej historii są ze sobą bardzo lekko połączone. Większość postaci zostało odmłodzonych o taki sam wiek (z paroma wyjątkami, typu Law). Jedna z historii dzieje się znacznie wcześniej, ale łatwo będzie ją rozpoznać, bo występuje w niej Robin.
Opis: Postacie z OP umieszczone w Hogwarcie.





~~~~
 Sanji prychnął cicho, widząc, jak zielonowłosy mężczyzna siada przy stole, witając się przy okazji ze wszystkimi. Nie potrafił odnaleźć powodu, dla którego w tej chwili siedzieli przy jednym stole.
Gość był wręcz idealnym przykładem na stereotypowego Ślizgona. Urodzony w rodzinie czystokrwistej, ostatni potomek rodu. Dumny i wyniosły, pewny swojej siły. Chłodny, odnoszący się do wszystkich z dystansem, chociaż posiadających kilku bliskich, lojalnych przyjaciół. Wbrew pozorom, nie był również głupi. Orientował się w obecnych wydarzeniach, świetnie zdawał sobie sprawę, kto jest kim i dlaczego, chociaż nie przejmował się tym zbytnio, kiedy robił sobie wrogów na prawo i lewo. Nawet kolorystycznie wpasowywał się w ten dom! Ze swoimi zielonymi włosami i srebrnymi tęczówkami naprawdę mógłby być przykładnym Ślizgonem. Gdyby nie fakt, że był w Gryffindorze.
Sanji odetchnął cicho. Mimo, że wciąż go to zdumiewało, nie powinien się temu dziwić. Przecież on sam też nie do końca wpasowywał się w typowego Lwa. Jasne, był odważny, nie można było zaprzeczyć. Posiadał też Gryfoński temperament. Ale Tiara na samym początku usiłowała go skierować do innych domów. Nadawałby się na Krukona, ze swoją chęcią zdobywania nowej wiedzy. Również mógłby być Puchonem, ze swoim dobrym sercem, które nieraz przeklinał i lojalnością do przyjaciół. Ale właśnie ta lojalność… Głównie przez nią teraz siedział przy tym stole. Tak samo on, jak i wielu innych ich przyjaciół.
A wszystko przez Luffy’ego. Chłopak zaprzyjaźnił się z nimi na długo, zanim którekolwiek z nich mogło dostać się do Hogwartu. Po czym, kiedy Zoro i Sanji wybierali się na pierwszy rok nauki, ogłosił, że wszyscy spotkają się w Gryffindorze. W związku z czym, pozostali nie mieli wyboru. Poprosili Tiarę o odpowiedni przydział, a ta zgodziła się bez większych wątpliwości. Chociaż, sądząc po minie zielonowłosego, kiedy w końcu udało mu się podnieść ze stołka i zacząć iść w stronę odpowiedniego stołu, ten spędził nieco czasu usiłując przekonać czapkę do przydzielenia go do wybranego domu. Nie, żeby Sanji nie miał z tym problemów.
- Zaraz przyjdą pierwszaki – rzuciła scenicznym szeptem Nami, dźgając przyjaciela w żebra, żeby zdobyć jego uwagę.
Blondyn pokiwał głową, posyłając dziewczynie niewielki uśmiech. Ona też nie powinna znaleźć się w tym domu. Pomimo swojej mieszanej krwi, byłaby wręcz idealną Ślizgonką. Już teraz, pomimo że była na drugim roku, trzęsła niemal połową uczniów w tej szkole. Druga połowa zwyczajnie nie była warta jej uwagi.
- Ciekawy jestem, jak Usopp namówi Tiarę, żeby przydzieliła go do naszego domu. Do odważnych to on nie należy – rzucił, obserwując, jak drzwi do wielkiej sali stają otworem, a za nimi pojawia się McGonagall, prowadząca za sobą grupkę przerażonych pierwszaków. W większości przerażonych. Jeden z nich podskakiwał z ekscytacji i machał do wszystkiego, co się rusza, czyli… No, do wszystkiego.
- Nie doceniasz go – mruknął Zoro, uśmiechając się lekko, kiedy zobaczył wygłupy młodszego o dwa lata przyjaciela. - Może i jest tchórzem, ale jak chce, potrafi być bardzo odważny.
- To nie ma sensu. Marimo. - Sanji rzucił mu chłodne spojrzenie, chociaż musiał przyznać, że nie bardzo miał ochotę na ich kolejną utarczkę. Niecierpliwił się, żeby zobaczyć, gdzie trafią ich przyjaciele. Chociaż, akurat co do jednego, nie miał większych wątpliwości.
- Akurat w tym przypadku, muszę się zgodzić z Zoro – wcięła się Nami, nie pozwalając, by zielonowłosy zareagował na przytyk. - Usopp może i jest tchórzem, ale naprawdę potrafi zrobić wszystko, jeżeli od tego zależy czyjeś życie. To już taki typ człowieka. Tiara na pewno to zauważy.
Blondyn skinął głową.
- Skoro tak twierdzisz, Nami-san, to z pewnością tak jest! - wykrzyknął radośnie.
Cóż… On chyba najkrócej znał długonosego. Do paczki dołączył jako ostatni, tylko Chopper trafił na nich później, a do tego jakoś z czarnowłosym niewiele miał wspólnego. Szczególnie po tym, jak rozpoczął naukę w szkole. Ale był pewny, że teraz będzie miał okazję nadrobić zaległości.
- Zaczyna się! - wykrzyknęła entuzjastycznie Nami, kiedy Tiara skończyła swoją pieśń powitalną i rozpoczęli wyczytywanie kolejnych nazwisk.
- Hej, chłopaki! - zawołał Luffy, kiedy tylko podbiegł do ich stołu, już po tym, jak na całą Wielką Salę rozległ się donośny okrzyk „Gryffindor”!
- Cześć, Luffy – przywitał go Zoro, uśmiechając się szeroko, czym wywołał zdziwienie na kilku sąsiednich twarzach. Roronoa rzadko kiedy się uśmiechał, a z pewnością nie serdecznie i całkowicie bez powodu. No cóż, będą się musieli przyzwyczaić, że Luffy zmienia ludzi. A tych dwoje było najlepszymi przyjaciółmi niemal od zawsze. Przynajmniej, według słów Nami.
- Siadaj już – upomniała go Nami, chociaż na jej twarzy również pojawił się uśmiech.
- Cześć – powitał przyjaciela Sanji. - A jedzenia nie będzie, dopóki wszystkich nie wyczytają, dlatego siadaj i nie przeszkadzaj – dodał.
Monkey jęknął cicho, ale posłusznie opadł na siedzisko i wkrótce później klaskał wesoło przy każdym kolejnym uczniu, nie przejmując się nawet tym, do którego domu ten ktoś trafiał.
- Udało się! Widzieliście? Dzielny kapitan Usopp zostaje dumnym Lwem! - wykrzyknął Usopp, podbiegając, do ich stołu, kiedy Tiara przydzieliła go razem zresztą jego przyjaciół.
- Wiedziałem, że ci się uda! - wykrzyknął radośnie Luffy, pokazując przyjacielowi miejsce obok siebie.
Pozostali również powitali chłopaka radośnie i czekali na resztę ceremonii. Po jeszcze kilku wyczytanych nazwiskach i krótkiej przemowie dyrektora, stoły napełniły się jedzeniem, na które oczy Luffy’ego zabłyszczały radośnie.
- Mięso! - wykrzyknął i rzucił się do jedzenia. Chociaż w jego przypadku, lepszym określeniem byłoby „wchłanianie”.
Pozostali skwitowali to śmiechem po czym sami dołączyli do uczty. W końcu, niemal przez cały dzień nie mieli niczego w ustach, więc apetyt im dopisywał. A jedzenie w Hogwarcie było naprawdę smaczne, nawet, jeżeli Sanji co chwila mruczał, jakie przyprawy byłyby odpowiednie do kolejnych potraw.

~*~

Nami na samym początku kompletnie nie była zainteresowana Quidditchem. Uznawała to za coś nudnego. Zdecydowanie wolała kręcić się po trybunach i zbierać zakłady, niż oglądać same mecze. Ale zmieniło się to, kiedy dokładnie poznała zasady. A nawet i to nie zdarzyłoby się, gdyby nie pewna rozmowa, zasłyszana całkowicie przez przypadek…
- Miałem go na wyciągnięcie ręki! Błyszczał tak cudownie… - rozmarzył się jakiś przechodzący obok Puchon. Uszy Nami wyczuliły się na ich rozmowę.
- Szkoda, że go nie złapałeś. Wiesz, jaki on jest cenny? - dodał jego towarzysz rozmowy.
W tym momencie rudowłosa przestała nawet udawać, że czyta i spojrzała prosto na dyskutującą parę.
- Wiem, oczywiście, że wiem. Ale jest tak trudny do zdobycia… Mówię ci, trzeba mieć dużo szczęścia, albo naprawdę zwinne palce. Jakbyś był złodziejem, to może…
Dziewczyna poderwała się ze swojego miejsca i energicznym krokiem podeszła do Puchonów.
- O czym rozmawiacie? - zapytała z pozorną lekkością, chociaż dwójka czwartorocznych i tak cofnęło się o krok. Nie było czarodzieja, który nie znałby „wiedźmy z Jamy Lwa”. (Nami uwielbiała ten pseudonim, ale nigdy tego nie przyznała, bo wymyślił go nie kto inny, jak Zoro.) Dlatego chłopcy spojrzeli na nią z uwagą.
- O Złotym Zniczu – odpowiedział jeden z nich ostrożnie.
- Złotym? - W oczach dziewczyny pojawiły się małe galeony. - Sprecyzujecie?
- To nic takiego! - zapewnił jeden z nich. - Jestem szukającym i rozmawiamy o ostatnim meczu – wytłumaczył szybko.
Nami przez chwilę rozważała, czy by nie stracić zainteresowania, ale przypomniała sobie, jakie zaciekawienie wzbudziła w niej wcześniejsza rozmowa. Uznała, że da tej grze szanse…
- Wytłumaczcie zasady – zażądała.
Niecały miesiąc później była szukającą w drużynie Gryffindoru.

~*~

Drużyna Gryfonów była naprawdę dobra, od kiedy grupa przyjaciół postanowiła dołączyć. Według słów McGonagall, która skrycie była zagorzałą fanką tej gry, może nawet byli jedną z lepszych drużyn w historii. A ich trzon składał się z uczniów roczników od jeden do trzy! Wszyscy z niecierpliwością czekali, aż ci młodzi, ale obiecujący gracze nieco podrosną…
Ich pierwszy mecz po przerwie świątecznej miał odbyć się przeciwko Ślizgonom. Nic więc dziwnego, że wszyscy zawodnicy byli podekscytowani wizją skopania zadków swoim największym wrogom.
- Pamiętaj, Luffy. Skupiasz się tylko na kaflu. Masz go złapać, a jak chcesz komuś podać, to do Usoppa albo Ace’a – przypomniała przyjacielowi Nami.
- No przecież wiem… - burknął chłopak, ale po sposobie, w jaki podskakiwał z miotłą w ręku podpowiadał, że nie przejął się jej słowami.
- S...spokojnie! Dzielny ka… kapitan Usopp… Sobie poradzi! - wykrzyknął długonosy, chociaż po jego drżącym głosie i trzęsących się kolanach, można było domyślić się, że jest zdenerwowany.
- To już jest twój trzeci mecz. Dlaczego dalej się tak przejmujesz? - zapytał Sanji, po raz ostatni wkładając papierosa do ust. Teoretycznie w Hogwarcie nie można było palić, ale blondyn był pewien, że nikt z drużyny go nie wyda.
Law w międzyczasie pochylił się nad śpiącym Acem, starając się go dobudzić. Ich ścigający miał irytujący nawyk zasypiania w każdej możliwej sytuacji. Trafalgar wyciągnął różdżkę i rzucił jedno ze swoich medycznych zaklęć, które powinno utrzymać narkolepsję czwartorocznego w ryzach podczas całego meczu.
- Widziałeś, jak tamten Krukon ostatnio oberwał? - zapytał z obawą.
- Tak, bo sam posłałem tłuczka w jego stronę – zaśmiał się Zoro, machając na pokaz swoim kijem. Na pozycji pałkarza był niezastąpiony. Nawet Law ustępował mu pola w tej dziedzinie. - Spokojnie, pilnuje waszych pleców.
- Dzięki, Zoro! Liczę na ciebie! - wykrzyknął radośnie, a Nami poparła go poważnym skinieniem głowy. Lubiła znicz, bo był mały, złoty i dużo warty, ale za tłuczkami nie przepadała. Chociaż nie mogła narzekać, jeszcze ani razu nie miała zagrożenia oberwania żadnym.
- Tylko się znowu nie zgub pomiędzy bramkami – rzucił Sanji, uśmiechając się krzywo.
Jako bramkarz nie poruszał się zbyt wiele po boisku, ale ze swojego miejsca miał świetny widok na grę. A fakt, że do obrony mógł używać nóg, sprawiał, że naprawdę niewiele osób próbowało zdobyć punkt. Może i mógł dotykać tylko kafla, ale już raz wykopał go z bramki z taką siłą, że zwalił przeciwnika z miotły. Miał szczęście, że udało mu się później przekonać nauczycieli, że nie zrobił tego celowo, a po prostu bronił bramki.
- Och, odwal się, Brewko! Ja przynajmniej nie przepuszcza przeciwników tylko dlatego, że są kobietami!
- Zdarzyło mi się raz! - odwarknął, chociaż musiał przyznać mu rację. Zdarzyło mu się, na jednym z pierwszych meczów, że jedna przeciwniczka poprosiła go, żeby się przesunął. Zrobił to, ale nie przewidział, że zaraz za nią leciał kolejny gracz z kaflem w ręku. Drużyna w dalszym ciągu mu tego nie zapomniała. Dobrze, że wtedy wygrali, bo inaczej nigdy by mu nie dali spokoju.
- Zamknąć się! Zaraz zaczynamy! - przerwała im Nami, chwytając mocniej miotłę.
- Gotowe… - wymruczał czarnowłosy pałkarz, prostując się i chwytając swoją miotłę. Ace przetarł nieco oczy, pozbywając się z nich resztek snu.
- Dzięki – rzucił, uśmiechając się z wdzięcznością. Musiał być przytomny podczas gry.
- Sanji, jeżeli wygramy, chcę mięso w nagrodę! - wykrzyknął jeszcze Luffy.
- Jasne. Jak wygramy, zrobimy imprezę w pokoju wspólnym – zgodził się blondyn z uśmiechem na ustach.
- Mam Ognistą Whiskey w pokoju. - Na ustach Zoro pojawił się leniwy uśmiech.
- Na ciebie można liczyć! - zaśmiała się Nami, klepiąc go po plecach. - Mam piwo kremowe, ale to nie to samo…
W tym momencie musieli przerwać, bo drzwi do szatni otworzyły się, wypuszczając ich na boisko.
Gra stała się zacięta już na samym początku meczu. Węże nie chciały oddać zwycięstwa swoim przeciwnikom, a Lwy, motywowane nieustannymi okrzykami Luffy’ego, który najwyraźniej postanowił zastąpić kapitana, postawiły sobie za punkt honoru wygrać co najmniej dwustupunktową przewagą. Kto postawił tak wysoki próg, to pozostawało tajemnicą.
Zoro znieruchomiał na chwilę, obserwując, jak ścigający pod nim podają sobie kafla. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł, jak jakiś Ślizgon usiłował dorwać piłkę. Wzmocnił chwyt na pałce i z całej siły uderzył przelatującego obok tłuczka. Pocisk tylko dzięki refleksowi przeciwnika nie uderzył go w sam środek głowy, a zahaczył o rękę, sprawiając, że ten kolejne kilka cennych sekund stracił na próbę odzyskania równowagi.
Zielonowłosy zignorował jego pogróżki i skupił się na pozostałych, zaczynając lecieć w stronę bramki przeciwnika, kiedy zobaczył, że w tamtą stronę zmierzają również Luffy z kaflem i Usopp.
Wbrew początkowym obawom większości członków drużyny, Luffy był wręcz wspaniałym ścigającym. Szybki i zwinny, potrafił znaleźć się w dowolnym punkcie boiska w ciągu zaledwie kilku sekund i odebrać przeciwnikom kafla, śmiejąc się przy tym szaleńczo. To już samo w sobie wystarczająco wytrącało przeciwników z równowagi, a trzeba było pamiętać jeszcze o jego długich kończynach, które w takich momentach wyglądały wręcz, jakby się rozciągały. Do tego miał naprawdę niesamowity instynkt, dzięki czemu świetnie wiedział, gdzie znajdują się przeciwnicy i kiedy powinien podać.
Tak jak teraz, kiedy podał do Usoppa. Chłopak spanikował na sekundę, ale chwilę później zauważył kawałek dalej Zoro, ścigającego tłuczka, więc zamknął oczy i pomknął w stronę bramki przeciwnika. Poczuł świst powietrza i kiedy otworzył oczy, dostrzegł, jak niebezpieczna piłka przelatuje mu tuż przed twarzą, uderzając w Węża, który akurat próbował zablokować mu drogę. Uśmiechnął się, wiedząc, że bez swojego pałkarza pewnie nie miałby aż tylu trafień. A kiedy był tak blisko bramki przeciwnika, jak teraz, większość jego rzutów była celna. Szczególnie, kiedy obrońca musiał zrobić gwałtowny unik, ze względu na tłuczka, wysłanego w jego stronę przez Lawa. Była to ta sama piłka, którą wcześniej wybił zielonowłosy, co oznaczało, że czarnowłosy musiał zaczaić się na nią i odbić, zanim ta ponownie zaczęła żyć własnym życiem. Zaledwie chwilę później, drużyna Gryffindoru wzbogaciła się o kolejne dziesięć punktów, w towarzystwie głośnego dopingu ze strony trybun ich domu. Pozostali zawodnicy po raz kolejny byli zdumieni celnością młodego czarodzieja.
Sanji uśmiechnął się, widząc pracę zespołową swojej drużyny. Nie mógł zaprzeczyć, że obserwacja ich w akcji zawsze była ciekawym doświadczeniem. Chociaż nie ukrywał, że pomimo całej dynamiki meczu, wręcz uwielbiał, kiedy akcja skupiała się na ich połowie boiska. Bo właśnie wtedy mógł wykazać się swoimi zdolnościami.
Widział, jak trzech ścigających przeciwników leci w jego stronę, podając sobie kafla. Zmarszczył brwi. W tej sytuacji, musiał pilnować wszystkich trzech obręczy. Nawet dla niego, nie było to łatwym zadaniem. Na szczęście jednak, jego drużyna nie należała do tych, które zostawiłyby towarzysza w potrzebie. Już chwilę później drogę jednemu z nadlatujących zastąpił Luffy, machając wściekle rękoma i śpiewając jakieś dziwne, pirackie piosenki. To rozproszyłoby każdego, więc biedny Ślizgon nie był wyjątkiem. Pozostała dwójka zauważyła brak jednego towarzysza, więc przyśpieszyli, skupiając się całkowicie na Sanjim. Ku ich zgubie, bo dokładnie w tym momencie, w tył miotły jednego z nich uderzył tłuczek, ciśnięty tam przez Zoro, który wyszczerzył się jak idiota, którym był, co Sanji musiał dodać, kiedy zobaczył, jak jego cel z ogromną prędkością zmierza w kierunku ziemi.
Ostatni ze ścigających usiłował zrobić kilka gwałtownych manewrów, ale kiedy rzucił do obręczy, Sanji już tam był. Szybko zlokalizował pozostałych członków drużyny i z głośnym okrzykiem, wykopał kafla w stronę Ace’a.
Nami uśmiechnęła się, widząc, że pozostali członkowie drużyny świetnie sobie radzą. Rozejrzała się uważnie po boisku. Mecz trwał już niemal godzinę, kiedy jej bystre oczy wypatrzyły w końcu charakterystyczny błysk światła na złotej powierzchni. Uśmiechnęła się złowieszczo i pomknęła w tamtą stronę, kompletnie ignorując szukającego drużyny przeciwnej, który leciał akurat w drugą stronę. Nie pozwoliłaby nikomu ukraść sobie znicza. W końcu była zaprzysiężoną złodziejką, a co to za złodziej, który zostaje okradziony?
Wykonała kilka szybkich zwrotów, gdy akurat mijała środek rozgrywki i kątem oka dostrzegła przebłysk czarnych włosów, kiedy Law odbił tłuczka, zdecydowanie zmierzającego w jej stronę. Dokładnie w momencie, w którym usłyszała, jak Usopp zdobył kolejne punkty, wyciągnęła przed siebie rękę, chwytając znicz. Mała, złota piłka zatrzepotała jeszcze bezradnie skrzydełkami, kiedy po raz kolejny została schwytana przez rudowłosą złodziejkę, po czym na stadionie rozległ się głośny okrzyk, oznajmiający wszystkim, że oto Gryffindor wygrał przewagą dokładnie dwustu trzydziestu punktów.
- Mówiłem, że nam się uda! - wykrzyknął wesoło Luffy, zeskakując z miotły i zmierzając do szatni.
Pozostali członkowie drużyny pogratulowali sobie, po czym ruszyli za młodszym kompanem, śmiejąc się po drodze. Już planowali imprezę na cześć ich wielkiego zwycięstwa.
- Sanji, mięsa! - wykrzyknął jeszcze Monkey, na co blondyn uśmiechnął się.
- Jasne. Daj mi się przebrać i skoczę do kuchni, zobaczyć, co mogę skombinować – obiecał, chociaż świetnie wiedział, że bez problemów dostanie wystarczającą ilość jedzenia, by wszystkich wykarmić. Skrzaty nigdy nie robiły z tym żadnych problemów.

~*~

- Dlaczego zabraliście mnie ze sobą? - zapytał z rezygnacją Sanji, zaciągając się swoim papierosem. Naprawdę, dlaczego akurat on zawsze dawał się wciągać w głupie pomysły swoich przyjaciół?
- Bo byłeś takim idiotą, że paliłeś w miejscu, obok którego zawsze przechodzi Luffy – podpowiedział uczynnie Zoro, szczerząc się szeroko.
On sam początkowo też bardzo niechętnie opuścił wygodną kanapę w pokoju wspólnym, ale wizja przechadzki po zakazanym lesie długo po rozpoczęciu ciszy nocnej była na tyle ekscytująca, że nawet nie narzekał… Za bardzo.
- Idziemy na przygodę! - wykrzyknął Luffy, kompletnie nie przejmując się, czy zostanie usłyszany przez któregoś z nauczycieli.
Sanji ucieszył się, że zaledwie chwilę wcześniej rzucił wokół nich zaklęcie ciszy. Wyprawa z tymi idiotami już sama w sobie była wystarczająco uprzykrzającym życie zajęciem, nie potrzebował do tego szlabanu.
- Tylko szkoda, że Usopp ma na jutro do oddania wypracowanie z eliksirów. Chciałbym, żeby z nami poszedł… - jęknął jeszcze chłopak.
- Ale wiesz, że on ma te same zajęcia, co ty, prawda? Skoro on ma do oddania wypracowanie, to oznacza, że ty też – zauważył Zoro.
- Naprawdę? - zdumiał się Luffy. Po czym zmarszczył brwi. - Ale na jutro niczego nie mamy… Przecież właśnie z tego się cieszyliśmy jeszcze na obiedzie…
- Czyby nasz kłamca znowu kogoś okłamał? - zapytał retorycznie Sanji.
- Kto jest kłamcą? - zapytał bez zrozumienia Luffy.
- Miejmy to już z głowy – westchnął ciężko blondyn i ruszył w kierunku granicy drzew.
Pod dachem z liści i gałęzi było jeszcze ciemniej niż na błoniach, jednak żaden z czarodziei nie czuł potrzeby używania Lumos. Większość ich zmysłów i tak była na tyle wyczulona, że świetnie radzili sobie bez tego, poza tym, nie chcieli zostać zauważeni. No i zdecydowanie woleli mieć różdżki w pogotowiu, na wypadek, gdyby miało ich coś zaatakować.
- Myślicie, że znajdziemy smoki? - zapytał radośnie Luffy, podskakując przy każdym kroku, jakby nie przeszkadzały mu rozrzucone wszędzie na ziemi grube konary, o które można było się potknąć.
- Idioto, w tych rejonach nie ma smoków! - warknął na niego Sanji.
- Buu, Sanji! Psujesz całą zabawę! - burknął Monkey, rozglądając się, po czym wybierając losowy kierunek.
- Nie przejmuj się, Luffy. Na pewno mają tu coś, co pomoże nam zabić nudę – pocieszył go Zoro, również rozglądając się z zainteresowaniem. Miał nadzieję na coś dużego i silnego.
- Oby było smaczne – dodał szybko najmłodszy z trójki, kiwając energicznie głową.
Sanji już miał rzucić, że nie będzie gotować niczego podejrzanego pochodzenia, ale w porę się powstrzymał. Bezpieczniej dla jego nerwów było pozostawić tę dwójkę swoim marzeniom.
Przemierzyli już naprawdę spory kawałek, kiedy blondyn usłyszał dość charakterystyczny dźwięk. Znieruchomiał, rozglądając się dookoła, kątem oka wychwytując, że pozostała dwójka robiła to samo.
- Czy to…? - zaczął, sięgając po różdżkę.
- Lumos! - wykrzyknął Luffy, a po chwili światło ujawniło stojące dookoła nich, liczne sylwetki…
- Akromantule! - okrzyki Monkeya i Sanjiego zlały się ze sobą, ale o ile głos tego pierwszego był radosny, ten drugi był wyraźnie przerażony.
- Ciekawe, jak smakują… - zastanowił się Luffy. Jednak ogromne pająki niemal w tej samej chwili ruszyły do ataku. - Bombarna! - wykrzyknął radośnie, dosłownie rozrywając jedno ze zwierząt na strzępy.
- Czyżby ktoś tu bał się pajączków? - zapytał rozbawiony Zoro, klepiąc sztywną sylwetkę kucharza w ramię.
- Odwal się! - warknął w odpowiedzi blondyn, ale nawet nie ruszył się, żeby włączyć się do bitwy. Dlaczego ze wszystkich stworzeń, musieli trafić akurat na pająki?
- Jasne… - zaśmiał się radośnie. - Hej, Luffy! Nie będziesz mieć z nich mięsa, jeżeli całkowicie je zniszczysz! - wykrzyknął w kierunku przyjaciela, wyciągając swoje trzy różdżki, z czego jedną umieszczając w zębach. Jego „styl trzech różdżek” zawsze był szokiem dla osób, które widziały to po raz pierwszy. Szczególnie, kiedy dodać do niego ulubione zaklęcie szermierza… - Sectumsempra!
Po zaledwie kilku sekundach, trzy pająki leżały na ziemi, wyglądając, jakby zaatakował je ktoś uzbrojony w miecze. Pomimo przewagi liczebnej akromantul, już kilka minut później większość zwierząt leżała pokonana, bądź ratowała się ucieczką. Luffy śmiał się radośnie, Zoro chował broń, uśmiechając się szeroko, a Sanji otrząsnął się z obrzydzenia.
- To było okropne – wymruczał, wzdrygając się, kiedy rozejrzał się i zobaczył liczne ciała bestii, walające się dookoła.
- Sanji, myślisz, że da się to upiec? - zapytał czarnowłosy, bez skrępowania podnosząc jakiś korpus i podtykając go blondynowi pod nos.
- Nie ma mowy! Nie dotknę tego paskudztwa! Tobie też nie pozwolę tego jeść! - wykrzyknął, cofając się z obrzydzeniem.
- Nie strasz Brewki, bo znowu zacznie piszczeć jak mała dziewczynka… - rzucił leniwie Zoro, uśmiechając się szeroko.
- Jak… - blondyn spojrzał na zielonowłosego z wściekłością malującą się w oczach. - Zamorduję cię, Marimo! I nie boję się pająków! I z całą pewnością nie krzyczę jak mała dziewczynka!
- Wmawiaj sobie dalej – Zoro zaśmiał się, unikając kopnięcia skierowanego w swoją głową.

~*~

Kiedy Luffy powiedział, że zaprzyjaźni się z jednorożcami, zarówno Zoro jak i Sanji świetnie wiedzieli, że czeka ich długa noc. Piękne istoty były nie tylko symbolem niewinności, ale też jednymi z najbardziej płochliwych stworzeń w całym magicznym świecie. Co jakoś nieszczególnie dobrze łączyło się z wybuchowym temperamentem młodego czarodzieja.
- Jeżeli będziesz tak biegał w kółko i wrzeszczał, nigdy się do żadnego nie zbliżysz – powiedział Sanji, zaciągając się dymem z papierosa, by ukoić nerwy. To wcale nie tak, że bał się przebywania w Zakazanym Lesie po zmroku, ale… Przez coś musiał stać się „zakazany”, prawda?
- Ale ja chcę się z nimi zaprzyjaźnić… - jęknął cierpiętniczo Luffy. - Jednorożce! Gdzie jesteście? - wołał dalej.
- Spokojnie, jego głos nie powinien przywołać więcej akromantul… Jak już, to je spłoszy – zażartował Zoro.
- Zamknij się, marimo – odwarknął blondyn. Naprawdę, zaczynał już mieć dość tego przerośniętego glona.
- Ej, coś widzę! - wykrzyknął w tym momencie Monkey, skutecznie odwracając ich uwagę.
- Co takiego? - zainteresował się Zoro.
Dwójka starszych czarodziejów podążyła za przyjacielem i wkrótce zauważyli, że ten leciał w kierunku jednego z mieszkańców lasu. Owszem, po części był koniem, ale zdecydowanie nie przypominał jednorożca. Jednak Luffy’emu to najwyraźniej nie przeszkadzało.
- Cześć! Jestem Luffy! Zostańmy przyjaciółmi! - wykrzyknął wesoło, podbiegając do centaura, który spoglądał na zbliżającą się istotę ludzką z wyraźną niechęcią.
- Nazywam się Zakała – powiedział w końcu. - A to jest terytorium mojego stada.
- Naprawdę? Świetnie! Mieszkasz tutaj? - Monkey nie wychwycił wyraźnej aluzji w głosie stworzenia.
- Owszem.
- Luffy, on miał chyba na myśli, że nie powinniśmy się tu kręcić – podpowiedział Sanji, podchodząc do rozmawiającej dwójki. - Jestem Sanji, a ten zielony tutaj to Zoro – dodał.
- Nie? - Chłopak zrobił zdziwioną minę. - Ale przecież nie robimy niczego złego! Tylko szukamy jednorożców.
- Dlaczego poszukujecie jednorożców? - zapytał Zakała ostrożnie.
- Bo ten idiota chce się z nimi zaprzyjaźnić – westchnął Zoro. - Obawiam się, że dopóki tego nie osiągnie, nie pozwoli nam stąd wyjść.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, że naruszacie nasze terytorium, prawda? - zapytał w końcu centaur, powracając do najważniejszej dla niego kwestii.
- Nie! Shishishi – zaśmiał się Luffy radośnie.
- On już tak ma, proszę mu wybaczyć – wytłumaczył szybko Sanji.
- Po prostu powiedz nam, gdzie można znaleźć jednorożce i sobie pójdziemy – dodał Roronoa, mając powoli dość tego lasu. Miał ochotę wrócić do dormitorium i rzucić się na swoje łóżko.
- Obawiam się, że żadne z tych stworzeń nie pozwoliłoby zwykłym czarodziejom na zbliżenie się do… - zaczął Zakała, ale przerwał mu donośny okrzyk Luffy’ego.
- Patrzcie, znalazłem! - zaśmiał się zadowolony i szybkim biegiem pokonał kilka metrów.
Pozostała trójka spojrzała za nim i zauważyli, jak śnieżnobiałe zwierze pochyla łeb, by dać się pogłaskać przez hiperaktywnego dzieciaka.
- Nie powiem, żebym się tego spodziewał, ale jakoś nie jestem zaskoczony – zaśmiał się Zoro, widząc, jak jego przyjaciel zaczyna mówić coś do stworzenia, a te spokojnie stoi i pozwala się dotykać.
- Mnie też powoli przestaje zaskakiwać cokolwiek – przytaknął Sanji, podnosząc papierosa do ust. Towarzystwo czarnowłosego działało tak chyba na wszystkich.
- Skoro zdołał on zyskać przyjaźń tych zwierząt, chyba nie mam powodów, by zabraniać wam przebywania tutaj. Zatem czujcie się swobodnie. - Centaur wykonał w ich stronę lekki ukłon, po czym odgalopował w tylko sobie znanym kierunku.
- To było dziwne – podsumował blondyn.
- Wracajmy, co? Luffy zrobił, co chciał, możemy iść spać. - Zoro ziewnął szeroko, obracając się na pięcie i ruszając przed siebie.
Sanji westchnął cicho i pozwolił sobie jeszcze przez kilka sekund obserwować oddalającego się chłopaka z wyrazem rezygnacji na twarzy. W końcu jednak pokręcił głową, litując się nad biednym wynikiem ewolucji wstecznej.
- Do zamku w drugą stronę!
Cały czerwony na twarzy Zoro odwrócił się, warcząc przy okazji coś, co zabrzmiało jak „zamknij się” połączone z „cholernym kucharzem” i tym razem poszedł w odpowiednim kierunku.

~*~

Sanji po raz kolejny zastanawiał się, jak można być aż tak beznadziejnym. Na samym początku nawet się temu nie dziwił. Sam na pierwszym roku zgubił się w tej ogromnej szkole zbyt dużą ilość razy, by to zliczyć. Dla pierwszaków to naprawdę nie było niczym dziwnym. Nie dość, że stary zamek sam w sobie był ogromny, zawierał wiele korytarzy, skrzyżowań i schodów, które wyglądały niemal jak labirynt, to jeszcze… No właśnie, schody. Te ruchome, wredne istoty, które zdawały się mieć własny rozum i kpić sobie z chodzących po nich uczniów. Nie można było zapamiętać, którędy byłoby pójść najlepiej, bo te przez cały czas się ruszały. Co nie zmieniało faktu, że po trzech latach oczekiwałoby się, że uczniowie nauczą się przynajmniej nie gubić. Najwyraźniej jednak, po niektórych nie można było oczekiwać nawet tak prostych rzeczy.
- Idioto, zaraz spóźnimy się przez ciebie na śniadanie! - warknął, chwytając Zoro za ramię i prowadząc go w kierunku Wielkiej Sali. Jak ten glon skończył w Sowiarni, pozostawało dla blondyna jedną z największych tajemnic wszechświata.
- Nikt cię nie prosił, żebyś tu przychodził – burknął Zoro, ale pozwolił się prowadzić, wiedząc, że sam i tak tam nie trafi. To wcale nie tak, że nie miał pojęcia, gdzie iść, po prostu ten zamek uparł się, że będzie mu robić na złość. W pierwszym roku, prefekci ostrzegli ich, że schody się ruszają, ale nikt nie raczył poinformować, że robił to cały zamek!
- Nie pozwolę nikomu chodzić głodnemu. Nawet takiemu glonowi, jak ty – rzucił wściekle Sanji, skręcając w przeciwną stronę, niż zielonowłosy chciałby pójść. Kilka kolejnych korytarzy później, obydwoje stali przed wielką salą. - Co tak właściwie robiłeś w sowiarni?
- Musiałem wysłać list – mruknął Zoro, idąc za przyjacielem w kierunku ich stałego miejsca.
- Myślisz, że ktoś ci uwierzy? - zapytał sceptycznie Sanji. Po czym zauważył, że Nami do nich macha, więc odmachał entuzjastycznie i przyśpieszył kroku. Chwilę później obydwoje znaleźli się przy stole, napełniając sobie talerze wybranym jedzeniem.
- Oi, Zoro! - wykrzyknął nagle Usopp. - Wysłałeś ten list, o który cię prosiłem?
- Jasne, przed chwilą. Chociaż ta głupia sowiarnia znowu zmieniła położenie…
Sanji podniósł głowę i spojrzał na dwójkę z niedowierzaniem.
- Naprawdę wysyłałeś jakiś list? - zapytał z zaskoczeniem.
- Przecież ci mówiłem, brewko – warknął zielonowłosy.
- Poprosiłem go o to, bo zapomniałem zabrać wypracowania z dormitorium – dodał Usopp. - A obiecałem Kayi, że dzisiaj go wyślę.
- Och… - wymamrotał blondyn. Naprawdę nie wierzył, że glon nie zgubił się aż tak bardzo, jak go Sanji podejrzewał, a trafił tam, gdzie chciał.
- Swoją drogą, co ci zajęło tyle czasu? Wyszedłeś ponad godzinę temu – dodał Usopp, spoglądając na przyjaciela wyczekująco.
Na te słowa, Zoro odwrócił wzrok, a Sanji zaczął się śmiać. Czyli glon faktycznie się zgubił!

~*~

Przyjaźnienie się z Luffym zdecydowanie nie było jedną z rzeczy, których Zoro by żałował. Przynajmniej, było tak przez większość czasu. Tym razem jednak, zielonowłosy oddałby wiele, żeby nie znać tego gościa.
- Jeszcze raz… Co znowu wymyśliłeś? - zapytał, pocierając kark w akcie desperacji.
- Mówiłem ci! To będzie kolejne tajne wyjście z zamku! - wykrzyknął wesoło chłopak, nie przejmując się za bardzo faktem, że jeżeli coś jest „tajne”, nie powinno się o tym wrzeszczeć, lecąc przez korytarze w Hogwarcie.
- A sądzisz, że ono istnieje, bo…?
- Marta tak powiedziała.
- Marta? - Zielonowłosy zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie, czy znał kogoś o tym imieniu. W ich domu raczej kogoś takiego nie było… Prawdopodobnie. Roronoa mógł jej zwyczajnie nie zapamiętać.
- Tak! No wiesz, ten taki głupi duch, który ciągle płacze!
- Och, Marta! Jęcząca Marta? - Chłopak w końcu zdołał dopasować imię do odpowiedniej osoby.
- Tak!
- Dlaczego jej wierzysz i jakie przejście ONA mogła odkryć? - zapytał wciąż nieprzekonany Zoro.
- Daj spokój! Ona naprawdę zna mnóstwo sposobów poruszania się po zamku! Tak samo, jak wszystkie duchy!
- Pomyślałeś o tym, że one to robią, bo mogą przechodzić przez ściany?
- Ale ona naprawdę znalazła przejście! - Ton głosu Luffy’ego zmienił się na błagalny. Jeden z tych, którym Roronoa zwyczajnie nie potrafił odmówić. I czarnowłosy świetnie o tym wiedział.
- Dobra, w porządku. Pokaż mi to przejście – poddał się Zoro, posłusznie idąc za przyjacielem.
Dotarli do jednej z łazienek. Zdecydowanie do damskiej, ale Zoro uznał, że nie skomentuje tego w żaden sposób. Luffy rozejrzał się uważnie dookoła, po czym zaczął liczyć drzwi. W końcu otworzył jakieś, pełen dumy prezentując starszemu chłopakowi… Toaletę.
- To jest to twoje wyjście? - zapytał z niedowierzaniem Zoro.
- Tak! Marta mówi, że rurami z tej toalety można się dostać do tajnego wyjścia pod jeziorem! - ogłosił podniosłym tonem Luffy.
- Nawet jeśli faktycznie tak jest, nie zmieścisz się. Musiałbyś być duchem. Poza tym, nawet, gdybyś potrafił pływać, czego nie umiesz, nie wystarczyłoby ci powietrza na dostanie się aż do jeziora – spróbował argumentować zielonowłosy.
- Zoro, nie umiesz się bawić! - wykrzyknął Monkey. - To na pewno jest tajne przejście!
- Skoro tak twierdzisz… - Roronoa machnął ręką, uznając, że dalsze tłumaczenie nie ma sensu. Obrócił się na pięcie i już miał wyjść z pomieszczenia, kiedy usłyszał za sobą głośny chlupot.
Odetchnął głęboko, skupiając się na butelkach Ognistej Whiskey, schowanych w kufrze obok łóżka. To naprawdę wydawało się lepszą perspektywą niż ratowanie kumpla topiącego się w kiblu…
Z cichym jękiem powrócił do kabiny, widząc jak nogi przyjaciela machają bezsilnie w powietrzu, kiedy ten usiłował uwolnić głowę z niewielkiej przestrzeni muszli klozetowej.
- Co ty znowu wyprawiasz? - zapytał z rezygnacją, chwytając za wierzgające kończyny i wyciągając czarnowłosego z jego pułapki.
Głowa chłopaka wyskoczyła z głośnym, mlaszczącym dźwiękiem, a dookoła nich podłoga pokryła się wodą.
- Ugh, to było obrzydliwe – mruknął Zoro, podnosząc się i mierząc kaszlącego i prychającego przyjaciela niechętnym spojrzeniem.
- Dzięki, Zoro! Myślałem, że tam zginę! - zaśmiał się z tylko sobie znanego powodu.
- Mówiłem ci, że się nie przeciśniesz, idioto. - Zielonowłosy pokręcił głową, po czym wyciągnął różdżkę i szybko oczyścił młodszego chłopaka.
- Ale to miało być super-tajne przejście… - burknął obrażonym głosem.
Roronoa westchnął cicho. W chwilach takich jak ta, naprawdę zaczynał żałować, że zaprzyjaźnił się z tym idiotą. Po czym zdawał sobie sprawę, że nie potrafiłby inaczej.
- Chodź, zahaczymy o kuchnię. Jestem pewien, że będą mieli jakieś mięso – rzucił, wiedząc, że to zadowoli czarnowłosego.
- Tak, świetny pomysł! Mięso! - wykrzyknął Luffy, całkowicie zapominając o tajnym przejściu, Marcie i podłodze pokrytej wodą.

~*~

- Zróbmy bitwę morską!
Wszyscy w pokoju wspólnym Gryfonów spojrzeli z niedowierzaniem na Luffy’ego, który stanął na środku pomieszczenia, opierając ręce na biodrach i wykrzykując swój pomysł.
- Bitwę morską? - powtórzył Sanji, podnosząc głowę znad swoich notatek z Transmutacji.
- Tak! Taką wielką, ze statkami i pirackimi flagami! Będą armaty i miecze, i…!
- Hej, nie zagalopuj się! - uspokoiła go Nami. - Jak chcesz to zrobić?
- Nie wiem – przyznał czarnowłosy, śmiejąc się radośnie.
- Nic nowego. - Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Statki możemy zbudować – zaproponował Zoro, wiedząc, że przyjaciela i tak trudno będzie odwieść od pomysłu i szybciej będzie się po prostu zgodzić.
- Możemy poprosić kogoś z nauczycieli o pomoc – dodał Usopp.
- Myślę, że Dumbledore zgodziłby się, gdybyśmy mu to zaproponowali – dodał Sanji.
- Zapytam Trytony, czy im to nie będzie przeszkadzać! Albo zaproponuję, żeby się przyłączyły! - zawołał Luffy, a nikt nie pytał go, skąd zna ich język. Powoli wszyscy zaczynali się przyzwyczajać, że po tym chłopaku można spodziewać się wszystkiego.
- Możemy zorganizować to w ramach zawodów o Puchar Domów! - dodała radośnie Nami, w głowie już zastanawiając się, jakie zyski może z tego czerpać. - Wtedy każdy dom miałby swój statek. Na każdym załoga stworzona z wybranych reprezentantów.
Wszyscy zebrani w pokoju, nawet ci, którzy do tej pory nie włączyli się w rozmowę, pokiwali energicznie głowami. To brzmiało jak świetny pomysł. I taka impreza mogłaby pomóc im się nieco zrelaksować przed zbliżającymi się egzaminami końcoworocznymi.
Dumbledore uznał, że bitwa morska to jest wspaniały pomysł. Razem z kilkoma innymi nauczycielami, szybko wymyślili zasady i ustalili procedury bezpieczeństwa. Uczniowie z wszystkich czterech domów zostali poinformowani o pomyśle, jak i również o fakcie, że zwycięska drużyna otrzyma dwieście punktów dla swojego domu. Wszyscy ochotnicy mieli miesiąc na stworzenie swojego statku. Uczestnicy mieli też dostać pewną taryfę ulgową na zajęciach i egzaminach, przez co chętnych nagle zrobiło się więcej.
- Nasz statek będzie najlepszy! - ogłosił radośnie Luffy, spoglądając na swoją „załogę”.
Jak się można było domyślić, skończyli w piątkę. Dookoła ich tymczasowego kapitana zgromadzili się jeszcze Zoro, Sanji, Usopp i Nami. Większość pozostałych drużyn liczyła sobie znacznie więcej osób, ale Monkey uznał, że oni nie potrzebują więcej członków załogi. Na szczęście, reguły pozwalały na dowolną ilość drużyn z każdego domu, przez co ta grupka nie musiała przejmować się zdaniem innych.
- Ktoś wie, jak się buduje statki? - zapytała Nami z powątpiewaniem, rozglądając się po pozostałych.
- Oczywiście! Kiedyś byłem znanym i cenionym cieślą, znanym z wyprodukowania ponad stu wspaniałych jednostek! - ogłosił dumnie Usopp.
- Naprawdę? - oczy Luffy’ego rozjaśniły się z podekscytowania.
- Czy ty nie masz przypadkiem jedenastu lat? - przypomniała Nami, na co długonosy oklapł nieco.
- Możemy poprosić Franky’ego o pomoc – zaproponował Luffy, nie przejmując się faktem, że właśnie po raz kolejny został oszukany.
- Czy to nie będzie oszustwo? - zapytał sceptycznie Sanji. - Przecież on już dawno skończył Hogwart.
- W regulaminie nie ma wzmianki o tym, że statki muszą zostać wybudowane przez obecnych uczniów – zauważyła rudowłosa.
- W takim razie, nie ma problemu! - zawołał uradowany Luffy. - Wyślę mu sowę! - dodał i chwilę później zniknął w czeluściach zamku.
- Powinniśmy pomyśleć o broni – zaproponował nagle Zoro. - Podczas trwania samej bitwy mamy zakaz używania magii. Co oznacza, że musimy zadbać o uzbrojenie.
- O, mogę załatwić pociski do armat! - zawołał radośnie Usopp. - Ostatnio wymyśliłem ciekawą formułę…
Pozostali pokiwali głowami. Długonosy może i był notorycznym kłamcą, ale zaraz po zielarstwie, eliksiry były jego najlepszym przedmiotem. Był w tym naprawdę dobry i nikt nie wątpił, że potrafiłby stworzyć coś, co wybuchnie.
- Załatwię nam broń białą. - Zoro wzruszył ramionami, na co nikt nie oponował. Było powszechnie wiadomym, że zielonowłosy znał się na tym jak nikt inny.
- Sanji-kun, pomożesz mi? Spróbujemy zrobić armaty – zaproponowała dziewczyna. - Jesteś dobry z transmutacji, a chyba ostatnio widziałam zaklęcie, które nam pomoże.
- Oczywiście, Nami-san! - wykrzyknął blondyn. W ten sposób, obowiązki zostały podzielone.
Okręt był gotowy już jakiś tydzień przed ostatecznym terminem. Chociaż może lepszym określeniem w tym przypadku, byłby statek. Jednostka nie była duża, chociaż biorąc pod uwagę, że mieli w załodze pięć osób, wciąż całkiem spora. Franky jak zwykle dodał coś od siebie, przez co ich statek nie do końca wyglądał jak typowa, piracka łajba, o której ciągle nawijał Luffy. Chociaż czarnowłosy i tak był nadzwyczajnie dumny. Jako rzeźbę dziobową, cieśla wybrał głowę baranka, która to niesamowicie spodobała się Monkeyowi. Na banderach i fladze Usopp wymalował pirackie symbole, przedstawiające wyszczerzoną czaszkę ze słomianym kapeluszem na głowie. Armaty zostały ustawione przy obydwu burtach jak i w specjalnym pomieszczeniu przy dziobie. Każdy został dodatkowo wyposażony w broń białą. Całe uzbrojenie zostało zaczarowane w taki sposób, że nie mogło wyrządzić nikomu krzywdy, ale zostawiało wyraźne, czerwone ślady, dzięki czemu można było zobaczyć, kto został trafiony. Piątka Gryfonów postanowiło poświęcić całą sobotę na testowanie statku i naukę sterowania nim.
Nami okazała się znać podstawy nawigacji, w związku z czym szybko przejęła obowiązki nadzorowania pracy pozostałej czwórki. Dość szybko dostroili się do siebie, dzięki czemu „Going Merry”, jak został ochrzczony statek, sprawnie poruszał się po jeziorze. Kilka trytonów wynurzyło się na powierzchnię, aby obejrzeć zmagania młodych czarodziei. Pod koniec dnia, nagrodzili ich brawami za ich postępy. Wygłodnieli piraci niemal natychmiast skierowali się do wielkiej sali, uprzednio rzucając na okręt zaklęcie zmniejszające, aby można było go bezpiecznie przenosić. Zajęła się tym Nami, która uznała, że nie powierzy tak odpowiedzialnego zajęcia męskiej części ekipy.
Kolejny tydzień minął zadziwiająco szybko i wkrótce później nadeszła kolejna sobota, podczas to której odbywała się Wielka Bitwa Morska. Już przy śniadaniu wszyscy uczniowie byli podekscytowani, ale największe emocje pojawiły się przy obiedzie, po którym miały rozpocząć się zawody.
Uczniowie niebiorący udziału w zabawie rozsiedli się wygodnie na trybunach, wyczarowanych dookoła jeziora. Uczestnicy umieścili swoje statki na wodzie, wskakując na pokłady i zajmując strategiczne miejsca. Trytony wynurzyły głowy, zaciekawione zbliżającym się widowiskiem.
McGonagall jeszcze raz powtórzyła zasady. Na dźwięk gongu, zawodnicy rozpoczęli zmagania.
- Zoro, Sanji-kun, wciągnijcie żagle! Usopp, chwyć za ster! Luffy, obserwuj, czy ktoś płynie w naszą stronę! - zaczęła wydawać rozkazy Nami, stając na środku pokładu.
- Jasne! - odkrzyknęli radośnie pozostali czarodzieje, biegnąc w stronę odpowiednich stanowisk.
Zaledwie kilka minut później Merry płynęła w stronę pierwszego upatrzonego celu: statku z kadłubem pomalowanym na różowo i olbrzymią głową łabędzia jako rzeźbą dziobową. Na powiewających banderach widniała czaszka, zwrócona profilem do obserwatora z dwoma skrzyżowanymi piszczelami i sercem na skroni. Jednostka była nieco większa niż Merry i miała na pokładzie znacznie liczniejszą załogę, ale nikt z piątki przyjaciół się tym faktem nie przejął.
- Rozprawcie się z nimi! - wykrzyknęła otyła Krukonka z piątego roku, wymachując nad głową olbrzymią maczugą.
- Usopp, armata! - rozkazał Luffy, przejmując obowiązki kapitana. Nami wydawała rozkazy, kiedy chodziło o nawigację, ale to właśnie Monkey był tym, który rządził na okręcie.
- Tak jest! - wykrzyknął strzelec, podbiegając do broni i szybko ładując kulę.
W ich stronę wystrzelonych zostało kilka pocisków, ale żaden nie dotarł do celu. Widać było, że czarodzieje nie potrafili odnaleźć się na statku.
Kula armatnia wystrzelona przez długonosego trafiła idealnie w bok kadłuba, sprawiając, że statek przeciwnika niemal natychmiast zaczął nabierać wody. Jego załoganci nieco spanikowali, ale ich kapitan zachowała zimną krew.
- Do abordażu! Nikt nie powiedział, że musimy wygrać na swoim statku! - wykrzyknęła, na co pozostali wykrzyknęli radośnie, całkowicie polegając na swojej przewadze liczebnej.
- Zoro, Sanji, przygotujcie się! - wykrzyknął Luffy, zeskakując z gniazda i stając u boku swoich przyjaciół. - Usopp, pilnuj, żeby nikt inny się nie zbliżył! Nami, zajmij się kursem.
- Tak jest, kapitanie!
Nami uzbroiła się w długi kij, a Usopp w szable chociaż obydwoje zrobili to bardziej z ostrożności, niż dlatego, że odczuwali taką potrzebę. Zoro chwycił swoje trzy katany, z czego jedną z nich umieścił w zębach, Sanji uznał, że nie potrzebuje broni, a Luffy chwycił za jakiś ciężki miecz, chociaż pozostali świetnie wiedzieli, że ten niedługo zostanie odrzucony. W przeciwieństwie do reszty czarodziejskiego świata, ta grupka potrafiła walczyć bez użycia magii i właśnie mieli możliwość zaprezentowania swoich umiejętności. A te wcale nie były małe.
Pierwsi przeciwnicy zaczęli wskakiwać na pokład Merry, więc trójka Gryfonów rzuciła się do ataku.
Ostrza Zoro gładko przecinały powietrze, szybko wyeliminowując kolejnych przeciwników. Co prawda nie mógł zrobić im krzywdy zaczarowaną bronią, ale bez większych problemów wyrzucał ich za burtę, żeby nie przeszkadzali. Przez cały czas uśmiechał się szeroko, czując adrenalinę przyjemnie buzującą w jego żyłach. Brak różdżek wcale mu nie przeszkadzał.
Sanji już dawno zdecydowanie sprzeciwił się używaniu dłoni do walki, w związku z czym, teraz poruszał się po pokładzie, unosząc nogi w płynnych i szybkich ruchach, wykazując się niesamowitą gibkością i siłą. Jego kopnięcia wyrzucały kolejnych czarodziei do wody, oczyszczając pokład z pasażerów na gapę.
Luffy natomiast obrał sobie za cel Krukonkę, która przewodziła wrogą grupą. Sprawnie przebijał się w jej stronę, pięściami posyłając na pokład wszystkich tych, którzy zbliżyli się do niego za bardzo. Miecza użył kilka razy na samym początku, po czym uznał, że jednak jest zbyt nieporęczny. Nie zajęło mu dużo czasu, żeby dostać się do obranego celu. Kilka minut później, Alvida, bo tak nazywała się czarodziejka, wylądowała w wodzie za burtą, a pozostała w walce część jej załogi szybko podążyła za nią. Niekoniecznie dobrowolnie.
- Dobra, pierwszy przeciwnik za nami! - wykrzyknął radośnie Luffy, przeciągając się.
- Teraz trzeba skoncentrować się na innych – przytaknął ochoczo Zoro.
- Przesadzacie z tym entuzjazmem – rzucił Sanji, chociaż jego nogi też drżały niecierpliwie na myśl o następnej walce.
- Spokojnie, zaraz się rozerwiecie – warknęła Nami, wskazując na drugą stronę statku.
Tam znajdowały się kolejne jednostki, niektóre toczące walki między sobą, inne pływające bez celu po wodzie, jeszcze inne po prostu uderzały o siebie, dowodząc, że ich załogi nie potrafiły nimi sterować.
- Zaczynam ostrzał! - wykrzyknął Usopp, przygotowując działo. Jemu też coraz bardziej zaczynała się podobać ta zabawa.
Stoczyli jeszcze kilka bitew, kiedy tuż obok ich statku wyłoniła się żółta łódź podwodna. Słomkowi, bo tak zaczęli być nazywani podczas tych zawodów, spojrzeli na nią ze zdziwieniem wymalowanym na twarzach. Nawet nie wiedzieli, że coś takiego bierze udział w zabawie, chociaż ich niewiedza miała sens, biorąc pod uwagę fakt, że statek pewnie przebywał pod wodą. Czarodzieje przygotowali się do walki, kiedy właz na łodzi otworzył się, a w otworze pojawiła się znajoma głowa.
- Torao! - wykrzyknął radośnie Luffy, witając ich znajomego z piątego roku.
- Nie spodziewałem się, że tyle wytrzymacie – rzucił na powitanie Law, spoglądając po twarzach młodszych kolegów.
- Jesteśmy silni! - oznajmił dumnie Monkey.
- W to nie wątpię, Mugiwara-ya. - Czarnowłosy przewrócił oczami, po czym uśmiechnął się delikatnie. - Co powiecie na sojusz? Punkty i tak pójdą dla naszego domu i nikt nie zabrania, żeby zostały dwa statki z tego samego domu.
- Dobra! - zgodził się natychmiast Luffy.
- Hej, nie decyduj tak od razu! Powinieneś to przemyśleć! - wykrzyknęła Nami.
- Dokładnie! A co, jeżeli nas zdradzi? - dodał Usopp z obawą.
- Torao, zdradzisz nas?
- Nie.
- Widzicie?
Zarówno dziewczyna, jak i strzelec pokręcili głowami, Sanji przewrócił oczami, a Zoro zaśmiał się tylko.
- Skoro wszystko zdecydowane, możemy wracać do walki? Ktoś już na nas czeka – zauważył zielonowłosy, wskazując na jasnoniebieski statek z wielkim napisem „Marine” na kadłubie i rysunkiem, wyglądającym nieco jak mewa siedząca na poziomej kresce, zakończonej z obydwu stron niewielkimi półksiężycami.
- Jasne! - zgodził się ochoczo Luffy.
Od kiedy połączyli siły z drugą załogą, ich walki stały się znacznie łatwiejsze. Zalewie godzinę później, jedynymi jednostkami, które zostały na powierzchni wody, była Merry i łódź podwodna Trafalgara.
-Wygraliśmy! - wykrzyknął radośnie Luffy, biegając po pokładzie i przytulając wszystkich po kolei. Łącznie z Lawem, na co ten nie zareagował zbyt radośnie.
- A dzisiejszą Bitwę Morską wygrywa sojusz Piratów Słomianego Kapelusza i Piratów Serca! - wykrzyknął komentator.
Nami zastanowiła się, kto wymyślił te nazwy, ale wolała nie wdawać się w szczegóły. Wygrali, co było najważniejsze. A to oznaczało, że zyskała całkiem sporo galeonów z różnorodnych zakładów, które zrobiła.
- Robimy imprezę! Sanji, żarcie! Wykrzyknął zadowolony Luffy.
- Jasne. Chcesz coś szczególnego? - zapytał blondyn, chociaż znał już odpowiedź.
- Mięso!
Gryfoni potrząsnęli głowami, śmiejąc się radośnie.
- Torao, ty też masz przyjść! - rozkazał jeszcze Monkey, sprawiając, że starszy czarodziej westchnął cierpiętniczo, ale pokiwał głową.
- Niech ci będzie…
- Impreza! - wykrzyknęli załoganci Lawa, nadrabiając entuzjazmem za kapitana.
McGonagall, obserwująca wszystko z trybuny nauczycielskiej, pokręciła głową z delikatnym uśmiechem na twarzy. Znając Gryfonów, zapowiadało się na naprawdę głośną noc.

~*~

Dormitoria zazwyczaj podzielone były ze względu na klasy, do których uczęszczali uczniowie. Jednak Luffy, będąc Luffym, tylko sobie znanym sposobem, zdołał załatwić, żeby on i Usopp dzielili pokój z Zoro i Sanjim. Żaden z nich nie narzekał, odpowiadał im ten stan. Szczególnie, podczas tak spokojnych wieczorów, jak ten, który akurat mieli.
- Ach, Zoro miałeś się nie ruszać! - wykrzyknął Usopp, który akurat usiłował namalować swojego zielonowłosego przyjaciela.
- Hmmm? - Roronoa spojrzał na długonosego bez zrozumienia, unosząc do ust kufel piwa kremowego. Kiedy on tak powiedział…?
- Daj spokój, i tak ci się jeszcze nigdy nie udało – dobił przyjaciela Sanji, sięgając po talerz z przekąskami. Po czym zorientował się, że ten jest pusty. - Luffy, zżarłeś wszystko?!
Monkey zaśmiał się, wzruszając ramionami i kontynuował spoglądanie przez ramię malującego kompana.
- Żaden z twoich obrazów jeszcze nigdy nie zaczął się poruszać? - zapytał z zaskoczeniem.
- Och, oczywiście, że zaczął. Kiedyś namalowałem wielkie przyjęcie i wtedy wszystkie postacie, a była ich ponad setka, zaczęła tańczyć dawno już zapomniany taniec! Dzięki temu przyczyniłem się do nowego odkrycia w historii! - ogłosił dumnie.
- Naprawdę?!
- Kłamie, jak zawsze – mruknął blondyn, podnosząc się z miejsca i chwytając pusty już talerz. - Chcecie coś jeszcze? - zapytał.
- Kłamałeś?! - Luffy spojrzał z zawodem na przyjaciela, który zaśmiał się nerwowo i podrapał po karku. - Mięso! - wykrzyknął na pytanie Sanjiego.
- Mógłbyś załatwić więcej tych ciastek owsianych? - zapytał Usopp.
- Onigiri byłyby w porządku – dodał Zoro.
- Jasne. - Blondyn machnął ręką i opuścił pomieszczenie, zapewne kierując się do kuchni.
- A teraz masz się nie ruszać! - Usopp wskazał palcem na zielonowłosego.
Ten tylko wzruszył ramionami i wziął kolejny łyk piwa kremowego, wgapiając się pusto w okno.
- Nudno… - jęknął Luffy, przewracając się na swoim łóżku. Po chwili poderwał się z błyskiem w oczach. - Zaraz wracam! - zawołał i zniknął za drzwiami.
Nie minęło zbyt długo, kiedy w pokoju, poza czwórką jego mieszkańców, pojawili się jeszcze Nami, Law, Shachi oraz Penguin, dwójka przyjaciół Trafalgara.
- Gramy w karty! - wykrzyknął zadowolony z siebie Monkey, wyciągając talię z kufra.
Grupka przyjaciół skupiła się na grze, ciesząc się jedzeniem, załatwionym przez Sanjiego.

~*~

Na lekcji Historii Magii nie było niczym zaskakującym, że większość uczniów spała. Tak naprawdę, lekcje były na tyle nudne, że nawet nauczyciel bardzo często drzemał. Tym razem jednak zdarzyło się coś niesamowitego.
- Panie profesorze! Ale wojny goblińskie tak naprawdę rozpoczęły się tydzień wcześniej, chociaż wielu czarodziejów woli o tym nie mówić – odezwała się Robin, czarnowłosa Krukonka, sprawiając, że większość osób wybudziło się ze swojego stanu odrętwienia.
- Słucham? - zapytał duch, usiłując przypomnieć sobie, o czym przed chwilą mówił.
- Tak naprawdę, wojny goblińskie rozpoczęły się na tydzień przed tym, jak mówi się oficjalnie. Doszło wtedy do pierwszego poważniejszego konfliktu zbrojnego, który jest bardzo często pomijany przez historyków – wytłumaczyła dziewczyna, uśmiechając się lekko do nauczyciela.
- Może zechce pani rozwinąć myśl? - zapytał nauczyciel nieco zirytowany faktem, że się mu zwraca uwagę, ale też jednocześnie nieco zaciekawiony.
- Oczywiście.
Krukonka podniosła się ze swojego miejsca i podeszła na przód sali. Spokojnie zaczęła objaśniać wszystkie tajniki historii, która często była niewłaściwie rozumiana. Pozostali uczniowie nieco się ożywili i nawet zaczęły padać pytania. W połowie lekcji już wszyscy byli w pełni rozbudzeni i skupieni, pragnąć wysłuchać więcej niesamowitych i ciekawych historii. Gdy czas przeznaczony na zajęcia dobiegł końca, większość osób nawet nie drgnęła z miejsca.
I po raz pierwszy w historii Hogwartu, powodem wcale nie było to, że zaspali.

~*~

Nikt nie wiedział, jakim cudem Luffy zdołał zaprzyjaźnić się z Irytkiem. Po prostu, jednego dnia chłopak zauważył poltergeista, przelatującego kawałek dalej i zapytał o niego kilka osób z pokoju wspólnego, a już następnego popołudnia, biegali razem po korytarzach, wyśpiewując wesoło jakieś dziwne piosenki. Większość uczniów, jak i nauczycieli, wpatrywała się w tą scenę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzach. Jedynie przyjaciele Monkeya nie zdziwili się za bardzo tym faktem, świetnie znając czarnowłosego i jego talent do robienia sobie przyjaciół w dziwnych miejscach i jeszcze dziwniejszych istotach.
Jednak, co zaskoczyło wszystkich, to fakt, że Zoro również zdawał się zaprzyjaźnić z Irytkiem. Tego nie potrafił zrozumieć nikt, może z wyjątkiem Luffy’ego, dla którego ta sytuacja wydawała się jak najbardziej logiczna. Dlatego też, bardzo często można było zobaczyć zielonowłosego w towarzystwie poltergeista, kiedy kręcili się wspólnie po Hogwarcie. Szczególnie sytuacja ta nie odpowiadała Sanjiemu, który cierpiał na tym najbardziej.
- Znowu się zgubiłeś, cholerny glonie? - zapytał, kiedy zobaczył zielonowłosego wyłaniającego się zza rogu korytarza, prowadzącego do lochów. Czyli do miejsca, w którym mieli następną lekcję.
Roronoa przystanął i spojrzał uważnie na blondyna. Następnie uśmiechnął się złośliwie.
- Ja się nie zgubiłem, ale ty chyba tak. Nie wiesz, że w tamtą stronę nie ma łazienek? - zapytał, krzyżując ręce na piersi z bardzo zadowolonym wyrazem twarzy.
- Łazienek? - Sanji przechylił głowę, nie rozumiejąc słów przyjaciela. - Dlaczego miałbym iść do łazienki?
- Och, no nie wiem… Żeby zmyć z siebie tę farbę? - zaproponował Zoro.
Blondyn już otwierał usta, żeby zapytać, o co chodziło temu cholernemu glonowi, kiedy poczuł jak coś lepkiego uderza w jego głowę, powoli po nim spływając. Usłyszał głośny chichot tuż nad sobą, do którego po chwili dołączył ciche, rozbawione parsknięcie od strony zielonowłosego.
- Nie wiedziałem, że masz też zieloną – rzucił Zoro, spoglądając do góry, na unoszącego się w powietrzy Irytka, który wciąż ściskał pustą puszkę po farbie w dłoniach.
- Oczywiście, że mam! Ktoś z tak głupimi brwiami nie powinien czepiać się takich świetnych włosów! - wykrzyknął radośnie poltergeist. Sanji w końcu otworzył oczy i uniósł ręce do swojej głowy. Cały był skąpany w zielonej farbie, o odcieniu podobnym do koloru włosów Roronoy.
- Zabiję was za to! - warknął głucho.
- Ducha nie dasz rady zabić – zauważył spokojnie Zoro.
- I nie pozwolę ci tknąć mojego kumpla! - dodał gwałtownie Irytek.
Były blondyn rzucił obydwu mordercze spojrzenia, po czym obrócił się i naprawdę skierował w stronę łazienki. Zemści się później, teraz musiał pozbyć się tego okropnego koloru z całego ciała.

~*~

Sam fakt, że Irytek i Zoro zdołali się zaprzyjaźnić przestał zaskakiwać tak bardzo, kiedy okazało się, że Roronoa ma całkiem sporo dawno już nieżywych przyjaciół. Marta, po tym jak kiedyś zobaczyła go w kąpieli, kleiła się do niego za każdym razem, kiedy go widziała. Przy każdej możliwej okazji nie zapominała wspomnieć, jaki to on jest przystojny i na wszystkie znane sobie sposoby usiłowała go poderwać. Na jej nieszczęście, zielonowłosy nie interesował się zmarłymi już dziewczynami, przez co raczej nie zwracał na nią uwagi.
Kolejnym duchem, który zdawał się obdarzać Gryfona sporą uwagą, była Perona. Nikt tak naprawdę nie miał pewności, skąd ten duch się wziął. Różowe włosy, dziwne ubrania i jej nieco niepokojący śmiech poddawały w wątpliwość każdą teorię dotyczącą roku jej śmierci. Równie zaskakujący był pluszowy niedźwiadek, który był jej niemal nieodłącznym elementem.
Dziewczyna podejrzanie często kręciła się koło zielonowłosego, głównie narzekając, że nie jest słodki i wytykając mu jego głupotę. Powód, dla którego trzymała się go pozostawał więc kolejną tajemnicą zamku.
Również Prawie Bezgłowy Nick zdawał się pałać sympatią do Zoro. Szczególnie, gdy po kolejnych narzekaniach ducha na odrzucenie jego podania do Koła Bezgłowych, Roronoa zaoferował się, że spróbuje pomóc mu odciąć jego głowę do końca. Jednak, pomimo jego usilnych prób, najwyraźniej ducha nie był w stanie przeciąć. Sir Nicholas jednak nie przejął się za bardzo porażką, nauczony już poprzednimi doświadczeniami, co nie przeszkodziło mu poczuć sympatii do młodego czarodzieja, który naprawdę starał się mu pomóc.
Krótko po Nicku nawet Krwawy Baron zaczął zwracać większą uwagę na zielonowłosego Gryfona, pomijając nawet fakt, że nie był w jego domu. W jakiś sposób, stanowcza osobowość Roronoy, razem z jego siłą i opanowaniem, zwyczajnie sprawiły, że duch Slytherinu zaczął darzyć młodego czarodzieja pewną dozą szacunku.
Dla większości ludzi, fakt, że interesuje się nimi tyle duchów, mógłby wydawać się co najmniej niepokojący, jednak dla Zoro było to co najwyżej irytujące, kiedy któryś za bardzo mu się naprzykrzał. Przez większość czasu jednak nawet o tym nie myślał. Tym samym, stał się jednym z ulubionych celów profesor Trelawney, co również go nie za bardzo obchodziło. W ten sposób, mógł spokojnie spać na wróżbiarstwie, gdyż nauczycielka albo uznawała, że umarł, co było jego przeznaczeniem, albo bała się podejść w obawie przed zarażeniem jego tragiczną przyszłością.

~*~

Ace i Zoro często kręcili się razem po zamku. I najczęściej nie było to zbyt dobrym pomysłem. Szansa, że razem dojdą w wyznaczone miejsce w wyznaczonym terminie, były bliskie zeru. Co prawda, istniała szansa, że wysyłając tą dwójkę razem, zdobędzie się nieco spokoju, ale równie dobrze, mogli oni wywołać kolejną tragedię.
Tak naprawdę, efektów nie potrafił przewidzieć nikt. Nieraz zdarzało się, że narkolepsja Ace’a odzywała się nagle, przez co ten zasypiał na środku korytarza. Wtedy Zoro albo decydował się, że go poniesie, jeżeli gdzieś się śpieszyli, co kończyło się zgubieniem obydwu, bądź też uznawał, że to świetna pora na drzemkę, przez co siadał obok starszego Gryfona i również pogrążał się we śnie. Czasami pomyślał o tym, że czwartoklasistę należałoby przenieść chociażby pod ścianę, aby nie leżał na środku korytarza, jednak kiedy indziej zwyczajnie na to nie potrafił wpaść, przez co obydwoje zalegali na środku korytarza, uniemożliwiając swobodne minięcie ich.
Nieraz się zdarzało, że ktoś się o nich potknął. Najgorzej było, kiedy przechodzący akurat obok Hagrid, stracił przez nich równowagę, tym samym wypuszczając z rąk klatkę pełną chochlików kornwalijskich, którą akurat usiłował gdzieś przenieść. Przez kolejne dwa tygodnie stworzenia te można było odnaleźć w różnych zakątkach szkoły, kiedy uprzykrzały życie zarówno uczniom, jak i nauczycielom. Od tamtego czasu, zazwyczaj ktoś starał się pilnować, by ta dwójka raczej nie była puszcza nigdzie sama…

~*~

- Nudzi mi się ! - jęknął Luffy, pakując sobie do ust kolejne skrzydełko.
Ace oderwał się od swojego jedzenia i spojrzał na młodszego braciszka.
- Gdzie są twoi przyjaciele? - zapytał ze szczerym zainteresowaniem w głosie. Nieczęsto się zdarzało, aby Monkey jadł posiłki bez nich, szczególnie w soboty.
- Zoro i Sanji siedzą w bibliotece. Muszą napisać jakieś trudne wypracowanie na eliksiry. Nami poszła gdzieś z Vivi, a Usopp wrócił do domu. Dostał pozwolenie, bo Kaya poczuła się dużo gorzej – wytłumaczył pobieżnie.
- Hmmm… - wymruczał ze zrozumieniem Portgas. Chwilę później wylądował z twarzą na talerzu.
- Nie zasypiaj! - zaśmiał się Luffy, trącając go łokciem.
- Och, przepraszam… - wymamrotał czwartoroczniak, rzucając na siebie zaklęcie czyszczące. - Jak chcesz, możesz pójść ze mną i Sabo na błonia. Będziemy ćwiczyć magię bojową.
Wzrok młodszego z braci powędrował przez całą wielką salę w kierunku blondyna, siedzącego przy stole Krukonów.

- Jasne! - zgodził się natychmiast. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję pojedynkować się ze swoimi braćmi. Zapowiadała się świetna zabawa!

~~~~

Iii kilka rzeczy, tak w ramach uzupełnienia.
Zoro ma srebrne tęczówki, bo akurat ten kolor pasował do sytuacji. Przepraszam, jeżeli komuś to strasznie przeszkadza.
"Sectumsempra" - teoretycznie, zaklęcie to wymyślił Snape, czyli Zoro nie powinien go znać, ale po łacinie, oznacza to "cięcie miecza", więc musiałam zrobić z tego ulubione zaklęcie szermierza.
W Gryffindorze są: Luffy i Usopp (pierwszy rok), Nami i Vivi (drugi rok), Zoro i Sanji (trzeci rok), Ace (czwarty rok), Law (piąty rok), Shachi i Penguin (szósty rok). W Ravenclawie Jest Sabo (pięty rok) i kiedyś była tam Robin. Chopper jest za młody i jeszcze nie trafił do Hogwartu. Kaya też pochodzi z magicznej rodziny, ale przez swoje zdrowie nie chodzi do szkoły, a pobiera lekcje w domu.
Wydarzenia z oryginalnego HP nie wpływają na wydarzenia z tego fika.
No i oczywiście: Hogwart to szkoła. Czyli można to uznać za szkolne AU :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz