Fandom: One Piece.
Występują: Ace
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: trochę angst (chyba, jak dla mnie, to fluff, ale ja się nie znam...), spoilery, nienawiść do samego siebie (dalej uważam, że po angielsku brzmi to znacznie lepiej...)
Uwagi: Akcja dzieje się gdzieś po Alabaście. Znajomość fandomu raczej niezbędna do zrozumienia.
Opis: "Nie możesz kogoś pokochać, dopóki nie pokochasz samego siebie."
~~~~
„Nie
możesz kogoś pokochać, dopóki nie pokochasz samego siebie.”
- Co za brednie –
warknął Ace, odrzucając książkę w kąt swojej kajuty.
Ugiął nogi i
objął je ramionami, przyciągając do klatki piersiowej. Oparł
czoło na złączonych kolanach, wzdychając ciężko.
Pokochać siebie?
To w jego uszach brzmiało jak chory żart. Już jako dziecko nauczył
się siebie nienawidzić. Dlaczego pozwolono mu żyć? Przecież nie
powinien się nawet urodzić. Był tylko ciężarem. Synem potwora.
- Nigdy siebie nie
kochałem… - wymamrotał, przekręcając głowę, by zerknąć na
odrzuconą książkę.
Nawet nie wiedział,
dlaczego ją czytał. Pewnie ktoś mu ją podrzucił. Żałosne. Nie
potrafił pokochać samego siebie, ale nie oznaczało to, że wcale
nie mógł kochać…
- Ale ty…
Zerknął na Vivre
Card leżącą na biurku. Nie była podpisana, ale tego nie
potrzebował. Świetnie wiedział, do kogo mogłaby go zaprowadzić.
- Cholera… -
wymamrotał, ponownie chowając twarz w kolanach.
Pamiętał ich
pierwsze spotkanie. Pamiętał, jak na początku robił wszystko,
żeby go unikać. Pamiętał również, kiedy uzmysłowił sobie,
że wcale nie nienawidzi tego małego dzieciaka.
- Pokochałem cię
tak mocno…
Uśmiechnął się
nieznacznie. Ta determinacja, stanowczość, upór… Nigdy tego nie
zapomni. Wtedy tego nie zrozumiał. Dzieciak był od niego znacznie
słabszy, nie potrafił walczyć, nie potrafił go dogonić… A mimo
to, zaimponował mu. Tak jak wtedy, kiedy został złapany i pobity,
ale i tak nie zdradził osób, które miały go w głębokim
poważaniu. Ponieważ ON zdecydował, że się zaprzyjaźnią. I
nieważne, co robili, on jako jedyny nigdy nie odwrócił się do
Ace’a plecami.
- Że zapomniałem...
Nie wiedział,
kiedy to się zaczęło. Ale wiedział, że kiedy to sobie
uzmysłowił, odkrył jeszcze jedną rzecz. Nie tylko kochał, ale
też był kochany. I to uczucie powoli przesiąkało przez wszystkie
bariery, które tworzył latami. Po prostu przeniknęło do jego
głębi, otulając nienawistne serce i otaczając je ciepłą
warstwą. Wtedy, gdy stali na klifie… Coś pękło. Pierwsze
zadrapania pojawiły się znacznie wcześniej, ale dopiero po śmierci
swojego pierwszego przyjaciela, brata w pełni to pojął.
- Jakie to uczucie…
Luffy. Ten człowiek
go pokochał. Bezgranicznie i bezwarunkowo. Zaakceptował go w pełni.
Ace odwzajemniał to uczucie. Na tym klifie, tak samo jak on, coś
sobie postanowił. Przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, aby go
ochronić. Nawet, jeżeli miałoby to oznaczać, że zmieni podejście
do samego siebie.
- Nienawidzić
samego siebie.
Zaśmiał się
głucho. To była prawda. Nie potrafił już przywołać tamtego
uczucia. Bo za każdym razem, gdy usiłował sobie o nim przypomnieć,
przed jego oczami pojawiała się roześmiana twarz jego braciszka.
Przecież nie mógł nienawidzić osoby, którą kochał ktoś tak
wspaniały, jak Luffy.
~~~~
Zainspirowane pewnym obrazkiem, ale jak to ze mną bywa: nie mogłam tego obrazka później znaleźć...
O ja. Smutne ale pięknie napisane. Brawo
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń