wtorek, 21 lutego 2017

"Kochać siebie" [OP]

Tytuł: Kochać siebie
Fandom: One Piece.
Występują: Ace
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: trochę angst (chyba, jak dla mnie, to fluff, ale ja się nie znam...), spoilery, nienawiść do samego siebie (dalej uważam, że po angielsku brzmi to znacznie lepiej...)

Uwagi: Akcja dzieje się gdzieś po Alabaście. Znajomość fandomu raczej niezbędna do zrozumienia.
Opis: "Nie możesz kogoś pokochać, dopóki nie pokochasz samego siebie."





~~~~
Nie możesz kogoś pokochać, dopóki nie pokochasz samego siebie.”
- Co za brednie – warknął Ace, odrzucając książkę w kąt swojej kajuty.
Ugiął nogi i objął je ramionami, przyciągając do klatki piersiowej. Oparł czoło na złączonych kolanach, wzdychając ciężko.
Pokochać siebie? To w jego uszach brzmiało jak chory żart. Już jako dziecko nauczył się siebie nienawidzić. Dlaczego pozwolono mu żyć? Przecież nie powinien się nawet urodzić. Był tylko ciężarem. Synem potwora.
- Nigdy siebie nie kochałem… - wymamrotał, przekręcając głowę, by zerknąć na odrzuconą książkę.
Nawet nie wiedział, dlaczego ją czytał. Pewnie ktoś mu ją podrzucił. Żałosne. Nie potrafił pokochać samego siebie, ale nie oznaczało to, że wcale nie mógł kochać…
- Ale ty…
Zerknął na Vivre Card leżącą na biurku. Nie była podpisana, ale tego nie potrzebował. Świetnie wiedział, do kogo mogłaby go zaprowadzić.
- Cholera… - wymamrotał, ponownie chowając twarz w kolanach.
Pamiętał ich pierwsze spotkanie. Pamiętał, jak na początku robił wszystko, żeby go unikać. Pamiętał również, kiedy uzmysłowił sobie, że wcale nie nienawidzi tego małego dzieciaka.
- Pokochałem cię tak mocno…
Uśmiechnął się nieznacznie. Ta determinacja, stanowczość, upór… Nigdy tego nie zapomni. Wtedy tego nie zrozumiał. Dzieciak był od niego znacznie słabszy, nie potrafił walczyć, nie potrafił go dogonić… A mimo to, zaimponował mu. Tak jak wtedy, kiedy został złapany i pobity, ale i tak nie zdradził osób, które miały go w głębokim poważaniu. Ponieważ ON zdecydował, że się zaprzyjaźnią. I nieważne, co robili, on jako jedyny nigdy nie odwrócił się do Ace’a plecami.
- Że zapomniałem...
Nie wiedział, kiedy to się zaczęło. Ale wiedział, że kiedy to sobie uzmysłowił, odkrył jeszcze jedną rzecz. Nie tylko kochał, ale też był kochany. I to uczucie powoli przesiąkało przez wszystkie bariery, które tworzył latami. Po prostu przeniknęło do jego głębi, otulając nienawistne serce i otaczając je ciepłą warstwą. Wtedy, gdy stali na klifie… Coś pękło. Pierwsze zadrapania pojawiły się znacznie wcześniej, ale dopiero po śmierci swojego pierwszego przyjaciela, brata w pełni to pojął.
- Jakie to uczucie…
Luffy. Ten człowiek go pokochał. Bezgranicznie i bezwarunkowo. Zaakceptował go w pełni. Ace odwzajemniał to uczucie. Na tym klifie, tak samo jak on, coś sobie postanowił. Przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, aby go ochronić. Nawet, jeżeli miałoby to oznaczać, że zmieni podejście do samego siebie.
- Nienawidzić samego siebie.

Zaśmiał się głucho. To była prawda. Nie potrafił już przywołać tamtego uczucia. Bo za każdym razem, gdy usiłował sobie o nim przypomnieć, przed jego oczami pojawiała się roześmiana twarz jego braciszka. Przecież nie mógł nienawidzić osoby, którą kochał ktoś tak wspaniały, jak Luffy.
~~~~
Zainspirowane pewnym obrazkiem, ale jak to ze mną bywa: nie mogłam tego obrazka później znaleźć...

2 komentarze: