sobota, 22 kwietnia 2017

"Irytujące zadanie" [OP]

Tytuł: Irytujące zadanie
Fandom: One Piece.
Występują: Zoro, Mihawk, Perona

Paring: MihawkxZoro (w pewnym sensie)
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: możliwe delikatne spoilery do przeskoku.

Uwagi: Miało być 4 + MihawkxZoro, wyszło, co  wyszło.
Opis: Mihawk dostaje zlecenie od rządu. Uznaje,  że to świetna okazja, żeby Zoro mógł przyzwyczaić się do walki bez jednego oka.



~~~~
 Podczas pobytu Zoro na Kuraiganie, Mihawk nie został zwolniony ze swoich obowiązków jako Shichibukai. Było to dość oczywiste, szczególnie biorąc pod uwagę, że w interesie obydwu mężczyzn leżało, żeby nikt z marynarki nie dowiedział się o miejscu pobytu młodszego szermierza, a nawet o fakcie, że ten wciąż żyje.
Z tego powodu, Jastrzębiooki nie był zdziwiony kolejnym wezwaniem od rządu. Zirytowany – owszem. Ale nie zdziwiony.
Przede wszystkim uważał, że zadanie, które zostało mu przydzielone, nie było warte jego uwagi. Jedynym plusem, jak i prawdopodobnym powodem, dla którego to właśnie on został wybrany, było położenie wyspy, na którą miał popłynąć. Zaledwie trzy dni rejsu w jedną stronę. Miał pomóc obozowi szkoleniowemu marynarki. Zatrzymali się tam razem ze swoim dowódcą, jednak zostali zaatakowani przez szajkę bandytów, po czym z kwaterą główną skontaktowało się zaledwie kilku rekrutów, błagających o ratunek. Oczywiście, większość silniejszych członków armii była zajęta, jednak ktoś inteligentny inaczej uznał, że skoro mają jednego ze „swoich piratów” tuż obok, mogą go wykorzystać. Poczucie humoru tego ktosia było zaprawdę niesamowite…
Prawdopodobnie, jedyną osobą cieszącą się z tego wezwania, był Zoro. Treningi chłopaka, odkąd stracił oko, stały się znacznie mniej ciężkie, niż ten by sobie tego życzył. Nie mógł jednak winić za to bardziej doświadczonego szermierza. Dość dużo czasu zajęło mu przyzwyczajenie się do zupełnie innego postrzegania świata. Oczywiście, na samym początku nie potrafił uwierzyć Mihawkowi, że będzie musiał poświęcić sporo czasu na ponowne nauczenie się podstawowych czynności. Do czasu, kiedy podniósł się z łóżka i niemal natychmiast wpadł na szafkę. Potem na krzesło. I na framugę drzwi. A w końcu również na Jastrzębiookiego, który stracił cierpliwość i ponownie rzucił go na łóżko, każąc odpoczywać.
Oczywiście, upór Roronoy sprawił, że zaledwie po tygodniu, niemal nie można było zauważyć różnicy w jego zachowaniu. Niemal. A ta drobna różnica, w walce stawała się naprawdę ogromna. Ktoś, kto nie mógł pewnie dzierżyć swojego oręża, nie mógł mierzyć się z prawdziwym przeciwnikiem. Właśnie dlatego Dracule zdecydował się zabrać go ze sobą. Uznał, że zielonowłosy nie przyzwyczai się ponownie do walki szybciej, niż mierząc się z niezbyt wymagającymi przeciwnikami w prawdziwej walce. A młodszy pirat naprawdę stęsknił się za prawdziwą walką.
Co było do przewidzenia, Perona strasznie marudziła, wiedząc, że zostanie sama, jednak nie dostała pozwolenia, by popłynąć z nimi. Jeszcze daleko na morzu, ścigała ich jakże obfita wiązanka przekleństw. Nawet Mihawk musiał przyznać, że był pod wrażeniem tak… intrygującego doboru słów. Jednak przegonił zbędne myśli z głowy, zamiast tego skupiając się na obraniu odpowiedniego kursu.
Po trzech dniach zarysowała się przed nimi sylwetka wyspy, na którą zmierzali. Klimat miała wiosenny, dlatego warunki były wręcz idealne. Nie za gorąco, nie za zimno. Nic dziwnego, że marynarka postanowiła wybrać właśnie tę wyspę jako miejsce na treningi.
Mihawk lekko trącił śpiącego zielonowłosego, by go obudzić. Jedno oko niemal natychmiast otworzyło się uważnie, kiedy powieka drugiego drgnęła nerwowo. Zupełnie, jakby jej właściciel wciąż zapominał, że to oko już do niczego się nie nadaje.
- O co chodzi? - zapytał całkowicie przytomnie Zoro.
- Zaraz dopłyniemy – poinformował Jastrzębiooki. - Pamiętaj, że nikt nie może cię rozpoznać.
- Jasne… - Roronoa przewrócił okiem, wstał i podniósł bluzę, rzuconą wcześniej gdzieś w kąt. To Perona ją skołowała, chociaż skąd, dla obydwu pozostawało tajemnicą. Sprawnie założył ją przez głowę, naciągają kaptur niemalże na oczy. Już w ten sposób młodzi adepci marynarki powinni mieć problem z rozpoznaniem jego tożsamości, jednak dla pewności, i wcale nie przez ostrzegawczy wzrok starszego z piratów, twarz obwiązał bandaną niby jakąś maską.
- To ogranicza moje pole widzenia – wymamrotał niezadowolony, trącając kant kaptura, jednak nie odważył się go ściągnąć.
Mihawk skinął głową.
- Potraktuj to jako trening i wykorzystaj inne zmysły – powiedział spokojnym głosem.
Zielonowłosy chwycił rękojeść katany, a na jego twarzy pojawiła się determinacja. Dracule przewrócił oczami. Dzieciak był zbyt łatwy do przejrzenia…
Nie zdążyli w pełni zejść na ląd, kiedy spomiędzy drzew wyłoniła się grupa marynarzy. Wyglądali okropnie. Cali podrapani i posiniaczeni, ich ubrania były w strzępach, a twarze pokryte grubą warstwą ziemi i innych zabrudzeń. Zdawać by się mogło, że ostatnie kilka dni spędzili, ukrywając się w najgłębszych jaskiniach na wyspie. Kto wie, może faktycznie tak było? W końcu nie wyglądali na silnych, a i ich mundury, a raczej ich resztki, nie sugerowały nikogo wysoko postawionego. Sami kadeci, część może nawet jeszcze nie zaakceptowana oficjalnie.
- Dziękujemy, że pan przypłynął! Już myśleliśmy, że… - zaczął jeden z nich, niesamowicie ucieszony, jednak przerwał, kiedy spoczęło na nim ostre spojrzenie jastrzębich oczu.
- Nie przypłynąłem tutaj, żeby was niańczyć. Pokaż mi, gdzie są te płotki, które mam pokonać. Nie zamierzam marnować jeszcze więcej czasu – warknął, już ruszając w kierunku lasu. Zoro uśmiechnął się pod nosem i bez słowa ruszył za nim, ignorując zaciekawione i nieco wystraszone spojrzenia, które czuł na plecach.
- T… Tak jest! - wykrzyknął chłopak, na oko może szesnastoletni, szybko ruszając do przodu i przejmując prowadzenie. Wydawał się nieco przerażony zbliżaniem się do wroga, ale jeszcze bardziej wizją zdenerwowania sławnego Shichibukai. Roronorze prawie zrobiło się żal marynarza. Prawie.
Po kilkunastu minutach marszu, ich oczom ukazała się okazała budowla. Ściany były pomalowane na biało, a nad drzwiami dumnie prezentował się symbol marynarki. Budynek spokojnie mógłby pomieścić i stuosobowy oddział – może nawet jeszcze większy – gdyby zaszła taka potrzeba, a jednak służył jedynie za miejsce wypadowe dla malutkiej grupki szkoleniowej. Zielonowłosy prychnął cicho.
- Ci to chyba mają za duże fundusze – mruknął.
Mihawk spojrzał na niego ostro, ale dostał w odpowiedzi jedynie wzruszenie ramion. Żaden, nawet najlepszy list gończy nie mógł przekazać głosu pirata, więc sam fakt odezwania się, w żaden sposób nie groził zdemaskowaniem.
- To mi wygląda raczej na domek letniskowy dla kapitanów i wyższych rangą, niż miejsce treningowe. Pewnie dzieci jakichś ważniaków – rzucił Dracule, wskazując kciukiem za siebie. Młodziaki poruszyli się niepewnie, ale nic na to nie odpowiedzieli. Milczenie jasno wskazywało, że pirat miał rację.
- Pozostali pewnie znajdują się wewnątrz. Kiedy tu dotarliśmy, napadła na nas jakaś spora grupa. Złapali naszych przełożonych, większość pozostałych i zajęli koszary.
- Mamy po prostu tam wejść, pokonać waszych wrogów i możemy wracać? - upewnił się Jastrzębiooki.
- To… Tak, chyba tak…
- W porządku. - Mężczyzna miał ruszyć w kierunku wejścia, kiedy zatrzymało go pytanie pochodzące z ust któregoś z kadetów.
- A… Kto jest z tobą?
Mihawk uraczył go chłodnym spojrzeniem.
- To zdecydowanie nie jest twoja sprawa. Ani twoja, ani nikogo innego.
Zoro uśmiechnął się pod nosem, po czym ruszył za drugim piratem, zmierzającym energicznym krokiem do bazy marynarki.
Nie próbowali się ukrywać, dlatego też zostali zauważeni, jeszcze zanim dotarli do drzwi wejściowych. Były zamknięte od środka, jednak dla miecza Jastrzębiookiego nie stanowiło to żadnego problemu. We dwójkę dostali się do jakiejś wielkiej sali, prawdopodobnie jadalni, gdzie czekała na nich ekipa powitalna. Uzbrojona i dość liczna, ekipa powitalna, wyłaniająca się niemalże z każdego zakamarka, co jasno wskazywało na to, że była to zaplanowana pułapka.
- Zostaliśmy otoczeni – zauważył spokojnie Mihawk. Nie słychać było w jego głosie nawet odrobiny zaniepokojenia, ale nutkę zainteresowania. Był ciekaw, jak zachowa się w tej sytuacji jego towarzysz.
- Świetnie! - uznał Zoro, wyciągając katany. - Teraz mogę atakować w dowolną stronę!
Dracule przewrócił oczami. No tak…
Sama walka nie trwała długo. Zaledwie kilka minut później, Mihawk z obrzydzeniem wycierał ostrze miecza o spodnie jakiegoś pokonanego faceta. Żeby musiał użerać się z takimi płotkami…
Kątem oka dostrzegł, jak Roronoa obwiązuje sobie nogę kawałkiem materiału. Przez nogawkę przesiąknęła krew.
- Trafili cię? - zapytał Jastrzębiooki.
Zoro skinął niechętnie głową, ale zaraz uśmiechnął się szeroko.
- Już wiem, jak walczyć bez oka – ogłosił z dumą.
- I właśnie dlatego pozwoliłeś im się zranić?
- Co…? Nie! To było… Wypadek… - mruknął, odwracając wzrok, jednak chwilę później wskazał na leżące za nim ciała. - Potrafię trafić tam, gdzie chcę.
Mihawk zerknął na pokonanych wrogów. Faktycznie, większość cięć wyglądała tak, jakby celowane były w konkretne miejsca. Albo przebiegało przez środek oka, nosa, ust, niemal z chirurgiczną precyzją oddzielało kończyny od tułowia, bądź też przechodziło przez drobne znaki na ciele: krzyżowało się ze starymi bliznami, przepoławiało pieprzyki…
- W takim razie, jak wrócimy, możemy wrócić do treningów – uznał Mihawk, odwracając się w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru szukać schwytanych marynarzy, jak dla niego, równie dobrze mogliby być już martwi. Swoją robotę wykonał.
- Jasne! - zgodził się Zoro, usiłując się podnieść. I wrócił do pozycji siedzącej, kiedy ranna noga ugięła się pod ciężarem jego ciała. - Szlag…
- Pomóc ci? - zapytał Dracule.
- Poradzę sobie! - wykrzyknął zielonowłosy, jednak po kolejnych kilku próbach, musiał przyznać się do porażki.
Mihawk bez słowa podniósł go i ruszając w kierunku plaży, przy której zacumowali. Zignorował protesty młodszego szermierza. Chciał po prostu jak najszybciej wrócić. Napić się swojego ulubionego wina. Wznowić ćwiczenia z pewnym upartym dzieciakiem…
Nawet obecność Perony nie wydawała się już być aż tak irytująca. Szczególnie, że ta kładła się spać bardzo wcześnie, jak na standardy obydwu szermierzy...
~~~~
Przepraszam...? Numer cztery wyglądał mniej więcej tak:
"Sir, jesteśmy otoczeni!"
"Wyśmienicie! Teraz możemy atakować w dowolną stronę!"
Nie miałam pomysłów, jak z tego zrobić typowy paring.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz