Fandom: One Piece.
Występują: Słomiani
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: przekleństwa (może?) i uzależnienia (w pewnym sensie)
Uwagi: brak
Opis: "Musimy ograniczyć wydatki!" - Takie słowa, wypowiedziane przez Nami, nie mogły oznaczać niczego dobrego, ale nikt nie spodziewał się tragedii. Czyli Luffy uczy się nowego słowa, zapisując je w pamięci jako synonim "tortury", a reszta załogi odkrywa zalety czegoś powszechnie znanego jako "konspiracja"...
~~~~
- Musimy ograniczyć
wydatki!
Kiedy Nami
powiedziała te słowa po raz pierwszy, nikt nie spodziewał się
tragedii. Wydawało się wręcz oczywiste, że nawigatorka mogła
mieć rację. W końcu jako piraci nie mieli stałego źródła
dochodu, a zapasy nie były darmowe. Musieli żywić się czymś
podczas swoich długich wojaży.
Do kolejnej wyspy
dobili wieczorem poprzedniego dnia, po czym ukryli statek w zatoczce,
spory kawałek od portu. Wspólnie zdecydowali – ku niezadowoleniu
kapitana – że noc spędzą na pokładzie i dopiero po
przedyskutowaniu wszystkiego przy śniadaniu udadzą się na wyprawę
w głąb wyspy. Przy śniadaniu zdecydowano, że Sanji zajmie się
uzupełnieniem zapasów, a do pomocy mu został przydzielony Zoro.
Chopper z Robin mieli zająć się poszukaniem leczniczych roślin i
przy okazji zajrzeć do biblioteki, a Franky i Usopp dostali zadanie
poszukania materiałów do naprawy statku. Brook miał pilnować
statku, Nami zapewniła, że będzie szukać informacji na temat
kolejnej wyspy, chociaż nikt nie miał wątpliwości, że ta po
prostu wywinęła się od obowiązków, a Luffy został po prostu
zignorowany, jako że i tak nikt nie miał wątpliwości, że zapomni
o tym, co miał robić, kiedy tylko skończy jeść.
Oczywiście, zanim
śniadanie dobiegło końca, gumiak wyleciał z kuchni, wrzeszcząc
coś o przygodzie. Pozostali przygotowali się i opuścili statek.
Nawet Sanji mógł wyjść wcześnie, ponieważ Brook obiecał, że
umyje naczynia, skoro i tak miał zostać na statku. Co prawda
kucharz miał poważne wątpliwości, co do zostawiania swoich
cennych naczyń w niezbyt pewnych rękach muzyka, jednak zdawał
sobie sprawę, że będzie potrzebował dużo czasu. Jednak kilka
tygodni minęło od ich ostatniej przerwy w podróży, co dość
mocno uszczupliło ich zapasy.
Problemy zaczęły
się dopiero na wyspie. Okazało się, że większość ludzi w
mieście znało się na targowaniu może nawet lepiej niż Nami, a
załoga jakoś nie potrafiła zmienić swoich zwyczajowych zachowań.
Luffy oczywiście
wpadł do jednej z wielu restauracji i zaczął zamawiać posiłki
bez większego zastanowienia. Kiedy właściciel zaczął wykłócać
się z nim o zapłatę, Sanji i Zoro mieli nieszczęście przechodzić
tuż obok. W ten sposób wszystkie pieniądze przeznaczone na zakupy
zostały stracone na uratowanie zidiociałego kapitana. Cała trójka
wróciła na statek, zdając sobie sprawę z tego, że muszą
poprosić Nami o więcej gotówki.
W międzyczasie,
Robin i Chopper odwiedzili pobliską aptekę. Franky, który ich
zauważył, wszedł do środka, by się przywitać i zapytać, czy
pomóc coś nieść… Jednak ze względu na stertę desek na
ramieniu, przy obracaniu się trącił szafkę wypełnioną szklanymi
fiolkami, która przewróciła się, niszcząc przy tym niemal całą
zawartość. Również i w tym wypadku straty musiały zostać
opłacone i razem z Usoppem, który dotarł do nich zaledwie kilka
minut później, również musieli wrócić na pokład Sunny.
Łatwo się więc
domyślić, że rudowłosa, po zobaczeniu swoich współzałogantów
bez odpowiednich zapasów, nie była zachwycona. Wtedy właśnie
padły pierwsze słowa, które przynieść miały prawdziwy zamęt,
koszmar i terror na całą załogę.
- Co masz na myśli,
Nami-swan? - zapytał ostrożnie Sanji. Niby jasne było, że to nie
on odpowiadał za sytuację, jednak na własne nieszczęście został
objęty przez furię rudowłosej. Tak samo, jak Luffy, Zoro i Franky.
Robin i Chopper wywinęli się z oczywistych powodów, a Usopp
przetrwał tylko dlatego, że zarówno Robin, jak i Franky
potwierdzili wersję, w której to strzelec był daleko od
katastrofy, kiedy ta się wydarzyła. Brook również został
ułaskawiony, bo swoje zadanie, czyli pilnowanie statku, wykonał.
- Mam na myśli, że
przestaniemy kupować najdroższe rzeczy, z których kupna możemy
zrezygnować – oświadczyła nawigatorka pewnie.
- Masz na myśli
kolejne ubrania? - Kapitan przechylił nieco głowę przy zadawaniu
niewinnego, i śmiertelnie niebezpiecznego, pytania.
- Mam na myśli, że
od teraz kola będzie służyć wyłącznie jako paliwo. Mogę
przymknąć oko na momenty starcia z marynarką – zaczęła
dziewczyna, wskazując na początku na cyborga, który nagle jakby
zbladł. - Przestaję dawać pieniądze na papierosy. - Tym razem
sądny palec wylądował na kucharzu, z którego ust wydobył się
cichy jęk. - Ty zostajesz abstynentem. - Oko Zoro otworzyło się
nieco szerzej z przerażeniem. - A ty przechodzisz na wegetarianizm!
Luffy zamrugał
kilkakrotnie, zezując na palec wycelowany w swój nos.
- Wege… Co to? -
zapytał z typowym dla siebie niezrozumieniem.
- Och, niedługo się
przekonasz – zapewniła lodowatym tonem Nami, odwracając się w
stronę Sanjiego.
- Mógłbyś
przygotować nową listę zakupów, biorąc poprawkę na to, co
powiedziałam? Później upewnię się, że nie ma na niej niczego
niechcianego i dam ci odpowiednią ilość pieniędzy –
powiedziała, po czym, nie czekając na odpowiedź, odwróciła się
tyłem do całej załogi. - Będę rysować mapy. Nie ważcie się mi
przeszkadzać!
I odeszła
zamaszystym krokiem, zostawiając zszokowaną załogę samej sobie.
- Zoro, co to jest
to, na co przechodzę? - zapytał Luffy, do którego wciąż nie
dotarła powaga sytuacji.
- Abstynent…? -
wymamrotał tylko szermierz, a jego ramiona opadły w geście
rozpaczy.
- Tego też nie
rozumiem, ale to wege-coś-tam…
- Bez papierosów? -
powtórzył głucho Sanji, odwracając się w stronę swojej kuchni i
wyciągając z kieszeni marynarki niemalże pustą paczkę. W szafce
miał schowaną jeszcze jedną. Ostatnią.
- Nie mogę pić
koli? - Franky opadł na kolana na środku pokładu, nie przejmując
się, że z jego wielką sylwetką wyglądało to co najmniej
żałośnie.
Kapitan rozejrzał
się po załodze, marszcząc brwi bez zrozumienia.
- Ale co to jest to
coś z wageta…
Robin zaśmiała
się cicho, zasłaniając dłonią usta.
- Zapowiada się
ciekawy rejs – powiedziała, po czym odwróciła się i odeszła w
swoją stronę.
- Dasz radę. -
Usopp poklepał przyjaciela po ramieniu w nieco niezgrabny sposób,
po czym odwrócił się na pięcie. - To ja muszę… Uratować
świat! Tak, więc teraz wybacz…
Strzelec uciekł,
nie chcąc przekazywać strasznej prawdy swojemu kapitanowi, w ten
sam sposób pozostawiając go całkowicie zdezorientowanego.
- Od tego się nie
ginie – pocieszył gumiaka Chopper, sam również kierując się do
własnego gabinetu.
- Yohohoho, pozwól,
że zagram ci piosenkę na pocieszenie – zaproponował Brook,
wydobywając pierwsze nuty ze swojego instrumentu.
- Ale co to znaczy!?
Póki przebywali na
wyspie, Luffy nie zdołał dowiedzieć się, jaki los go czekał.
Jednak już kolejnego dnia, kiedy statek ponownie był na pełnym
morzu, a cała załoga zebrała się na obiad, kapitan rozejrzał się
z dezorientacją po stole.
- Gdzie mięso? -
zapytał.
- Spokojnie,
upewniłem się, że posiłek zwiera wystarczająco dużo białka…
- wymamrotał Sanji, który już od trzech godzin zagryzał filtr od
wciąż nieodpalonego papierosa. Zostało mu pięć. Musiał
oszczędzać.
Zoro westchnął
ciężko, zaglądając do swojego kubka, w którym parowała zielona
herbata. Szermierz lubił jej smak, jednak zdecydowanie wolał coś
nieco… Mocniejszego. Franky z miną zbitego szczeniaka wpatrywał
się w swoją filiżankę herbaty, jakby ta miała go ugryźć. W
końcu tylko pokręcił głową i upił łyka, niemal natychmiast
przyjmując swój tryb „dżentelmena”… Brook zaśmiał się i
uniósł filiżankę, jakby chcąc wznieść toast za wielbicieli
herbaty. Chopper z niepewnością zerknął na kapitana, po czym na
resztę załogi, nie będąc pewien, czy to on powinien być tym,
który powie gumiakowi przerażającą prawdę. Usopp z kolei
postanowił całkowicie zignorować Luffy’ego, nie wierząc w
zasadę „nie strzelaj do posłańca”. Nami, jak przez niemal cały
dzień, nie licząc kilku poleceń związanych z wypłynięciem,
zignorowała towarzystwo, zamiast tego skupiając się na własnym
talerzu. W końcu to Robin postanowiła uświadomić kapitana.
- Wegetarianizm
oznacza dietę bez mięsa. Obawiam się, że od dzisiaj nie będzie
mięsa – powiedziała spokojnie, popijając kawę z własnej
filiżanki.
- CO!? - wrzask
prawdopodobnie słyszalny był z odległości kilku mil morskich. -
Co masz na myśli „nie będzie mięsa”!? Musi być mięso!
Przecież bez mięsa nie da się przetrwać! Robin, powiedz, że
kłamiesz, proszę! Nami, nie mogę żyć bez mięsa! Sanji, ugotuj
mi coś! PROSZĘ!
- Mówię prawdę,
kapitanie. Właśnie to oznacza wegetarianizm – odpowiedziała
spokojnie archeolog.
- Nie mogę ci nic
ugotować – westchnął Sanji, nawet nie trudząc się, by
ochrzanić towarzysza za wrzeszczenie w kuchni. Jedną ręką bawił
się zapalniczką, rozważając, czy powinien zapalić swoją
truciznę już teraz czy może jednak spróbować wytrzymać jeszcze
trochę. - Nie mamy żadnego mięsa, Nami zabroniła mi jakiekolwiek
kupować, pamiętasz? - dodał, również i tym słowom nie
poświęcając więcej uwagi.
- Nami, musimy mieć
mięso! Zawracamy!
- Nie ma mowy. -
Nawigatorka podniosła się i zmierzyła kapitana lodowatym
spojrzeniem. - To głównie twoja wina, że mamy problem z gotówką.
Mięso jest dużo droższe od warzyw, dlatego będziemy sobie radzić
bez niego – oświadczyła, po czym wyszła z pomieszczenia, nie
zawracając sobie głowy dokończeniem posiłku.
Sanji zdawał się
tego nawet nie zauważyć, kiedy nieco drżącymi palcami wydobył
niewielki płomyk z zapalniczki i wpatrywał się w niego, jakby ten
miał mu zdradzić tajemnice wszechświata. Albo przynajmniej, w jaki
sposób dostać dodatkowe papierosy. W końcu jednak westchnął
ciężko, po czym odłożył zapalniczkę i zajął się swoją
porcją, decydując, że zapali po obiedzie.
Luffy kontynuował
jęczenie każdemu towarzyszowi po kolei, jednak szybko zrozumiał,
że niczego tym sposobem nie osiągnie. Na statku nie było mięsa,
nikt nie miał żadnych utajnionych skrytek z tym produktem i
zdecydowanie nie mogli go sobie nagle wyczarować. Jasne też było,
że bez zdolności nawigacyjnych Nami, nie zdołają wrócić na
poprzednią wyspę, by uzupełnić zapasy. A nawet, jeśli by im się
to udało, nie mieli pieniędzy, by ten produkt zakupić.
Zoro bez słowa
skończył posiłek i ruszył w stronę bocianiego gniazda, by zająć
myśli treningiem i zapomnieć o butelce sake po obiedzie, której
tym razem miał nie dostać. Franky wyszedł zaraz za nim, tłumacząc
się potrzebą naprawienia czegoś. Usopp wyleciał zaraz za nim,
nieco wystraszony coraz gorszym stanem kapitana. Chopper również
zauważył niecodzienne, chociaż w pełni zrozumiałe, zachowanie
gumiaka, jednak po namowie Robin zrezygnował z próby badania go, a
zamiast tego razem z archeolog udali się do biblioteki. Brook
pożegnał się chwilę później, zabierając przy okazji filiżankę
z herbatą. To pozostawiło Sanjiego wciąż medytującego nad
papierosem i Luffy’ego, który przez łzy pożerał kolejne porcje
kalafiora, powtarzając, jak bardzo nie przejdzie mu to przez gardło.
W końcu również
kucharz podniósł wzrok i zauważył, że został w kuchni jedynie z
kapitanem, który był w trakcie kończenia sałatki. Blondyn był
zadowolony przynajmniej z faktu, że był to tylko wegetarianizm, a
nie weganizm. To zdecydowanie ograniczyłoby jego możliwości
kulinarne, chociaż oczywiście wciąż dałby radę stworzyć coś
niesamowitego. Jak zawsze. Szybko pozbierał naczynia, zostawiając
tylko te, z których wciąż korzystał Luffy, po czym wyszedł na
pokład, żeby w spokoju cieszyć się jednym z ostatnich papierosów.
Po zdecydowanie zbyt szybkiej przerwie wrócił i zabrał się za
mycie naczyń, starając się z całych sił ignorować jęki
Monkeya. Jakby sam nie miał wystarczających problemów.
Kolejne dni były
coraz gorsze. Franky, który znosił to chyba najlepiej, niemal
kompletnie zaniechał swoich popisów na pokładzie, którymi zwykle
poprawiał humor pozostałych, bez względu na to, jak dziewczyny
przewracały oczami na widok jego wygłupów. Co prawda muzyka Brooka
oraz zabawy Choppera i Usoppa nieco rozjaśniały atmosferę, jednak
bez Franky’ego i Luffy’ego, to zdecydowanie nie było to samo.
Sam kapitan większość czasu spędzał w kuchni, jęcząc Sanjiemu,
wpatrując się z utęsknieniem w lodówkę, w której i tak nie było
jego lekarstwa, albo po prostu siedząc z głową opartą na stole i
mamrocząc coś pod nosem. Kucharz spędzał znacznie więcej czasu w
kuchni niż zazwyczaj. Ostatniego papierosa wypalił kilka dni
wcześniej i nie potrafił pozbyć się drżenia rąk, które
utrudniało mu sporządzenie najprostszego posiłku. Co było bardzo
problematyczne, biorąc pod uwagę, że gotowanie zostało jego
jedynym sposobem na odciągnięcie myśli od skutków odstawienia
swojej trucizny. Jeszcze jakiś tydzień wcześniej zawsze mógł
powalczyć z glonem, żeby się odstresować, jednak Zoro coraz
bardziej się izolował, niemal całe dnie spędzając w siłowni i
wychodząc tylko wtedy, kiedy ktoś zawołał go na obiad. Nawet on
nie był całkowicie odporny na brak alkoholu w życiu.
Nami uparcie
odmawiała zauważenia jakiegokolwiek problemu i przez większość
czasu nawet się nie odzywała. Sytuacja była beznadziejna sama w
sobie, jednak po dobiciu na następną wyspę, co z początku
wywołało ulgę u niemal wszystkich załogantów – ponury nastrój
odbił się na samopoczuciu każdego, nie tylko bezpośrednio
dotkniętych odwykiem – Nami wcale tego nie poprawiła.
- Pamiętajcie,
czego macie nie kupować – powiedziała tylko.
Wręczyła Sanjiemu
starannie odliczoną kwotę, żeby nie mógł wydać pieniędzy na
nic dodatkowego. Oprócz tego poprosiła Robin, by ta poszła z Zoro,
żeby szermierz nie zdobył w żaden sposób alkoholu, a Luffy’ego
sama miała zamiar pilnować z pomocą Usoppa. Brook poszedł z
Frankym, by upewnić się, że zakupiona przez nich kola zostanie
przeznaczona wyłącznie na potrzeby statku, a Chopper został, by
pilnować okrętu. Nie spodziewała się tylko, że to właśnie
rozpocznie mały bunt na pokładzie.
Robin spokojnie
przeglądała książki historyczne, które ją interesowały, przy
okazji rozglądając się za pozycjami, które wymienił jej lekarz,
a Zoro ze znudzeniem wędrował po sklepie, rozglądając się bez
większego zainteresowania. Przynajmniej było tak, dopóki jedna z
okładek nie przykuła jego wzroku, a sam szermierz przypomniał
sobie te kilka razy, kiedy na nieco dłużej utknął na bezludnej
wyspie i musiał sobie radzić sam. Chwycił wolumin, po czym
przekartkował go uważnie. Przez chwilę rozważał wszystkie za i
przeciw, po czym podszedł do Robin.
- Możesz mi kupić
jedną książkę? To chyba nie jest na liście rzeczy zakazanych,
prawda? - zapytał ostrożnie.
Archeolog spojrzała
na niego nieco zaskoczona pytaniem. Nie spodziewała się, że
szermierz zainteresowany byłby jakąkolwiek książką. Jednak po
chwili jej wzrok powędrował do okładki trzymanego przez towarzysza
przedmiotu i uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Pokiwała głową i
bez słowa wręczyła zielonowłosemu stertę książek, które już
zdecydowała się dodać do ich biblioteczki.
- Spokojnie, panie
szermierzu. Nami się o tym nie dowie. - Mrugnęła do niego, po czym
powróciła do wydania, które oglądała zanim Zoro jej
przeszkodził.
- Dzięki, Robin. -
Roronoa uśmiechnął się, a w głowie już miał ułożony plan.
Nie narzekał nawet na fakt, że właśnie został wykorzystany jako
tragarz.
Sanji spotkał się
z Nami, Luffym i Usoppem, kiedy był w połowie robienie zakupów.
Wykorzystał chłopaków, by pomogli mu nieść zakupy i wspólnie
ruszyli przed siebie. Kucharz nie miał nawet siły, by zachwycać
się nad wspaniałością nawigatorki, bądź którejkolwiek z
mijanych kobiet. Luffy również stąpał smutno, powłócząc nogami
i wpatrując się smętnie w chodnik. Usopp robił wszystko, by nie
podpaść żadnemu z trójki towarzyszy, a Nami za to zdawała się
wręcz tryskać energią.
- Wspaniały dzisiaj
dzień, prawda? Dzięki zaoszczędzonym pieniądzom, jeszcze sporo
nam zostało, więc nie musimy się o nie martwić przez jakiś czas.
To był genialny pomysł!
Sanji otworzył
usta, jednak nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk. Nie
był w stanie przyznać dziewczynie racji, bo zdecydowanie nie czuł
się dobrze ani nawet znośnie, jednak wciąż nie potrafił jej
zaprzeczyć. W końcu wciąż była kobietą. Usopp również
pozostał milczący, uznając, że neutralność była
najbezpieczniejsza i tylko Luffy wydobył z siebie głośny jęk.
- To był najgłupszy
pomysł, jaki mogłaś wymyślić! Skoro mamy tyle zaoszczędzonego,
możemy kupić mięso!
Nawigatorka
zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
- Pamiętaj, że to
głównie twoja wina, że musimy oszczędzać, więc nie dyskutuj!
Poczekajcie tutaj, muszę kupić trochę atramentu – dodała, po
czym zniknęła w najbliższym sklepie papierniczym.
Luffy zdecydował,
że świetnym pomysłem będzie wściekłe wgapianie się w drzwi,
przez które przeszła dziewczyna, Usopp odetchnął z ulgą, że
mógł na chwilę odłożyć ciężkie zakupy, a Sanji bezmyślnie
podszedł do witryny pobliskiego sklepu zielarskiego. Jedna z
tabliczek przykuła jego uwagę i sprawiła, że nagle jego twarz
pojaśniała. Odwrócił się, by zerknąć na pozostałych i już po
chwili miał w głowie plan. Problem polegał na tym, że by go
wykonać, musiał nieco okłamać nawigatorkę… Ale może nie
musiał jej okłamywać? Wystarczyłaby półprawda… A do tego
działał w słusznej sprawie, więc to nie powinno być problemem…
Prawda?
- Popilnujcie tego!
- warknął na towarzyszy, zostawiając własne torby z zakupami na
ziemi i wchodząc do sklepu za Nami.
- Hej, Nami-swan –
zaczął, podchodząc do rudowłosej. Ta spojrzała na niego
podejrzliwie, po czym skinęła głową, żeby kontynuował. -
Naprzeciwko jest zielarski, więc chciałem kupić kilka przypraw w
doniczkach. Pomyślałem, że to byłaby miła odmiana, mieć zawsze
świeże pod ręką. Myślisz, że mogłabyś dać mi trochę
pieniędzy? - zapytał, wskazując kciukiem okno, przez które widać
było wystawę sklepu naprzeciwko.
Nawigatorka
spojrzała tam i przez chwilę jakby coś rozważała, po czym
skinęła głową i podała mu niewielką sakiewkę.
- Sprawdzę, czy
ceny się zgadzają – ostrzegła, na co kucharz pokłonił się jej
nisko i ruszył do zielarskiego.
Po wejściu
przywitała ją młoda kobieta, uśmiechająca się do niego
przyjaźnie.
- W czym mogę
pomóc? - zapytała dziewczyna, na co Sanji odwzajemnił uśmiech.
- Chciałbym po dwie
doniczki bazylii, mięty… - wymienił kilka najbardziej
interesujących go roślin.
- Oczywiście! -
Ekspedientka energicznie ruszyła, by przygotować podane rośliny.
Sanji zerknął
przez okno, by upewnić się, że Nami wciąż nie było w zasięgu
wzroku.
- A ta promocja
wciąż obowiązuje…? - zapytał ostrożnie.
- Jak najbardziej!
Rozumiem, że jest pan zainteresowany?
- Tak, tylko…
Mogłaby pani ściągnąć tę karteczkę póki tu jesteśmy i jakby
przyszła tutaj rudowłosa kobieta, nie wspominać o niej? -
poprosił, zduszając wyrzuty sumienia, zżerające go od środka.
Dziewczyna również
wyjrzała przez okno, po czym uśmiechnęła się ze zrozumieniem i
pokiwała głową.
- Nie ma sprawy. Za
chwilę wszystko zapakuję! Życzę powodzenie. - Mrugnęła do niego
przyjaźnie, po czym faktycznie ukryła kartkę dotyczącą promocji
i zapakowała wszystko, o co poprosił kucharz. Podała cenę, którą
blondyn z radością zapłacił. Kiedy miał zamiar wyjść, pojawiła
się Nami, która jednym rzutem oka upewniła się, że cena się
zgadza, po czym obydwoje dołączyli do reszty, chwycili zakupy i
ponownie skierowali się na statek.
Franky i Brook
również mieli szczęście. Niepozorna tabliczka stojąca przed
sklepem stała się ratunkiem na zdesperowanego cyborga.
- Czyli, jeżeli
kupimy pięć beczek, szóstą dostaniemy w gratisie? - upewnił się
cieśla, podchodząc do sprzedawcy energicznym krokiem.
Zapytany mężczyzna,
chociaż sam był dość postawnym człowiekiem, nieco wystraszył
się szybko zbliżającego, wielkiego pirata, bo cofnął się o krok
i pokiwał nerwowo głową. Słysząc to, niebieskowłosy uśmiechnął
się szeroko.
- Super! Bierzemy
dziesięć, które mieliśmy kupić i dwie z gratisu! - Czysta radość
na twarzy cyborga uspokoiła nieco sklepikarza.
- Jak rozumiem, mam
nie wspominać Nami-san o tych dwóch dodatkowych? - upewnił się
Brook, uśmiechając się, chociaż jak zdołał tego dokonać bez
mięśni i skóry, stanowiło kolejną tajemnicę muzyka.
- Chyba nie mamy
innego wyjścia. Będę ci super wdzięczny. - Franky pokiwał
energicznie głową, na co szkielet zaśmiał się. Uwielbiał
konspirację!
Po powrocie na
statek, Nami zauważyła dziwną zmianę nastroju niektórych
członków załogi. Zmarszczyła podejrzliwie brwi, jednak nie była
w stanie stwierdzić, co mogło spowodować różnicę. Wydane
pieniądze zgadzały się ze stanem zakupionych produktów, nie
brakowało ani jednego beri… Dyskretnie usiłowała podpytać
niektórych członków załogi, jednak Brook zapewnił, że Franky
nie ukradł nawet jednego łyczka z zaplanowanych zapasów, a Robin
stanowczo zaprzeczyła, żeby Zoro miał jakąkolwiek styczność z
alkoholem. Sanjiego sama pilnowała niemal przez cały czas, a Luffy
zdawał się tak samo przygnębiony, jak wcześniej. Czy było
możliwe, żeby tylko jej się wydawało…?
- Pewnie to przez
zmianę otoczenia. Mogło to pomóc im uporać się w objawami
odstawienia – zaproponowała archeolog, na co Chopper pokiwał
głową, jakby zapewniając, że coś takiego nie było niemożliwe.
Nami przyjęła tą wersję wydarzeń i zniknęła w swoim pokoju
zaraz po odbiciu od portu, pozwalając pozostałym rozpakować
zapasy.
Sanji i Franky,
chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy, mieli dokładnie ten sam
problem. A mianowicie: gdzie ukryć rzeczy, które powinny zostać
nieodkryte. I chociaż doszli do tego w różnym terminie i
zdecydowanie inną ilość czasu poświęcili na rozważanie czy to
był dobry pomysł, doszli do tego samego wniosku. Jedynym miejscem,
w które Nami nie zaglądała, było bocianie gniazdo. Inna sprawa,
że było to królestwo Zoro.
Jako pierwszy
zdecydował się zajrzeć tam Franky.
- Słuchaj,
Zoro-bro… - zaczął ostrożnie, zaglądając do pomieszczenia.
Szermierz oderwał
wzrok od książki, którą trzymał w rękach, co było
wystarczająco dziwne samo w sobie. Zielonowłosy zmierzył sylwetkę
cyborga uważnym spojrzeniem, po czym skinął głową, dając mu
znak, żeby kontynuował. To również wydawało się cieśli dziwne.
Roronoa nawet nie spojrzał na niego krzywo za naruszenie jego
terytorium. To sprawiło, że Franky nabrał odwagi.
- Mogę schować coś
u ciebie? Zależy mi, żeby Nami się o tym nie dowiedziała… -
powiedział.
W oku Zoro pojawił
się jakiś błysk, który zaniepokoił cyborga. Ale tylko na chwilę.
- W porządku. Ale w
zamian pomożesz mi coś zbudować – oświadczył szermierz, na co
niebieskowłosy pokiwał energicznie głową. - I… O tym też Nami
nie powinna się dowiedzieć.
Tym razem cyborg
zaśmiał się, czując ulgę. Przecież nie był jedynym, który
cierpiał.
- Twoja tajemnica
będzie u mnie bezpieczna. Co chcesz zrobić? - zapytał, wchodząc
do środka, by spojrzeć na książkę trzymaną przez Zoro.
- Chodzi o coś
takiego… Tylko może nieco większego?
Sanji, który do
samego wniosku doszedł nieco wcześniej, zdecydował się zajrzeć
do bocianiego gniazda dopiero wieczorem. Z tacą pełną onigiri –
przekąską dla warty, tylko o to chodziło! - niepewnie uniósł
klapę i zajrzał do środka. Zauważył, jak Zoro poderwał głową
i zmierzył go ostrożnym spojrzeniem, zanim nie odetchnął z ulgą
i poprawił nieco plandekę, zasłaniającą… Coś. Podejrzany
obiekt upewnił kucharza, że wybrał idealne miejsce.
- Chciałbyś
czegoś, brewko? - zapytał Roronoa, całym ciałem obracając się w
stronę blondyna.
Chociaż zabrzmiało
to niezbyt grzecznie, Sanji wychwycił, że Zoro był milszy niż
zazwyczaj. Co sprawiło, że Sanji miał nadzieję, że może nawet
zdoła przekonać glona do pomocy.
- Przyniosłem
jedzenie na wartę – poinformował chłodno, unosząc nieco wyżej
tackę z jedzeniem.
Szermierz zerknął
na nią, po czym skinął z wdzięcznością głową i wskazał na
parapet, żeby tam kucharz ją postawił. Sam natomiast chwycił coś
co wyglądało jak szklana rurka, wygięta w kształt „U”, którą
następnie również ukrył po folią.
- Co robisz? -
zapytał kucharz, starając się dojrzeć, co kryło się pod
płachtą, jednak nie zdołał niczego zauważyć.
- Eksperymentuję. -
Roronoa uśmiechnął się nieznacznie, podchodząc bliżej i
chwytając jedno onigiri. - Chcesz coś jeszcze…?
Sanji przez chwilę
miał ochotę warknąć coś i się odwrócić, ale przecież musiał
powiedzieć, po co przyszedł…
- Potrzebuję coś
ukryć… - zaczął ostrożnie.
Zielonowłosy
musiał go przejrzeć, bo na jego ustach pojawił się szeroki
uśmiech.
- I wiedźma ma się
o tym nie dowiedzieć? - upewnił się.
- Nie mów tak na
Nami-swan! - warknął kucharz z czystego odruchu. Jednak po chwili
pokiwał głową. - Tak…
- W porządku. -
Zoro wzruszył ramionami, a Sanji spojrzał na niego ze zdziwieniem.
Tak po prostu…? - Ale chcę czegoś w zamian.
Blondyn zmarszczył
brwi. Wiedział, że nie będzie tak łatwo!
- Czego chcesz?
- Nic takiego.
Trochę owoców. Cukier, może drożdże…
Dobra, tego blondyn
się nie spodziewał.
- W porządku. To da
się załatwić.
Sanji miał jeszcze
kilka problemów. Musiał zapytać Robin o to, jak opiekować się
roślinami. Na szczęście, archeolog uspokoiła go, że niczego nie
zdradzi. Nawet zaproponowała, że pomoże mu w doglądaniu sadzonek,
co kucharz przyjął z wdzięcznością. Nie za bardzo miał rękę
do roślin.
Usoppa z kolei
zapytał o kilka spraw związanych z przerabianiem gotowych części.
Strzelec również dość szybko przejrzał zamiary kucharza, jednak
i on zapewnił, że nie zdradzi sekretu. Zoro też wiedział o jego
małym planie, oczywiście, skoro niemal wszystko odbywało się w
bocianim gnieździe, jednak o niego blondyn się nie martwił. Nie po
tym, co ten glon stworzył razem z Frankym.
Obok dwóch beczek
z kolą, o których Nami również nie wiedziała, stało kilka
dużych, szklanych butli, każda wypełniona w różnym stopniu
bulgoczącym płynem. Na końcu każdej znajdowała się śmiesznie
wygięta rurka, w której było nieco wody. Sanji nawet nie pytał o
ich przeznaczenie. Nie, kiedy zauważył stojący obok zestaw,
składający się z kolejnych butli, palnika, kilku zestawów rurek,
tym razem plastikowych i… Sam nie był pewny, z czego jeszcze, ale
wyglądało to co najmniej przerażająco. Nie mniej, Zoro zdawał
się nie móc doczekać chwili, w której będzie mógł tego użyć.
A do tego czasu zdecydowanie częściej otwierał okna, ponieważ w
bocianim gnieździe niemal cały czas unosił się dość intensywny
zapach fermentacji…
Właścicielowi
pomieszczenia otwarte okno co prawda nie przeszkadzało, mężczyzna
sam był niczym piec, ale dla niewielkiej uprawy Sanjiego mogło
zakończyć się to tragedią. Jednak Usopp dał mu dziwny materiał,
który miał zabezpieczać sadzonki przed zmarznięciem, a Franky
zainstalował niewielki system ogrzewania tylko dookoła kilku
doniczek. System - o ironio! - który wykorzystywał energię z
fermentacji, w którą bawił się Zoro, chociaż poza cyborgiem
chyba nikt nie wiedział, jak ten tego dokonał.
Tym sposobem,
chociaż wydawałoby się to niemożliwe, wśród załogi powstała
grupa, współpracująca ze sobą, aby ukryć swoją działalność
przed nawigatorką. Nic o tym nie wiedziały jedynie trzy osoby.
Nami, jako że to właśnie o jej niewiedzę walczyli pozostali, oraz
Luffy i Chopper, którzy pewnie nie zdołaliby powstrzymać się
przed wygadaniem.
Pierwsze efekty
dało się zauważyć zaledwie tydzień później. Zoro, który
uznał, że nie ma zamiaru dłużej czekać, przepędził jedną z
butli, gotowy produkt przelewając do mniejszych butelek. Sanji,
który akurat znajdował się w bocianim gnieździe, doglądając
sadzonek, podniósł wzrok, kiedy usłyszał zadowolone pomruki
dochodzące z gardła zielonowłosego.
- Jak zadowolić
glona: wystarczy butelka alkoholu – mruknął z rozbawieniem, ale i
też pewną dozą zazdrości, patrząc jak Zoro mógł w końcu
zakończyć swój wymuszony odwyk.
Szermierz zerknął
na towarzysza, uśmiechając się krzywo. Własnoręcznie stworzony
bimber chlupoczący w butelce sprawiał, że nawet nie miał ochoty
się kłócić.
- Spróbuj –
zaproponował. - Tak dobrego alkoholu jeszcze nie miałem.
- Mówisz tak, bo
dawno niczego nie piłeś. - Sanji przewrócił oczami, ale z
zaciekawieniem podszedł i wziął łyka z proponowanej butelki.
- I co? - naciskał
Zoro.
- To jest faktycznie
niezłe – przyznał kucharz. - Nie wiedziałem, że potrafisz
stworzyć coś, co przejdzie normalnemu człowiekowi przez gardło…
- Ty byś tego
lepiej nie zrobił, kuku.
- Co? Próbujesz mi
wmówić, że kucharz pierwszej klasy nie potrafiłby zrobić
lepszego alkoholu niż jakiś żałosny szermierzyna?
Roronoa wyszczerzył
się szeroko.
- Nie próbuję ci
tego wmówić, brewko. Stwierdzam fakty.
- W porządku!
Zrobię trochę i udowodnię ci, że ze mną nie możesz się równać!
Zielonowłosy
zaśmiał się, po czym wskazał na zwolnioną butlę, stojącą
kilka metrów dalej. Sam był ciekawy efektu… To wcale nie tak, że
po prostu usiłował załapać się na dodatkową porcję alkoholu i
dlatego podjudzał blondyna…
Na statek ponownie
zaczęło powracać życie. Luffy co prawda dalej większość czasu
spędzał „umierając z głodu” i jęcząc o „normalne
jedzenie”, jednak pozostali zdawali się coraz bardziej odżywać.
Franky, który po kryjomu mógł w spokoju pić ulubiony napój,
ponownie odprawiał swoje głupkowate tańce, zachęcając do tego
samego Choppera i Usoppa, a Brook z radością im przygrywał. Nawet
Luffy kilka razy dołączył, chociaż nie przestawał przy tym
jęczeć, że zrobiłby to lepiej, gdyby miał mięso. Zoro ponownie
zaczął wchodzić w jakiekolwiek interakcje z pozostałymi, co
najczęściej kończyło się na spaniu w widocznym miejscu, bądź
na walkach z kucharzem. Sanji co prawda jeszcze nie zdołał niczego
zyskać, jednak widoczne efekty, obiecujące iż lada dzień mógł
sobie ulżyć, sprawiły, że coraz chętniej podchodził do swoich
zwyczajowych czynności. Nami, chociaż wciąż nie zamierzała
zrezygnować, również wydawała się całkiem zadowolona. Robin w
dalszym ciągu pozostawała tą samą enigmą, jednak od czasu do
czasu udawało się dostrzec na jej twarzy niewielki uśmiech… Co
mogło oznaczać zarówno coś bardzo dobrego, jak i zwiastować
ogromną tragedię, jednak załoga niepoprawnych optymistów nie
przejmowała się tym za bardzo.
W końcu również
i Sanji był gotowy, aby przetestować swoje pierwsze dzieło.
- Dobrze to robię?
- zapytał Usoppa, zawijając ususzone liście tytoniu w papierek.
Strzelec zawahał
się, jednak po chwili pokiwał głową.
- Zaufaj mi! Jestem
mistrzem w robieniu papierosów! Kiedyś nawet…
- Wiesz, że jeżeli
to nie wyjdzie, wykopię cię za burtę? - przerwał blondyn, na co
długonosy zbladł.
- Sanji, nigdy tego
nie robiłem! Nie możesz mnie winić za coś takiego – jęknął
błagalnie.
- W porządku… -
wymamrotał kucharz, odpalając nową truciznę i wciągając głęboko
do płuc dym.
Usopp obserwował
uważnie, jak na początku na twarzy kucharza pojawia się ulga, by
zostać zastąpioną przez konsternację… Dosłownie sekundy
później blondyn składał się w pół, kiedy jego ciałem
wstrząsał niekontrolowany napad kaszlu.
- Sanji?! Hej,
Sanji?! W porządku?! Przepraszam, Sanji! - wykrzyknął z
przerażeniem strzelec, kiedy kaszel nie przechodził.
- Co się dzieje? -
zapytał Chopper, wybiegając ze swojego gabinetu. Mężczyźni mieli
tego pecha, że wybrali miejsce przy barierce tuż obok pokoju
lekarskiego.
- W po… rządku…
- wydusił Sanji, pomiędzy kolejnymi kolejnymi napadami duszności.
Zdołał wyrzucić
ledwie zaczętego papierosa do morza. Szkoda mu było ledwie
rozpoczętej trucizny, jednak nie chciał, aby Chopper się o tym
dowiedział. I może nawet mu się to udało, biorąc pod uwagę, jak
łzy wcisnęły się do oczu renifera, a nos zapchał się, kiedy
mały pirat płakał, myśląc, że jego przyjaciel umiera. Może nie
wyczuł dymu…
- Co ci się stało?
Usopp, co się stało Sanjiemu? - kontynuował Chopper, klepiąc
blondyna po plecach.
Po kolejnych kilku
minutach oddech kucharza powrócił do normy na tyle, że mógł
normalnie rozmawiać. Zdołał przekonać renifera, że jedynie
zakrztusił się wodą, dzięki czemu lekarz zniknął za drzwiami
gabinetu, polecając mu, aby uważał i nie rozmawiał w trakcie
picia. Dopiero, kiedy drzwi się za nim zamknęły, blondyn zwrócił
się do Usoppa.
- Mocne cholerstwo –
wymamrotał. - Nie wiedziałem, że to ma taką siłę…
Zanim jednak
strzelec zdołał odpowiedzieć, zbliżył się do nich Zoro.
- Mi tego nie musisz
mówić… - wymamrotał, lekko skrzywiając się po wypowiedzeniu
tych słów. - Idę po wodę…
Jedynie kilka
sekund zajęło Sanjiemu skojarzenie faktów.
- Masz kaca? Marimo
na kacu? Poważnie? - zaśmiał się.
Faktycznie, jak o
tym pomyślał, dzień wcześniej Zoro nie pojawił się na kolacji,
a kiedy blondyn zaniósł mu jedzenie na wartę, szermierz
podziękował – podziękował! - i średnio przytomnym głosem
kazał wyjść.
- Trochę ciszej –
poprosił zielonowłosy, wchodząc do kuchni, by po chwili opuścić
ją ze szklanką wody w ręce. - To naprawdę jest mocniejsze niż
coś kupionego w sklepie…
Szermierz jeszcze
przez chwilę wpatrywał się w drzwi gabinetu Choppera, jakby
rozważał, czy warto poprosić go o coś na ból głowy, jednak
szybko zrezygnował z pomysłu i skierował się w stronę bocianiego
gniazda. Renifer pewnie chciałby odnaleźć powód niezwykłego u
towarzysza bólu głowy, a to mogłoby prowadzić do zdemaskowania…
Nie, zdecydowanie lepiej było po prostu to przetrzymać.
Dopiero po jakimś
czasie Sanji zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę dziwny był
fakt, iż Chopper się niczego nie domyślił. Z jego węchem
powinien zdać sobie sprawę, że woń otaczająca Sanjiego, chociaż
powinna, wcale się nie zmieniła, wciąż zawierając tą
charakterystyczną domieszkę dymu. Dopiero Robin powiedziała mu, że
Chopper niczego nie zauważył właśnie dlatego, że nic się nie
zmieniło. Zapach papierosowy był z blondynem jeszcze na długo
przed tym, kiedy kucharz z lekarzem się poznali, dlatego renifer nie
kojarzył dymu wokół Sanjiego jako efektu papierosów, a czegoś
ściśle powiązanego z mężczyzną. Właśnie dlatego nie
zorientował się, że powinna być jakakolwiek zmiana.
Zaledwie kilka dni
po pierwszym papierosie, Sanji uznał, że może spokojnie zacząć
udowadniać marimo, że jego zdolności kulinarnych nic nie jest w
stanie pokonać. Nawet, jeżeli w grę wchodził alkohol. Dlatego
wspiął się na bocianie gniazdo i rozpoczął końcowy etap
tworzenia najlepszego trunku, jakiego glon miał kiedykolwiek
spróbować.
- Trzymaj, marimo.
Może w końcu nauczysz się docenić prawdziwe dzieło sztuki
kulinarnej – oświadczył, z pewnością siebie podając butelkę
szermierzowi.
Ten spojrzał na
naczynie, po czym wzruszył ramionami i od razu pociągnął duży
haust napoju… By zaraz skrzywić się i z wyraźnym trudem
przełknąć płyn.
- Kuk… To jest
obrzydliwe.
- Pierzysz, bo nie
chcesz przyznać, że jestem od ciebie lepszy – zaprzeczył
natychmiast Sanji, chociaż wyraz obrzydzenia na twarzy Zoro wydawał
się na tyle prawdziwy, że blondyna dopadły wątpliwości…
- Sam spróbuj –
zaproponował Roronoa, oddając butelkę.
Kucharz wzruszył
ramionami i odebrał naczynie, upijając jedynie niewielką ilość
płynu, jak powinno się robić podczas degustacji. I sam ledwo
powstrzymał się od wyplucia wszystkiego na podłogę.
- To jest okropne!
- Mówiłem.
- Zamknij się,
Marimo! Co zrobiłem nie tak?! - Kucharz z przerażeniem spojrzał na
butelkę. Przecież był wyśmienitym kucharzem, jak mógł spieprzyć
coś tak prostego… Coś, co wyszło nawet Zoro!
- Jak to zrobiłeś?
- zapytał Roronoa, przyjmując poważną minę.
- Według przepisu…
- wymamrotał Sanji, po czym podał szermierzowi kartkę, na której
widniał przepis, z którego korzystał.
- Wcale się nie
dziwię, że nie wyszło – uznał zielonowłosy, po zerknięciu na
zapisany tekst. - Za dużo drożdży, dlatego je tak czuć. One mają
być tylko po to, żeby zacząć reakcję, i równie dobrze możesz
ich nie wykorzystywać wcale. Zamiast tego świetnie się spisują
jabłka. I potrzebne jest też trochę cukru… Poza tym, bez
destylacji nie ma szans osiągnąć takiej mocy, jakiś kit usiłowali
ci wcisnąć tym przepisem.
Sanji z szeroko
otwartymi ustami wpatrywał się w szermierza. Skąd ten tyle o
wiedział w tym temacie? Przecież był tylko jednokomórkowym
stworzeniem…
- Zatkało, kuku?
Lepiej alkohol zostaw ekspertom. - Zielonowłosy wyszczerzył się
zwycięsko.
Blondyn gwałtownie
pokręcił głową. Był najlepszym kucharzem, nie mógł pozwolić
sobie czegoś nie umieć! Nawet, jeżeli chodziło o coś tak
idiotycznego jak alkohol.
- Naucz mnie, jak to
się robi! Nie mogę tego nie potrafić!
Zoro przez chwilę
wydawał się zaskoczony, jednak po chwili uśmiechnął się
drapieżnie.
- W porządku. Ale
wiesz, że nic za darmo, prawda…?
Kucharz sklął w
myślach. Oczywiście, że marimo chciał go wykorzystać. Ale kto
inny mógłby mu pomóc?
- Czego chcesz?
- Może zaczniemy od
tego, że przejmiesz moje dyżury przy naczyniach?
Blondyn wiedział,
że tak się to skończy.
- W porządku.
- Świetnie! Przyjdź
wieczorem, spróbujemy jakoś naprawić tę truciznę. I przynieś
onigiri.
Zaledwie kilka
tygodni zajęło, zanim trunki Sanjiego stały się znośne, a po
kilku kolejnych próbach nawet można było o nich powiedzieć
„dobre”. Natomiast wyroby Zoro zrobiły furorę wśród załogi.
Robin zarzekała się, że w życiu nie piła lepszego wina. Nawet
pozostali załoganci, chociaż na co dzień raczej nie pijali za
dużo, nieraz prosili szermierza o butelkę czy dwie.
Również i
papierosy robione przez Sanjiego nie tylko zaczęły dorównywać
wyglądem tym, które zazwyczaj kupował, ale też dzięki temu, że
były znacznie mocniejsze, wystarczały mu na dłużej. A hodowla
tytoniu w bocianim gnieździe stała się jego kolejnym hobby.
Franky, Brook i
Usopp wypracowali system informowania się nawzajem, dzięki któremu
cyborg mógł spokojnie podbierać niewielkie ilości potrzebnej mu
substancji, nie wzbudzając przy tym podejrzeń. Mimo wszystko, Nami
nie potrafiła stwierdzić, ile płynu potrzebne było do
funkcjonowania statku.
Jedynie Luffy wciąż
chodził niepocieszony, bo próba zrobienia z nim czegokolwiek w
sekrecie, mogła zakończyć się jedynie zdemaskowaniem.
Dlatego, kiedy Nami
w końcu uznała, że przestała się gniewać i powiedziała, że
zaoszczędzili tyle, aby znowu móc kupować wszystkie produkty, nie
było niczym dziwnym, że Franky, Zoro i Sanji jedynie wzruszyli
ramionami i bez słowa podali własne, otrzymane właśnie
kieszonkowe, Luffy’emu.
- Miłej zabawy,
kapitanie – mruknęli, ignorując kompletnie zaskoczone spojrzenie
nawigatorki.
- Mięso!!! -
wrzasnął Luffy, już znikając za rogiem budynku.
- Co…? - Rudowłosa
z zaskoczeniem spojrzała na trójkę mężczyzn, którzy
najwyraźniej postanowili nie odzywać się do niej. Włącznie z
Sanjim, co było największym szokiem.
- Idę poszukać
lekarstw – krzyknął niczego nieświadomy Chopper, zeskakując na
ląd.
- Yohohoho, ciekawe,
co też tym razem zrobi Zoro-san – zaśmiał się Brook,
rozumiejąc, że już nie musieli niczego ukrywać, chociaż wciąż
nie mając zamiaru niczego zdradzać. Mimo wszystko, nieco samolubny
rozkaz Nami nie zyskał jej dodatkowej sympatii.
- Hej, Brook,
chodźmy na zakupy. Może uda nam się znaleźć jakiś nowy rodzaj
filtru dla Sanjiego – zakrzyknął Usopp i obydwaj udali się na
miasto.
- Robin? - Nami
spojrzała pytająco na kobietę, ta jednak jedynie zaśmiała się
cicho.
- Przejdzie im –
zapewniła archeolog, jednak nie zdradzając sekretu. Jeżeli sami
zainteresowani się na to nie zdecydowali, ona nie miała zamiaru
niczego psuć. - Myślisz, że mają tu jakieś dobre kawiarnie?
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń