Fandom: One Piece.
Występują: Zoro, Mihawk, Perona
Paring: MihawkxZoro (w pewnym sensie)
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: możliwe delikatne spoilery do przeskoku.
Uwagi: Miało być 4 + MihawkxZoro, wyszło, co wyszło.
Opis: Mihawk dostaje zlecenie od rządu. Uznaje, że to świetna okazja, żeby Zoro mógł przyzwyczaić się do walki bez jednego oka.
~~~~
Podczas pobytu Zoro
na Kuraiganie, Mihawk nie został zwolniony ze swoich obowiązków
jako Shichibukai. Było to dość oczywiste, szczególnie biorąc pod
uwagę, że w interesie obydwu mężczyzn leżało, żeby nikt z
marynarki nie dowiedział się o miejscu pobytu młodszego
szermierza, a nawet o fakcie, że ten wciąż żyje.
Z tego powodu,
Jastrzębiooki nie był zdziwiony kolejnym wezwaniem od rządu.
Zirytowany – owszem. Ale nie zdziwiony.
Przede wszystkim
uważał, że zadanie, które zostało mu przydzielone, nie było
warte jego uwagi. Jedynym plusem, jak i prawdopodobnym powodem, dla
którego to właśnie on został wybrany, było położenie wyspy, na
którą miał popłynąć. Zaledwie trzy dni rejsu w jedną stronę.
Miał pomóc obozowi szkoleniowemu marynarki. Zatrzymali się tam
razem ze swoim dowódcą, jednak zostali zaatakowani przez szajkę
bandytów, po czym z kwaterą główną skontaktowało się zaledwie
kilku rekrutów, błagających o ratunek. Oczywiście, większość
silniejszych członków armii była zajęta, jednak ktoś
inteligentny inaczej uznał, że skoro mają jednego ze „swoich
piratów” tuż obok, mogą go wykorzystać. Poczucie humoru tego
ktosia było zaprawdę niesamowite…
Prawdopodobnie,
jedyną osobą cieszącą się z tego wezwania, był Zoro. Treningi
chłopaka, odkąd stracił oko, stały się znacznie mniej ciężkie,
niż ten by sobie tego życzył. Nie mógł jednak winić za to
bardziej doświadczonego szermierza. Dość dużo czasu zajęło mu
przyzwyczajenie się do zupełnie innego postrzegania świata.
Oczywiście, na samym początku nie potrafił uwierzyć Mihawkowi, że
będzie musiał poświęcić sporo czasu na ponowne nauczenie się
podstawowych czynności. Do czasu, kiedy podniósł się z łóżka
i niemal natychmiast wpadł na szafkę. Potem na krzesło. I na
framugę drzwi. A w końcu również na Jastrzębiookiego, który
stracił cierpliwość i ponownie rzucił go na łóżko, każąc
odpoczywać.
Oczywiście, upór
Roronoy sprawił, że zaledwie po tygodniu, niemal nie można było
zauważyć różnicy w jego zachowaniu. Niemal. A ta drobna różnica,
w walce stawała się naprawdę ogromna. Ktoś, kto nie mógł pewnie
dzierżyć swojego oręża, nie mógł mierzyć się z prawdziwym
przeciwnikiem. Właśnie dlatego Dracule zdecydował się zabrać go
ze sobą. Uznał, że zielonowłosy nie przyzwyczai się ponownie do
walki szybciej, niż mierząc się z niezbyt wymagającymi
przeciwnikami w prawdziwej walce. A młodszy pirat naprawdę stęsknił
się za prawdziwą walką.
Co było do
przewidzenia, Perona strasznie marudziła, wiedząc, że zostanie
sama, jednak nie dostała pozwolenia, by popłynąć z nimi. Jeszcze
daleko na morzu, ścigała ich jakże obfita wiązanka przekleństw.
Nawet Mihawk musiał przyznać, że był pod wrażeniem tak…
intrygującego doboru słów. Jednak przegonił zbędne myśli z
głowy, zamiast tego skupiając się na obraniu odpowiedniego kursu.
Po trzech dniach
zarysowała się przed nimi sylwetka wyspy, na którą zmierzali.
Klimat miała wiosenny, dlatego warunki były wręcz idealne. Nie za
gorąco, nie za zimno. Nic dziwnego, że marynarka postanowiła
wybrać właśnie tę wyspę jako miejsce na treningi.
Mihawk lekko trącił
śpiącego zielonowłosego, by go obudzić. Jedno oko niemal
natychmiast otworzyło się uważnie, kiedy powieka drugiego drgnęła
nerwowo. Zupełnie, jakby jej właściciel wciąż zapominał, że to
oko już do niczego się nie nadaje.
- O co chodzi? -
zapytał całkowicie przytomnie Zoro.
- Zaraz dopłyniemy
– poinformował Jastrzębiooki. - Pamiętaj, że nikt nie może cię
rozpoznać.
- Jasne… - Roronoa
przewrócił okiem, wstał i podniósł bluzę, rzuconą wcześniej
gdzieś w kąt. To Perona ją skołowała, chociaż skąd, dla obydwu
pozostawało tajemnicą. Sprawnie założył ją przez głowę,
naciągają kaptur niemalże na oczy. Już w ten sposób młodzi
adepci marynarki powinni mieć problem z rozpoznaniem jego
tożsamości, jednak dla pewności, i wcale nie przez ostrzegawczy
wzrok starszego z piratów, twarz obwiązał bandaną niby jakąś
maską.
- To ogranicza moje
pole widzenia – wymamrotał niezadowolony, trącając kant kaptura,
jednak nie odważył się go ściągnąć.
Mihawk skinął
głową.
- Potraktuj to jako
trening i wykorzystaj inne zmysły – powiedział spokojnym głosem.
Zielonowłosy
chwycił rękojeść katany, a na jego twarzy pojawiła się
determinacja. Dracule przewrócił oczami. Dzieciak był zbyt łatwy
do przejrzenia…
Nie zdążyli w
pełni zejść na ląd, kiedy spomiędzy drzew wyłoniła się grupa
marynarzy. Wyglądali okropnie. Cali podrapani i posiniaczeni, ich
ubrania były w strzępach, a twarze pokryte grubą warstwą ziemi i
innych zabrudzeń. Zdawać by się mogło, że ostatnie kilka dni
spędzili, ukrywając się w najgłębszych jaskiniach na wyspie. Kto
wie, może faktycznie tak było? W końcu nie wyglądali na silnych,
a i ich mundury, a raczej ich resztki, nie sugerowały nikogo wysoko
postawionego. Sami kadeci, część może nawet jeszcze nie
zaakceptowana oficjalnie.
- Dziękujemy, że
pan przypłynął! Już myśleliśmy, że… - zaczął jeden z nich,
niesamowicie ucieszony, jednak przerwał, kiedy spoczęło na nim
ostre spojrzenie jastrzębich oczu.
- Nie przypłynąłem
tutaj, żeby was niańczyć. Pokaż mi, gdzie są te płotki, które
mam pokonać. Nie zamierzam marnować jeszcze więcej czasu –
warknął, już ruszając w kierunku lasu. Zoro uśmiechnął się
pod nosem i bez słowa ruszył za nim, ignorując zaciekawione i
nieco wystraszone spojrzenia, które czuł na plecach.
- T… Tak jest! -
wykrzyknął chłopak, na oko może szesnastoletni, szybko ruszając
do przodu i przejmując prowadzenie. Wydawał się nieco przerażony
zbliżaniem się do wroga, ale jeszcze bardziej wizją zdenerwowania
sławnego Shichibukai. Roronorze prawie zrobiło się żal marynarza.
Prawie.
Po kilkunastu
minutach marszu, ich oczom ukazała się okazała budowla. Ściany
były pomalowane na biało, a nad drzwiami dumnie prezentował się
symbol marynarki. Budynek spokojnie mógłby pomieścić i stuosobowy
oddział – może nawet jeszcze większy – gdyby zaszła taka
potrzeba, a jednak służył jedynie za miejsce wypadowe dla
malutkiej grupki szkoleniowej. Zielonowłosy prychnął cicho.
- Ci to chyba mają
za duże fundusze – mruknął.
Mihawk spojrzał na
niego ostro, ale dostał w odpowiedzi jedynie wzruszenie ramion.
Żaden, nawet najlepszy list gończy nie mógł przekazać głosu
pirata, więc sam fakt odezwania się, w żaden sposób nie groził
zdemaskowaniem.
- To mi wygląda
raczej na domek letniskowy dla kapitanów i wyższych rangą, niż
miejsce treningowe. Pewnie dzieci jakichś ważniaków – rzucił
Dracule, wskazując kciukiem za siebie. Młodziaki poruszyli się
niepewnie, ale nic na to nie odpowiedzieli. Milczenie jasno
wskazywało, że pirat miał rację.
- Pozostali pewnie
znajdują się wewnątrz. Kiedy tu dotarliśmy, napadła na nas jakaś
spora grupa. Złapali naszych przełożonych, większość
pozostałych i zajęli koszary.
- Mamy po prostu tam
wejść, pokonać waszych wrogów i możemy wracać? - upewnił się
Jastrzębiooki.
- To… Tak, chyba
tak…
- W porządku. -
Mężczyzna miał ruszyć w kierunku wejścia, kiedy zatrzymało go
pytanie pochodzące z ust któregoś z kadetów.
- A… Kto jest z
tobą?
Mihawk uraczył go
chłodnym spojrzeniem.
- To zdecydowanie
nie jest twoja sprawa. Ani twoja, ani nikogo innego.
Zoro uśmiechnął
się pod nosem, po czym ruszył za drugim piratem, zmierzającym
energicznym krokiem do bazy marynarki.
Nie próbowali się
ukrywać, dlatego też zostali zauważeni, jeszcze zanim dotarli do
drzwi wejściowych. Były zamknięte od środka, jednak dla miecza
Jastrzębiookiego nie stanowiło to żadnego problemu. We dwójkę
dostali się do jakiejś wielkiej sali, prawdopodobnie jadalni, gdzie
czekała na nich ekipa powitalna. Uzbrojona i dość liczna, ekipa
powitalna, wyłaniająca się niemalże z każdego zakamarka, co
jasno wskazywało na to, że była to zaplanowana pułapka.
- Zostaliśmy
otoczeni – zauważył spokojnie Mihawk. Nie słychać było w jego
głosie nawet odrobiny zaniepokojenia, ale nutkę zainteresowania.
Był ciekaw, jak zachowa się w tej sytuacji jego towarzysz.
- Świetnie! - uznał
Zoro, wyciągając katany. - Teraz mogę atakować w dowolną stronę!
Dracule przewrócił
oczami. No tak…
Sama walka nie
trwała długo. Zaledwie kilka minut później, Mihawk z obrzydzeniem
wycierał ostrze miecza o spodnie jakiegoś pokonanego faceta. Żeby
musiał użerać się z takimi płotkami…
Kątem oka
dostrzegł, jak Roronoa obwiązuje sobie nogę kawałkiem materiału.
Przez nogawkę przesiąknęła krew.
- Trafili cię? -
zapytał Jastrzębiooki.
Zoro skinął
niechętnie głową, ale zaraz uśmiechnął się szeroko.
- Już wiem, jak
walczyć bez oka – ogłosił z dumą.
- I właśnie
dlatego pozwoliłeś im się zranić?
- Co…? Nie! To
było… Wypadek… - mruknął, odwracając wzrok, jednak chwilę
później wskazał na leżące za nim ciała. - Potrafię trafić
tam, gdzie chcę.
Mihawk zerknął na
pokonanych wrogów. Faktycznie, większość cięć wyglądała tak,
jakby celowane były w konkretne miejsca. Albo przebiegało przez
środek oka, nosa, ust, niemal z chirurgiczną precyzją oddzielało
kończyny od tułowia, bądź też przechodziło przez drobne znaki
na ciele: krzyżowało się ze starymi bliznami, przepoławiało
pieprzyki…
- W takim razie, jak
wrócimy, możemy wrócić do treningów – uznał Mihawk,
odwracając się w stronę wyjścia. Nie miał zamiaru szukać
schwytanych marynarzy, jak dla niego, równie dobrze mogliby być już
martwi. Swoją robotę wykonał.
- Jasne! - zgodził
się Zoro, usiłując się podnieść. I wrócił do pozycji
siedzącej, kiedy ranna noga ugięła się pod ciężarem jego ciała.
- Szlag…
- Pomóc ci? -
zapytał Dracule.
- Poradzę sobie! -
wykrzyknął zielonowłosy, jednak po kolejnych kilku próbach,
musiał przyznać się do porażki.
Mihawk bez słowa
podniósł go i ruszając w kierunku plaży, przy której zacumowali.
Zignorował protesty młodszego szermierza. Chciał po prostu jak
najszybciej wrócić. Napić się swojego ulubionego wina. Wznowić
ćwiczenia z pewnym upartym dzieciakiem…
Nawet obecność
Perony nie wydawała się już być aż tak irytująca. Szczególnie,
że ta kładła się spać bardzo wcześnie, jak na standardy obydwu
szermierzy...
~~~~
Przepraszam...? Numer cztery wyglądał mniej więcej tak:
"Sir, jesteśmy otoczeni!"
"Wyśmienicie! Teraz możemy atakować w dowolną stronę!"
Nie miałam pomysłów, jak z tego zrobić typowy paring.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz