niedziela, 7 stycznia 2018

"Wspólne śniadanie" [OP]

Tytuł: Wspólne śniadanie
Fandom: One Piece.
Występują: Sanji, Zoro, wspomniana reszta załogi

Paring: Zoro x Sanji
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: yaoi (shounen-ai), wspomniana śmierć postaci

Uwagi: Bo wymiana świąteczna nie wyszła, więc dlaczego by nie zrobić jej miniaturowej wersji...? Prezent świąteczny dla Cas.
Opis: Zoro nie był jakoś szczególnie zaskoczony faktem, że był na śniadaniu tylko z Sanjim. Często zdarzało się, że załoga zostawała na noc na lądzie, jeżeli akurat dobijali do nowej wyspy. Nawet duża ilość dań czy bardziej eleganckie ubrania kucharza nie zdołały go zaskoczyć. Święto to święto, całkiem logiczne uzasadnienie. Jednak powietrze przeszyte zapachem aksamitek było nieco dezorientujące.



~~~~
 Światło z lampy oświetlało bogato zastawiony stół, pełen różnego rodzaju jedzenia i picia. Usta Zoro rozciągnęły się w leniwym uśmiechu, kiedy zobaczył swoje ulubione potrawy rozłożone na eleganckich półmiskach, butelkę sake stojącą tuż obok dwóch kubków oraz tylko dwóch zestawów talerzy i sztućców. Więc tym razem to naprawdę byli tylko oni.
- Co to za okazja, kuku? - zapytał, podnosząc wzrok na Sanjiego.
Ten przez chwilę zdawał się całkowicie zapomnieć o świecie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w szermierza, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu. Usta miał delikatnie rozchylone, prawdopodobnie w szoku.
Roronoa spojrzał na siebie uważnie. No dobra, może jego kimono faktycznie było w nieco lepszym stanie niż zazwyczaj. Względnie nowe, więc jeszcze go nie przetarł w żadnym miejscu. Było wyprane, dlatego zamiast potu, czuć było jedynie delikatnie kwiatowy zapach, mieszający się z typową dla niego wonią sake i stali. Może nawet postarał się, żeby leżało względnie prosto, chociaż wciąż ukazując umięśnioną klatkę piersiową… Ale to nie było tak, że tylko on zrobił coś z własnym wyglądem.
Zamiast swojego zwykłego czarnego garnituru, Sanji założył ciemno-niebieski, który dobrze komponował się z żółtą koszulą pod spodem i… czy to był kwiatek? Przynajmniej tak wyglądała pomarańczowa roślinka stercząca z części gdzieś w okolicy klapy marynarki. Zoro był pewien, że część podtrzymująca zielsko jakoś się nazywała i chyba nawet blondyn usiłował go kiedyś nauczyć tego słowa…
Jednak zanim Zoro zdołał sięgnąć odpowiednio głęboko do swojej pamięci, kucharz doszedł do siebie.
- Dzisiaj święto, marimo, powinieneś o tym wiedzieć – powiedział chłodnym tonem, przywołując na twarz swój typowy, nieco zirytowany wyraz.
Szermierz wzruszył ramionami.
- Może być święto, jak długo masz sake – uznał łaskawie, chociaż wzrokiem już zaczął pożerać smakowicie wyglądające onigiri na jednym z większych talerzy.
- Dlaczego właściwie się wysilam? Ty wciąż pozostajesz tym samym jaskiniowcem… - Sanji pokręcił głową z rezygnacją.
- Masz jakiś problem, brewko? - Roronoa spojrzał na drugiego mężczyznę krzywo, chociaż bez oznak gotowości do walki. Nie tym razem.
- Jeden, stojący tuż przede mną. - Blondyn westchnął. - W porządku, jedzmy, bo zaraz wystygnie!
Wyjątkowo zgodnie obydwoje usiedli przy stole. Dopiero wtedy Zoro zmarszczył brwi, rozglądając się. Jasne, brak załogi zauważył wcześniej. I chociaż zazwyczaj śniadanie było posiłkiem, na którym byli wszyscy, to przecież często jedli osobno po dotarciu na kolejną wyspę. Dlatego szermierz postanowił ten fakt zignorować, a zamiast tego cieszyć się, że to on miał okazję spędzić wspaniały poranek z Sanjim. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy mógłby wyciągnąć z tego spotkania nieco więcej niż tylko jedzenie…
Zielonowłosy bez większego namysłu chwycił najbliższe onigiri, od razu wpychając je sobie do ust. Kucharz przewrócił oczami na ten widok, nalewając do naczyń sake i stawiając jedno naprzeciw drugiego mężczyzny.
- Czy ty nigdy nie nauczysz się manier? - zapytał z irytacją, samemu nakładając sobie porcję ryżu i czegoś, co wyglądało na kurczaka z warzywami.
- Po moim trupie, kuku – zaśmiał się Zoro, skupiając swoją uwagę na jedzeniu, jednak zauważył przebłysk jakiejś emocji, która pojawiła się na ułamek sekundy we wzroku blondyna. Czy to była już wściekłość, czy wciąż tylko irytacja?
- Jakim cudem jeszcze znoszę twoje towarzystwo? - Blondyn zdawał się po prostu pogodzić z losem.
- Mam na to odpowiedzieć? - rzucił szermierz unosząc sugestywnie jedną brew, zanim zdążył zastanowić się nad swoimi słowami.
Obydwoje przez chwilę wpatrywali się w siebie z zaskoczeniem, jednak Sanji szybko doszedł do siebie.
- Lepiej nie. Nie zaniżaj poziomu inteligencji w tym pomieszczeniu jeszcze bardziej – zdołał powiedzieć swoim normalnym tonem.
- Odwal się. Jeżeli ktoś tu coś zaniża, to ty moją równowagę tymi swoimi spiralami, które nazywasz brwiami.
- Czyżby glon miał coś do powiedzenia o wyglądzie?
- Masz z tym jakiś problem, ero-kuku?
Zarzucanie się nawzajem coraz to wymyślniejszymi wyzwiskami wcale nie przeszkodziło im w jedzeniu. Wręcz wpadli w całkiem normalne dla siebie tempo, kiedy to wywód drugiej osoby był miejscem na wzięcie gryza tej pierwszej. Tak, jak to wyglądało u nich niemal codziennie…
- Swoją drogą, co to za kwiaty? - zapytał w pewnym momencie Zoro, wskazując na bukiet znajdujący się niemal na samym środku stołu, pomiędzy talerzem pełnym soczystych kawałków mięsa, a czymś, co wyglądało na stertę niewielkich chlebków.
Pomarańczowe płatki może i były ładne, jednak szermierz miał wrażenie, że nie były to standardowe kwiaty, których używał blondyn. Mężczyzna zazwyczaj raczej wybierał jakieś róże czy tulipany – nie, żeby Zoro zwracał uwagę na takie rzeczy – jednak tym razem zdecydował się na gatunek, którego zielonowłosy był niemal pewien, że nigdy nie widział.
- Aksamitki – odpowiedział spokojnym głosem Sanji, ze skupieniem wpatrując się we własny talerz. - Nie wiedziałem, że znasz się na kwiatach, marimo.
- Nie znam się. - Roronoa wzruszył ramionami. W głowie szybko poszukał wymówki, jakiej mógłby użyć. Przecież nie mógł powiedzieć, że kiedyś pożyczył jedną z książek Robin, żeby sprawdzić, w jakim zielsku lubuje się kucharz. I wcale nie planował z tym czegokolwiek zrobić! - Zazwyczaj mają inny kolor – dodał dumny, że zdołał wymyślić coś naprawdę przekonywującego i prawdziwego. Blondyn zwykle obdarowywał kobiety kwiatami czerwonymi, różowymi bądź białymi. To był szczegół, który każdy mógł zauważyć.
Sanji spojrzał na towarzysza z zaskoczeniem, ale też i pewnym rodzajem zadowolenia.
- To prawda. Jednak te bardziej pasują do okazji.
Zoro pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Nie znał się na kwiatach do tego stopnia, żeby wiedzieć, co oznaczają. No bo niby co? Według szermierza, wszystkie można było dać komuś i znaczyły dokładnie to samo…
Chociaż, może nie chodziło o wygląd, a o zapach? Nie był pewien, jak intensywnie pachniały takie róże, jednak był w stanie wyczuć dość mocny, kwiatowy zapach. Mieszał się z intensywną wonią składników użytych do dań leżących na stole. Bez problemu rozpoznał charakterystyczny zapach ryżu, który uwielbiał, oraz trudny do pomylenia z czymś innym czosnek. Poza tym, dało się wychwycić wiele innych przypraw, których nie potrafił rozróżnić. Do tego, chociaż ledwie wyczuwalna, lekka woń słodyczy, których też kucharz postanowił przygotować kilka rodzajów. W powietrzu unosiły się również resztki dymu papierosowego, tak charakterystycznego dla Sanjiego, oraz innego rodzaju dymy, który jednak wydawał się Roronorze nieznajomy. Przez to wszystko przebijało się jeszcze coś… Szermierz pociągnął delikatnie nosem, starając się wychwycić ulotną woń. Pasta do drewna? Jednak w tej mieszance czegoś brakowało. Był jeden zapach, który powinien być, jednak go zabrakło. Coś… ważnego?
- Mózg ci się przegrzeje, jak będziesz tak myślał – powiedział kucharz, uśmiechając się wrednie do towarzysza. Ten tylko prychnął.
- To dobrze, że nie palę, bo mój się przynajmniej nie uwędzi.
- Och, znasz takie słowo? Jestem zaskoczony...
- A znasz słowo „lanie”? Bo właśnie się o nie prosisz.
- To groźba czy obietnica?
Po tych słowach obaj mężczyźni ponownie spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Po chwili usta Zoro wygięły się w kpiącym uśmiechu, a Sanji pokręcił gwałtownie głową, rumieniąc się delikatnie.
- Zapomnij, że to powiedziałem – wymamrotał.
- Oczywiście… - wymruczał z rozbawieniem szermierz.
- Nie przeciągaj struny, glonie!
Ręce szermierza uniosły się w geście poddania, chociaż z jego ust nie schodził głupkowaty uśmieszek.
- Kwiatek ci się przekrzywił – powiedział tylko, sięgając ręką i poprawiając zielsko. Aksamitka, jak sobie przypomniał, bo był to dokładnie ten sam rodzaj kwiatu, co te w wazonie.
- Zostaw, bo jeszcze bardziej zepsujesz – westchnął Sanji, samemu biorąc się za poprawę ozdoby. Po czym uśmiechnął się głupkowato. - Bo na to pewnie słowa nie znasz, prawda?
Zoro wzruszył ramionami. Kiedyś na pewno to słyszał! Problem polegał na tym, że nie zapamiętał… Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Nie stroił się w garnitury.
- Kieszonka na kwiatka? - zaproponował.
Sanji westchnął ciężko.
- Poważnie? Tłumaczyłem ci to tyle razy…
Roronoa przekrzywił głowę. Naprawdę aż tyle? Pamiętał ten jeden raz, kiedy przypadkiem spotkali się w Louge Town, a Sanji oglądał wystawy sklepowe. Wtedy jednak kucharz został całkowicie zignorowany. Później jeszcze na Whiskey Peak, gdy blondyn usiłował przekonać męską część załogi, że impreza to świetna wymówka, żeby się w końcu porządnie ubrać. Była jeszcze ta sytuacja na…
Dobra, faktycznie. Gdyby zliczyć wszystkie momenty, kiedy Sanji zaczynał swoją tyradę na temat każdej najmniejszej części garnituru, jak to powinno wyglądać i jak bardzo zniesmacza go brak stylu pozostałych – faktycznie ktoś, kto go słuchał mógłby się nauczyć tych nazw. Ale właśnie tu był problem. Ktoś, kto go słuchał.
- Jakby komukolwiek była potrzebna wiedza, jak co się nazywa. To tylko małe, nieistotne elementy… - wymamrotał.
- Tak? A co z twoimi katanami? Na przykład ta mała część pomiędzy uchwytem a ostrzem, dzięki której jeszcze nie odciąłeś sobie tych brudnych paluchów? - zapytał agresywnie blondyn.
- Tsuba? - upewnił się szermierz, przechylając lekko głowę.
- Widzisz?! A ty nie potrafisz odróżnić butonierki od brustaszy!
- Czego od czego? - Zielonowłosy był coraz bardziej zagubiony.
- Nienawidzę cię!
Zoro zaśmiał się, widząc, jak głowa kucharza opada w geście kompletnej porażki.
- Każdy ma swoje fetysze. Ty do garniturów…
- A ty do katan? - Blondyn pokręcił głową.
- I dobrego sake – potwierdził Zoro, unosząc własną czarkę w geście toastu, po czym opróżnił zawartość.
- Jesteś beznadziejnym przypadkiem.
Szermierz wymruczał coś niezrozumiale w odpowiedzi, zamiast tego skupiając się na smaku alkoholu. Był dobry, to musiał przyznać. Smakował znacznie lepiej niż to, czym z reguły raczył go kucharz, chociaż i tamto nie było najgorszej jakości. Jednak przy wyborze tego blondyn musiał się naprawdę wysilić. Jakość trunku była nieporównywalna z tym, co z reguły pijał…
- Naprawdę się postarałeś – rzucił, sięgając po butelkę, by uzupełnić czarkę, jednak Sanji go ubiegł, chwytając obydwa naczynia i sprawnie nalewając płyn.
- Oczywiście. Moja kuchnia zawsze jest idealna – powiedział, oddając pełne już naczynie zielonowłosemu.
- Tak, ale to… - zawahał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. W końcu jednak zdecydował się na proste: - Dzięki.
Kucharz spojrzał na niego z zaskoczeniem, jednak skinął głową, uśmiechając się lekko.
- Spróbuj tego – powiedział, podstawiając szermierzowi pod nos talerz wypełniony aromatycznymi kawałkami ryby.
Zoro posłusznie złapał kawałek po czym, nie przejmując się własnym talerzem, po prostu wsadził go sobie do ust. Przeżuwał powoli, z namysłem.
- Coś nowego? - upewnił się.
Blondyn z zadowoleniem pokiwał głową, ignorując nawet brak dobrego wychowania u kompana.
- To ryba pochodząca z South Blue – potwierdził. - Świetnie komponuje się z ryżem – dodał, już bardziej w ramach sugestii, wskazując na miskę pełną wspomnianego jedzenia.
- Ryba z South Blue? - zapytał Roronoa, jednak decydując się na nałożenie porcji.
- Tak, znalazłem ją… - Zawahanie w głosie kucharza może byłoby bardziej słyszalne, gdyby szermierz nie przeklinał właśnie poparzonego palca, którym oczywiście musiał złapać za niewłaściwą część naczynia. - Znalazłem ją na Grand Line. Tutaj można dostać różne rzeczy.
- To raczej jasne. - Zielonowłosy skinął głową. - Faktycznie pasuje – dodał, przeżuwając.
- Oczywiście! Zawsze mam rację w sprawach gotowania!
- Jasne… - Zoro przewrócił oczami, uśmiechając się pod nosem. - Ty i twoja skromność…
- Skromność jest dla osób przeciętnych.
- Więc najwyższa pora, żebyś się jej nauczył.
- Zamknij się marimo, albo zaraz zrobię potrawkę z ciebie!
- Lekcja pierwsza: nie mów tak, jakbyś chciał zasugerować, że zrobisz coś, czego i tak nie jesteś w stanie.
- Ciekawe, jak smakuje duszony glon…
Roronoa uniósł głowę i powolnym gestem przejechał językiem po górnej wardze. Widząc, jak wzrok kucharza podążył za jego ruchem, uśmiechnął się zwycięsko.
- Surowy całkiem niezły. Chcesz spróbować?
Blondyn warknął coś niezrozumiale, po czym osunął się niżej na swoim siedzisku, jakby miał ochotę wejść pod stół. Szermierz zaśmiał się, widząc ten ruch, po czym ponownie skupił się na jedzeniu. Przez jakiś czas w pomieszczeniu panowała cisza.
W pewnym momencie, Sanji odchylił się delikatnie na krześle i spojrzał nieobecnym wzrokiem na towarzysza.
- Wiesz? Cieszę się, że tu jesteś.
Zoro spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Poważnie? - zapytał.
To nie tak, że pałali do siebie jakąś nienawiścią, swoje walki traktowali bardziej jako pewien rodzaj rozrywki. Dotychczasowe ich rozmowy też wskazywały na dość pozytywne relacje. Jednak żaden nigdy nie przyznał, że w jakikolwiek sposób zależy mu na drugiej osobie, nie wspominając już o powiedzeniu tego samemu zainteresowanemu wprost.
Blondyn skoncentrował wzrok na towarzyszu, po czym powoli skinął głową. Wydawał się poważny, kiedy to mówił…
- Pewnie dlatego, że twoje włosy produkują tlen, jak każda inna roślina. Wiesz, to jest potrzebne – dodał, bardziej żeby usprawiedliwić nieco poprzednie słowa, niż dla prawdziwej zaczepki.
- Tak to tłumacz. - Zoro wyszczerzył zęby. - Po to te świeczki? Usiłujesz być romantyczny? - zapytał jeszcze złośliwie, kiwając głową na cztery świeczki, stojące na szafce niedaleko stołu.
Blondyn również przeniósł wzrok na niewielkie płomienie, wesoło tańczące na knotach. Nie dawały wiele ciepła czy światła, biorąc pod uwagę, że i tak był dzień, a okna wpuszczały odpowiednią ilość promieni słonecznych, jednak ich ogień był wystarczający, by rzucać różnokształtne cienie na sąsiednią ścianę. Wydawały się tańczyć w rytm niesłyszalnej muzyki, grającej tylko w ten jeden dzień w roku… Tak inaczej niż w poprzednich latach.
- Jakby taki mech potrafił docenić romantyczny gest. - Sanji uśmiechnął się, odrywając wzrok od hipnotycznego ruchu.
Roronoa najwyraźniej postanowił kontynuować dręczenie kucharza.
- Ale ty, ero-kuku jesteś w tym aż za dobry. Nawet kwiaty masz – zauważył, wracając wzrokiem do bukietu aksamitek.
- Chciałem zobaczyć, czy wyrosną jak zasadzę ci je na głowie – odparł blondyn, chociaż już mniej spokojnie. Tym razem jego głos jakby zadrżał, kiedy to mówił. Albo to było tylko wrażenie.
Jednak wystarczyło, żeby Zoro odpuścił. Przynajmniej w tym temacie.
- Przecież wiem, że nie bawisz się w ogrodnika. Kopanie w ziemi? Zabrudziłbyś sobie ręce i co by się stało? - rzucił zamiast tego, czując dziwne pragnienie, by wrócić na bezpieczne tematy, czymkolwiek one były.
- Zdziwiłbyś się… - wymamrotał cicho Sanji, po czym również się uśmiechnął. - Tobie brud nie przeszkadza, prawda?
- Dzisiaj jestem czysty. Nawet ty to musisz przyznać – zauważył ze słabo skrywaną dumą w głosie.
Blondyn tylko pokręcił głową.
- Wyjątek potwierdza regułę – uznał, sięgając po talerzyk pełen tego, co Zoro wcześniej uznał za chlebki. - Spróbuj – polecił.
Roronoa wzruszył ramionami i złapał pieczywo, biorąc gryza. Smakowało zaskakująco dobrze, jak na coś tak prostego. Nie, żeby spodziewał się czegoś innego po wypiekach kucharza. I zdecydowanie nie miał zamiaru tego przyznawać.
- Co to? - zapytał tylko, powstrzymując się od wydania jakiegokolwiek dźwięku zadowolenia.
- To specjalne chlebki, pochodzące z…
- Dobra, rozumiem – przerwał Zoro, nie mając zamiaru pozwolić, aby Sanji znowu za bardzo zaczął rozwodzić się nad swoimi kulinarnymi wymysłami. - Chleb, w porządku.
Blondyn przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar postawić na swoim i kontynuować wywód, jednak zmienił zdanie i tylko sięgnął po butelkę sake, by dolać alkoholu.
Roronoa ponownie przejechał wzrokiem po częściowo opróżnionym stole. Onigiri w większości i tak już zniknęło, jednak pozostałego jedzenia wciąż było dużo, Nawet za dużo, jak na dwie osoby. I chociaż Zoro należał raczej do tej części załogi z dużym apetytem, przecież nie był Luffym, żeby zdołał pochłonąć to wszystko. I niektóre rzeczy…
- Czy to jest z cukru? - zapytał, wskazując palcem na niewielkie dzieła sztuki w formie rzeźb z cukru, ozdobione kolorowymi detalami. - Przecież wiesz, że nie przepadam za słodkim.
Sanji trzepnął jego rękę.
- To i tak nie było dla ciebie! I nie wskazuj palcem! Jak dotkniesz, to nikt inny tego nie zje!
- Przesadzasz. Ty i tak zmusisz ich do jedzenia – zaśmiał się Zoro. - Zrobiłeś to dla Choppera?
- Nie do końca, ale chętnie bym mu to oddał zamiast tobie!
- Proszę bardzo. - Zoro wzruszył ramionami, w dalszym ciągu taksując wzrokiem stół w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
- Trzymaj – powiedział blondyn, wręczając mężczyźnie ponownie napełnione naczynie z sake. - Może przynajmniej to cię na chwilę zatka.
Roronoa uśmiechnął się, przyjmując czarkę.
- Nie liczyłbym na to, brewko, ale dzięki – mruknął, biorąc dużego łyka.
- Tak właśnie myślałem – westchnął kucharz, samemu powoli popijając alkohol.
Zielonowłosy przez chwilę uważnie przyglądał się towarzyszowi. Coś było nie tak, chociaż nie potrafił powiedzieć, co dokładnie. Mężczyzna starał się zachowywać normalnie. Żartował, kłócił się, rzucał złośliwościami jak zawsze. Jednak… Czasami się wahał, jakby nie potrafił, bądź nie chciał dokończyć myśli. Co jakiś czas jego wzrok stawał się nieobecny a niektóre zaczepki Zoro zdawały się jeszcze bardziej go dołować… Co takiego mogło mu chodzić po głowie…?
To kucharz jako pierwszy przerwał milczenie.
- Powiedz… Co byś zrobił, jakbyś został sam? - zapytał nagle.
- Sam? - Zoro zamrugał bez zrozumienia. - Pewnie skorzystałbym z okazji i uciął sobie drzemkę – uznał.
- Pasuje do bezwartościowego lenia, jak ty, ale nie o to mi chodziło.
- Co ty powiedziałeś…? - warknął Roronoa, ale Sanji machnął ręką.
- Mam na myśli, gdybyś został sam… Tak ogólnie. Nie na chwilę, ale w ogóle.
- Dlaczego miałbym zostać sam? Daj spokój, przecież jesteśmy razem, prawda? Całą załogą.
Blondyn przygryzł dolną wargę, powoli kiwając głową.
- Może masz rację… Ale, gdyby… Wyobraź sobie sytuację za kilka lub nawet kilkadziesiąt lat. Mamy już wszystko, co chcieliśmy. Każdy spełnił swoje marzenia i… myśli o odpoczynku. Przecież każda załoga kiedyś się rozpadnie! Co byś zrobił wtedy?
Tym razem szermierz musiał zastanowić się nieco dłużej. Wiedział o tym. Wiedział, że nic nie mogło trwać wiecznie, po prostu nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tym. Miał przed sobą jasno określony cel i nie myślał, co będzie później. Szczególnie, że zdawał sobie sprawę z tego, że żadnego „później” mogło nie być. Jednak, jakby faktycznie do tego doszło, gdyby całą załogą osiągnęli wszystko i zdecydowali się na odpoczynek… Co by zrobił?
- Znalazłbym cię – powiedział w końcu. I, żeby zamaskować nieco zbyt bezpośrednie słowa, dodał: - Miałbym przynajmniej kogo wkurzać.
Sanji uśmiechnął się delikatnie, kiwając głową. Jednak najwyraźniej nie skończył.
- A gdybyś nie mógł się do mnie dostać? Przynajmniej w żaden znany człowiekowi sposób…
- Wtedy wykorzystałbym taki nieznany. Daj spokój, kuk. Wiesz, że mnie byle co nie powstrzyma.
Tym razem odpowiedź najwyraźniej była wystarczająca. Blondyn rozluźnił się, wygodnie rozpierając na oparciu krzesła. Zoro przez chwilę odniósł wrażenie, jakby ten się postarzał o kilka lat, jednak i to szybko minęło.
- Dobrze to słyszeć.
- O co ci chodzi, brewko?
Kucharz pokręcił głową.
- Nieważne. Napijmy się! - wykrzyknął, unosząc swoje naczynie z sake.
- Jesteś dzisiaj dziwny… - wymamrotał Zoro. - To znaczy, jeszcze dziwniejszy niż zazwyczaj, a to spore osiągnięcie.
Jednak pomimo swoich słów, sam również uniósł czarkę i opróżnił ją, posłusznie podsuwając puste już naczynie, by Sanji mógł je ponownie napełnić.
- Masz ochotę na coś konkretnego? Co prawda nie zrobię już nic więcej dzisiaj, ale następnym razem…
Zoro zmierzył towarzysza uważnym spojrzeniem. Jasne, kucharz zazwyczaj brał pod uwagę preferencję załogantów, jednak raczej nie pytał o zdanie Roronoy, który miał dość proste upodobania. I zdecydowanie nie udogadniał mu dwa razy pod rząd. A biorąc pod uwagę ilość onigiri, ryżu i innych ulubionych potraw szermierza, ten posiłek również przyrządził z myślą o nim. A przynajmniej częściowo.
- Może stek z króla mórz? - zaproponował ostrożnie.
Kucharz pokiwał entuzjastycznie głową.
- Zapamiętam! - obiecał.
- Czy ty już jesteś pijany? - odważył się zapytać zielonowłosy. To byłoby dość dobrym wytłumaczeniem dziwnego zachowania kuka, jednak mężczyzna był prawie pewny, że nie o to chodziło. To było… inne.
- Daj spokój, nie wypiłem jeszcze aż tak dużo. - Blondyn pokręcił głową.
- Jasne…
- Ale ty coś się za to strasznie ograniczasz. Boisz się, że padniesz szybciej ode mnie? - zapytał jeszcze złośliwie Sanji, na co Zoro niemal natychmiast zareagował.
- Oczywiście, że nie! Nie dasz rady wypić więcej!
- Nie? Chcesz to sprawdzić?
Ich sprzeczka tym razem przerodziła się w konkurs picia, który zakończył się bezkompromisowym zwycięstwem Zoro, kiedy Sanji zaczął chwiać się na krześle cały czerwony. Szermierz przewrócił oczami na ten widok. Ignorując swoją czarkę, a za to chwytając od razu całą butelkę sake, trzecią już tego dnia, przesunął się z krzesłem bliżej towarzysza, żeby mieć pewność, że ten nie postanowi nagle zaatakować podłogi własną twarzą.
Leniwym spojrzeniem przesunął po stole, zauważając, że zostało naprawdę dużo potraw. Kuk powinien być wściekły, w końcu nienawidził marnować jedzenia, jednak nie wydawał się przejęty. Nie, żeby przejmował się czymkolwiek, kiedy chichocząc pod nosem wtulił twarz w ramię szermierza, jednak powinien przewidzieć, że nie dadzą rady wszystkiego zjeść. A może założył, że później przyjdzie Luffy i dokończy? Nie, wtedy zrobiłby to wszystko później, by nie wystygło, nie, żeby ten gumowy żołądek zauważył różnicę.
- Dlaczego zrobiłeś tego aż tyle? - zapytał z zaciekawieniem, upijając kolejny duży łyk alkoholu.
- Inaczej nie działało… - wymamrotał Sanji.
- Co nie działało? - zaśmiał się Zoro. - Śniadanie?
- Nic nie działało. - Tym razem kucharz podniósł wzrok i spojrzał na szermierza takim spojrzeniem… Było w nim tyle przytomności, aby szermierz nabrał podejrzeń, że blondyn naprawdę wiedział, o czym mówi, i tyle bólu, żeby zielonowłosy poczuł ukłucie niepokoju.
- O czym ty mówisz, kuku?
- Wiesz, ile razy tego próbowałem?
Zoro ponownie odniósł dziwne wrażenie, że nie chciał słyszeć wywodu dalej, dlatego skoncentrował wzrok na czymś innym. Tym razem były to obiekty stojące na szafce, a które wcześniej musiał przegapić. Znajdowały się tam niewielkie czaszki, zrobione z jakiegoś gładkiego materiału, pomalowane na kolorowo. Pomimo faktu bycia czaszkami, wyglądały bardzo wesoło. Od razu przywodziły na myśl pewnego muzyka.
- Brook dobierał dekoracje? - zapytał z rozbawieniem, wskazując na obiekty.
Sanji pokręcił głową, wzdychając ciężko.
- To dekoracje na święto. Przecież mówiłem.
- Święto? Jakie święto ma takie dekoracje?
Dopiero spojrzenie, jakie dostał od Sanjiego sprawiło, że zrozumiał, iż wcale nie chciał zadać tego pytania.
- Dzień Zmarłych.
Zielonowłosy zaśmiał się cicho.
- Tak? Od kiedy obchodzisz to święto?
- Od dwudziestu ośmiu lat.
Roronoa spojrzał na kucharza z zaskoczeniem. Nie spodziewał się tak dokładnej odpowiedzi, ani tym bardziej wypowiedzianej tak przygnębionym tonem. I… dwudziestu ośmiu? Przecież kuk nie miał tylu lat.
- Coś kręcisz, brewko – uznał, biorąc kolejny łyk. - Jesteś pijany.
Sanji spojrzał na towarzysza z mieszaniną wściekłości i smutku. Powoli pokręcił głową.
- Jestem pijany, ale nie głupi, marimo.
- To dlaczego zaczynasz gadać jak Usopp? Od dwudziestu ośmiu lat? Nawet tylu nie masz.
Gorzki śmiech kucharza sprawił, że Zoro mimowolnie zadrżał. Chyba nigdy nie słyszał towarzysza w takim stanie. Nie… Był pewny, że nie słyszał go tak… Smutnego?
- Kuk, o co chodzi? - zapytał z niepokojem.
- Co roku to robię, wiesz? W każdy Dzień Zmarłych zastawiam ten stół, gotuję więcej, przygotowuję więcej… Robin mówiła, żebym się poddał, ale ja tego nie chciałem. Nie potrafiłem… Się poddać. Nie, od kiedy usłyszałem, że to jest możliwe. To miała być tylko legenda… Ale All Blue też miało być legendą! I wiesz co? Znalazłem je! I miałem to gdzieś!
Roronoa powoli podniósł się i zrobił krok do tyłu, niepewnie spoglądając na kucharza. Nie rozumiał… Nie chciał zrozumieć.
- O czym ty…?
- O tobie, idioto! Przez jebane dwadzieścia osiem lat czekałem, planowałem i miałem nadzieję, że to się uda! Że ty… że przyjdziesz! - Sanji również wstał i wpatrywał się w Zoro z dziwną intensywnością. Ale nie była to wściekłość. A przynajmniej nie tylko wściekłość. Poza tym był tam jeszcze ból, nieme błaganie i coś ciepłego, przyjemnego.
Wszystko powoli zaczęło tworzyć całość. Jeden po drugim, kawałki układanki wpadały na swoje miejsce. Ale wciąż brakowało tego jednego, najważniejszego, który pozwoliłby rozpoznać cały obraz.
- Dlaczego musiałeś czekać?
- Sam to powiedziałeś, prawda? Że znalazłbyś mnie. Mimo wszystko… Ja też chciałem to zrobić! Znaleźć cię. Spotkać… Powiedzieć… Powiedzieć, że cię kocham, debilu!
Powinien się cieszyć, prawda? Sanji właśnie przyznał, że go kochał. Tak po prostu. I Zoro wiedział, że on czuł to samo. Jednak coś sprawiło, że te słowa były dla niego jak cios obuchem w brzuch. Nagle jakby całe powietrze uleciało z jego płuc, nie mógł złapać oddechu, jedyną emocją, jaką czuł, był strach. Wręcz wszechogarniające przerażenie, że coś było nie tak. Że coś nie pasowało.
- Sanji… O co tu chodzi?
- Dalej tego nie rozumiesz, prawda? - Blondyn pokręcił głową z rezygnacją. Oparł się ciężko o stół i wciągnął głęboko powietrze. - Jesteś martwy, Zoro. Nie żyjesz. Zginąłeś zaraz po swojej ostatniej walce z Mihawkiem. Wygrałeś, ale twoje rany… Chopper nic nie mógł poradzić. Nikt nie mógł…
Głos kucharza załamał się, po czym mężczyzna zamilkł całkowicie, zaciskając powieki, by powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu.
Zoro nie był zdziwiony. Chyba w pewien sposób od początku to wiedział, po prostu… Nie chciał tego zaakceptować. Dlatego tylko podszedł do przyjaciela i objął go, by ten nie przewrócił się od nadmiaru emocji i przez wciąż otumaniony alkoholem umysł.
- Przepraszam, Sanji – wymamrotał. - Przepraszam, że cię zostawiłem. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Ale wiesz… też cię kocham. Zawsze cię kochałem.
Załzawione oczy spotkały jego, kiedy blondyn wpatrywał się w szermierza z niepewnością.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Chyba po prostu byłem zbyt wolny i nie zdążyłem tego powiedzieć…
- Jak zawsze. Marimo kompletnie nie potrafi wyczuć momentu – zaśmiał się ponuro Sanji. - Nawet nie wiesz, jak bardzo żałowałem, że nie zdążyłem tego powiedzieć.
Roronoa ostrożnie usiadł na krześle, wciągając drugiego mężczyznę na kolana.
- Co się później działo? - zapytał delikatnie, gładząc towarzysza po plecach.
- Nikt nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Płynęliśmy dalej, ale to już nie było to samo. Znalazłem All Blue, jednak wtedy zorientowałem się, że już mi na nim nie zależało. Robin powiedziała mi o Dniu Zmarłych. Że podobno niektórzy, obchodząc go, mogą się spotkać z bliskimi sobie osobami. Zacząłem szukać o tym informacji, z każdym rokiem przygotowywałem więcej potraw, ozdób… I nigdy nie działało. Wszyscy mi powtarzali, że powinienem dać sobie spokój. Też tak myślałem, ale… Nie potrafiłem. Dlatego, kiedy dzisiaj się tu pojawiłeś… Wyglądając dokładnie tak samo, jak w dniu poprzedzającym waszą walkę…
Nie mógł nic więcej powiedzieć, jednak Zoro tego nie potrzebował. Nowa informacja jakby przegoniła mgłę zasłaniającą jego wizję. Dostrzegł liczne szkielety porozwieszane po ścianach pokoju, kolorowe światełka, ozdoby, różnego rodzaju obrzędowe jedzenie… Oraz fakt, że nie byli na Sunny, a na lądzie. Na jednej z szafek w ramkach stały jego listy gończe. Chyba wszystkie, jakie zdołał zyskać podczas swoich wojaży. Na stojaku stały jego dwie katany. Trzecie leżała na materiale pod spodem, wszystkie jej fragmenty ułożone tak, by można było dostrzec, jak wyglądała zanim została zniszczona. O tym też dopiero sobie przypomniał… Jednak nie to przykuło jego uwagę.
Zamiast tego, skupił się na Sanjim. Na kilku siwych kosmykach w jego pięknych włosach. Na niewielkich zmarszczkach w kącikach oczu, okolicy ust i na czole. Na znacznie szczuplejszych niż pamiętał ramionach. Na zdecydowanie bardziej widocznych ścięgnach na dłoniach.
- Wyglądasz… - „Starzej.” Powstrzymał się od powiedzenia tego. Zamiast tego, delikatnie przejechał dłonią po wciąż miękkich włosach. - Inaczej.
Kucharz pokiwał głową.
- Nie potrafiłem zrobić tego dobrze wcześniej.
- Przez cały ten czas się zadręczałeś?
- Oczywiście! To była moja wina! Gdybym był silniejszy, gdybym zdołał cię powstrzymać…
- Nie zrobiłbyś tego. Wiedziałeś, jak ważne było dla mnie moje marzenie i nie zrobiłbyś nic, by mnie powstrzymać. Zawsze taki byłeś, kuku. Znam cię.
Blondyn zdołał pokiwać głową.
- Będę tutaj cały dzień? - upewnił się Zoro.
- Chyba… chyba tak. Tak mi się wydaję… - przytaknął niepewnie Sanji.
Zoro uśmiechnął się do niego pokrzepiająco.
- W takim razie mamy trochę czasu. Ale obiecaj mi coś. Jak już zniknę… Zacznij myśleć o sobie. Przestań się zadręczać. Jeżeli chcesz, możesz mnie przywołać również za rok, ale nie oddawaj się temu całkowicie. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Możesz to dla mnie zrobić?
Sanji przez chwilę wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Po czym uśmiechnął się przez łzy.
- Nie wiedziałem, że jesteś w stanie wypowiedzieć coś tak długiego, marimo – rzucił, po czym ponownie wtulił się w ciepłe ciało. - Spróbuję. Dziękuję.


1 komentarz: