niedziela, 7 stycznia 2018

"Odwyk" [OP]

Tytuł: Odwyk
Fandom: One Piece.
Występują: Słomiani

Status: zakończone.
Ostrzeżenia: przekleństwa (może?) i uzależnienia (w pewnym sensie)

Uwagi: brak
Opis: "Musimy ograniczyć wydatki!" - Takie słowa, wypowiedziane przez Nami, nie mogły oznaczać niczego dobrego, ale nikt nie spodziewał się tragedii. Czyli Luffy uczy się nowego słowa, zapisując je w pamięci jako synonim "tortury", a reszta załogi odkrywa zalety czegoś powszechnie znanego jako "konspiracja"...



~~~~
- Musimy ograniczyć wydatki!
Kiedy Nami powiedziała te słowa po raz pierwszy, nikt nie spodziewał się tragedii. Wydawało się wręcz oczywiste, że nawigatorka mogła mieć rację. W końcu jako piraci nie mieli stałego źródła dochodu, a zapasy nie były darmowe. Musieli żywić się czymś podczas swoich długich wojaży.

Do kolejnej wyspy dobili wieczorem poprzedniego dnia, po czym ukryli statek w zatoczce, spory kawałek od portu. Wspólnie zdecydowali – ku niezadowoleniu kapitana – że noc spędzą na pokładzie i dopiero po przedyskutowaniu wszystkiego przy śniadaniu udadzą się na wyprawę w głąb wyspy. Przy śniadaniu zdecydowano, że Sanji zajmie się uzupełnieniem zapasów, a do pomocy mu został przydzielony Zoro. Chopper z Robin mieli zająć się poszukaniem leczniczych roślin i przy okazji zajrzeć do biblioteki, a Franky i Usopp dostali zadanie poszukania materiałów do naprawy statku. Brook miał pilnować statku, Nami zapewniła, że będzie szukać informacji na temat kolejnej wyspy, chociaż nikt nie miał wątpliwości, że ta po prostu wywinęła się od obowiązków, a Luffy został po prostu zignorowany, jako że i tak nikt nie miał wątpliwości, że zapomni o tym, co miał robić, kiedy tylko skończy jeść.
Oczywiście, zanim śniadanie dobiegło końca, gumiak wyleciał z kuchni, wrzeszcząc coś o przygodzie. Pozostali przygotowali się i opuścili statek. Nawet Sanji mógł wyjść wcześnie, ponieważ Brook obiecał, że umyje naczynia, skoro i tak miał zostać na statku. Co prawda kucharz miał poważne wątpliwości, co do zostawiania swoich cennych naczyń w niezbyt pewnych rękach muzyka, jednak zdawał sobie sprawę, że będzie potrzebował dużo czasu. Jednak kilka tygodni minęło od ich ostatniej przerwy w podróży, co dość mocno uszczupliło ich zapasy.
Problemy zaczęły się dopiero na wyspie. Okazało się, że większość ludzi w mieście znało się na targowaniu może nawet lepiej niż Nami, a załoga jakoś nie potrafiła zmienić swoich zwyczajowych zachowań.
Luffy oczywiście wpadł do jednej z wielu restauracji i zaczął zamawiać posiłki bez większego zastanowienia. Kiedy właściciel zaczął wykłócać się z nim o zapłatę, Sanji i Zoro mieli nieszczęście przechodzić tuż obok. W ten sposób wszystkie pieniądze przeznaczone na zakupy zostały stracone na uratowanie zidiociałego kapitana. Cała trójka wróciła na statek, zdając sobie sprawę z tego, że muszą poprosić Nami o więcej gotówki.
W międzyczasie, Robin i Chopper odwiedzili pobliską aptekę. Franky, który ich zauważył, wszedł do środka, by się przywitać i zapytać, czy pomóc coś nieść… Jednak ze względu na stertę desek na ramieniu, przy obracaniu się trącił szafkę wypełnioną szklanymi fiolkami, która przewróciła się, niszcząc przy tym niemal całą zawartość. Również i w tym wypadku straty musiały zostać opłacone i razem z Usoppem, który dotarł do nich zaledwie kilka minut później, również musieli wrócić na pokład Sunny.
Łatwo się więc domyślić, że rudowłosa, po zobaczeniu swoich współzałogantów bez odpowiednich zapasów, nie była zachwycona. Wtedy właśnie padły pierwsze słowa, które przynieść miały prawdziwy zamęt, koszmar i terror na całą załogę.

- Co masz na myśli, Nami-swan? - zapytał ostrożnie Sanji. Niby jasne było, że to nie on odpowiadał za sytuację, jednak na własne nieszczęście został objęty przez furię rudowłosej. Tak samo, jak Luffy, Zoro i Franky. Robin i Chopper wywinęli się z oczywistych powodów, a Usopp przetrwał tylko dlatego, że zarówno Robin, jak i Franky potwierdzili wersję, w której to strzelec był daleko od katastrofy, kiedy ta się wydarzyła. Brook również został ułaskawiony, bo swoje zadanie, czyli pilnowanie statku, wykonał.
- Mam na myśli, że przestaniemy kupować najdroższe rzeczy, z których kupna możemy zrezygnować – oświadczyła nawigatorka pewnie.
- Masz na myśli kolejne ubrania? - Kapitan przechylił nieco głowę przy zadawaniu niewinnego, i śmiertelnie niebezpiecznego, pytania.
- Mam na myśli, że od teraz kola będzie służyć wyłącznie jako paliwo. Mogę przymknąć oko na momenty starcia z marynarką – zaczęła dziewczyna, wskazując na początku na cyborga, który nagle jakby zbladł. - Przestaję dawać pieniądze na papierosy. - Tym razem sądny palec wylądował na kucharzu, z którego ust wydobył się cichy jęk. - Ty zostajesz abstynentem. - Oko Zoro otworzyło się nieco szerzej z przerażeniem. - A ty przechodzisz na wegetarianizm!
Luffy zamrugał kilkakrotnie, zezując na palec wycelowany w swój nos.
- Wege… Co to? - zapytał z typowym dla siebie niezrozumieniem.
- Och, niedługo się przekonasz – zapewniła lodowatym tonem Nami, odwracając się w stronę Sanjiego.
- Mógłbyś przygotować nową listę zakupów, biorąc poprawkę na to, co powiedziałam? Później upewnię się, że nie ma na niej niczego niechcianego i dam ci odpowiednią ilość pieniędzy – powiedziała, po czym, nie czekając na odpowiedź, odwróciła się tyłem do całej załogi. - Będę rysować mapy. Nie ważcie się mi przeszkadzać!
I odeszła zamaszystym krokiem, zostawiając zszokowaną załogę samej sobie.
- Zoro, co to jest to, na co przechodzę? - zapytał Luffy, do którego wciąż nie dotarła powaga sytuacji.
- Abstynent…? - wymamrotał tylko szermierz, a jego ramiona opadły w geście rozpaczy.
- Tego też nie rozumiem, ale to wege-coś-tam…
- Bez papierosów? - powtórzył głucho Sanji, odwracając się w stronę swojej kuchni i wyciągając z kieszeni marynarki niemalże pustą paczkę. W szafce miał schowaną jeszcze jedną. Ostatnią.
- Nie mogę pić koli? - Franky opadł na kolana na środku pokładu, nie przejmując się, że z jego wielką sylwetką wyglądało to co najmniej żałośnie.
Kapitan rozejrzał się po załodze, marszcząc brwi bez zrozumienia.
- Ale co to jest to coś z wageta…
Robin zaśmiała się cicho, zasłaniając dłonią usta.
- Zapowiada się ciekawy rejs – powiedziała, po czym odwróciła się i odeszła w swoją stronę.
- Dasz radę. - Usopp poklepał przyjaciela po ramieniu w nieco niezgrabny sposób, po czym odwrócił się na pięcie. - To ja muszę… Uratować świat! Tak, więc teraz wybacz…
Strzelec uciekł, nie chcąc przekazywać strasznej prawdy swojemu kapitanowi, w ten sam sposób pozostawiając go całkowicie zdezorientowanego.
- Od tego się nie ginie – pocieszył gumiaka Chopper, sam również kierując się do własnego gabinetu.
- Yohohoho, pozwól, że zagram ci piosenkę na pocieszenie – zaproponował Brook, wydobywając pierwsze nuty ze swojego instrumentu.
- Ale co to znaczy!?

Póki przebywali na wyspie, Luffy nie zdołał dowiedzieć się, jaki los go czekał. Jednak już kolejnego dnia, kiedy statek ponownie był na pełnym morzu, a cała załoga zebrała się na obiad, kapitan rozejrzał się z dezorientacją po stole.
- Gdzie mięso? - zapytał.
- Spokojnie, upewniłem się, że posiłek zwiera wystarczająco dużo białka… - wymamrotał Sanji, który już od trzech godzin zagryzał filtr od wciąż nieodpalonego papierosa. Zostało mu pięć. Musiał oszczędzać.
Zoro westchnął ciężko, zaglądając do swojego kubka, w którym parowała zielona herbata. Szermierz lubił jej smak, jednak zdecydowanie wolał coś nieco… Mocniejszego. Franky z miną zbitego szczeniaka wpatrywał się w swoją filiżankę herbaty, jakby ta miała go ugryźć. W końcu tylko pokręcił głową i upił łyka, niemal natychmiast przyjmując swój tryb „dżentelmena”… Brook zaśmiał się i uniósł filiżankę, jakby chcąc wznieść toast za wielbicieli herbaty. Chopper z niepewnością zerknął na kapitana, po czym na resztę załogi, nie będąc pewien, czy to on powinien być tym, który powie gumiakowi przerażającą prawdę. Usopp z kolei postanowił całkowicie zignorować Luffy’ego, nie wierząc w zasadę „nie strzelaj do posłańca”. Nami, jak przez niemal cały dzień, nie licząc kilku poleceń związanych z wypłynięciem, zignorowała towarzystwo, zamiast tego skupiając się na własnym talerzu. W końcu to Robin postanowiła uświadomić kapitana.
- Wegetarianizm oznacza dietę bez mięsa. Obawiam się, że od dzisiaj nie będzie mięsa – powiedziała spokojnie, popijając kawę z własnej filiżanki.
- CO!? - wrzask prawdopodobnie słyszalny był z odległości kilku mil morskich. - Co masz na myśli „nie będzie mięsa”!? Musi być mięso! Przecież bez mięsa nie da się przetrwać! Robin, powiedz, że kłamiesz, proszę! Nami, nie mogę żyć bez mięsa! Sanji, ugotuj mi coś! PROSZĘ!
- Mówię prawdę, kapitanie. Właśnie to oznacza wegetarianizm – odpowiedziała spokojnie archeolog.
- Nie mogę ci nic ugotować – westchnął Sanji, nawet nie trudząc się, by ochrzanić towarzysza za wrzeszczenie w kuchni. Jedną ręką bawił się zapalniczką, rozważając, czy powinien zapalić swoją truciznę już teraz czy może jednak spróbować wytrzymać jeszcze trochę. - Nie mamy żadnego mięsa, Nami zabroniła mi jakiekolwiek kupować, pamiętasz? - dodał, również i tym słowom nie poświęcając więcej uwagi.
- Nami, musimy mieć mięso! Zawracamy!
- Nie ma mowy. - Nawigatorka podniosła się i zmierzyła kapitana lodowatym spojrzeniem. - To głównie twoja wina, że mamy problem z gotówką. Mięso jest dużo droższe od warzyw, dlatego będziemy sobie radzić bez niego – oświadczyła, po czym wyszła z pomieszczenia, nie zawracając sobie głowy dokończeniem posiłku.
Sanji zdawał się tego nawet nie zauważyć, kiedy nieco drżącymi palcami wydobył niewielki płomyk z zapalniczki i wpatrywał się w niego, jakby ten miał mu zdradzić tajemnice wszechświata. Albo przynajmniej, w jaki sposób dostać dodatkowe papierosy. W końcu jednak westchnął ciężko, po czym odłożył zapalniczkę i zajął się swoją porcją, decydując, że zapali po obiedzie.
Luffy kontynuował jęczenie każdemu towarzyszowi po kolei, jednak szybko zrozumiał, że niczego tym sposobem nie osiągnie. Na statku nie było mięsa, nikt nie miał żadnych utajnionych skrytek z tym produktem i zdecydowanie nie mogli go sobie nagle wyczarować. Jasne też było, że bez zdolności nawigacyjnych Nami, nie zdołają wrócić na poprzednią wyspę, by uzupełnić zapasy. A nawet, jeśli by im się to udało, nie mieli pieniędzy, by ten produkt zakupić.
Zoro bez słowa skończył posiłek i ruszył w stronę bocianiego gniazda, by zająć myśli treningiem i zapomnieć o butelce sake po obiedzie, której tym razem miał nie dostać. Franky wyszedł zaraz za nim, tłumacząc się potrzebą naprawienia czegoś. Usopp wyleciał zaraz za nim, nieco wystraszony coraz gorszym stanem kapitana. Chopper również zauważył niecodzienne, chociaż w pełni zrozumiałe, zachowanie gumiaka, jednak po namowie Robin zrezygnował z próby badania go, a zamiast tego razem z archeolog udali się do biblioteki. Brook pożegnał się chwilę później, zabierając przy okazji filiżankę z herbatą. To pozostawiło Sanjiego wciąż medytującego nad papierosem i Luffy’ego, który przez łzy pożerał kolejne porcje kalafiora, powtarzając, jak bardzo nie przejdzie mu to przez gardło.
W końcu również kucharz podniósł wzrok i zauważył, że został w kuchni jedynie z kapitanem, który był w trakcie kończenia sałatki. Blondyn był zadowolony przynajmniej z faktu, że był to tylko wegetarianizm, a nie weganizm. To zdecydowanie ograniczyłoby jego możliwości kulinarne, chociaż oczywiście wciąż dałby radę stworzyć coś niesamowitego. Jak zawsze. Szybko pozbierał naczynia, zostawiając tylko te, z których wciąż korzystał Luffy, po czym wyszedł na pokład, żeby w spokoju cieszyć się jednym z ostatnich papierosów. Po zdecydowanie zbyt szybkiej przerwie wrócił i zabrał się za mycie naczyń, starając się z całych sił ignorować jęki Monkeya. Jakby sam nie miał wystarczających problemów.

Kolejne dni były coraz gorsze. Franky, który znosił to chyba najlepiej, niemal kompletnie zaniechał swoich popisów na pokładzie, którymi zwykle poprawiał humor pozostałych, bez względu na to, jak dziewczyny przewracały oczami na widok jego wygłupów. Co prawda muzyka Brooka oraz zabawy Choppera i Usoppa nieco rozjaśniały atmosferę, jednak bez Franky’ego i Luffy’ego, to zdecydowanie nie było to samo. Sam kapitan większość czasu spędzał w kuchni, jęcząc Sanjiemu, wpatrując się z utęsknieniem w lodówkę, w której i tak nie było jego lekarstwa, albo po prostu siedząc z głową opartą na stole i mamrocząc coś pod nosem. Kucharz spędzał znacznie więcej czasu w kuchni niż zazwyczaj. Ostatniego papierosa wypalił kilka dni wcześniej i nie potrafił pozbyć się drżenia rąk, które utrudniało mu sporządzenie najprostszego posiłku. Co było bardzo problematyczne, biorąc pod uwagę, że gotowanie zostało jego jedynym sposobem na odciągnięcie myśli od skutków odstawienia swojej trucizny. Jeszcze jakiś tydzień wcześniej zawsze mógł powalczyć z glonem, żeby się odstresować, jednak Zoro coraz bardziej się izolował, niemal całe dnie spędzając w siłowni i wychodząc tylko wtedy, kiedy ktoś zawołał go na obiad. Nawet on nie był całkowicie odporny na brak alkoholu w życiu.
Nami uparcie odmawiała zauważenia jakiegokolwiek problemu i przez większość czasu nawet się nie odzywała. Sytuacja była beznadziejna sama w sobie, jednak po dobiciu na następną wyspę, co z początku wywołało ulgę u niemal wszystkich załogantów – ponury nastrój odbił się na samopoczuciu każdego, nie tylko bezpośrednio dotkniętych odwykiem – Nami wcale tego nie poprawiła.
- Pamiętajcie, czego macie nie kupować – powiedziała tylko.
Wręczyła Sanjiemu starannie odliczoną kwotę, żeby nie mógł wydać pieniędzy na nic dodatkowego. Oprócz tego poprosiła Robin, by ta poszła z Zoro, żeby szermierz nie zdobył w żaden sposób alkoholu, a Luffy’ego sama miała zamiar pilnować z pomocą Usoppa. Brook poszedł z Frankym, by upewnić się, że zakupiona przez nich kola zostanie przeznaczona wyłącznie na potrzeby statku, a Chopper został, by pilnować okrętu. Nie spodziewała się tylko, że to właśnie rozpocznie mały bunt na pokładzie.

Robin spokojnie przeglądała książki historyczne, które ją interesowały, przy okazji rozglądając się za pozycjami, które wymienił jej lekarz, a Zoro ze znudzeniem wędrował po sklepie, rozglądając się bez większego zainteresowania. Przynajmniej było tak, dopóki jedna z okładek nie przykuła jego wzroku, a sam szermierz przypomniał sobie te kilka razy, kiedy na nieco dłużej utknął na bezludnej wyspie i musiał sobie radzić sam. Chwycił wolumin, po czym przekartkował go uważnie. Przez chwilę rozważał wszystkie za i przeciw, po czym podszedł do Robin.
- Możesz mi kupić jedną książkę? To chyba nie jest na liście rzeczy zakazanych, prawda? - zapytał ostrożnie.
Archeolog spojrzała na niego nieco zaskoczona pytaniem. Nie spodziewała się, że szermierz zainteresowany byłby jakąkolwiek książką. Jednak po chwili jej wzrok powędrował do okładki trzymanego przez towarzysza przedmiotu i uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Pokiwała głową i bez słowa wręczyła zielonowłosemu stertę książek, które już zdecydowała się dodać do ich biblioteczki.
- Spokojnie, panie szermierzu. Nami się o tym nie dowie. - Mrugnęła do niego, po czym powróciła do wydania, które oglądała zanim Zoro jej przeszkodził.
- Dzięki, Robin. - Roronoa uśmiechnął się, a w głowie już miał ułożony plan. Nie narzekał nawet na fakt, że właśnie został wykorzystany jako tragarz.

Sanji spotkał się z Nami, Luffym i Usoppem, kiedy był w połowie robienie zakupów. Wykorzystał chłopaków, by pomogli mu nieść zakupy i wspólnie ruszyli przed siebie. Kucharz nie miał nawet siły, by zachwycać się nad wspaniałością nawigatorki, bądź którejkolwiek z mijanych kobiet. Luffy również stąpał smutno, powłócząc nogami i wpatrując się smętnie w chodnik. Usopp robił wszystko, by nie podpaść żadnemu z trójki towarzyszy, a Nami za to zdawała się wręcz tryskać energią.
- Wspaniały dzisiaj dzień, prawda? Dzięki zaoszczędzonym pieniądzom, jeszcze sporo nam zostało, więc nie musimy się o nie martwić przez jakiś czas. To był genialny pomysł!
Sanji otworzył usta, jednak nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk. Nie był w stanie przyznać dziewczynie racji, bo zdecydowanie nie czuł się dobrze ani nawet znośnie, jednak wciąż nie potrafił jej zaprzeczyć. W końcu wciąż była kobietą. Usopp również pozostał milczący, uznając, że neutralność była najbezpieczniejsza i tylko Luffy wydobył z siebie głośny jęk.
- To był najgłupszy pomysł, jaki mogłaś wymyślić! Skoro mamy tyle zaoszczędzonego, możemy kupić mięso!
Nawigatorka zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
- Pamiętaj, że to głównie twoja wina, że musimy oszczędzać, więc nie dyskutuj! Poczekajcie tutaj, muszę kupić trochę atramentu – dodała, po czym zniknęła w najbliższym sklepie papierniczym.
Luffy zdecydował, że świetnym pomysłem będzie wściekłe wgapianie się w drzwi, przez które przeszła dziewczyna, Usopp odetchnął z ulgą, że mógł na chwilę odłożyć ciężkie zakupy, a Sanji bezmyślnie podszedł do witryny pobliskiego sklepu zielarskiego. Jedna z tabliczek przykuła jego uwagę i sprawiła, że nagle jego twarz pojaśniała. Odwrócił się, by zerknąć na pozostałych i już po chwili miał w głowie plan. Problem polegał na tym, że by go wykonać, musiał nieco okłamać nawigatorkę… Ale może nie musiał jej okłamywać? Wystarczyłaby półprawda… A do tego działał w słusznej sprawie, więc to nie powinno być problemem… Prawda?
- Popilnujcie tego! - warknął na towarzyszy, zostawiając własne torby z zakupami na ziemi i wchodząc do sklepu za Nami.
- Hej, Nami-swan – zaczął, podchodząc do rudowłosej. Ta spojrzała na niego podejrzliwie, po czym skinęła głową, żeby kontynuował. - Naprzeciwko jest zielarski, więc chciałem kupić kilka przypraw w doniczkach. Pomyślałem, że to byłaby miła odmiana, mieć zawsze świeże pod ręką. Myślisz, że mogłabyś dać mi trochę pieniędzy? - zapytał, wskazując kciukiem okno, przez które widać było wystawę sklepu naprzeciwko.
Nawigatorka spojrzała tam i przez chwilę jakby coś rozważała, po czym skinęła głową i podała mu niewielką sakiewkę.
- Sprawdzę, czy ceny się zgadzają – ostrzegła, na co kucharz pokłonił się jej nisko i ruszył do zielarskiego.
Po wejściu przywitała ją młoda kobieta, uśmiechająca się do niego przyjaźnie.
- W czym mogę pomóc? - zapytała dziewczyna, na co Sanji odwzajemnił uśmiech.
- Chciałbym po dwie doniczki bazylii, mięty… - wymienił kilka najbardziej interesujących go roślin.
- Oczywiście! - Ekspedientka energicznie ruszyła, by przygotować podane rośliny.
Sanji zerknął przez okno, by upewnić się, że Nami wciąż nie było w zasięgu wzroku.
- A ta promocja wciąż obowiązuje…? - zapytał ostrożnie.
- Jak najbardziej! Rozumiem, że jest pan zainteresowany?
- Tak, tylko… Mogłaby pani ściągnąć tę karteczkę póki tu jesteśmy i jakby przyszła tutaj rudowłosa kobieta, nie wspominać o niej? - poprosił, zduszając wyrzuty sumienia, zżerające go od środka.
Dziewczyna również wyjrzała przez okno, po czym uśmiechnęła się ze zrozumieniem i pokiwała głową.
- Nie ma sprawy. Za chwilę wszystko zapakuję! Życzę powodzenie. - Mrugnęła do niego przyjaźnie, po czym faktycznie ukryła kartkę dotyczącą promocji i zapakowała wszystko, o co poprosił kucharz. Podała cenę, którą blondyn z radością zapłacił. Kiedy miał zamiar wyjść, pojawiła się Nami, która jednym rzutem oka upewniła się, że cena się zgadza, po czym obydwoje dołączyli do reszty, chwycili zakupy i ponownie skierowali się na statek.

Franky i Brook również mieli szczęście. Niepozorna tabliczka stojąca przed sklepem stała się ratunkiem na zdesperowanego cyborga.
- Czyli, jeżeli kupimy pięć beczek, szóstą dostaniemy w gratisie? - upewnił się cieśla, podchodząc do sprzedawcy energicznym krokiem.
Zapytany mężczyzna, chociaż sam był dość postawnym człowiekiem, nieco wystraszył się szybko zbliżającego, wielkiego pirata, bo cofnął się o krok i pokiwał nerwowo głową. Słysząc to, niebieskowłosy uśmiechnął się szeroko.
- Super! Bierzemy dziesięć, które mieliśmy kupić i dwie z gratisu! - Czysta radość na twarzy cyborga uspokoiła nieco sklepikarza.
- Jak rozumiem, mam nie wspominać Nami-san o tych dwóch dodatkowych? - upewnił się Brook, uśmiechając się, chociaż jak zdołał tego dokonać bez mięśni i skóry, stanowiło kolejną tajemnicę muzyka.
- Chyba nie mamy innego wyjścia. Będę ci super wdzięczny. - Franky pokiwał energicznie głową, na co szkielet zaśmiał się. Uwielbiał konspirację!

Po powrocie na statek, Nami zauważyła dziwną zmianę nastroju niektórych członków załogi. Zmarszczyła podejrzliwie brwi, jednak nie była w stanie stwierdzić, co mogło spowodować różnicę. Wydane pieniądze zgadzały się ze stanem zakupionych produktów, nie brakowało ani jednego beri… Dyskretnie usiłowała podpytać niektórych członków załogi, jednak Brook zapewnił, że Franky nie ukradł nawet jednego łyczka z zaplanowanych zapasów, a Robin stanowczo zaprzeczyła, żeby Zoro miał jakąkolwiek styczność z alkoholem. Sanjiego sama pilnowała niemal przez cały czas, a Luffy zdawał się tak samo przygnębiony, jak wcześniej. Czy było możliwe, żeby tylko jej się wydawało…?
- Pewnie to przez zmianę otoczenia. Mogło to pomóc im uporać się w objawami odstawienia – zaproponowała archeolog, na co Chopper pokiwał głową, jakby zapewniając, że coś takiego nie było niemożliwe. Nami przyjęła tą wersję wydarzeń i zniknęła w swoim pokoju zaraz po odbiciu od portu, pozwalając pozostałym rozpakować zapasy.

Sanji i Franky, chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy, mieli dokładnie ten sam problem. A mianowicie: gdzie ukryć rzeczy, które powinny zostać nieodkryte. I chociaż doszli do tego w różnym terminie i zdecydowanie inną ilość czasu poświęcili na rozważanie czy to był dobry pomysł, doszli do tego samego wniosku. Jedynym miejscem, w które Nami nie zaglądała, było bocianie gniazdo. Inna sprawa, że było to królestwo Zoro.
Jako pierwszy zdecydował się zajrzeć tam Franky.
- Słuchaj, Zoro-bro… - zaczął ostrożnie, zaglądając do pomieszczenia.
Szermierz oderwał wzrok od książki, którą trzymał w rękach, co było wystarczająco dziwne samo w sobie. Zielonowłosy zmierzył sylwetkę cyborga uważnym spojrzeniem, po czym skinął głową, dając mu znak, żeby kontynuował. To również wydawało się cieśli dziwne. Roronoa nawet nie spojrzał na niego krzywo za naruszenie jego terytorium. To sprawiło, że Franky nabrał odwagi.
- Mogę schować coś u ciebie? Zależy mi, żeby Nami się o tym nie dowiedziała… - powiedział.
W oku Zoro pojawił się jakiś błysk, który zaniepokoił cyborga. Ale tylko na chwilę.
- W porządku. Ale w zamian pomożesz mi coś zbudować – oświadczył szermierz, na co niebieskowłosy pokiwał energicznie głową. - I… O tym też Nami nie powinna się dowiedzieć.
Tym razem cyborg zaśmiał się, czując ulgę. Przecież nie był jedynym, który cierpiał.
- Twoja tajemnica będzie u mnie bezpieczna. Co chcesz zrobić? - zapytał, wchodząc do środka, by spojrzeć na książkę trzymaną przez Zoro.
- Chodzi o coś takiego… Tylko może nieco większego?

Sanji, który do samego wniosku doszedł nieco wcześniej, zdecydował się zajrzeć do bocianiego gniazda dopiero wieczorem. Z tacą pełną onigiri – przekąską dla warty, tylko o to chodziło! - niepewnie uniósł klapę i zajrzał do środka. Zauważył, jak Zoro poderwał głową i zmierzył go ostrożnym spojrzeniem, zanim nie odetchnął z ulgą i poprawił nieco plandekę, zasłaniającą… Coś. Podejrzany obiekt upewnił kucharza, że wybrał idealne miejsce.
- Chciałbyś czegoś, brewko? - zapytał Roronoa, całym ciałem obracając się w stronę blondyna.
Chociaż zabrzmiało to niezbyt grzecznie, Sanji wychwycił, że Zoro był milszy niż zazwyczaj. Co sprawiło, że Sanji miał nadzieję, że może nawet zdoła przekonać glona do pomocy.
- Przyniosłem jedzenie na wartę – poinformował chłodno, unosząc nieco wyżej tackę z jedzeniem.
Szermierz zerknął na nią, po czym skinął z wdzięcznością głową i wskazał na parapet, żeby tam kucharz ją postawił. Sam natomiast chwycił coś co wyglądało jak szklana rurka, wygięta w kształt „U”, którą następnie również ukrył po folią.
- Co robisz? - zapytał kucharz, starając się dojrzeć, co kryło się pod płachtą, jednak nie zdołał niczego zauważyć.
- Eksperymentuję. - Roronoa uśmiechnął się nieznacznie, podchodząc bliżej i chwytając jedno onigiri. - Chcesz coś jeszcze…?
Sanji przez chwilę miał ochotę warknąć coś i się odwrócić, ale przecież musiał powiedzieć, po co przyszedł…
- Potrzebuję coś ukryć… - zaczął ostrożnie.
Zielonowłosy musiał go przejrzeć, bo na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- I wiedźma ma się o tym nie dowiedzieć? - upewnił się.
- Nie mów tak na Nami-swan! - warknął kucharz z czystego odruchu. Jednak po chwili pokiwał głową. - Tak…
- W porządku. - Zoro wzruszył ramionami, a Sanji spojrzał na niego ze zdziwieniem. Tak po prostu…? - Ale chcę czegoś w zamian.
Blondyn zmarszczył brwi. Wiedział, że nie będzie tak łatwo!
- Czego chcesz?
- Nic takiego. Trochę owoców. Cukier, może drożdże…
Dobra, tego blondyn się nie spodziewał.
- W porządku. To da się załatwić.

Sanji miał jeszcze kilka problemów. Musiał zapytać Robin o to, jak opiekować się roślinami. Na szczęście, archeolog uspokoiła go, że niczego nie zdradzi. Nawet zaproponowała, że pomoże mu w doglądaniu sadzonek, co kucharz przyjął z wdzięcznością. Nie za bardzo miał rękę do roślin.
Usoppa z kolei zapytał o kilka spraw związanych z przerabianiem gotowych części. Strzelec również dość szybko przejrzał zamiary kucharza, jednak i on zapewnił, że nie zdradzi sekretu. Zoro też wiedział o jego małym planie, oczywiście, skoro niemal wszystko odbywało się w bocianim gnieździe, jednak o niego blondyn się nie martwił. Nie po tym, co ten glon stworzył razem z Frankym.
Obok dwóch beczek z kolą, o których Nami również nie wiedziała, stało kilka dużych, szklanych butli, każda wypełniona w różnym stopniu bulgoczącym płynem. Na końcu każdej znajdowała się śmiesznie wygięta rurka, w której było nieco wody. Sanji nawet nie pytał o ich przeznaczenie. Nie, kiedy zauważył stojący obok zestaw, składający się z kolejnych butli, palnika, kilku zestawów rurek, tym razem plastikowych i… Sam nie był pewny, z czego jeszcze, ale wyglądało to co najmniej przerażająco. Nie mniej, Zoro zdawał się nie móc doczekać chwili, w której będzie mógł tego użyć. A do tego czasu zdecydowanie częściej otwierał okna, ponieważ w bocianim gnieździe niemal cały czas unosił się dość intensywny zapach fermentacji…
Właścicielowi pomieszczenia otwarte okno co prawda nie przeszkadzało, mężczyzna sam był niczym piec, ale dla niewielkiej uprawy Sanjiego mogło zakończyć się to tragedią. Jednak Usopp dał mu dziwny materiał, który miał zabezpieczać sadzonki przed zmarznięciem, a Franky zainstalował niewielki system ogrzewania tylko dookoła kilku doniczek. System - o ironio! - który wykorzystywał energię z fermentacji, w którą bawił się Zoro, chociaż poza cyborgiem chyba nikt nie wiedział, jak ten tego dokonał.
Tym sposobem, chociaż wydawałoby się to niemożliwe, wśród załogi powstała grupa, współpracująca ze sobą, aby ukryć swoją działalność przed nawigatorką. Nic o tym nie wiedziały jedynie trzy osoby. Nami, jako że to właśnie o jej niewiedzę walczyli pozostali, oraz Luffy i Chopper, którzy pewnie nie zdołaliby powstrzymać się przed wygadaniem.

Pierwsze efekty dało się zauważyć zaledwie tydzień później. Zoro, który uznał, że nie ma zamiaru dłużej czekać, przepędził jedną z butli, gotowy produkt przelewając do mniejszych butelek. Sanji, który akurat znajdował się w bocianim gnieździe, doglądając sadzonek, podniósł wzrok, kiedy usłyszał zadowolone pomruki dochodzące z gardła zielonowłosego.
- Jak zadowolić glona: wystarczy butelka alkoholu – mruknął z rozbawieniem, ale i też pewną dozą zazdrości, patrząc jak Zoro mógł w końcu zakończyć swój wymuszony odwyk.
Szermierz zerknął na towarzysza, uśmiechając się krzywo. Własnoręcznie stworzony bimber chlupoczący w butelce sprawiał, że nawet nie miał ochoty się kłócić.
- Spróbuj – zaproponował. - Tak dobrego alkoholu jeszcze nie miałem.
- Mówisz tak, bo dawno niczego nie piłeś. - Sanji przewrócił oczami, ale z zaciekawieniem podszedł i wziął łyka z proponowanej butelki.
- I co? - naciskał Zoro.
- To jest faktycznie niezłe – przyznał kucharz. - Nie wiedziałem, że potrafisz stworzyć coś, co przejdzie normalnemu człowiekowi przez gardło…
- Ty byś tego lepiej nie zrobił, kuku.
- Co? Próbujesz mi wmówić, że kucharz pierwszej klasy nie potrafiłby zrobić lepszego alkoholu niż jakiś żałosny szermierzyna?
Roronoa wyszczerzył się szeroko.
- Nie próbuję ci tego wmówić, brewko. Stwierdzam fakty.
- W porządku! Zrobię trochę i udowodnię ci, że ze mną nie możesz się równać!
Zielonowłosy zaśmiał się, po czym wskazał na zwolnioną butlę, stojącą kilka metrów dalej. Sam był ciekawy efektu… To wcale nie tak, że po prostu usiłował załapać się na dodatkową porcję alkoholu i dlatego podjudzał blondyna…

Na statek ponownie zaczęło powracać życie. Luffy co prawda dalej większość czasu spędzał „umierając z głodu” i jęcząc o „normalne jedzenie”, jednak pozostali zdawali się coraz bardziej odżywać. Franky, który po kryjomu mógł w spokoju pić ulubiony napój, ponownie odprawiał swoje głupkowate tańce, zachęcając do tego samego Choppera i Usoppa, a Brook z radością im przygrywał. Nawet Luffy kilka razy dołączył, chociaż nie przestawał przy tym jęczeć, że zrobiłby to lepiej, gdyby miał mięso. Zoro ponownie zaczął wchodzić w jakiekolwiek interakcje z pozostałymi, co najczęściej kończyło się na spaniu w widocznym miejscu, bądź na walkach z kucharzem. Sanji co prawda jeszcze nie zdołał niczego zyskać, jednak widoczne efekty, obiecujące iż lada dzień mógł sobie ulżyć, sprawiły, że coraz chętniej podchodził do swoich zwyczajowych czynności. Nami, chociaż wciąż nie zamierzała zrezygnować, również wydawała się całkiem zadowolona. Robin w dalszym ciągu pozostawała tą samą enigmą, jednak od czasu do czasu udawało się dostrzec na jej twarzy niewielki uśmiech… Co mogło oznaczać zarówno coś bardzo dobrego, jak i zwiastować ogromną tragedię, jednak załoga niepoprawnych optymistów nie przejmowała się tym za bardzo.
W końcu również i Sanji był gotowy, aby przetestować swoje pierwsze dzieło.
- Dobrze to robię? - zapytał Usoppa, zawijając ususzone liście tytoniu w papierek.
Strzelec zawahał się, jednak po chwili pokiwał głową.
- Zaufaj mi! Jestem mistrzem w robieniu papierosów! Kiedyś nawet…
- Wiesz, że jeżeli to nie wyjdzie, wykopię cię za burtę? - przerwał blondyn, na co długonosy zbladł.
- Sanji, nigdy tego nie robiłem! Nie możesz mnie winić za coś takiego – jęknął błagalnie.
- W porządku… - wymamrotał kucharz, odpalając nową truciznę i wciągając głęboko do płuc dym.
Usopp obserwował uważnie, jak na początku na twarzy kucharza pojawia się ulga, by zostać zastąpioną przez konsternację… Dosłownie sekundy później blondyn składał się w pół, kiedy jego ciałem wstrząsał niekontrolowany napad kaszlu.
- Sanji?! Hej, Sanji?! W porządku?! Przepraszam, Sanji! - wykrzyknął z przerażeniem strzelec, kiedy kaszel nie przechodził.
- Co się dzieje? - zapytał Chopper, wybiegając ze swojego gabinetu. Mężczyźni mieli tego pecha, że wybrali miejsce przy barierce tuż obok pokoju lekarskiego.
- W po… rządku… - wydusił Sanji, pomiędzy kolejnymi kolejnymi napadami duszności.
Zdołał wyrzucić ledwie zaczętego papierosa do morza. Szkoda mu było ledwie rozpoczętej trucizny, jednak nie chciał, aby Chopper się o tym dowiedział. I może nawet mu się to udało, biorąc pod uwagę, jak łzy wcisnęły się do oczu renifera, a nos zapchał się, kiedy mały pirat płakał, myśląc, że jego przyjaciel umiera. Może nie wyczuł dymu…
- Co ci się stało? Usopp, co się stało Sanjiemu? - kontynuował Chopper, klepiąc blondyna po plecach.
Po kolejnych kilku minutach oddech kucharza powrócił do normy na tyle, że mógł normalnie rozmawiać. Zdołał przekonać renifera, że jedynie zakrztusił się wodą, dzięki czemu lekarz zniknął za drzwiami gabinetu, polecając mu, aby uważał i nie rozmawiał w trakcie picia. Dopiero, kiedy drzwi się za nim zamknęły, blondyn zwrócił się do Usoppa.
- Mocne cholerstwo – wymamrotał. - Nie wiedziałem, że to ma taką siłę…
Zanim jednak strzelec zdołał odpowiedzieć, zbliżył się do nich Zoro.
- Mi tego nie musisz mówić… - wymamrotał, lekko skrzywiając się po wypowiedzeniu tych słów. - Idę po wodę…
Jedynie kilka sekund zajęło Sanjiemu skojarzenie faktów.
- Masz kaca? Marimo na kacu? Poważnie? - zaśmiał się.
Faktycznie, jak o tym pomyślał, dzień wcześniej Zoro nie pojawił się na kolacji, a kiedy blondyn zaniósł mu jedzenie na wartę, szermierz podziękował – podziękował! - i średnio przytomnym głosem kazał wyjść.
- Trochę ciszej – poprosił zielonowłosy, wchodząc do kuchni, by po chwili opuścić ją ze szklanką wody w ręce. - To naprawdę jest mocniejsze niż coś kupionego w sklepie…
Szermierz jeszcze przez chwilę wpatrywał się w drzwi gabinetu Choppera, jakby rozważał, czy warto poprosić go o coś na ból głowy, jednak szybko zrezygnował z pomysłu i skierował się w stronę bocianiego gniazda. Renifer pewnie chciałby odnaleźć powód niezwykłego u towarzysza bólu głowy, a to mogłoby prowadzić do zdemaskowania… Nie, zdecydowanie lepiej było po prostu to przetrzymać.

Dopiero po jakimś czasie Sanji zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę dziwny był fakt, iż Chopper się niczego nie domyślił. Z jego węchem powinien zdać sobie sprawę, że woń otaczająca Sanjiego, chociaż powinna, wcale się nie zmieniła, wciąż zawierając tą charakterystyczną domieszkę dymu. Dopiero Robin powiedziała mu, że Chopper niczego nie zauważył właśnie dlatego, że nic się nie zmieniło. Zapach papierosowy był z blondynem jeszcze na długo przed tym, kiedy kucharz z lekarzem się poznali, dlatego renifer nie kojarzył dymu wokół Sanjiego jako efektu papierosów, a czegoś ściśle powiązanego z mężczyzną. Właśnie dlatego nie zorientował się, że powinna być jakakolwiek zmiana.

Zaledwie kilka dni po pierwszym papierosie, Sanji uznał, że może spokojnie zacząć udowadniać marimo, że jego zdolności kulinarnych nic nie jest w stanie pokonać. Nawet, jeżeli w grę wchodził alkohol. Dlatego wspiął się na bocianie gniazdo i rozpoczął końcowy etap tworzenia najlepszego trunku, jakiego glon miał kiedykolwiek spróbować.
- Trzymaj, marimo. Może w końcu nauczysz się docenić prawdziwe dzieło sztuki kulinarnej – oświadczył, z pewnością siebie podając butelkę szermierzowi.
Ten spojrzał na naczynie, po czym wzruszył ramionami i od razu pociągnął duży haust napoju… By zaraz skrzywić się i z wyraźnym trudem przełknąć płyn.
- Kuk… To jest obrzydliwe.
- Pierzysz, bo nie chcesz przyznać, że jestem od ciebie lepszy – zaprzeczył natychmiast Sanji, chociaż wyraz obrzydzenia na twarzy Zoro wydawał się na tyle prawdziwy, że blondyna dopadły wątpliwości…
- Sam spróbuj – zaproponował Roronoa, oddając butelkę.
Kucharz wzruszył ramionami i odebrał naczynie, upijając jedynie niewielką ilość płynu, jak powinno się robić podczas degustacji. I sam ledwo powstrzymał się od wyplucia wszystkiego na podłogę.
- To jest okropne!
- Mówiłem.
- Zamknij się, Marimo! Co zrobiłem nie tak?! - Kucharz z przerażeniem spojrzał na butelkę. Przecież był wyśmienitym kucharzem, jak mógł spieprzyć coś tak prostego… Coś, co wyszło nawet Zoro!
- Jak to zrobiłeś? - zapytał Roronoa, przyjmując poważną minę.
- Według przepisu… - wymamrotał Sanji, po czym podał szermierzowi kartkę, na której widniał przepis, z którego korzystał.
- Wcale się nie dziwię, że nie wyszło – uznał zielonowłosy, po zerknięciu na zapisany tekst. - Za dużo drożdży, dlatego je tak czuć. One mają być tylko po to, żeby zacząć reakcję, i równie dobrze możesz ich nie wykorzystywać wcale. Zamiast tego świetnie się spisują jabłka. I potrzebne jest też trochę cukru… Poza tym, bez destylacji nie ma szans osiągnąć takiej mocy, jakiś kit usiłowali ci wcisnąć tym przepisem.
Sanji z szeroko otwartymi ustami wpatrywał się w szermierza. Skąd ten tyle o wiedział w tym temacie? Przecież był tylko jednokomórkowym stworzeniem…
- Zatkało, kuku? Lepiej alkohol zostaw ekspertom. - Zielonowłosy wyszczerzył się zwycięsko.
Blondyn gwałtownie pokręcił głową. Był najlepszym kucharzem, nie mógł pozwolić sobie czegoś nie umieć! Nawet, jeżeli chodziło o coś tak idiotycznego jak alkohol.
- Naucz mnie, jak to się robi! Nie mogę tego nie potrafić!
Zoro przez chwilę wydawał się zaskoczony, jednak po chwili uśmiechnął się drapieżnie.
- W porządku. Ale wiesz, że nic za darmo, prawda…?
Kucharz sklął w myślach. Oczywiście, że marimo chciał go wykorzystać. Ale kto inny mógłby mu pomóc?
- Czego chcesz?
- Może zaczniemy od tego, że przejmiesz moje dyżury przy naczyniach?
Blondyn wiedział, że tak się to skończy.
- W porządku.
- Świetnie! Przyjdź wieczorem, spróbujemy jakoś naprawić tę truciznę. I przynieś onigiri.

Zaledwie kilka tygodni zajęło, zanim trunki Sanjiego stały się znośne, a po kilku kolejnych próbach nawet można było o nich powiedzieć „dobre”. Natomiast wyroby Zoro zrobiły furorę wśród załogi. Robin zarzekała się, że w życiu nie piła lepszego wina. Nawet pozostali załoganci, chociaż na co dzień raczej nie pijali za dużo, nieraz prosili szermierza o butelkę czy dwie.
Również i papierosy robione przez Sanjiego nie tylko zaczęły dorównywać wyglądem tym, które zazwyczaj kupował, ale też dzięki temu, że były znacznie mocniejsze, wystarczały mu na dłużej. A hodowla tytoniu w bocianim gnieździe stała się jego kolejnym hobby.
Franky, Brook i Usopp wypracowali system informowania się nawzajem, dzięki któremu cyborg mógł spokojnie podbierać niewielkie ilości potrzebnej mu substancji, nie wzbudzając przy tym podejrzeń. Mimo wszystko, Nami nie potrafiła stwierdzić, ile płynu potrzebne było do funkcjonowania statku.
Jedynie Luffy wciąż chodził niepocieszony, bo próba zrobienia z nim czegokolwiek w sekrecie, mogła zakończyć się jedynie zdemaskowaniem.
Dlatego, kiedy Nami w końcu uznała, że przestała się gniewać i powiedziała, że zaoszczędzili tyle, aby znowu móc kupować wszystkie produkty, nie było niczym dziwnym, że Franky, Zoro i Sanji jedynie wzruszyli ramionami i bez słowa podali własne, otrzymane właśnie kieszonkowe, Luffy’emu.
- Miłej zabawy, kapitanie – mruknęli, ignorując kompletnie zaskoczone spojrzenie nawigatorki.
- Mięso!!! - wrzasnął Luffy, już znikając za rogiem budynku.
- Co…? - Rudowłosa z zaskoczeniem spojrzała na trójkę mężczyzn, którzy najwyraźniej postanowili nie odzywać się do niej. Włącznie z Sanjim, co było największym szokiem.
- Idę poszukać lekarstw – krzyknął niczego nieświadomy Chopper, zeskakując na ląd.
- Yohohoho, ciekawe, co też tym razem zrobi Zoro-san – zaśmiał się Brook, rozumiejąc, że już nie musieli niczego ukrywać, chociaż wciąż nie mając zamiaru niczego zdradzać. Mimo wszystko, nieco samolubny rozkaz Nami nie zyskał jej dodatkowej sympatii.
- Hej, Brook, chodźmy na zakupy. Może uda nam się znaleźć jakiś nowy rodzaj filtru dla Sanjiego – zakrzyknął Usopp i obydwaj udali się na miasto.
- Robin? - Nami spojrzała pytająco na kobietę, ta jednak jedynie zaśmiała się cicho.

- Przejdzie im – zapewniła archeolog, jednak nie zdradzając sekretu. Jeżeli sami zainteresowani się na to nie zdecydowali, ona nie miała zamiaru niczego psuć. - Myślisz, że mają tu jakieś dobre kawiarnie?

1 komentarz: