Fandom: One Piece.
Występują: OC, Zoro, Johny, Yosaku
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: brutalne opisy, krew, śmierć, przemoc, wspomniany gwałt, ogólny angst, prześladowanie, pewne zaburzenia psychiczne (chyba...)
Uwagi: Ogólnie, niezbyt przyjemne klimaty, więc jeśli ktoś nie lubi tego typu tworów, to radzę nie czytać. Akcja dzieje się, zanim Zoro spotkał Luffy'ego. Główną bohaterką jest OC.
Opis: Chcieli demona, więc go dostali.
~~~~
Nazywali ją
potworem. Mówili, że jest bezduszną istotą. Że nie ma serca.
Unikali jej, dręczyli, kiedy mieli pewność, że nic im nie zrobi.
Wyśmiewali i przezywali. Nienawidzili. Obawiali się.
A skoro wszyscy
twierdzili dokładnie to samo, to musiała być prawda. Skoro tak
była postrzegana, to musiała się dopasować. Przecież nie mogła
opierać się przez całe życie. Chcieli potwora? Dostali go.
Chociaż żaden z nich nigdy nie zorientował się, że sami tego
potwora stworzyli.
Oddychała ciężko,
opierając się dłońmi o kolana. Wzrok miała nieco zamglony od
zmęczenia i ciosów, które otrzymała. Ciało paliło w miejscach,
w których skórę przecięły ostrza bądź pociski. Płuca paliły
żywym ogniem, domagając się uzupełnienia tlenu. Serce waliło jak
oszalałe, pompując krew do wykończonych mięśni. Cały jej
organizm zdawał się buntować przeciwko niej, jednak przez jej
umysł przewijała się tylko jedna myśl. Powtarzana nieustannie,
niby jakaś mantra, ponownie i ponownie. Dopóki nie pojęła tego w
pełni.
Żyła. Potwór
żył. A wszyscy, którzy tego potwora się obawiali, którzy go
stworzyli… Ich ciała będą stanowić dowód jej triumfu. Dowód
jej siły i faktu, że nie dali rady jej złamać.
Wyprostowała się
i szybkim ruchem strząsnęła krew z bliźniaczych ostrzy.
Zakrzywione sztylety błysnęły w świetle księżyca, zanim zostały
schowane w pochwach przy pasie dziewczyny. Ta wyprostowała się i
spojrzała za siebie. Niebo było bezchmurne, dzięki czemu nawet w
środku nocy można było bardzo wyraźnie zobaczyć zarysy budynków,
krew pokrywającą brukowane uliczki i kamienne ściany, oraz liczne
ciała zalegające wszędzie. Ciała należące do mieszkańców
teraz wymarłego miasteczka. Wszystkich mieszkańców. Kobiety i
mężczyźni. Dorośli, starcy i dzieci. Ci, zdolni do walki, oraz
ci, którzy nie potrafili nawet stanąć o własnych siłach.
Wszyscy, którzy kiedykolwiek z niej zakpili, przegonili lub uciekli
w popłochu na sam jej widok.
Dziewczyna
odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nie obejrzała się ani
razu. Krew na jej twarzy i rękach błyszczała dziwnie w świetle
księżyca, lecz ona nawet tego nie zauważyła. Po prostu szła do
przodu.
Pierwsza osoba,
która zobaczyła efekty masakry, pojawiła się zaledwie kilka
godzin później, kiedy księżyc w pełni wciąż był wysoko na
niebie. Według jej słów, w powietrzu wciąż unosiła się krwawa
mgiełka, sprawiając, że niebo przybrało czerwonawą barwę.
Od tamtego momentu
dziewczynę nazywano Demonem Krwawego Księżyca.
~*~
Ognisko płonęło
wesoło, oświetlając samotną postać dziewczyny, siedzącej
głęboko w lesie. Światło zwabiało potencjalnych drapieżników,
a pozorna bezbronność siedzącej przy nim istoty skłaniała ich do
ataku. Jednak to wszystko było tylko grą pozorów. Ona nie była
ofiarą, czekającą na rzeź. Była drapieżnikiem, zwabiającym
niczego nieświadome ofiary prosto w pułapkę.
Na jej twarzy
pojawił się psychiczny uśmiech, kiedy usłyszała cichy szmer za
sobą. Najwyraźniej ci byli na tyle ostrożni, że starali się nie
nadepnąć na żadną gałązkę. Jaka szkoda, marny wysiłek.
Po jej ciele
przeszedł dreszcz zniecierpliwienia, kiedy usłyszała w uszach szum
krwi. Nie tylko swojej, ale jeszcze trzech innych osób. Słyszała,
że w tej okolicy roiło się od łowców niewolników. Właśnie
dlatego wybrała to miejsce. Jej białe włosy były wystarczająco
kuszące. Do tego dochodziły duże, choć czerwone, oczy, jasna cera
i drobna sylwetka, widoczna nawet pomimo stroju, skrywającego
większość ciała.
Nogawki czarnych,
skórzanych spodni wpuszczone były do ciężkich butów. Czarna
bluza z kapturem może i była obcisła, ale pozostawiała na widoku
jedynie twarz. A i ta nieraz schowana była za maską i okularami
przeciwsłonecznymi. Mimo swojego zwyczajowego stroju, w ciągu dnia
pokręciła się po pobliskim mieście bez bluzy. Co prawda, jedynie
w bardziej zacienionych miejscach, ale najwyraźniej wystarczyło do
przyciągnięcia uwagi.
Tajemnicze postacie
upewniły się, że ich cel jest sam, po czym wyszli na polanę,
ujawniając się oczom dziewczyny.
- To niebezpieczne
przebywać w lesie w nocy, panienko! - zawołał jeden z nich,
szczerząc się szeroko i ważąc w dłoniach gruby łańcuch.
Białowłosa
pokiwała głową, nie odrywając wzroku od ognia. Gdyby na nich
spojrzała, od razu by ich zaatakowała. Nie chciała tego. Chciała
się nimi zabawić. Obserwować, jak powoli ich pewność siebie
znika, by później przemienić się w przerażone oblicza.
Uwielbiała ten widok. Czysty lęk wymalowany na twarzach, usta
wygięte w agonalnym krzyku, szeroko otwarte oczy, krew tryskająca
na wszystkie strony… Powstrzymała dreszcz rozkoszy.
- O tej porze demony
lubią wychodzić na żer – odpowiedziała spokojnym głosem.
Wyczuła zawahanie.
Nie spodziewali się takiej odpowiedzi. Coś zaczęło im się nie
zgadzać. Ich instynkt przetrwania zaczął się budzić, chociaż
ich wąskie, zacofane umysły nie potrafiły pojąć tego prostego
faktu. To oni byli zwierzyną.
- Dlatego zabieramy
cię ze sobą. Przecież nie zostawimy cię samej, jeszcze jakiś
demon cię zje… - Mężczyźni zaśmiali się z żartu. Śmiech
pozwala odsunąć strach, ale nie usuwa go całkowicie.
- Dlaczego? Demony
są inteligentne. Wiedzą, że dużo łatwiej polować na słabsze
jednostki niż na te na równym poziomie.
Głowa dziewczyny w
końcu obróciła się, ukazując trójce nieznajomych czerwone oczy,
lśniące od blasku ognia i szeroki, psychiczny uśmiech z białymi,
wyraźnie odcinającymi się na tle nocy zębami.
W blasku księżyca
w pełni zalśniły dwa bliźniacze ostrza, które jakby znikąd
pojawiły się w jej dłoniach. Białowłosa poderwała się i
jednym, płynnym ruchem odcięła głowę najbliższemu z mężczyzn.
Niewielkie, czerwone rubiny osadzone w głowicy rozjarzyły się na
moment czerwonym blaskiem, kiedy znalazły się idealnie naprzeciwko
ogniska. Krew trysnęła wysoko, na kilka sekund przysłaniając
srebrny blask.
- D...Demon! -
wyszeptał jeden z pozostałej dwójki, robiąc krok do tyłu.
- Co? - Jego
towarzysz spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Demon Krwawego
Księżyca…
Maniakalny śmiech
sprawił, że obaj wzdrygnęli się. Utkwili przerażone spojrzenia w
zbliżającej się do nich dziewczynie.
- Cieszę się, że
mnie poznajecie… - wymruczała, rzucając się do przodu.
Obrany za cel,
czarnowłosy mężczyzna, cofnął się z zaskoczeniem. Ostrze minęło
zaledwie o kilka centymetrów jego twarz, zamiast tego boleśnie
wbijając mu się w ramię. Syknął, unosząc własną broń: długi
miecz.
Dziewczyna jednak
nie wydawała się tym przejmować. Lekko odskoczyła do tyłu i
wykonała gest, wyglądający nieco jak cięcie, chociaż będąc
kilka metrów od celu, nie mogła nic tak zrobić.
Czarnowłosy
zrozumiał, że się pomylił, kiedy poczuł ból w okolicach szyi. W
miejscu, w które wcześniej mierzyła białowłosa. Nie była to
głęboka rana, ale wystarczająca, aby otworzył szerzej oczy z
przerażenia i nieco obniżyć ostrze. Dokładnie w tym momencie
zorientował się, jak wielką pomyłkę popełnił. Smuga bieli i
czerwieni była ostatnią rzeczą, jaką zobaczył w życiu.
- Dlaczego to
robisz? - ostatni z niedoszłych agresorów cofnął się o krok.
- Przecież mówiłam.
Demony wychodzą na żer – powiedziała śpiewnie, bez pośpiechu
zbliżając się do niego. Z jawnym zadowoleniem wpatrywała się w
jego oczy, napawając się przerażeniem błyszczącym w ciemnych
tęczówkach.
- Nie możesz być
prawdziwym demonem… To niemożliwe… Jak się nazywasz? -
wykrzyknął z desperacją w głosie. - Każdy człowiek ma jakieś
imię!
Kąciki ust
dziewczyny nieco się obniżyły.
- Nie mam imienia.
Imiona są tylko dla ludzi – odpowiedziała chłodnym tonem.
Po czym
błyskawicznie obróciła się, wykonując szeroki gest swoimi
sztyletami. Już trzecia tej nocy głowa opadła na ziemię z głuchym
uderzeniem.
- Ja nigdy żadnego
nie dostałam – wymamrotała jeszcze, odwracając się twarzą do
ogniska.
Nagle straciła
zainteresowanie trzema ciałami leżącymi tuż obok. Zaczęła
kołysać się delikatnie, obejmując kolana rękoma i nucąc cicho
jakąś melodię. W takiej pozycji w końcu zmorzył ją sen.
~*~
Wielokrotnie
słyszała, jak ludzie w wiosce wołają na siebie nawzajem. Imiona.
Oni je mieli. Każdy z nich. Każdy takowe posiadał i właśnie
dzięki niemu był rozpoznawalny.
Kiedyś, kiedy
jeszcze była dzieckiem i innym zdarzało się traktować ją
normalnie, zapytała opiekuna sierocińca, jakie ona miała imię.
Nigdy nie
zapomniała spojrzenia pełnego pogardy, które jej wtedy rzucił.
- Imię to coś, co
nadaje ci człowieczeństwa. Dlaczego taki potwór, jak ty, miałby
je posiadać?
Zabolało ją to,
owszem. Ale wtedy posiadała jeszcze swoją dziecięcą ciekawość,
która nie pozwoliła tak po prostu porzucić tematu.
- Zwierzęta też
mają imiona. Na przykład pana pies! Niektóre przedmioty też!
Miecze, albo…
Przerwała, kiedy
mężczyzna parsknął śmiechem. I wcale nie był to przyjemny
dźwięk.
- Owszem, mają.
Jest tak, ponieważ są cenne dla jakiegoś człowieka na tyle, żeby
ten postanowił je nazwać. Czy ty jesteś dla kogokolwiek ważna?
Potwór, demon, „to
coś”… To nie były imiona. To były kolejne określenia, które
rzucano w jej stronę. Nigdy nie dostała żadnego imienia. Nie
zasłużyła na żadne.
~*~
Palce u jej stóp
zaczynały drętwieć od chłodnej wody w rzece. Jednak nie wyszła.
Z taką samą zawziętością, jak pół godziny wcześniej,
szorowała swoje białe włosy. Po tak długim zabiegu, już od dawna
pozbyły się całej krwi, jaka na nich osiadła poprzedniej nocy,
ale dziewczyna nie przestawała ich przemywać. Całe ciało zaledwie
przepłukała, krew schodziła bardzo łatwo ze skóry. Jednak włosy
ceniła sobie bardziej niż cokolwiek innego. Bardziej niż ręce czy
nogi. Bardziej niż ubrania, rozwieszone byle jak na gałęziach
pobliskiego drzewa. Bardziej niż jej wspaniałe sztylety, które
towarzyszyły jej od tamtej pamiętnej nocy.
W końcu odetchnęła
głęboko, kiedy zauważyła, że jej dłonie przybrały sinawy
kolor. Mimo palącej ochoty, żeby wciąż trzeć swoją fryzurę, na
której wręcz czuła obrzydliwą substancję, wyprostowała się i
wyszła na brzeg. Złapała za ręcznik, który zazwyczaj nosiła w
plecaku i delikatnie zaczęła suszyć śnieżnobiałe włosy.
Dopiero, kiedy uporała się z nimi, przetarła również resztę
ciała, szybko zakładając na siebie ubrania. Fragment rzeki, który
wybrała, na szczęście znajdował się w cieniu lasu, a poranna
mgiełka tłumiła większość promieni słonecznych, ale dziewczyna
i tak wolała nie ryzykować. Poparzenia słoneczne bolały bardzo
długo, a schodząca skóra nie była czymś przyjemnym.
Zanim zarzuciła na
głowę kaptur, wyciągnęła grzebień i rozczesała włosy,
chowając się w cieniu drzewa. Dopiero, kiedy skończyła, przykryła
głowę i zaczęła pakować cały swój przybytek do niewielkiego
plecaczka. Przeliczyła jeszcze pieniądze, które tuż przed
wschodem zabrała ze zwłok swoich przeciwników. Powinno starczyć
na kolejny miesiąc przy oszczędnym życiu. Mogłaby zabrać ich
głowy do bazy marynarki, ale nie robiła tego z trzech powodów.
Po pierwsze, nawet
nie miała pewności, że tamci mieli jakieś nagrody. Może i
prowadzili nielegalne interesy, ale ani by im tego nie udowodniła,
ani też nie wiedziała, czy nie mają jakiś układów z tutejszymi
władzami. Nie było to niemożliwe. Po drugie, ona sama miała
wyznaczoną nagrodę. I w końcu, po trzecie: lubiła to robić.
Została ochrzczona mianem Demona Krwawego Księżyca. Zarówno przez
ludzi na tamtej wyspie, jak i później przez marynarkę. A skoro
tak, powinna zasłużyć na swoje miano. Dlatego też dbała, by przy
każdej pełni, pozostawić za sobą co najmniej kilka trupów.
Wiedziała, jak rozcinać tętnice, by krew poleciała wysoko. To
właśnie był jej znak rozpoznawczy: rozbryzgi rubinowej cieczy,
wyglądające, jakby ich jedynym marzeniem było sięgnąć
okrągłego, srebrzystego księżyca i zabarwić go na czerwono.
Upewniła się, że
żaden fragment skóry nie wystaje spod garderoby, sztylety są
schowane w rękawach, a maska i okulary są w każdej chwili łatwo
dostępne, po czym ruszyła przed siebie. W mieście, zaledwie
dwadzieścia kilometrów dalej, powinien znajdować się port. Przy
odrobinie szczęścia, zdoła kupić coś do jedzenia i znaleźć się
na pełnym morzu, zanim zapadnie zmrok, a dowód jej kolejnej zbrodni
zostanie odkryty.
~*~
Statek miał
odpłynąć za godzinę, a ona miała już wszystko, czego
potrzebowała, dlatego po prostu bez celu kręciła się wzdłuż
straganów. Niebo było zachmurzone, a słońce chyliło się ku
zachodowi, dzięki czemu dziewczyna mogła spokojnie ściągnąć
kaptur.
W pewnym momencie,
jedno ze stoisk przyciągnęło jej uwagę. Podeszła, aby zobaczyć
różnokolorowe bandany, rozwieszone na specjalnych stojakach.
Delikatnie dotknęła jednej. Materiał był całkiem przyjemny w
dotyku i wydawał się trwały. Do tego, gdyby zawiązała to na
głowie, zapewne udałoby się jej uniknąć w przyszłości
brudzenia włosów…
- Mogę w czymś
pomóc? - zapytał sprzedawca, zauważając jej zainteresowanie.
- Czy mogłabym to
przymierzyć? - zapytała ostrożnie.
- Oczywiście. Który
kolor sobie panienka życzy?
Białowłosa
spojrzała na niego podejrzliwie. Był miły…? Ale zaraz
przypomniała sobie, że nie wszyscy wiedzieli o tym, że była
potworem.
- Czarną –
powiedziała tylko.
Starszy mężczyzna
podał jej materiał, a ona szybko zawiązała go sobie na czole. Tak
jak myślała, większość białych kosmyków została zasłonięta,
a końcówki zawsze mogłaby związać. Podobało jej się to.
- Ile kosztuje? -
zapytała jeszcze.
Sprzedawca podał
cenę, a ona zagryzła wargę. Powinna oszczędzać, ale naprawdę
miała ochotę to kupić. W końcu obawa o włosy zwyciężyła i bez
słowa podała mężczyźnie należną kwotę. Zawsze mogła zabić
kogoś po drodze i zabrać mu pieniądze, albo oddać marynarce. Nie
wiedziała, kiedy trafi na kolejny sklep…
- Dziękuję i
zapraszam ponownie! - Mężczyzna pomachał jej, kiedy odchodziła.
~*~
To był jeden z
naprawdę niewielu razy, kiedy ktoś z miasteczka się zapomniał.
Pamiętała, jak przechodziła akurat obok jakiejś pary, kiedy do
jej uszu dobiegł szept.
- Nie mogę
uwierzyć, że ma dokładnie takie same włosy… Żeby ten potwór
wyglądał, jak ona… - wymamrotał mężczyzna, na co stojąca obok
kobieta, zapewne jego żona, trąciła go łokciem w żebra.
- Nie mów tego!
Jeszcze usłyszy – syknęła, z nieufnością wpatrując się w
przechodzącą dziewczynkę.
Ta nawet nie
podniosła wzroku, udając, że niczego nie dosłyszała. Ale gdy
tylko została sama, uśmiechnęła się szeroko, delikatnie
przejeżdżając dłonią po białych strąkach. Wyglądała tak
samo, jak ona? Czy to możliwe, że mówili o jej mamie? Nie
wiedziała dużo o rodzicach, nikt nie chciał jej nic mówić. A
mimo to, dziewczyna myślała o nich z miłością. Gdyby żyli, z
całą pewnością by ją kochali! Chciała być taka, jak oni. Oni
na pewno byli szanowani i wszyscy ich kochali. Właśnie dlatego
postanowiła, że będzie robić wszystko, co inni jej rozkażą,
żeby zdobyć ich akceptację.
Od tamtego dnia nie
pozwoliła innym dotykać swoich włosów. Traktowała je niemal z
nabożną czcią, robiąc wszystko, by były w dobrym stanie.
Nienawidziła, kiedy były brudne, bądź kiedy lądowała na nich
krew. Musiały wyglądać ładnie. Przecież jej mama na pewno zawsze
wyglądała ładnie.
~*~
Siedziała tuż
przy burcie statku, jej nogi wystawały pomiędzy szczebelkami
barierki i machały rytmicznie nad wodą, prześlizgującą się
poniżej. Morskie powietrze przyjemnie przeczesywało jej włosy, a
księżyc nad głową świecił jasno. Już nie była to pełnia, ale
niedługo po niej.
Usłyszała, że
ktoś wychodzi na pokład. Najwyraźniej ją zauważył, bo kroki
zbliżyły się do niej. Już po chwili jakiś chłopak, co najwyżej
kilka lat od niej starszy, usiadł tuż obok.
- Dlaczego
podróżujesz sama? - zapytał, jakby nigdy nic.
Białowłosa
wzruszyła ramionami. Co miałaby odpowiedzieć na to pytanie?
- Wiesz, że to jest
niebezpieczne? Szczególnie w ostatnim czasie. W okolicy coraz
częściej mówi się o demonach – kontynuował chłopak,
niezrażony brakiem odpowiedzi.
Dziewczyna
wzdrygnęła się i spojrzała na niego podejrzliwie. Wiedział o
niej? Jeżeli tak, powinna go zabić. Ale wtedy mogłaby nie zdołać
pozbyć się dowodów. Co prawda nie miałaby większych problemów z
zabiciem pozostałej części załogi, ale nie potrafiła sterować
statkami ani nawigować. W jaki sposób miałaby dopłynąć
gdziekolwiek?
- Demonów? -
powtórzyła ostrożnie.
- Dokładnie! - gość
był chyba zadowolony, że zdołał przykuć jej uwagę. - Może o
nim słyszałaś? Mówią o nim Demon z East Blue, chociaż ostatnio
coraz częściej nazywają go Łowcą Piratów… A szkoda, bardziej
lubiłem tamtą nazwę. Budziła większą grozę…
Przestała go
słuchać. Więc nie chodziło o nią. To dobrze…
Demon z East Blue.
Oczywiście, że słyszała. Właściwie, chciała go spotkać.
Chciała poznać człowieka, który, tak samo jak ona, był
postrzegany za potwora. Dowiedzieć się, jak on sobie z tym radził.
Może mógłby jej pomóc…?
Podniosła się i
przeprosiła chłopaka, tłumacząc się zmęczeniem. Udała się do
przydzielonej jej kajuty, rozważając w głowie, gdzie
prawdopodobnie mogłaby spotkać tego „demona”…
~*~
Pierwszy raz
usłyszała tę nazwę kilka miesięcy wcześniej. Była w jednym z
barów, gdzie jedzenie było na tyle tanie, że mogła pozwolić
sobie na posiłek w tym miejscu. Dodatkowo usiłowała odnaleźć
kogoś, kogo mogłaby obrać sobie za cel. W nocy miała być pełnia.
Przy sąsiednim
stoliku siedziało kilku mężczyzn, popijających tanie piwo i
rozgrywających partię pokera. Ich głośne rozmowy obiegały chyba
całe pomieszczenie.
- Słyszeliście?
Znowu o nim głośno. Demon z East Blue, tak go nazywają – rzucił
w pewnym momencie jeden z nich, wpatrując się w swoje karty i
przesuwając papierosa z jednego kącika ust do drugiego. Jego
ciemna, gęsta broda zroszona była kropelkami alkoholu, co
dziewczynie wydało się strasznie obrzydliwe. Nie chciałaby go
zabijać. Wyglądał, jakby nie potrafił przestrzegać higieny
osobistej. Tak samo, jak pozostali przy stoliku.
- Podobno pokonał
już całkiem sporo silnych piratów. Mówi się, że jest bezdusznym
mordercą – dodał drugi z nich.
Białowłosa
uniosła nieco wzrok znad talerza i zerknęła w ich stronę. Chociaż
widelec wciąż poruszał się, co chwila napełniając jej usta
jedzeniem. Nie lubiła spędzać zbyt dużo czasu wśród innych.
- Dajcie spokój!
Demony nie istnieją. Pewnie niedługo trafi na silniejszego od
siebie przeciwnika i słuch o nim zaginie. - Kolejny z nich machnął
ręką, po czym wziął jedną kartę z kupki, leżącej na stoliku.
- Nie byłbym tego
taki pewny. Wiesz, co się mówi o demonach…?
Nikt nie zdążył
się dowiedzieć, co się o nich mówi. Mężczyzna, który właśnie
usiłował przekonać innych do swojej racji, nieco energiczniej
machnął ręką, przez co z rękawa jego kurtki wysunęło się
kilka kart. Pozostali przez chwilę wpatrywali się w niego z
zaskoczeniem, po czym ich wyrazy twarzy zmieniły się na wściekłe.
- Oszukiwałeś!
Dlatego ciągle tak dobrze ci szło! - wykrzyknął któryś,
rzucając się na swojego niedawnego rozmówcę z pięściami.
Wkrótce później
cały bar zamienił się w jedno, wielkie pole walki, dzięki czemu
dziewczyna zdołała wymknąć się niepostrzeżenie, bez potrzeby
płacenia za posiłek.
~*~
Skinęła głową
załodze statku w ramach podziękowania i odwróciła się, ruszając
przed siebie. Jeszcze nie wiedziała, co znajdzie na tej wyspie, ale
przewidywała, że spędzi na niej co najmniej kolejne dwa tygodnie.
Chyba, że nagle zostałaby zmuszona do ucieczki, w co raczej
wątpiła. Ciężko pracowała, by miano „potwora” nie było
tylko kolejną nazwą.
Rozejrzała się po
miasteczku portowym, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby ją
zainteresować. Zauważyła stoisko z pieczywem, przez co zaburczało
jej w brzuchu. Nie jadła niczego od kolacji poprzedniego dnia.
Podeszła i wybrała dość duży i nie za drogi chleb. Odeszła
kawałek i usiadła na jednej z ławek, umieszczonych wzdłuż alejki
prowadzącej znad morza, do pobliskiego lasu. Z zadowoleniem wgryzła
się w zdobyte pożywienie.
W pewnym momencie
wyczuła, że ktoś do niej podszedł, dlatego spojrzała przed
siebie niezbyt przyjaznym wzrokiem. Stał przed nią chłopiec, na
oko może sześcioletni. Wyciągnął w jej stronę dłonie w
błagalnym geście. Białowłosa zamrugała kilka razy bez
zrozumienia. Jednak wzrok chłopca przeniósł się na nadgryziony
bochenek, jasno pokazując, czego ten oczekuje. Usta dziewczyny
zacisnęły się w wąską linię. Przez chwilę zastanawiała się,
czy tak właśnie sama kiedyś wyglądała? Żałosne stworzenie,
zmuszone do błagania ludzi, którzy mają gdzieś istoty niższe
rangą, o pomoc w przetrwaniu do dnia następnego. Czy tak właśnie
ona sama była postrzegana?
- Taki, gdzie
jesteś? - Usłyszała głos jakiejś kobiety, który sprawił, że
chłopiec obrócił się.
Zza rogu wyszła
właścicielka głosu. Po ubraniach widać było, że nie należała
do bogatych osób. Pomimo chudej sylwetki, rysy twarzy miała bardzo
podobne do tych chłopca. Zapewne była jego matką.
Spojrzenia obu
kobiet spotkały się. Białowłosa jeszcze raz zerknęła na
chłopca, który wciąż trzymał wyciągnięte ku niej ręce w
błagalnym geście. Dziewczyna gwałtownie zerwała się z ławki,
popchnęła go, żeby móc go minąć i energicznym krokiem ruszyła
w stronę lasu, ściskając w dłoniach chleb. Usłyszała, że
dzieciak dość mocno uderzył o chodnik, a jego matka do niego
podbiegła, wołając jego imię. Za odchodzącą dziewczyną puściła
wiązankę przekleństw, w większości niezrozumiałych przez płacz,
który zaczął przejmować nad nią kontrolę. Jednak z całego
wywodu, białowłosa wyłapała jedno. „Potwór”. Znowu.
Zdołała oddalić
się spory kawałek od miasteczka, zanim opadła na kolana. Czuła,
jak łzy skapują jej po twarzy.
Chłopiec nie był
taki, jak ona. Nie był tylko kolejną, żałosną istotą. Miał
imię. Był człowiekiem. Może i gorszym, niż inni, ale wciąż
człowiekiem. Czyli czymś lepszym, niż bezimienna dziewczyna,
nazywana co najwyżej potworem.
- Taki –
wyszeptała cicho, smakując brzmienie tego słowa na języku.
Zgięła się wpół,
kiedy szloch wstrząsnął jej ciałem. Tamten chłopiec, istota,
która w tamtej chwili była na jej łasce… To był ktoś ponad
nią. Ktoś, kto otrzymał przywilej nazywania się człowiekiem.
Mogła z taką łatwością skręcić mu kark, przeciąć tchawicę,
wypatroszyć, wyrwać serce… Albo przeciwnie. Nakarmić, dać
pieniądze, nauczyć, jak przeżyć w tym świecie… Dlaczego ktoś
taki był od niej lepszy?!
Przeniosła
zamglony wzrok na dawno już zapomniany bochenek chleba. Straciła
apetyt. Schowała jedzenie do plecaka, wiedząc, że nie powinna go
marnować, po czym podniosła się. Przejechała dłonią po włosach,
krzywiąc się nieznacznie, kiedy się zorientowała, że końcówki
musiały zahaczyć o ziemię i zaplątał się w nie pojedynczy liść.
Szybkimi ruchami doprowadziła je do ładu, żałując, że nie ma w
pobliżu wody. Następnie związała je i ukryła pod bandaną. Miała
dość bycia potworem na dzisiaj. Chciała, by jej jedyna ludzka
część nie została zbrukana czymkolwiek.
~*~
Gdy była
wystarczająco duża, żeby nauczyć się walczyć, została oddana
jako gladiator do niewielkiego koloseum, znajdującego się kawałek
za miastem. Teoretycznie nie było to legalne, ale oddział
marynarki, stacjonujący w mieście, lubił rozrywkę, jaką
zapewniały darmowe, przynajmniej dla nich, pokazy. Czasami nawet
złapanych piratów czy innych przestępców, zamiast do swoich
przełożonych, wysyłali właśnie tam.
Białowłosa szybko
nauczyła się, że to miejsce, pomimo tego, że mogło przynieść
jej śmierć w każdej chwili, było znacznie lepsze niż mieszkanie
w miasteczku. Tutaj nikt jej nie prześladował, wszystkie konflikty
były załatwiane na arenie. Dostawała jedzenie, jeżeli miała
dobre osiągi, jak również inne nagrody. Nawet dwa razy w tygodniu
mogła skorzystać z łazienki, w której była ciepła woda i mydło!
Szybko odkryła, że było to miejsce, które jej się podobało.
Okazało się też,
że nie tylko ona nie posiadała imienia. Spotkała tam wielu
niewolników, z czego niektórzy urodzili się w zamknięciu. Część
z nich również nigdy nie dostała imienia. Poza tym, w tamtym
miejscu coś takiego naprawdę przestawało mieć znaczenie. Jeżeli
po kilku walkach ktoś nadal żył, najczęściej wtedy dostawał
przydomek, którego wszyscy używali.
Ona swój otrzymała
po szóstej walce. Ze względu na swoje umiejętności i kolor
włosów, otrzymała miano „Białej Smugi”. Polubiła to
przezwisko. Przypominało jej o jej ludzkiej części. Białych
włosach, takich samych, jak jej mamy.
Jednak po kilku
kolejnych walkach, przestała mierzyć się z osobami na jej
poziomie, zamiast tego dostawała coraz trudniejszych przeciwników.
I chociaż na treningach dawała z siebie wszystko, w pewnym momencie
okazało się, że nie było to wystarczające. Została zmuszona do
użycia swoich zdolności, których wcześniej wolała nie ujawniać,
bo właśnie to, między innymi, przyczyniło się do tego, że
ludzie nazywali ją potworem. A przynajmniej, tak to jej
wytłumaczono.
Krew, którą
potrafiła kontrolować, coraz częściej zabarwiała nie tylko
arenę, ale też jej sylwetkę, w tym włosy. Po pewnym czasie, jej
przezwisko zostało zmienione, przez co stała się „Krwawą
Smugą”. Nie lubiła tego. Jednak wkrótce osoby, które pamiętały
ją pod poprzednim pseudonimem, poniosły porażkę, przez co wszyscy
nazywali ją tylko w ten sposób.
Za zwycięstwa
mogła otrzymywać nagrody. W tym lepszą broń, którą mogła
posługiwać się w przyszłych walkach. Swoją dostała od kapitana
jednego z oddziałów marynarki, który musiał sobie wyjątkowo ją
upodobać. Bliźniacze sztylety z jasnymi, wręcz srebrzystymi
klingami i rubinami w głowicach, były wręcz idealnie do niej
dopasowane. Białe ostrza, jako kolor włosów i czerwone kamienie,
symbolizujące jej umiejętności. Piękne i zabójcze. Dostała je
rankiem, popołudniu ich użyła. Zabiła pirata. Po raz pierwszy
poznała imię swojej ofiary. Nazywał się Koto. Był poszukiwany
listem gończym. Był człowiekiem. A ona go zabiła i została
nagrodzona ciepłym posiłkiem. Tego też wieczoru, kapitan marynarki
uznał, że jednak sama walka nie jest wystarczającą zapłatą za
tak drogą broń. Wynajął pokój w hotelu w miasteczku. Zabrał ją
tam. Kazał się rozebrać. Spełniała jego rozkazy, dlaczego
miałaby tego nie robić? Jednak później on chwycił ją za włosy,
przystawiając do nich jej własne, srebrzyste ostrze. Śmiał się.
Mówił, że brakuje tylko jej krwi. Naciął jej ramię. Pomimo jej
protestów, zamoczył końcówki jej włosów w rubinowej cieczy, po
czym odciął je „na pamiątkę”.
Wtedy nie mogła
nic zrobić. Kajdany z dziwnego, niebieskawego metalu na jej rękach
pozbawiły jej wszystkich sił, przez co marynarz zrobił z nią
wszystko, na co miał ochotę. Jednak, kiedy tylko mężczyzna
skończył, uwolnił ją, zapewne sądząc, że straciła
przytomność. Wyszedł do łazienki. Dziewczyna podniosła się
powoli i jej wzrok padł na zakrwawiony pukiel włosów, leżący na
szafce nocnej, tuż obok bliźniaczych sztyletów. Ubrała się,
pomimo obolałego ciała, i chwyciła za broń. Pamiętała, jak
czuła się, kiedy te same ostrza przecięły gardło tamtemu
piratowi. Koto. On miał imię. Tak samo, jak kapitan. Tak samo, jak
wszyscy mieszkańcy wioski. A ona dostała nagrodę za zabicie go.
Kiedy marynarz
wyszedł z łazienki, nie mógł nawet zobaczyć dziewczyny. W ranę
na jego gardle zostały wepchane białe włosy. Te same, które
wcześniej odciął. Tej nocy była pełnia księżyca. Tej nocy
„potwór” stał się Potworem. Tej nocy narodził się demon.
~*~
Ogień trzaskał
wesoło, kiedy białowłosa ściągnęła bandanę z włosów i
przyjrzała się jej. Na czarnym materiale nie widać było plam
krwi, ale wiedziała, że rano będzie musiała ją umyć. Jednak
ubranie zdało egzamin. Jej włosy były w nienaruszonym stanie i
zdawały się lśnić w promieniach księżyca w pełni.
Dziewczyna
wyciągnęła z plecaka jabłko i wgryzła się w nie, z zadowoleniem
spijając słodki sok, przyjemnie podrażniający jej kubki smakowe i
maskując nieco wszechobecny zapach krwi. Za nią, na ziemi, leżały
ciała pięciu osób. Wśród nich była jedna kobieta. Mieli przy
sobie wystarczająco pieniędzy, by wystarczyło na co najmniej trzy
tygodnie. Do tego nieco jedzenia, co pozwalało białowłosej
zaoszczędzić. A te jabłka były naprawdę pyszne. Ciekawe, gdzie
je dostali. Może mogłaby kupić jeszcze kilka, zanim znajdzie
statek na kolejną wyspę…?
Westchnęła cicho,
kiedy skończyła posiłek i ułożyła się wygodnie obok ogniska.
Rano znowu znajdzie jakiś okręt i odpłynie na kolejną wyspę.
Była na tyle blisko wioski, że ciała powinni odkryć szybko, może
nawet tego samego dnia? Wolała być do tego czasu daleko, ale na
szczęście jeden z okrętów odpływał zaledwie kilka godzin po
świcie. Zdąży do tego czasu zmyć z siebie krew i kupić coś do
jedzenia na podróż.
Przymknęła oczy,
pogrążając się w lekkim, czujnym śnie.
~*~
Znalazła go! Nie
mogła w to uwierzyć, ale naprawdę go znalazła!
Była na tej wyspie
już od kilku dni, jednak udało jej się usłyszeć rozmowę, jaką
prowadziły ze sobą dwie kobiety przy straganie z rybami. Łowca
Piratów. Podobno znowu kogoś pokonał. Jednak w głowie dziewczyny
słowa „Łowca Piratów” niemal automatycznie przeobraziły się
w „Demon z East Blue”. Czy naprawdę miała okazję spotkać
kogoś takiego samego, jak ona?
Z tego, co
słyszała, był w sąsiednim miasteczku. Na piechotę dotarłaby tam
w ciągu dnia. Jednak nie miała pewności, że on do tego czasu nie
odejdzie. Na szczęście udało jej się znaleźć farmera, który
akurat tam jechał. Wóz miał załadowany różnego rodzaju
warzywami, ale zgodził się wziąć dziewczynę ze sobą. Już
wieczorem białowłosa podziękowała mężczyźnie i ruszyła na
poszukiwania.
Znalazła miejsce,
w którym podobno doszło do starcia. Demon miał pokonać pirata,
broniąc dwóch innych łowców. Udało jej się dowiedzieć tylko
tyle, że miał zielone włosy. Dziewczyna pokiwała na te słowa
głową. Czyli łączył ich też niezbyt popularny kolor włosów.
Przynajmniej powinien być łatwy do zlokalizowania. Dowiedziała
się, w którym barze mogłaby go znaleźć.
Weszła do
zadymionego pomieszczenia i rozejrzała się uważnie. Zielone włosy
dość szybko rzuciły się jej w oczy. Uniosła nogę, żeby zrobić
krok w jego kierunku, jednak znieruchomiała. Mężczyzna zaśmiał
się. Siedział przy stoliku z dwoma innymi osobami. Cała trójka
wydawała się znać dość dobrze. Dziewczyna zajęła niewielki
stolik przy oknie, dzięki czemu miała całkiem dobry widok na
trójkę mężczyzn. Kiedy podeszła do niej kelnerka, zamówiła coś
do jedzenia. Względnie tanie i, na co miała nadzieję, sycące.
Jednocześnie kątem oka obserwowała obiekt swojego zainteresowania.
Demon nie był
taki, jak go sobie wyobrażała. Wyglądał na silnego, ale nie było
wokół niego morderczej aury, którą ludzie z taką łatwością mu
przypisywali. Chociaż, dziewczyna przecież też takiej nie miała.
Jednak twarz zielonowłosego rozjaśniał radosny uśmiech, kiedy
rozmawiał z pozostałą dwójką, popijając od czasu do czasu z
kufla stojącego tuż obok niego. Nie słyszała rozmowy,
pomieszczenie przepełnione było zbyt dużą ilością innych
dźwięków. Jednak co jakiś czas powietrze przecinał jego śmiech.
Śmiech, brzmiący jak każdego innego człowieka. Radosny, wręcz
beztroski… Czy ona też mogła się kiedyś tak śmiać?
Po zjedzeniu
posiłku, zapłaciła i wyszła. Uznała, że będzie go obserwować.
Jeżeli faktycznie był to demon, porozmawia z nim. Jeżeli nie… No
właśnie, co wtedy? Nie miała innego celu. Właściwie, to wcale
nie miała celu.
~*~
Już jako dziecko w
sierocińcu była unikana. Jej opiekun nastawiał pozostałe dzieci
przeciw niej. Chociaż nawet, gdyby tego nie robił, nie zmieniłoby
to za bardzo sytuacji. Była inna, a dzieci są strasznie okrutne.
Białe włosy, jasna cera, czerwone oczy, fakt, że unikała słońca,
jak i dziwne zdolności… Wyzywali ją, unikali… Wkrótce wzięli
przykład z dorosłych i zaczęli nazywać ją demonem, chociaż nie
wiedzieli, co znaczy to słowo.
Nie śmiała się
zbyt często. Tak naprawdę, nie potrafiła przywołać ani jednego
takiego wspomnienia. Chociaż zdarzały się chwile, kiedy była
szczęśliwa. Na przykład, wtedy, kiedy piekarz dał jej kilka
słodkich bułek. Zrobił to tylko dlatego, że nikt ich nie kupił
podczas dnia i te zrobiły się suche, jednak wciąż dla niej był
to niezwykły prezent. Albo, gdy znalazła na brzegu lasu małego
pieska. Nakarmiła go, a on zaczął za nią chodzić. Nawet kilka
razy ją obronił przed prześladowcami. Jednak w ten sposób naraził
się mieszkańcom. Białowłosa znalazła go dopiero po kilku dniach.
Był cały zakrwawiony. Wyglądał, jakby ktoś mocno się nad nim
znęcał, zanim go zabili. Dlatego, że chciał jej pomóc. Demony
nie mogły mieć przyjaciół. Nie zasłużyły na coś takiego,
przecież przyjaciół mogli mieć tylko ludzie.
W koloseum jeszcze
kilka razy nawet poczuła coś na kształt dziwnego ciepła w klatce
piersiowej, kiedy inni niewolnicy bez żadnego powodu do niej się
odzywali, bądź nawet dzielili się swoim pożywieniem, kiedy
jeszcze nie mogła w walce zasłużyć na większą porcję.
Jednak później
coraz rzadziej odczuwała radość. Nie potrafiła nawet powiedzieć,
czy wciąż umiała przywołać to uczucie. Ekscytacja odczuwana
przed walką była dość podobna, jednak to nie było to samo.
Śmiech… Czy
potrafiłaby się jeszcze kiedyś szczerze zaśmiać?
~*~
Dość szybko
przekonała się, że nie miała racji. To nie był demon. Nie był
taki, jak ona. On posiadał imię. Zoro, tak się nazywał. Miał
imię, nawet nazwisko. Zdobył przyjaciół. Potrafił się śmiać.
Czasami wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Miał cel. Nie kręcił
się po okolicy, próbując przetrwać. On żył. Jak każdy inny
człowiek.
A jednak,
białowłosa nie potrafiła znaleźć w sobie siły, aby odejść.
Nie wiedziała, co miałaby teraz robić. Nigdy nie miała planów,
jednak odkąd usłyszała o innym demonie, dostała coś na kształt…
Nadziei? Teraz nawet ta zniknęła. Dlatego dziewczyna po prostu
obserwowała go z daleka, sama nie wiedząc, dlaczego to robiła.
Pozostała dwójka
opuściła wyspę dzień wcześniej, ale on nie popłynął z nimi.
Chciał odpocząć jeszcze kilka dni, przynajmniej tak twierdził.
Ruszył w drogę do sąsiedniej miejscowości.
~*~
Gdy zielonowłosy
zatrzymał się na noc niedaleko drogi, dziewczyna usiadła kawałek
dalej, z oddali obserwując blask ognia. Ona sama nie rozpaliła
ogniska. Wiedziała, że w ten sposób wydałaby swoje położenie.
Objęła swoje nogi
rękoma, starając się zatrzymać jak najwięcej ciepła. Noce były
chłodne, a ona poza swoją zwyczajową bluzą z kapturem, nie miała
niczego do ubrania. Zazwyczaj ciepło z rozżarzonych polan
wystarczało. Tym razem jednak musiała obejść się bez tego.
Sięgnęła dłonią
do plecaka i wyciągnęła stamtąd ostatni kawałek chleba, jaki jej
został. Nie przewidziała, że chłopak postanowi ruszyć, dlatego
też nie kupiła większej ilości pożywienia. Chociaż, to wcale
nie było tak, że nie była przyzwyczajona do głodu. Potrafiła
sobie poradzić bez jedzenia.
W pewnym momencie
chyba przysnęła, bo obudził ją odgłos kroków kilka metrów od
niej. Otworzyła oczy, ale nawet nie drgnęła, nie chcąc wydać
swojej pozycji. Księżyc świecił jasno, chociaż nie było pełni.
Wystarczał, aby oczom białowłosej ukazała się para ciężkich
butów. Kiedy uniosła nieco wzrok, zauważyła nie-demona, za którym
szła. Patrzył prosto na nią, więc nie było sensu dalej się
ukrywać. Poderwała się na nogi i spojrzała na niego uważnie. Nie
sięgnęła po broń, ale trzymała dłonie blisko siebie w
gotowości.
- To ty mnie
obserwujesz od dłuższego czasu? - zapytał spokojnie. Głos miał
głęboki i przyjemny w brzmieniu.
Dziewczyna jedynie
pokiwała głową. Co innego miałaby powiedzieć?
- Jeśli chcesz,
możesz dołączyć do mnie. - Wskazał ręką na odległe o kawałek
ognisko, którego ciepły blask zdawał się mrugać zapraszająco.
- Nie boisz się, że
cię zaatakuję? - zapytała jeszcze.
- Gdybyś chciała
to zrobić, miałaś już wystarczająco dużo okazji – zauważył
tamten.
Białowłosa
skinęła głową. Szybko zebrała swoje rzeczy i już po chwili,
siedzieli przy ogniu, grzejąc się.
- Powiesz mi,
dlaczego mnie śledzisz? - zapytał zielonowłosy, spoglądając na
nią uważnie. Dziewczyna zauważyła, że sięgnął po coś do
plecaka, więc automatycznie się spięła, jednak rozluźniła się,
kiedy zobaczyła, jak wyciągnął jedzenie.
Zastanowiła się
nad jego pytaniem. Sama tego nie wiedziała. Na początku może i
miała w tym jakiś cel, ale kiedy okazało się, że jednak się
myliła, powinna po prostu odejść. Powoli wzruszyła ramionami.
- Żeby zrozumieć –
mruknęła po chwili. Czy nie tego chciała? Nawet, jeżeli chłopak
nie był demonem, to przecież był tak nazywany.
Zoro zamruczał w
zamyśleniu, wgryzając się w wyciągnięte onigiri. Zauważył
wygłodniały wzrok białowłosej i wyciągnął jedną kulkę ryżową
w jej stronę. Ta zmrużyła oczy, poszukując podstępu, w końcu
jednak głód wygrał. Chwyciła jedzenie i ponownie przyjrzała się
zielonowłosemu.
- Dlaczego mi to
dajesz? - zapytała ostrożnie. - Dlaczego jesteś dla mnie miły?
Chłopak wzruszył
ramionami.
- Zaciekawiłaś
mnie – powiedział w końcu.
Dziewczyna zagryzła
wargę i wbiła wzrok w swoje stopy. Przez chwilę siedzieli w ciszy,
ciesząc się skromnym posiłkiem. To Zoro złamał ciszę.
- Jestem Roronoa
Zoro – przedstawił się w końcu. - Jak się nazywasz?
Białowłosa
przełknęła ostatni kęs, po czym przyjrzała mu się uważnie.
Poczuła nagłe ukłucie. On był dla niej miły. Jeżeli przyzna, że
nie ma imienia, znienawidzi ją. Tak, jak wszyscy. Mimo, że była do
tego przyzwyczajona… Nie chciała tego. Chłopak może nie był
demonem, ale wydawał się być podobny do niej. Przynajmniej, pod
pewnymi względami.
Poczuła, jak
zadrżała jej warga. Po czym przypomniała coś sobie. On był
człowiekiem. Miał imię. Co oznaczało, że równie dobrze mogła
go zabić. Przecież zdołała się już przekonać, że tylko na tym
zyska. A on umrze, bez świadomości tego, że pomógł demonowi. Nie
znienawidzi jej.
- Walcz ze mną –
powiedziała, podnosząc się gwałtownie. Sięgnęła po bandanę i
zawiązała ją na głowie, upewniając się, że żaden włos nie
wystaje spod materiału.
- Teraz? - zapytał
chłopak, marszcząc brwi. Nie spodziewał się takiego posunięcia.
- Tak. Właśnie w
tym momencie – przytaknęła, wyciągając swoje ostrza z rękawów.
Stal zabłysnęła
w świetle ogniska. Łowca Piratów odruchowo sięgnął po katany.
Przez chwilę jeszcze się wahał, jednak w końcu skinął głową,
obnażając swoje trzy miecze.
- W porządku –
zgodził się.
Dziewczyna nie
czekała. Niemal od razu rzuciła się do przodu, atakując. Była
szybka, jednak zielonowłosy zdołał uniknąć jej ciosu. Przez
chwilę jedynie usuwał się jej z drogi, jakby usiłując ocenić
jej siłę. Co nie było z jego strony dobrym posunięciem. Jeden ze
sztyletów zdołał drasnąć skórę na jego ramieniu. To
wystarczyło. Krew na jego ręce uniosła się, formułując w
powietrzu kolejne ostrze, które nagle go zaatakowało. Nie było na
tyle ostre, aby zadać poważne obrażenia, ale z cała pewnością
potrafiło rozproszyć uwagę i zadać kolejne, niewielkie rany. A
nawet duża ilość małych ran była w stanie wykończyć każdego
przeciwnika.
Zoro chyba pojął
sytuację. Zacisnął zęby i machnął kataną, zaczynając napierać
na przeciwniczkę. Ta zmuszona została do przejścia do defensywy,
pod naporem szybkich, silnych ciosów. Musiała przyznać, że
chłopak potrafił walczyć. Znacznie lepiej od niej, przez co
białowłosa nie miała czasu na używanie swoich mocy. Zaczęła się
cofać.
Przy kolejnym
cięciu, odskoczyła gwałtownie do tyłu, o włos unikając
wypatroszenia. Jednak nie wylądowała tak, jakby tego oczekiwała.
Zobaczyła tylko, jak przed jej oczami przesuwa się krawędź skały,
na której chwilę wcześniej walczyli. Dotarła do przepaści…?
Uderzyła plecami o
ziemię znacznie wcześniej niż się spodziewała. Czyli spadek nie
był aż tak głęboki, jak się tego spodziewała. To dobrze, może
zdoła jeszcze walczyć. Ignorując potworny ból, rozlewający się
po całych plecach, podparła się ręką o ziemię, starając się
podnieść. I wtedy poczuła silne szarpnięcie w okolicy klatki
piersiowej, tylko potęgujące ból. Zmarszczyła brwi i spróbowała
ponownie, jednak z takim samym efektem. Wzięła głęboki oddech. A
przynajmniej spróbowała, bo klatka piersiowa jakby przestała jej
słuchać.
- Hej! Wszystko w…?
Hej!? - głos nadbiegającego chłopaka na początku był po prostu
trochę zmartwiony, po czym przybrał nieco spanikowaną nutkę.
Białowłosa
zerknęła na niego, ale odkryła, że nie jest w stanie wyraźnie go
dostrzec. Zamrugała kilkakrotnie, ale niewiele to pomogło. Zamiast
tego, przeniosła wzrok na swoje ciało, chcąc odkryć, dlaczego nie
może wstać.
Z jej klatki
piersiowej wystawał jakiś konar, grubości co najmniej je ramienia.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Co on tam robił? Jedyne możliwe
wyjaśnienie było takie, że leżał na ziemi, bo przecież ona nie
miała czegoś takiego. A skoro leżał na ziemi, to jak znalazł się
nad nią…?
Zauważyła, jak
zielonowłosy klęka przy niej, uważnie przyglądając się ranie.
Ranie? Tak, na drewnie wyraźnie widoczne były smugi krwi… Czyli
ten konar musiał wyjść z jej klatki piersiowej. A skoro tak,
zapewne wbił jej się w plecy… Przebił ją na wylot? Nagle wydało
jej się to śmieszne.
- Cholera, ja…
Czekaj, sprowadzę pomoc! Miasto jest niedaleko, na pewno mają tam
jakiegoś lekarza… - zaczął mamrotać zielonowłosy, podnosząc
się.
Dłoń dziewczyny
wystrzeliła do przodu, chwytając go za przegub. Nie chciała, żeby
ją zostawił. To już nie miało sensu. Czuła to. Widziała, jak
krew wypływająca z jej rany buzuje delikatnie przy każdym, słabym
wdechu. Widywała takie rany w koloseum. Nie wiedziała, skąd te
pęcherzyki, ale nikt dotąd tego nie przeżył. Tak miała się
zakończyć historia tego demona. Nawet nie przez prawdziwe rany,
zadane w walce, nawet nie przy pełni księżyca. W zwykłej nocy,
nabita na konar. Żałosne. Zupełnie, jak ona. Demon bez imienia.
Zielonowłosy powinien ją zostawić, żeby tu zgniła i po prostu o
niej zapomnieć. Mimo to, kucał przy niej, wpatrując się w nią
tymi oczami pełnymi troski. A ona nie potrafiła go puścić. Po raz
pierwszy, odkąd pamiętała czuła tak wielki strach i tak bardzo
nie chciała zostać sama. Skoro i tak miała zginąć… Chciała,
by ktoś przy niej został. Ktokolwiek.
- Proszę... –
wyszeptała słabo – nie zostawiaj mnie.
Chłopak jeszcze
raz zerknął na ranę, ale powoli pokiwał głową. Widział to
samo, co ona. Droga do miast i z powrotem zajęłaby mu kilka godzin.
Ona nie miała tyle czasu.
- Powiesz mi, jak
się nazywasz? - zapytał, starając się odwrócić jej uwagę od
bólu.
Wiedział, z kim ma
do czynienia. Zdał sobie z tego sprawę, kiedy po raz pierwszy
zauważył te białe włosy, jeszcze kiedy był z Johnym i Yosaku.
Słyszał o białowłosej dziewczynie, którą wielu nazywało
Demonem Krwawego Księżyca. Właśnie dlatego udawał, że jej nie
widzi, kiedy stale obserwował ją kątem oka. Jednak, kiedy
zorientował się, że ta raczej nie miała zamiaru atakować, uznał,
że może spróbować porozmawiać. Chciał tylko zaspokoić
ciekawość, jak to się stało, że właśnie obserwował jej
prawdopodobnie ostatnie chwile?
Białowłosa
pokręciła głową, uśmiechając się słabo. Teraz ukrywanie tego
i tak nie miało sensu.
- Nie mam imienia –
wymamrotała w końcu.
- Jak to: nie masz?
- Zoro zmarszczył brwi.
- Nie zasłużyłam
na żadne.
- Przecież to nie
ma sensu!
- Imiona są dla
ludzi. Ja jestem demonem.
- Jakim demonem?
Jesteś takim samym człowiekiem, jak ja.
Dziewczyna
przyjrzała mu się uważnie. Nie wyglądał, jakby jej nienawidził,
albo się jej brzydził. Zamiast tego usiłował udawać, że są na
równym poziomie.
- Też kiedyś
myślałam, że jesteś taki, jak ja. Dlatego cię szukałam. Ale się
różnimy. Ty masz imię. Jesteś człowiekiem…
- Przestań
pieprzyć, ty też jesteś człowiekiem!
- Nie. - Pokręciła
głową. - Nie jestem. Jestem demonem. Ludzie mają imiona. Imiona
mają też rzeczy, które są dla nich ważne. Ja nie jestem ważna.
Dla nikogo.
Zielonowłosy
wciągnął gwałtownie powietrze, przyglądając jej się uważnie.
Naprawdę tak uważała? Po czym poczuł nagłe szarpnięcie żołądka.
Czy ona… Myślała tak przez całe życie? Czy można przeżyć
tyle czasu, cięgle uważając się za kogoś gorszego niż cała
reszta?
- Imię? To sprawia,
że ktoś jest człowiekiem? - zapytał głucho.
Dziewczyna nie
odpowiedziała. Zacisnęła powieki, kiedy przeszyła ją kolejna
fala bólu. Zaczęła tracić czucie w kończynach, puściła rękę
chłopaka, nie mając siły, by utrzymać ją w górze. Nagle zrobiło
jej się strasznie zimno.
- Kuina –
powiedział w końcu Zoro.
- Co? - Białowłosa
zmusiła się do otwarcia oczu.
- Kuina –
powtórzył, tym razem głośniej. - Od teraz tak się nazywasz.
- Dlaczego…? -
Poczuła, jak pod powiekami zbierają jej się łzy.
- To imię jest
bardzo ważne. Dlatego powinien mieć je człowiek, który jest
równie ważny – powiedział, kładąc wyraźny nacisk na słowo
„człowiek”.
- Ja… Nie jestem…
- Teraz jesteś.
Jeszcze jakieś problemy? - Oczy zielonowłosego zabłyszczały
determinacją. Dziewczyna poczuła, jak łzy spływają jej po
policzkach, ale uśmiechnęła się.
- Nie. Dziękuję.
Poczuła się…
Szczęśliwa. Tak naprawdę. Trochę tak, jakby ktoś ściągnął
jej olbrzymi ciężar z barków. W gwałtownym przypływie siły,
sięgnęła ręką do głowy i zdjęła z niej bandanę. Podała
czarny materiał chłopakowi.
- Do tej pory to był
mój jedyny fragment podobny do człowieka. Włosy… Podobno moja
mama miała takie same. Ale skoro jestem człowiekiem, nie muszę już
ich chronić, prawda? - zapytała słabo.
Zoro przyjął
materiał i pokiwał głową. Gdzieś na horyzoncie pojawiły się
pierwsze promienie wschodzącego słońca. Białe włosy wyglądały
naprawdę ładnie. Tak samo, jak blada cera, duże oczy otoczone
białymi rzęsami. Czerwone oczy wcale niczego nie zmieniały.
Dziewczyna wyglądała tak niewinnie… Krew tak mocno kontrastowała
z jej twarzą… Chłopak zastanowił się, ile ona mogła mieć lat.
W tamtej chwili wydawała się wręcz dzieckiem. Dzieckiem zbyt
małym, by dźwigać na barkach taki ciężar. Ulga na jej twarzy
wręcz przytłaczała swoją intensywnością. Czy ona kiedykolwiek
myślała o sobie inaczej niż jak o potworze?
- Wiesz… Nigdy do
tej pory nie mogłam się tym cieszyć… - Senny głos ponownie
sprawił, że uwaga szermierza przeniosła się na dziewczynę. -
Słońce oświetlające twarz… Do tej pory zawsze miałam przez to
poparzenia. To ciepło jest… przyjemne… - wymamrotała,
przymykając oczy.
Pierwsze promienie
wschodzącego słońca delikatnie dosięgnęły jej policzka,
częściowo przeganiając chłód, ogarniający całe jej ciało. I
tym razem nie poczuła nieprzyjemnego pieczenia. Właściwie,
przestawała czuć cokolwiek. Nawet ból wydawał się jedynie
odległym wspomnieniem.
- Podobno demony to
anioły, które zabłądziły w mroku – wymamrotał szermierz,
przypominając sobie jeden z tekstów, zasłyszanych jeszcze w dojo.
Nigdy nie był człowiekiem wierzącym, ale widząc ją w tym
momencie, nie mógł pozbyć się tej myśli.
- Anioł…?
Człowiek mi wystarczy. Ale dziękuję, że pomogłeś mi się
znaleźć… w tym mroku. - Dziewczyna westchnęła cicho, z
zadowoleniem. Po czym zamknęła oczy. Na jej ustach przez cały czas
malował się niewielki uśmiech.
~*~
Zoro wykopał grób
dokładnie w tym miejscu. Tam, gdzie promienie wschodzącego słońca
mogły oświetlić go każdego ranka. W ziemię wbił dwa bliźniacze
sztylety, a na niewielkim, drewnianym krzyżu wyrył imię „Kuina”.
Nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale był z siebie zadowolony.
Spojrzał na
bandanę wciąż ściskaną w dłoni, a na jego usta wkradł się
niewielki uśmiech. Człowiek, myślący, że jest demonem. Potwór,
chroniący resztki swojego człowieczeństwa. Ludzie, tak bardzo
nienawidzący jednego z nich, że uczynili z niego bestię.
Pokręcił głową
i wrócił do obozowiska, aby pozbierać swoje rzeczy. Plecak
dziewczyny przejrzał pobieżnie, ale poza niewielką ilością
gotówki i kilkoma ubraniami, nie znalazł niczego. Nie znał jej na
tyle, żeby uronić łzę nad jej grobem. Sama jej śmierć też nie
wywarła na nim aż takiego wrażenie. Ale wiedział, że będzie
pamiętać. Zapamięta jej poczucie niższości, jej próby
uchronienia swojego człowieczeństwa, radość, kiedy dał jej imię…
Zawiązał bandanę
na lewym ramieniu, poprawił pasek plecaka i ruszył przed siebie.
Miał cel do spełnienia.
~*~
Nami spojrzała
krytycznym wzrokiem na szermierza, drzemiącego na pokładzie.
Ubrania, które miał na sobie prezentowały się przyzwoicie. W
końcu sama dopilnowała, żeby każdy członek załogi uzupełnił
garderobę na poprzedniej wyspie. Jednak jedna rzecz jej nie
pasowała.
- Dlaczego nie
kupisz sobie nowej bandany? Przecież ta jest już strasznie
zniszczona – rzuciła, zirytowana stanem materiału.
Zoro otworzył
jedno oko i zlustrował ją wzrokiem. Po chwili zerknął na
wspomniany fragment odzieży i uśmiechnął się krzywo.
- To przypomnienie –
mruknął, ponownie zamykając oko.
- Przypomnienie? -
Rudowłosa spojrzała na niego bez zrozumienia. - Przypomnienie
czego?
Uśmiech na twarzy
Roronoy przybrał nieco drapieżny wyraz.
- Że każdy demon
był kiedyś człowiekiem.
~~~~
Przepraszam! Wiem, że spieprzyłam ten fragment, w którym bohaterka spotyka Zoro. Ugh, pisałam to przynajmniej dziesięć razy i wciąż jestem na siebie zła za tą scenę...
Tak w ramach wyjaśnienia: jest kilka rzeczy, które nie zostały powiedziane wprost, bądź przemilczane w jakiś sposób. Był to celowy zabieg, ponieważ OC tak naprawdę nigdy nie miała okazji się uczyć, więc jest nieświadoma wielu rzeczy.
Owszem, ona miała albinizm. Jest to choroba spowodowana brakiem melaniny - naturalnego barwnika występującego w skórze, włosach i oczach. Przez to włosy (nie tylko te na głowie, ale również np. rzęsy i brwi) są białe, a skóra blada i całkowicie nieodporna na promieniowanie UV (stąd wrażliwość na słońce i dość szybkie poparzenia). Również tęczówki stają się przezroczyste, z tego powodu naczynka krwionośne w oczach są widoczne i te wydają się być czerwone. (Tak, czerwone oczy tak naprawdę nie są czerwone, ale przezroczyste)
Jeszcze jako dziecko (czego ona sama nie pamięta) zjadła Diabelski Owoc, pozwalający jej kontrolować krew. Chociaż sama nie ma pojęcia, dlaczego posiada te dziwne moce i nawet nie wie, czy to przez nie nazywana jest demonem, czy też ma je dlatego, że jest demonem.
Scena z marynarzem... Tak, zgwałcił ją, chociaż ona tak naprawdę nie potrafiła tego nazwać. Nawet nie za bardzo wiedziała, co jej zrobił, bardziej skupiła się na tym, że pobrudził i odciął jej włosy. Podejrzewam, że istnieje jakaś jednostka chorobowa, którą można by to było określić, ale psychologiem niestety nie jestem i nie wiem, co dokładnie jej dolega... Cóż, przepraszam za brak dalszych informacji w tym miejscu.
Nawet ona sama nie jest pewna tego, ile ma lat. Nie obchodziła urodzin.
Konar przebił jej płuco. Te bąbelki w krwi to tak naprawdę było powietrze ulatujące z przebitych płuc. Bez pomocy lekarza (i to naprawdę dobrego!) faktycznie trudno coś takiego przeżyć.
Do napisania tego zainspirowało mnie w sumie całkiem sporo rzeczy. Głównie Suzuya Juuzou (Tokyou Ghoul) i jego historia, ale też kilka ciekawych cytatów, które znalazłam gdzieś po drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz