Fandom: One Piece.
Występują: Sanji, Luffy, Nami, Katakuri.
Paring: SanjixKatakuri
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: spoilery (rozdział 862), przekleństwa
Uwagi: Chyba future fic, SanjixKatakuri + 69
Opis: Dużo alkoholu, Słomiani świętują swój wielki sukces, a Katakuri przypałętał się, nie wiadomo skąd, i dołączył do zabawy.
~~~~
- To wszystko nie ma
sensu… - wybełkotał pijacko Katakuri, spoglądając zamglonym
wzrokiem ponad krawędzią swojego kufla.
Kiedy przyłączył
się do popijawy, albo dlaczego to zrobił, pozostawało tajemnicą
nawet dla tych najtrzeźwiejszych oraz dla tych, którzy odkrywali w
sobie filozofa po kilku głębszych. Jednak faktem było, że
siedział teraz pośród swoich niedawnych wrogów, korzystając z
szansy do picia. I kiedy Słomiani oblewali swoje wspaniałe
zwycięstwo, on starał się zatopić smutki. Skurwiele jednak
nauczyły się pływać.
- To było do
przewidzenia – zachichotał Sanji, sam również będąc w stanie
mocnego upojenia. Zazwyczaj nie doprowadzał się do takiego stanu,
jednak tym razem uznał, że zasłużył. Takiej ulgi nie czuł od
bardzo długiego czasu.
- Nikt nie potrafi
spojrzeć w przyszłość aż tak daleko – odwarknął Charlotte,
niezadowolony, że ktoś żartował z jego zdolności, które tym
razem okazały się bezwartościowe. Szczególnie, kiedy tym kimś
była osoba, która udowodniła to najlepiej...
- Nawet, gdybyś to
potrafił, nie mógłbyś niczego zmienić – zaśmiał się
radośnie Luffy, wykazując nagłe zainteresowanie rozmową. - Nasz
plan był idealny!
- Właściwie, był
bardzo ryzykowny, a ty i tak prawie go zepsułeś! Poza tym, był
taki dobry tylko dlatego, że nikt o nim nie widział. - Nami
zmierzyła kapitana chłodnym wzrokiem. Przecież tyle rzeczy mogło
pójść nie tak… Tyle rzeczy poszło nie tak!
Większość
zebranych nagle zaczęło się spierać, czy plan rzeczywiście był
taki genialny, czy może raczej wariacki. Z coraz głośniejszych
kłótni, dało się co jakiś czas wyłapać słowa typu: „lustro”,
„tort”, „zdjęcie” czy „pizza!”… Chociaż nawet
Katakuri nie był pewien, czy miał brata lub siostrę z takim
imieniem… I co nieobecny członek rodzeństwa miałby mieć z tym
wspólnego.
- Ach, ci znowu
hałasują… - jęknął Sanji, podnosząc się i chwytając
najbliższą pełną butelkę. - Idziemy w jakieś spokojniejsze
miejsce? - zapytał, spoglądając dziwnie na swojego niedawnego
wroga. Ten pokiwał głową i wstał chwiejnie, podążając za
blondynem. Przez mgiełkę alkoholu, spowijającą umysł, nie był w
stanie odgadnąć, o czym też kucharz myślał.
Odeszli na tak
daleko, jak pozwalały im warunki oraz ich stan. Usiedli, albo raczej
osunęli się na ziemię w cieniu, ledwo słysząc odgłosy odległej
zabawy.
- Druhu
serdeczny sercu memu, niechybnie pokój
ku nam przybieżył, raczysz ust kąciki zwilżyć trunkiem z rąk
bogów wprost nadanym niechybnie przy tejże wieczerzy?
- zapytał nagle Sanji, potrząsając butelką i śmiejąc się cicho
pod nosem.
Katakuri
musiał zastanowić się trzy razy, zanim zrozumiał, o co temu
niespodziewanemu
poecie chodziło. Zaczął nawet rozważać, ile też jego towarzysz
musiał już wypić, żeby zdobyć takie natchnienie,
jednak radosne chlupotanie płynu w butelce i boleśnie pusta
szklanka w jego dłoni, skutecznie
odwróciły jego uwagę.
-
Chłopie, lej, nie pierdol! - rozkazał, wystawiając
naczynie do napełnienia.
Przy
połowie butelki, pijacki chichot Sanjiego stał się zaraźliwy, a
kiedy dno w końcu dostało swoją dawkę powietrza, obydwoje
zaśmiewali
się do rozpuku, tarzając
się po ziemi. Chociaż nie było im do śmiechu. Musieli przecież
wrócić, żeby uzupełnić zapasy, a żaden z nich nie był pewien,
czy zdoła utrzymać się w pionie. Czołganie też nie wydawało się
zbyt przyjemną alternatywą…
-
Kto idzie po więcej? - zapytał w pewnym momencie Katakuri, kiedy
zdołał zdusić kolejną salwę śmiechu.
-
Ja załatwiłem poprzedni – zauważył blondyn, odpalając
papierosa.
Charlotte
westchnął cierpiętniczo,
ale podniósł się na nogi. Przynajmniej próbował. Jednak szybko
okazało się, że to starcie wygrała grawitacja i mężczyzna
ponownie wylądował na ziemi, tuż obok Sanjiego.
-
Szybko wróciłeś – zauważył usłużnie kucharz.
-
Następna kolejka musi poczekać, aż ziemia przestanie wirować –
wymamrotał Katakuri, postanawiając strzelić tak zwanego „focha”
na wspomnianą ziemię i odwrócił się do niej plecami, wpatrując
się w niebo.
-
Ale mi się nudzi – jęknął blondyn.
-
To coś wymyśl… - odparł obojętnie jego towarzysz. - Dostosuję
się.
-
Mogę wybrać cokolwiek…? - zapytał z niebezpiecznym błyskiem w
oku.
Charlotte
spojrzał na niego, nie będąc w stanie wyczuć podstępu. Może,
gdyby miał dwa promile mniej…
-
Jasne, o ile nie wymaga to podniesienia się.
-
Spokojnie, ty możesz leżeć. Zajmę się podniesieniem tego, co
trzeba… - wymruczał z zadowoleniem Sanji, pstryknięciem palców
pozbywając się peta.
Przetoczył
się w taki sposób, że siedział nad drugim mężczyzną, usta
rozciągnęły się w pewnym siebie uśmiechu, a dłonie odnalazły
ręce towarzysza, przyciskając je do ziemi.
-
Co rob… - pytanie Katakuriego urwało się, kiedy poczuł wargi
blondyna przyciśnięte do swoich własnych. Jego pierwszym odruchem
była próba wyrwania się, ale w tej pozycji nie miał zbyt wiele
siły.
-
Nawet, jeżeli znasz przyszłość, nie zawsze możesz być w stanie
ją zmienić – wymruczał Sanji prosto do jego ucha.
Katakuri
uspokoił się. Blondyn miał rację. Już raz to pokazał,
Charlotte nie potrzebował więcej dowodów. Poza tym, czasami
przyszłości nie da się zmienić, a czasami… Nie ma się na to
ochoty.
-
Dzisiaj, jestem twój – wyszeptał, poddając się całkowicie.
~~~~
Numer 69:
"Druhu
serdeczny sercu memu, niechybnie piątek ku nam przybieżył, raczysz
ust kąciki zwilżyć trunkiem z rąk bogów wprost nadanym
niechybnie przy tejże wieczerzy?” „[Imię]! Lej, nie pierdol.”
Dziękuję, do widzenia (może, kiedyś...) :)
no no opisz co się działo dalej miało być yaoi
OdpowiedzUsuń