Fandom: One Piece.
Występują: Sanji, Zoro, wspomniana reszta załogi
Paring: Zoro x Sanji
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: yaoi (shounen-ai), wspomniana śmierć postaci
Uwagi: Bo wymiana świąteczna nie wyszła, więc dlaczego by nie zrobić jej miniaturowej wersji...? Prezent świąteczny dla Cas.
Opis: Zoro nie był jakoś szczególnie zaskoczony faktem, że był na śniadaniu tylko z Sanjim. Często zdarzało się, że załoga zostawała na noc na lądzie, jeżeli akurat dobijali do nowej wyspy. Nawet duża ilość dań czy bardziej eleganckie ubrania kucharza nie zdołały go zaskoczyć. Święto to święto, całkiem logiczne uzasadnienie. Jednak powietrze przeszyte zapachem aksamitek było nieco dezorientujące.
~~~~
Światło z lampy
oświetlało bogato zastawiony stół, pełen różnego rodzaju
jedzenia i picia. Usta Zoro rozciągnęły się w leniwym uśmiechu,
kiedy zobaczył swoje ulubione potrawy rozłożone na eleganckich
półmiskach, butelkę sake stojącą tuż obok dwóch kubków oraz
tylko dwóch zestawów talerzy i sztućców. Więc tym razem to
naprawdę byli tylko oni.
- Co to za okazja,
kuku? - zapytał, podnosząc
wzrok na Sanjiego.
Ten
przez chwilę zdawał się całkowicie zapomnieć o świecie. Szeroko
otwartymi oczami wpatrywał się w szermierza, jakby zobaczył go po
raz pierwszy w życiu. Usta miał delikatnie rozchylone,
prawdopodobnie w szoku.
Roronoa
spojrzał na siebie uważnie. No dobra, może jego kimono faktycznie
było w nieco lepszym stanie niż zazwyczaj. Względnie nowe, więc
jeszcze go nie przetarł w żadnym miejscu. Było wyprane, dlatego
zamiast potu, czuć było jedynie delikatnie kwiatowy zapach,
mieszający się z typową dla niego wonią sake i stali. Może nawet
postarał się, żeby leżało względnie prosto, chociaż
wciąż ukazując umięśnioną klatkę piersiową… Ale to nie było
tak, że tylko on zrobił coś z własnym wyglądem.
Zamiast swojego
zwykłego czarnego garnituru, Sanji założył ciemno-niebieski,
który dobrze komponował się z żółtą koszulą pod spodem i…
czy to był kwiatek? Przynajmniej tak wyglądała pomarańczowa
roślinka stercząca z części gdzieś w okolicy klapy marynarki.
Zoro był pewien, że część podtrzymująca zielsko jakoś się
nazywała i chyba nawet blondyn usiłował go kiedyś nauczyć tego
słowa…
Jednak zanim Zoro
zdołał sięgnąć odpowiednio głęboko do swojej pamięci, kucharz
doszedł do siebie.
- Dzisiaj święto,
marimo, powinieneś o tym wiedzieć – powiedział chłodnym tonem,
przywołując na twarz
swój typowy, nieco zirytowany wyraz.
Szermierz wzruszył
ramionami.
- Może być święto,
jak długo masz sake – uznał łaskawie, chociaż wzrokiem już
zaczął pożerać smakowicie wyglądające onigiri na jednym z
większych talerzy.
- Dlaczego właściwie
się wysilam? Ty wciąż pozostajesz tym samym jaskiniowcem… -
Sanji pokręcił głową z rezygnacją.
- Masz jakiś
problem, brewko? - Roronoa spojrzał na drugiego mężczyznę krzywo,
chociaż bez oznak gotowości do walki. Nie tym razem.
- Jeden, stojący
tuż przede mną. - Blondyn westchnął. - W porządku, jedzmy, bo
zaraz wystygnie!
Wyjątkowo zgodnie
obydwoje usiedli przy stole. Dopiero wtedy Zoro zmarszczył brwi,
rozglądając się. Jasne, brak załogi zauważył wcześniej. I
chociaż zazwyczaj śniadanie było posiłkiem, na którym byli
wszyscy, to przecież często jedli osobno po dotarciu na kolejną
wyspę. Dlatego szermierz postanowił ten fakt zignorować, a zamiast
tego cieszyć się, że to on miał okazję spędzić wspaniały
poranek z Sanjim. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy mógłby
wyciągnąć z tego spotkania nieco więcej niż tylko jedzenie…
Zielonowłosy bez
większego namysłu chwycił najbliższe onigiri, od razu wpychając
je sobie do ust. Kucharz przewrócił oczami na ten widok, nalewając
do naczyń sake i stawiając jedno naprzeciw drugiego mężczyzny.
- Czy ty nigdy nie
nauczysz się manier? - zapytał z irytacją, samemu nakładając
sobie porcję ryżu i czegoś, co wyglądało na kurczaka z
warzywami.
- Po moim trupie,
kuku – zaśmiał się Zoro, skupiając swoją uwagę na jedzeniu,
jednak zauważył przebłysk jakiejś emocji, która pojawiła się
na ułamek sekundy we wzroku blondyna. Czy to była już wściekłość,
czy wciąż tylko irytacja?
- Jakim cudem
jeszcze znoszę twoje towarzystwo? - Blondyn zdawał się po prostu
pogodzić z losem.
- Mam na to
odpowiedzieć? - rzucił szermierz unosząc sugestywnie jedną brew,
zanim zdążył zastanowić się nad swoimi słowami.
Obydwoje przez
chwilę wpatrywali się w siebie z zaskoczeniem, jednak Sanji szybko
doszedł do siebie.
- Lepiej nie. Nie
zaniżaj poziomu inteligencji w tym pomieszczeniu jeszcze bardziej –
zdołał powiedzieć swoim normalnym tonem.
- Odwal się. Jeżeli
ktoś tu coś zaniża, to ty moją równowagę tymi swoimi spiralami,
które nazywasz brwiami.
- Czyżby glon miał
coś do powiedzenia o wyglądzie?
- Masz z tym jakiś
problem, ero-kuku?
Zarzucanie się
nawzajem coraz to wymyślniejszymi wyzwiskami wcale nie przeszkodziło
im w jedzeniu. Wręcz wpadli w całkiem normalne dla siebie tempo,
kiedy to wywód drugiej osoby był miejscem na wzięcie gryza tej
pierwszej. Tak, jak to wyglądało u nich niemal codziennie…
-
Swoją drogą, co to za kwiaty? - zapytał w pewnym momencie Zoro,
wskazując na bukiet znajdujący się niemal na samym środku stołu,
pomiędzy talerzem pełnym soczystych kawałków mięsa, a czymś, co
wyglądało na stertę niewielkich chlebków.
Pomarańczowe
płatki może i były ładne, jednak szermierz miał wrażenie, że
nie były to standardowe kwiaty, których używał blondyn. Mężczyzna
zazwyczaj raczej wybierał jakieś róże czy tulipany – nie, żeby
Zoro zwracał uwagę na takie rzeczy – jednak tym razem zdecydował
się na gatunek, którego zielonowłosy był niemal pewien, że nigdy
nie widział.
- Aksamitki –
odpowiedział spokojnym głosem Sanji, ze skupieniem wpatrując się
we własny talerz. - Nie wiedziałem, że znasz się na kwiatach,
marimo.
- Nie znam się. -
Roronoa wzruszył ramionami. W głowie szybko poszukał wymówki,
jakiej mógłby użyć. Przecież nie mógł powiedzieć, że kiedyś
pożyczył jedną z książek Robin, żeby sprawdzić, w jakim
zielsku lubuje się kucharz. I wcale nie planował z tym czegokolwiek
zrobić! - Zazwyczaj mają inny kolor – dodał dumny, że zdołał
wymyślić coś naprawdę przekonywującego i prawdziwego. Blondyn
zwykle obdarowywał kobiety kwiatami czerwonymi, różowymi bądź
białymi. To był szczegół, który każdy mógł zauważyć.
Sanji spojrzał na
towarzysza z zaskoczeniem, ale też i pewnym rodzajem zadowolenia.
- To prawda. Jednak
te bardziej pasują do okazji.
Zoro pokiwał
głową, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Nie znał się na
kwiatach do tego stopnia, żeby wiedzieć, co oznaczają. No bo niby
co? Według szermierza, wszystkie można było dać komuś i znaczyły
dokładnie to samo…
Chociaż, może nie
chodziło o wygląd, a o zapach? Nie był pewien, jak intensywnie
pachniały takie róże, jednak był w stanie wyczuć dość mocny,
kwiatowy zapach. Mieszał się z intensywną wonią składników
użytych do dań leżących na stole. Bez problemu rozpoznał
charakterystyczny zapach ryżu, który uwielbiał, oraz trudny do
pomylenia z czymś innym czosnek. Poza tym, dało się wychwycić
wiele innych przypraw, których nie potrafił rozróżnić. Do tego,
chociaż ledwie wyczuwalna, lekka woń słodyczy, których też
kucharz postanowił przygotować kilka rodzajów. W powietrzu unosiły
się również resztki dymu papierosowego, tak charakterystycznego
dla Sanjiego, oraz innego rodzaju dymy, który jednak wydawał się
Roronorze nieznajomy. Przez to wszystko przebijało się jeszcze coś…
Szermierz pociągnął delikatnie nosem, starając się wychwycić
ulotną woń. Pasta do drewna? Jednak w tej mieszance czegoś
brakowało. Był jeden zapach, który powinien być, jednak go
zabrakło. Coś… ważnego?
- Mózg ci się
przegrzeje, jak będziesz tak myślał – powiedział kucharz,
uśmiechając się wrednie do towarzysza. Ten tylko prychnął.
- To dobrze, że nie
palę, bo mój się przynajmniej nie uwędzi.
- Och, znasz takie
słowo? Jestem zaskoczony...
- A znasz słowo
„lanie”? Bo właśnie się o nie prosisz.
- To groźba czy
obietnica?
Po tych słowach
obaj mężczyźni ponownie spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Po
chwili usta Zoro wygięły się w kpiącym uśmiechu, a Sanji
pokręcił gwałtownie głową, rumieniąc się delikatnie.
- Zapomnij, że to
powiedziałem – wymamrotał.
- Oczywiście… -
wymruczał z rozbawieniem szermierz.
- Nie przeciągaj
struny, glonie!
Ręce szermierza
uniosły się w geście poddania, chociaż z jego ust nie schodził
głupkowaty uśmieszek.
- Kwiatek ci się
przekrzywił – powiedział tylko, sięgając ręką i poprawiając
zielsko. Aksamitka, jak sobie przypomniał, bo był to dokładnie ten
sam rodzaj kwiatu, co te w wazonie.
- Zostaw, bo jeszcze
bardziej zepsujesz – westchnął Sanji, samemu biorąc się za
poprawę ozdoby. Po czym uśmiechnął się głupkowato. - Bo na to
pewnie słowa nie znasz, prawda?
Zoro wzruszył
ramionami. Kiedyś na pewno to słyszał! Problem polegał na tym, że
nie zapamiętał… Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Nie
stroił się w garnitury.
- Kieszonka na
kwiatka? - zaproponował.
Sanji westchnął
ciężko.
- Poważnie?
Tłumaczyłem ci to tyle razy…
Roronoa przekrzywił
głowę. Naprawdę aż tyle? Pamiętał ten jeden raz, kiedy
przypadkiem spotkali się w Louge Town, a Sanji oglądał wystawy
sklepowe. Wtedy jednak kucharz został całkowicie zignorowany.
Później jeszcze na Whiskey Peak, gdy blondyn usiłował przekonać
męską część załogi, że impreza to świetna wymówka, żeby się
w końcu porządnie ubrać. Była jeszcze ta sytuacja na…
Dobra, faktycznie.
Gdyby zliczyć wszystkie momenty, kiedy Sanji zaczynał swoją tyradę
na temat każdej najmniejszej części garnituru, jak to powinno
wyglądać i jak bardzo zniesmacza go brak stylu pozostałych –
faktycznie ktoś, kto go słuchał mógłby się nauczyć tych nazw.
Ale właśnie tu był problem. Ktoś, kto go słuchał.
- Jakby komukolwiek
była potrzebna wiedza, jak co się nazywa. To tylko małe,
nieistotne elementy… - wymamrotał.
- Tak? A co z twoimi
katanami? Na przykład ta mała część pomiędzy uchwytem a
ostrzem, dzięki której jeszcze nie odciąłeś sobie tych brudnych
paluchów? - zapytał agresywnie blondyn.
- Tsuba? - upewnił
się szermierz, przechylając lekko głowę.
- Widzisz?! A ty nie
potrafisz odróżnić butonierki od brustaszy!
- Czego od czego? -
Zielonowłosy był coraz bardziej zagubiony.
- Nienawidzę cię!
Zoro zaśmiał się,
widząc, jak głowa kucharza opada w geście kompletnej porażki.
- Każdy ma swoje
fetysze. Ty do garniturów…
- A ty do katan? -
Blondyn pokręcił głową.
- I dobrego sake –
potwierdził Zoro, unosząc własną czarkę w geście toastu, po
czym opróżnił zawartość.
- Jesteś
beznadziejnym przypadkiem.
Szermierz wymruczał
coś niezrozumiale w odpowiedzi, zamiast tego skupiając się na
smaku alkoholu. Był dobry, to musiał przyznać. Smakował znacznie
lepiej niż to, czym z reguły raczył go kucharz, chociaż i tamto
nie było najgorszej jakości. Jednak przy wyborze tego blondyn
musiał się naprawdę wysilić. Jakość trunku była
nieporównywalna z tym, co z reguły pijał…
- Naprawdę się
postarałeś – rzucił, sięgając po butelkę, by uzupełnić
czarkę, jednak Sanji go ubiegł, chwytając obydwa naczynia i
sprawnie nalewając płyn.
- Oczywiście. Moja
kuchnia zawsze jest idealna – powiedział, oddając pełne już
naczynie zielonowłosemu.
- Tak, ale to… -
zawahał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. W końcu jednak
zdecydował się na proste: - Dzięki.
Kucharz spojrzał
na niego z zaskoczeniem, jednak skinął głową, uśmiechając się
lekko.
- Spróbuj tego –
powiedział, podstawiając szermierzowi pod nos talerz wypełniony
aromatycznymi kawałkami ryby.
Zoro posłusznie
złapał kawałek po czym, nie przejmując się własnym talerzem, po
prostu wsadził go sobie do ust. Przeżuwał powoli, z namysłem.
- Coś nowego? -
upewnił się.
Blondyn z
zadowoleniem pokiwał głową, ignorując nawet brak dobrego
wychowania u kompana.
- To ryba pochodząca
z South Blue – potwierdził. - Świetnie komponuje się z ryżem –
dodał, już bardziej w ramach sugestii, wskazując na miskę pełną
wspomnianego jedzenia.
- Ryba z South Blue?
- zapytał Roronoa, jednak decydując się na nałożenie porcji.
- Tak, znalazłem
ją… - Zawahanie w głosie kucharza może byłoby bardziej
słyszalne, gdyby szermierz nie przeklinał właśnie poparzonego
palca, którym oczywiście musiał złapać za niewłaściwą część
naczynia. - Znalazłem ją na Grand Line. Tutaj można dostać różne
rzeczy.
- To raczej jasne. -
Zielonowłosy skinął głową. - Faktycznie pasuje – dodał,
przeżuwając.
- Oczywiście!
Zawsze mam rację w sprawach gotowania!
- Jasne… - Zoro
przewrócił oczami, uśmiechając się pod nosem. - Ty i twoja
skromność…
- Skromność jest
dla osób przeciętnych.
- Więc najwyższa
pora, żebyś się jej nauczył.
- Zamknij się
marimo, albo zaraz zrobię potrawkę z ciebie!
- Lekcja pierwsza:
nie mów tak, jakbyś chciał zasugerować, że zrobisz coś, czego i
tak nie jesteś w stanie.
- Ciekawe, jak
smakuje duszony glon…
Roronoa uniósł
głowę i powolnym gestem przejechał językiem po górnej wardze.
Widząc, jak wzrok kucharza podążył za jego ruchem, uśmiechnął
się zwycięsko.
- Surowy całkiem
niezły. Chcesz spróbować?
Blondyn warknął
coś niezrozumiale, po czym osunął się niżej na swoim siedzisku,
jakby miał ochotę wejść pod stół. Szermierz zaśmiał się,
widząc ten ruch, po czym ponownie skupił się na jedzeniu. Przez
jakiś czas w pomieszczeniu panowała cisza.
W pewnym momencie,
Sanji odchylił się delikatnie na krześle i spojrzał nieobecnym
wzrokiem na towarzysza.
- Wiesz? Cieszę
się, że tu jesteś.
Zoro spojrzał na
niego z zaskoczeniem.
- Poważnie? -
zapytał.
To nie tak, że
pałali do siebie jakąś nienawiścią, swoje walki traktowali
bardziej jako pewien rodzaj rozrywki. Dotychczasowe ich rozmowy też
wskazywały na dość pozytywne relacje. Jednak żaden nigdy nie
przyznał, że w jakikolwiek sposób zależy mu na drugiej osobie,
nie wspominając już o powiedzeniu tego samemu zainteresowanemu
wprost.
Blondyn
skoncentrował wzrok na towarzyszu, po czym powoli skinął głową.
Wydawał się poważny, kiedy to mówił…
- Pewnie dlatego, że
twoje włosy produkują tlen, jak każda inna roślina. Wiesz, to
jest potrzebne – dodał, bardziej żeby usprawiedliwić nieco
poprzednie słowa, niż dla prawdziwej zaczepki.
- Tak to tłumacz. -
Zoro wyszczerzył zęby. - Po to te świeczki? Usiłujesz być
romantyczny? - zapytał jeszcze złośliwie, kiwając głową na
cztery świeczki, stojące na szafce niedaleko stołu.
Blondyn również
przeniósł wzrok na niewielkie płomienie, wesoło tańczące na
knotach. Nie dawały wiele ciepła czy światła,
biorąc pod uwagę, że i tak był dzień, a okna wpuszczały
odpowiednią ilość promieni słonecznych, jednak ich ogień był
wystarczający, by rzucać różnokształtne cienie na sąsiednią
ścianę. Wydawały się tańczyć w rytm niesłyszalnej muzyki,
grającej tylko w ten jeden dzień w roku… Tak inaczej niż w
poprzednich latach.
-
Jakby taki mech potrafił docenić romantyczny gest. - Sanji
uśmiechnął się, odrywając wzrok od hipnotycznego ruchu.
Roronoa
najwyraźniej postanowił kontynuować dręczenie kucharza.
-
Ale ty, ero-kuku jesteś w tym aż za dobry. Nawet kwiaty masz –
zauważył, wracając wzrokiem do bukietu aksamitek.
-
Chciałem zobaczyć, czy wyrosną jak zasadzę ci je na głowie –
odparł blondyn, chociaż już mniej spokojnie. Tym razem jego głos
jakby zadrżał, kiedy to mówił. Albo to było tylko wrażenie.
Jednak
wystarczyło, żeby Zoro odpuścił. Przynajmniej w tym temacie.
-
Przecież wiem, że nie bawisz się w ogrodnika. Kopanie w ziemi?
Zabrudziłbyś sobie ręce i co by się stało? - rzucił zamiast
tego, czując dziwne pragnienie, by wrócić na bezpieczne tematy,
czymkolwiek one były.
-
Zdziwiłbyś się… - wymamrotał cicho Sanji, po czym również się
uśmiechnął. - Tobie brud nie przeszkadza, prawda?
-
Dzisiaj jestem czysty. Nawet ty to musisz przyznać – zauważył ze
słabo skrywaną dumą w głosie.
Blondyn
tylko pokręcił głową.
- Wyjątek
potwierdza regułę – uznał, sięgając po talerzyk pełen tego,
co Zoro wcześniej uznał za chlebki. - Spróbuj – polecił.
Roronoa wzruszył
ramionami i złapał pieczywo, biorąc gryza. Smakowało zaskakująco
dobrze, jak na coś tak prostego. Nie, żeby spodziewał się czegoś
innego po wypiekach kucharza. I zdecydowanie nie miał zamiaru tego
przyznawać.
- Co to? - zapytał
tylko, powstrzymując się od wydania jakiegokolwiek dźwięku
zadowolenia.
- To specjalne
chlebki, pochodzące z…
- Dobra, rozumiem –
przerwał Zoro, nie mając zamiaru pozwolić, aby Sanji znowu za
bardzo zaczął rozwodzić się nad swoimi kulinarnymi wymysłami. -
Chleb, w porządku.
Blondyn przez
chwilę wyglądał, jakby miał zamiar postawić na swoim i
kontynuować wywód, jednak zmienił zdanie i tylko sięgnął po
butelkę sake, by dolać alkoholu.
Roronoa ponownie
przejechał wzrokiem po częściowo opróżnionym stole. Onigiri w
większości i tak już zniknęło, jednak pozostałego jedzenia
wciąż było dużo, Nawet za dużo, jak na dwie osoby. I chociaż
Zoro należał raczej do tej części załogi z dużym apetytem,
przecież nie był Luffym, żeby zdołał pochłonąć to wszystko. I
niektóre rzeczy…
- Czy to jest z
cukru? - zapytał, wskazując palcem na niewielkie dzieła sztuki w
formie rzeźb z cukru, ozdobione kolorowymi detalami. - Przecież
wiesz, że nie przepadam za słodkim.
Sanji trzepnął
jego rękę.
- To i tak nie było
dla ciebie! I nie wskazuj palcem! Jak dotkniesz, to nikt inny tego
nie zje!
- Przesadzasz. Ty i
tak zmusisz ich do jedzenia – zaśmiał się Zoro. - Zrobiłeś to
dla Choppera?
- Nie do końca, ale
chętnie bym mu to oddał zamiast tobie!
- Proszę bardzo. -
Zoro wzruszył ramionami, w dalszym ciągu taksując wzrokiem stół
w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
- Trzymaj –
powiedział blondyn, wręczając mężczyźnie ponownie napełnione
naczynie z sake. - Może przynajmniej to cię na chwilę zatka.
Roronoa uśmiechnął
się, przyjmując czarkę.
- Nie liczyłbym na
to, brewko, ale dzięki – mruknął, biorąc dużego łyka.
- Tak właśnie
myślałem – westchnął kucharz, samemu powoli popijając alkohol.
Zielonowłosy przez
chwilę uważnie przyglądał się towarzyszowi. Coś było nie tak,
chociaż nie potrafił powiedzieć, co dokładnie. Mężczyzna starał
się zachowywać normalnie. Żartował, kłócił się, rzucał
złośliwościami jak zawsze. Jednak… Czasami się wahał, jakby
nie potrafił, bądź nie chciał dokończyć myśli. Co jakiś czas
jego wzrok stawał się nieobecny a niektóre zaczepki Zoro zdawały
się jeszcze bardziej go dołować… Co takiego mogło mu chodzić
po głowie…?
To kucharz jako
pierwszy przerwał milczenie.
- Powiedz… Co byś
zrobił, jakbyś został sam? - zapytał nagle.
- Sam? - Zoro
zamrugał bez zrozumienia. - Pewnie skorzystałbym z okazji i uciął
sobie drzemkę – uznał.
- Pasuje do
bezwartościowego lenia, jak ty, ale nie o to mi chodziło.
- Co ty
powiedziałeś…? - warknął Roronoa, ale Sanji machnął ręką.
- Mam na myśli,
gdybyś został sam… Tak ogólnie. Nie na chwilę, ale w ogóle.
- Dlaczego miałbym
zostać sam? Daj spokój, przecież jesteśmy razem, prawda? Całą
załogą.
Blondyn przygryzł
dolną wargę, powoli kiwając głową.
- Może masz rację…
Ale, gdyby… Wyobraź sobie sytuację za kilka lub nawet
kilkadziesiąt lat. Mamy już wszystko, co chcieliśmy. Każdy
spełnił swoje marzenia i… myśli o odpoczynku. Przecież każda
załoga kiedyś się rozpadnie! Co byś zrobił wtedy?
Tym razem szermierz
musiał zastanowić się nieco dłużej. Wiedział o tym. Wiedział,
że nic nie mogło trwać wiecznie, po prostu nigdy wcześniej nie
zastanawiał się nad tym. Miał przed sobą jasno określony cel i
nie myślał, co będzie później. Szczególnie, że zdawał sobie
sprawę z tego, że żadnego „później” mogło nie być. Jednak,
jakby faktycznie do tego doszło, gdyby całą załogą osiągnęli
wszystko i zdecydowali się na odpoczynek… Co by zrobił?
- Znalazłbym cię –
powiedział w końcu. I, żeby zamaskować nieco zbyt bezpośrednie
słowa, dodał: - Miałbym przynajmniej kogo wkurzać.
Sanji uśmiechnął
się delikatnie, kiwając głową. Jednak najwyraźniej nie skończył.
- A gdybyś nie mógł
się do mnie dostać? Przynajmniej w żaden znany człowiekowi
sposób…
- Wtedy
wykorzystałbym taki nieznany. Daj spokój, kuk. Wiesz, że mnie byle
co nie powstrzyma.
Tym razem odpowiedź
najwyraźniej była wystarczająca. Blondyn rozluźnił się,
wygodnie rozpierając na oparciu krzesła. Zoro przez chwilę odniósł
wrażenie, jakby ten się postarzał o kilka lat, jednak i to szybko
minęło.
- Dobrze to słyszeć.
- O co ci chodzi,
brewko?
Kucharz pokręcił
głową.
- Nieważne. Napijmy
się! - wykrzyknął, unosząc swoje naczynie z sake.
- Jesteś dzisiaj
dziwny… - wymamrotał Zoro. - To znaczy, jeszcze dziwniejszy niż
zazwyczaj, a to spore osiągnięcie.
Jednak pomimo
swoich słów, sam również uniósł czarkę i opróżnił ją,
posłusznie podsuwając puste już naczynie, by Sanji mógł je
ponownie napełnić.
- Masz ochotę na
coś konkretnego? Co prawda nie zrobię już nic więcej dzisiaj, ale
następnym razem…
Zoro zmierzył
towarzysza uważnym spojrzeniem. Jasne, kucharz zazwyczaj brał pod
uwagę preferencję załogantów, jednak raczej nie pytał o zdanie
Roronoy, który miał dość proste upodobania. I zdecydowanie nie
udogadniał mu dwa razy pod rząd. A biorąc pod uwagę ilość
onigiri, ryżu i innych ulubionych potraw szermierza, ten posiłek
również przyrządził z myślą o nim. A przynajmniej częściowo.
- Może stek z króla
mórz? - zaproponował ostrożnie.
Kucharz pokiwał
entuzjastycznie głową.
- Zapamiętam! -
obiecał.
- Czy ty już jesteś
pijany? - odważył się zapytać zielonowłosy. To byłoby dość
dobrym wytłumaczeniem dziwnego zachowania kuka, jednak mężczyzna
był prawie pewny, że nie o to chodziło. To było… inne.
- Daj spokój, nie
wypiłem jeszcze aż tak dużo. - Blondyn pokręcił głową.
- Jasne…
- Ale ty coś się
za to strasznie ograniczasz. Boisz się, że padniesz szybciej ode
mnie? - zapytał jeszcze złośliwie Sanji, na co Zoro niemal
natychmiast zareagował.
- Oczywiście, że
nie! Nie dasz rady wypić więcej!
- Nie? Chcesz to
sprawdzić?
Ich sprzeczka tym
razem przerodziła się w konkurs picia, który zakończył się
bezkompromisowym zwycięstwem Zoro, kiedy Sanji zaczął chwiać się
na krześle cały czerwony. Szermierz przewrócił oczami na ten
widok. Ignorując swoją czarkę, a za to chwytając od razu całą
butelkę sake, trzecią już tego dnia, przesunął się z krzesłem
bliżej towarzysza, żeby mieć pewność, że ten nie postanowi
nagle zaatakować podłogi własną twarzą.
Leniwym spojrzeniem
przesunął po stole, zauważając, że zostało naprawdę dużo
potraw. Kuk powinien być wściekły, w końcu nienawidził marnować
jedzenia, jednak nie wydawał się przejęty. Nie, żeby przejmował
się czymkolwiek, kiedy chichocząc pod nosem wtulił twarz w ramię
szermierza, jednak powinien przewidzieć, że nie dadzą rady
wszystkiego zjeść. A może założył, że później przyjdzie
Luffy i dokończy? Nie, wtedy zrobiłby to wszystko później, by nie
wystygło, nie, żeby ten gumowy żołądek zauważył różnicę.
- Dlaczego zrobiłeś
tego aż tyle? - zapytał z zaciekawieniem, upijając kolejny duży
łyk alkoholu.
- Inaczej nie
działało… - wymamrotał Sanji.
- Co nie działało?
- zaśmiał się Zoro. - Śniadanie?
- Nic nie działało.
- Tym razem kucharz podniósł wzrok i spojrzał na szermierza takim
spojrzeniem… Było w nim tyle przytomności, aby szermierz nabrał
podejrzeń, że blondyn naprawdę wiedział, o czym mówi, i tyle
bólu, żeby zielonowłosy poczuł ukłucie niepokoju.
- O czym ty mówisz,
kuku?
- Wiesz, ile razy
tego próbowałem?
Zoro ponownie
odniósł dziwne wrażenie, że nie chciał słyszeć wywodu dalej,
dlatego skoncentrował wzrok na czymś innym. Tym razem były
to obiekty stojące na szafce, a które wcześniej musiał przegapić.
Znajdowały się tam niewielkie czaszki, zrobione z jakiegoś
gładkiego materiału, pomalowane na kolorowo. Pomimo faktu bycia
czaszkami, wyglądały bardzo wesoło. Od razu przywodziły na myśl
pewnego muzyka.
- Brook dobierał
dekoracje? - zapytał z rozbawieniem, wskazując na obiekty.
Sanji pokręcił
głową, wzdychając ciężko.
- To dekoracje na
święto. Przecież mówiłem.
- Święto? Jakie
święto ma takie dekoracje?
Dopiero spojrzenie,
jakie dostał od Sanjiego sprawiło, że zrozumiał, iż wcale nie
chciał zadać tego pytania.
- Dzień Zmarłych.
Zielonowłosy
zaśmiał się cicho.
- Tak?
Od kiedy obchodzisz to święto?
-
Od dwudziestu
ośmiu lat.
Roronoa spojrzał
na kucharza z zaskoczeniem. Nie spodziewał się tak dokładnej
odpowiedzi, ani tym bardziej wypowiedzianej tak przygnębionym tonem.
I… dwudziestu ośmiu?
Przecież kuk nie miał tylu lat.
-
Coś kręcisz, brewko – uznał, biorąc kolejny łyk. - Jesteś
pijany.
Sanji spojrzał na
towarzysza z mieszaniną wściekłości i smutku. Powoli pokręcił
głową.
- Jestem pijany, ale
nie głupi, marimo.
- To dlaczego
zaczynasz gadać jak Usopp? Od
dwudziestu ośmiu
lat? Nawet tylu nie masz.
Gorzki śmiech
kucharza sprawił, że Zoro mimowolnie zadrżał. Chyba nigdy nie
słyszał towarzysza w takim stanie. Nie… Był pewny, że nie
słyszał go tak… Smutnego?
- Kuk, o co chodzi?
- zapytał z niepokojem.
- Co roku to robię,
wiesz? W każdy Dzień Zmarłych zastawiam ten stół, gotuję
więcej, przygotowuję więcej… Robin mówiła, żebym się poddał,
ale ja tego nie chciałem. Nie potrafiłem… Się poddać. Nie, od
kiedy usłyszałem, że to jest możliwe. To miała być tylko
legenda… Ale All Blue też miało być legendą! I wiesz co?
Znalazłem je! I miałem to gdzieś!
Roronoa powoli
podniósł się i zrobił krok do tyłu, niepewnie spoglądając na
kucharza. Nie rozumiał… Nie chciał zrozumieć.
- O czym ty…?
- O tobie, idioto!
Przez jebane dwadzieścia
osiem lat czekałem,
planowałem i miałem nadzieję, że to się uda! Że ty… że
przyjdziesz! - Sanji również wstał i wpatrywał się w Zoro z
dziwną intensywnością. Ale nie była to wściekłość. A
przynajmniej nie tylko wściekłość. Poza tym był tam jeszcze ból,
nieme błaganie i coś ciepłego, przyjemnego.
Wszystko powoli
zaczęło tworzyć
całość. Jeden po drugim, kawałki układanki
wpadały na swoje miejsce. Ale wciąż brakowało tego jednego,
najważniejszego, który pozwoliłby rozpoznać cały obraz.
- Dlaczego musiałeś
czekać?
- Sam to
powiedziałeś, prawda? Że znalazłbyś mnie. Mimo wszystko… Ja
też chciałem to zrobić! Znaleźć cię. Spotkać… Powiedzieć…
Powiedzieć, że cię kocham, debilu!
Powinien się
cieszyć, prawda? Sanji właśnie przyznał, że go kochał. Tak po
prostu. I Zoro wiedział, że on czuł to samo. Jednak coś sprawiło,
że te słowa były dla niego jak cios obuchem w brzuch. Nagle jakby
całe powietrze uleciało z jego płuc, nie mógł złapać oddechu,
jedyną emocją, jaką czuł, był strach. Wręcz wszechogarniające
przerażenie, że coś było nie tak. Że coś nie pasowało.
- Sanji… O co tu
chodzi?
- Dalej tego nie
rozumiesz, prawda? - Blondyn pokręcił głową z rezygnacją. Oparł
się ciężko o stół i wciągnął głęboko powietrze. - Jesteś
martwy, Zoro. Nie żyjesz. Zginąłeś zaraz po swojej ostatniej
walce z Mihawkiem. Wygrałeś, ale twoje rany… Chopper nic nie mógł
poradzić. Nikt nie mógł…
Głos kucharza
załamał się, po czym mężczyzna zamilkł całkowicie, zaciskając
powieki, by powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu.
Zoro nie był
zdziwiony. Chyba w pewien
sposób od początku to wiedział, po prostu… Nie chciał tego
zaakceptować. Dlatego tylko
podszedł do przyjaciela i objął go, by ten nie przewrócił się
od nadmiaru emocji i przez wciąż otumaniony alkoholem umysł.
- Przepraszam, Sanji
– wymamrotał. - Przepraszam, że cię zostawiłem. Nie chciałem,
żeby tak wyszło. Ale wiesz… też cię kocham. Zawsze cię
kochałem.
Załzawione oczy
spotkały jego, kiedy blondyn wpatrywał się w szermierza z
niepewnością.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Chyba
po prostu byłem zbyt wolny i nie zdążyłem tego powiedzieć…
- Jak zawsze. Marimo
kompletnie nie potrafi wyczuć momentu – zaśmiał się ponuro
Sanji. - Nawet nie wiesz, jak bardzo żałowałem, że nie zdążyłem
tego powiedzieć.
Roronoa
ostrożnie usiadł na krześle, wciągając drugiego
mężczyznę na kolana.
- Co się później
działo? - zapytał delikatnie, gładząc towarzysza po plecach.
- Nikt nie wiedział,
co ma ze sobą zrobić. Płynęliśmy dalej, ale to już nie było to
samo. Znalazłem All Blue, jednak wtedy zorientowałem się, że już
mi na nim nie zależało. Robin powiedziała mi o Dniu Zmarłych. Że
podobno niektórzy, obchodząc go, mogą się spotkać z bliskimi
sobie osobami. Zacząłem szukać o tym informacji, z każdym rokiem
przygotowywałem więcej potraw, ozdób… I nigdy nie działało.
Wszyscy mi powtarzali, że powinienem dać sobie spokój. Też tak
myślałem, ale… Nie potrafiłem. Dlatego, kiedy dzisiaj się tu
pojawiłeś… Wyglądając dokładnie tak samo, jak w dniu
poprzedzającym waszą walkę…
Nie mógł nic
więcej powiedzieć, jednak Zoro tego nie potrzebował. Nowa
informacja jakby przegoniła mgłę zasłaniającą jego wizję.
Dostrzegł liczne szkielety porozwieszane po ścianach pokoju,
kolorowe światełka, ozdoby, różnego rodzaju obrzędowe jedzenie…
Oraz fakt, że nie byli na Sunny, a na lądzie. Na jednej z szafek w
ramkach stały jego listy gończe. Chyba wszystkie, jakie zdołał
zyskać podczas swoich wojaży. Na stojaku stały jego dwie katany.
Trzecie leżała na materiale pod spodem, wszystkie jej fragmenty
ułożone tak, by można było dostrzec, jak wyglądała zanim
została zniszczona. O tym też dopiero sobie przypomniał… Jednak
nie to przykuło jego uwagę.
Zamiast tego,
skupił się na Sanjim. Na kilku siwych kosmykach w jego pięknych
włosach. Na niewielkich zmarszczkach w kącikach oczu, okolicy ust i
na czole. Na znacznie szczuplejszych niż pamiętał ramionach. Na
zdecydowanie bardziej widocznych ścięgnach na dłoniach.
- Wyglądasz… -
„Starzej.” Powstrzymał się od powiedzenia tego. Zamiast tego,
delikatnie przejechał dłonią po wciąż miękkich włosach. -
Inaczej.
Kucharz pokiwał
głową.
- Nie potrafiłem
zrobić tego dobrze wcześniej.
- Przez cały ten
czas się zadręczałeś?
- Oczywiście! To
była moja wina! Gdybym był silniejszy, gdybym zdołał cię
powstrzymać…
- Nie zrobiłbyś
tego. Wiedziałeś, jak ważne było dla mnie moje marzenie i nie
zrobiłbyś nic, by mnie powstrzymać. Zawsze taki byłeś, kuku.
Znam cię.
Blondyn zdołał
pokiwać głową.
- Będę tutaj cały
dzień? - upewnił się Zoro.
- Chyba… chyba
tak. Tak mi się wydaję… - przytaknął niepewnie Sanji.
Zoro uśmiechnął
się do niego pokrzepiająco.
- W takim razie mamy
trochę czasu. Ale obiecaj mi coś. Jak już zniknę… Zacznij
myśleć o sobie. Przestań się zadręczać. Jeżeli chcesz, możesz
mnie przywołać również za rok, ale nie oddawaj się temu
całkowicie. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Możesz to dla mnie
zrobić?
Sanji przez chwilę
wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Po czym uśmiechnął się
przez łzy.
- Nie wiedziałem,
że jesteś w stanie wypowiedzieć coś tak długiego, marimo –
rzucił, po czym ponownie wtulił się w ciepłe ciało. - Spróbuję.
Dziękuję.
Ale tychże jezuuu
OdpowiedzUsuń