niedziela, 7 stycznia 2018

"Nowy Kapitan" [BbF]

Tytuł: Nowy Kapitan
Fandom: Bound by Flame
Występują: Wulkan, Kapitan, Bawół, Rhelmar, Edwena + większość Nieuległych Ostrzy

Status: zakończone.
Ostrzeżenia: spoilery do rozdziału drugiego (blisko końca), przekleństwa, śmierć postaci

Uwagi: Wulkan jest kobietą, ścieżka człowieka
Opis: Dla Wulkan śmierć nie była niczym obcym. Jako najemniczka spotykała się z nią niemal na co dzień. Często brała udział w konfliktach, z których nie wszyscy wychodzili żywi. Widziała śmierć towarzyszy broni, sama przyczyniła się do zgonu przeciwnika znacznie więcej razy, niż mogła zliczyć. Jednak to było dla niej czymś nowym, szokującym... Nigdy wcześniej nie zabiła przyjaciela.



~~~~
 Niby wiedziałam, że tak to się skończy. A raczej na to liczyłam. Inaczej przecież nie wyzywałabym na pojedynek własnego kapitana. Najsilniejszego w kompanii. Człowieka, który nie przegrał ani jednego pojedynku.
Bez większego zrozumienia wpatrywałam się w sztylet, którego ostrze gładko wślizgnęło się między blaszane płyty napierśnika, przecięło skórzaną koszulę pod spodem i z równą łatwością przebiło się przez ciało. Ciało osoby, na którą przecież zawsze mogłam liczyć, która ufała moim osądom i miała moją lojalność…
Przez wciąż zszokowany umysł nie byłam w stanie powstrzymać czy spowolnić upadku masywnej sylwetki potężnego wojownika. Jedynie zrobiłam krok do przodu i zostałam zmuszona do pochylenia się, kiedy palce, wciąż zaciśnięte na rękojeści sztyletu, zostały pociągnięte do przodu. Dopiero wtedy to do mnie dotarło.
- Kapitanie…
Wciąż nie jestem pewna, czy faktycznie to powiedziałam na głos, czy też słowo pojawiło się jedynie w mojej głowie. Opadłam na jedno kolano, dłoń przykładając do świeżej rany. Nawet z moją dość ograniczoną wiedzą medyczną byłam w stanie stwierdzić, że sytuacja nie była dla niego zbyt pomyślna. Może, gdyby udało się zawołać Silbana albo chociaż Sybillę…
Uniosłam nieco wzrok, nieprzytomnie zerkając na przejście między skałami. Nie zdążyłabym. Zanim bym do nich dobiegła, byłoby po wszystkim. Zdawałam sobie z tego sprawę, gdzieś głęboko w podświadomości, jednak wciąż łudziłam się, że może…
Miałam się podnieść i rozpocząć szaleńczy bieg po uzdrowiciela… Jednak powstrzymał mnie głos Kapitana.
- Zawsze wiedziałem, że to będziesz ty… - wymamrotał cicho. Na tyle cicho, że nawet znajdując się tuż obok niego, ze zmysłami wyostrzonymi przez tego przeklętego demona, wciąż ledwo go usłyszałam.
Uniosłam dłoń, z przerażeniem spoglądając na krew wyraźnie odznaczającą się na materiale rękawic oraz na gołych fragmentach skóry. Jednak po chwili czerwona substancja zniknęła mi z pola widzenia, kiedy palce Kapitana zacisnęły się na mojej uniesionej kończynie. Przeniosłam wzrok na twarz mężczyzny i zauważyłam, jak uśmiechnął się do mnie słabo. Z dumą i ulgą…
Chciałam coś powiedzieć, przeprosić, podziękować, obiecać, że zajmę się kompanią… Nie zdążyłam. Tył głowy mojego poprzednika z cichym odgłosem uderzył o podłoże. Palce rozluźniły chwyt na mojej ręce. To był koniec. Kapitan nie żył… Zabiłam go.
Wzięłam głęboki wdech, zmuszając się do uspokojenia. Powoli podniosłam się z ziemi i rozejrzałam po otaczających mnie ludziach. Nikt się nie ruszył z miejsca. Wszyscy wpatrywali się we mnie z oczekiwaniem. Powiodłam po nich wzrokiem.
Rhelmar stał nieco z tyłu, jak zwykle, kiedy załatwiałam sprawy dotyczące Ostrzy. Gdybym wiedziała, że tak to się potoczy, nie zabierałabym go z sobą. Nic nie mówił, nie wtrącał się i jedynie przyglądał mi się z uwagą.
Sokół musiał wcześniej podnieść się z kucek. Pewnie przed pojedynkiem, żeby lepiej widzieć. Nawet przestał lustrować podejrzliwym wzrokiem żołnierzy Baldwina, znajdujących się niedaleko, co robił niemal cały czas od naszego przybycia. Zamiast tego, przenosił wzrok ze mnie na martwe ciało u moich stóp i z powrotem. Niewiele zdołałam wyczytać z jego mimiki.
Renko wycofał się tak, że niemal całkowicie ukrył się za swoim wozem. Nie mogłam mieć mu tego za złe. Nie był wojownikiem. Przeżył dużo, jak każdy podczas wojny, ale był tylko kowalem. Ledwo ukrywał przerażenie malujące się w otwartych szeroko oczach. Nie znał zasad panujących w kompanii, nie wiedział, co się wydarzyło.
Randval w dalszym ciągu stał w pobliżu wyjścia z obozu. Jednak, zamiast zerkać tęsknie na przestrzeń poza skałami, na czym zazwyczaj dało się go przyłapać, przestępował z nogi na nogę, spoglądając na mnie niepewnie. Był najnowszym członkiem Ostrzy, nawet jeśli doświadczonym w walce, więc musiał być rozdarty. Z jednej strony, nie znał zbyt dobrze Kapitana i znacznie bardziej liczył się ze mną niż kimkolwiek innym… Jednak wciąż był człowiekiem honoru i nie wiedziałam, jak spojrzy na tę sprawę. Może w jego zakonie coś takiego podchodziło pod zdradę?
Wilk zaciskał szczękę, jakby powstrzymując się, żeby czegoś nie powiedzieć. A może z innego powodu…? Może i pomogłam mu i kilku innym uciec, ale przecież był zastępcą Kapitana. Musieli być dość blisko. Szanował swojego dowódcę chyba jeszcze bardziej niż ktokolwiek inny… Przez głowę przemknęło mi pytanie, czy mnie zaakceptuje? Chociaż, jakie miał inne wyjście? Mógł zrezygnować albo wyzwać mnie na pojedynek. Nie chciałam mieć krwi kolejnego przyjaciela na rękach, ale też nie mogłabym oddać stanowiska… Miałam nadzieję, że po prostu to zaakceptuje.
Jednak najbardziej zaskakująca była reakcja Bawoła. Tego samego, z którym użerałam się każdego dnia, zanim zdaliśmy sobie sprawę z beznadziei naszej sytuacji. Który niemal za każdym razem na przywitanie pytał mnie, czy się jeszcze nie wysadziłam. Który był moim przyjacielem i moją podporą od kiedy dołączyłam do Ostrzy, niemal w równym stopniu co sam Kapitan.
Mężczyzna jako jedyny odwzajemnił moje spojrzenie niemal z równą siłą co zazwyczaj. Skinął głową tak delikatnie, że nie byłam pewna, czy mi się to nie wydawało. A kiedy się odezwał, były to dwa słowa. Dwa cholerne słowa, które w końcu wyrwały mnie z letargu i sprawiły, że w pełni dotarło do mnie, co się właśnie stało…
- Pani kapitan?
Uspokoiłam oddech i wyprostowałam plecy. Uniosłam nieco podbródek, utwardzając spojrzenie. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę słabości. Nie w takim momencie. Byłam teraz odpowiedzialna za tych ludzi. Teraz ja miałam być ich podporą, ich główną siłą… Ich kapitanem.
- Nieuległe Ostrza dołączą do bitwy – powiedziałam. Mój głos zabrzmiał pewnie. Nie zadrżał, był spokojny, opanowany i pewny siebie. Dokładnie taki, jaka powinnam być ja. Nie czułam się tak. Miałam wątpliwości. Jednak nie mogłam tego po sobie pokazać. - Szczegóły przekażę wam, kiedy tylko ustalimy plan ataku.
Nieco obawiałam się odpowiedzi, jednak spotkałam się tylko z pokiwaniem głowami, kilkoma pomrukami zgody oraz cichym:
- Tak jest, pani kapitan.
Widziałam, jak Ostrza rozluźniły się nieco, chociaż większość z nich wciąż wyglądała na rozdartych. Jednak zrozumiałam, że dobrze zrobiłam, natychmiast wcielając się w przywódcę. Każdy z nich znał siłę swojej byłej prochmistrzyni. Każdy widział, jak w uczciwym pojedynku, zgodnym z zasadami kompanii, pokonałam Kapitana. I w końcu, większość z nich była z nami wystarczająco długo, żeby wiedzieć, jakim szacunkiem darzyłam tego mężczyznę. I jak on traktował mnie.
- Możecie zacząć się przygotowywać. - Zerknęłam na nieruchome ciało na ziemi. - Jeżeli przeżyjemy, urządzimy mu pogrzeb zgodny ze zwyczajami kompanii, tak samo, jak pozostałym poległym. Teraz jednak musimy go zostawić. Mróz zakonserwuje ciało… - Przerwałam, żeby przełknąć gulę, jaka utknęła mi w gardle. - Renko, chcę, żebyś zadbał o ich broń. Bawół, możesz przypilnować przygotowań?
- Możesz na mnie liczyć. - Bawół spojrzał na mnie tym samym pewnym wzrokiem. Wiedziałam, że jemu mogę zaufać.
Tak samo, jak pozostałym Ostrzom. Może i wcześniej mieli wątpliwości, jednak po mojej krótkiej przemowie każdy przybrał zacięty wyraz twarzy. Byli gotowi do walki. Byli gotowi do walki pod moim dowództwem. Nawet Renko skinął głową i chwycił swój młot, jakby tylko czekał, aż ktoś podsunie mu miecz.
Jeszcze przez sekundę mierzyłam wszystko wzrokiem, po czym odwróciłam się i odeszłam w swoją stronę. Było dużo rzeczy do załatwienia i zdecydowanie zbyt mało czasu.

- Jak się czujesz?
Podniosłam wzrok, aby spojrzeć na zbliżającego się Rhelmara. Wydawał się… zmartwiony? Zdecydowanie nie pasowało to do zawadiackiego, wiecznie pewnego siebie elfa. Z drugiej strony, ja też czasami chowałam się po maską bezczelnej, impulsywnej prochmistrzyni. W ostatnich dniach nawet częściej niż zwykle. Może mnie przejrzał? Sama mu kiedyś wypomniałam, że elfy mają dobry wzrok… Ale czy aż tak dobry?
- Wspaniale! Mamy szansę dokopać kilku sztywniakom. Czy może być coś lepszego? - zapytałam, chociaż słowa nie wyszły tak swobodnie i żartobliwie, jak zaplanowałam.
- Wcale nie mówię o tym, że mamy zmierzyć się z wrogiem, który w jednej chwili pokonał prawdopodobnie największą armię, jaka kiedykolwiek istniała. - Mężczyzna machnął ręką. Gdyby był kimś innym, pomyślałabym, że chce mnie dobić. Jednak to był Rhelmar, a ja, mimo wszystko, wciąż pozostawałam sobą. Człowiekiem, którego nudziło rozbijanie obozu do tego stopnia, że wybrał się na przechadzkę, zabijając po drodze kilku ożywieńców. - Mam na myśli Elricha.
- Kapitana – poprawiłam odruchowo, chociaż po chwili się skrzywiłam. - Byłego kapitana…
- Wiesz, że nie przykładam wagi do tytułów.
- Wiem. - Odetchnęłam cicho.
- Co nie zmienia faktu, że teraz ty jesteś kapitanem. Musisz dbać o swoich ludzi i o siebie. Twoja śmierć z rąk tych sztywniaków byłaby obrazą dla Elricha.
Uniosłam wzrok i spojrzałam na niego rozbawiona.
- Powiedziałeś „sztywniaków”. Może jeszcze coś z ciebie będzie.
Mężczyzna miał rzucić jakąś ripostą, jednak przerwał, kiedy Edwena do nas podeszła.
- Nie powinniśmy ruszać? - zapytała, spoglądając na mnie z wyczekiwaniem.
Widziałam, jak brwi elfa marszczą się nieco. Może i próbował to ukryć, ale… nie przepadał za czarodziejką… Delikatnie rzecz ujmując.
- Wyruszymy, gdy tylko zrobi się ciemno – odpowiedziałam, podnosząc się. - Chcemy przedostać się do bram, przyciągając jak najmniej uwagi. Mrok pomoże nam się ukryć. Drogę przez góry będę nam oświetlać, żeby nikt nie połamał nóg. Powinniście złapać chociaż kilka godzin snu zanim pójdziemy. Czeka nas ciężko dzień.
Z każdym kolejnym słowem zbliżałam się do nich. Miałam w planie wyminąć ich i ruszyć w kierunku obozowiska Ostrzy. Jeżeli plan ataku by nie wypalił… To mogła być moja ostatnia noc z nimi. Edwena niechętnie skinęła głową, przyznając, że mój plan miał sens. Chociaż nie wydawała się zbyt zadowolona. Jak zawsze, od kiedy zrezygnowałam z przyjęcia oferty demona. Rhelmar uśmiechnął się zadziornie, chociaż widziałam, że nie było to do końca szczere.
- Ty też się wyśpij. Twoja śmierć w takim miejscu nie byłaby nam na rękę.
Pokręciłam głową i zostawiłam ich.

Wbrew swoim słowom, nie mogłam zasnąć. Leżałam w śpiworze, w pobliżu ogniska i obserwowałam, jak cienie kołyszą się na skalistej ścianie, a światło odbijające się od kryształków lodu tworzyło piękne obrazy. Kiedyś ten widok mnie zachwycał. Kiedyś, kiedy byłam dzieckiem, a zima była tylko naturalną koleją rzeczy, czymś przejściowym… Podczas wojny, zima kojarzyła się tylko z Władcami Mrozu, którzy wytwarzali lód i śnieg we wszystkich miejscach, które zdołali podbić. Sprawiało to, że lato zdawało się jedynie legendą, jak smoki czy krasnoludy… Jak demony ognia i jak siódemka ludzi, którzy za pomocą armii ożywionych truposzy podbijają całe Vertiel.
Z cichym westchnieniem podniosłam się do siadu, wpatrując się w ogień. Demon-piroman. Nie, żeby to do mnie nie pasowało, byłam prochmistrzynią. Wybuchy i ogień były moją specjalnością. Niby tylko zyskałam dodatkowe zdolności, niby odmówiłam demonowi, a jednak… Nie miałam pewności, czy niektóre myśli wciąż były moje.
Zazwyczaj nie miałam problemu z odróżnieniem moich myśli od tych demona. Ale co, jeżeli się myliłam? Może to on zdecydował się rozpocząć ten pojedynek? Nie, to nie miało sensu. Demon chciał ruszać do Serca Świata, bez wdawania się w walkę. Zgadzał się z Kapitanem. Czyli to musiała być moja decyzja. Tylko…
- Wulkan? - Podniosłam wzrok, żeby zobaczyć Bawoła, stojącego jakieś trzy metry ode mnie. - Znowu odpłynęłaś. Czy ten demon…?
- Nie. - Pokręciłam głową. - Tym razem jestem tu sama – zażartowałam, stukając się w głowę.
- Powinienem zacząć wiwatować, czy się martwić?
- Obydwie opcje są na tyle do ciebie niepodobne, że chciałabym je zobaczyć.
Bawół uśmiechnął się i usiadł obok mnie.
- Dobrze zrobiłaś – powiedział.
- Co dobrze zrobiłam? - Spojrzałam na niego uważnie.
- Kapitan chciał, żebyś to ty go zastąpiła. Nie pokazywał tego, ale był zmęczony. Miał dość odpowiedzialności, jednak trzymał się, bo wiedział, że nie może zostawić kompanii. Najsilniejszy członek Nieuległych Ostrzy nie mógł tak po prostu odejść.
- Gdyby nie ja, może doczekałby spokojnej emerytury – mruknęłam.
- Kapitan i spokojna emerytura? Żartujesz, prawda?
Zaśmiałam się. Miał trochę racji.
- Jasne, dlaczego by nie? Może miał jakieś ukryte talenty? Mógłby zacząć wyszywać chusteczki – zaproponowałam.
Bawół dołączył do mojej chwilowej wesołości. Wyobrażenie sobie nieustępliwego wojownika na bujanym fotelu z malutką igłą, niemal ginącą w jego wielkich dłoniach, było po prostu zbyt absurdalne.
- Od kiedy dołączyłaś, widział w tobie coś więcej – kontynuował mężczyzna. - Pozwalał ci na więcej niż przeciętnym świeżakom, ufał twoim opiniom… Zawsze respektował twoje zdanie.
Skinęłam głową. Mogłam sobie wmawiać, że to dlatego, że jako prochmistrzyni znałam się na swoim fachu. Potrafiłam zadbać o obronę obozu, umiałam poradzić sobie w walce, byłam dobrym zwiadowcą… Jednak nigdy nie chodziło o to. Kapitan po prostu mi ufał. Dostrzegł coś, czego ja nie potrafiłam. Przywódcę, który potrzebował tylko trochę czasu i małego popchnięcia w odpowiednim kierunku.
- W pewnym sensie, ten demon był dla niego zbawieniem. Urosłaś w siłę… Stałaś się silniejsza niż ktokolwiek, kogo znam. Dlatego Kapitan uznał, że może sobie pozwolić na zasłużony odpoczynek. Dlatego ci się sprzeciwił. Chciał, żebyś to ty przejęła pałeczkę i stała się niezależna.
Kolejne kilka chwil przesiedzieliśmy w milczeniu. Powoli trawiłam jego słowa.
- Łał, Bawół… Nie wiedziałam, że bawisz się w psychologa. Może ty też pomyślisz o zmianie zawodu po wojnie?
- I przegapić, jak jedna z twoich zabawek wysadza cię w powietrze? Nie ma mowy.
- Spokojnie. Poczekam z tym, aż będziesz w okolicy – zapewniłam.
Jeszcze przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, jednak wciąż pozostawała jedna rzecz nie dająca mi spokoju.
- Obawiam się tylko, że to mogła nie być moja decyzja. Jeżeli ja tak zdecydowałam, nie mam zamiaru niczego żałować, ale jeżeli to demon… Co, jeżeli to był jej wybór?
Bawół pokręcił głową.
- Kiedy ostatnio widziałaś swoje odbicie? - zapytał. - Wciąż jesteś sobą, Wulkan. Oparłaś się jej i to ty masz władzę. Jak mówiłem, jesteś silniejsza niż ktokolwiek, kogo znam. Lub cokolwiek. Demona wliczając.
Miał rację. Nie pozwoliłam demonowi na zrobienie niczego, chociaż sama korzystałam z jej mocy i tych informacji, których mi udzieliła. Mogła być potężnym bytem, jednak w moim ciele to ja ustalałam zasady.
- Dobra, Bawół, teraz spadaj. Muszę się zdrzemnąć. W przeciwieństwie do niektórych, ja się nie obijam – zażartowałam, kończąc w ten sposób rozmowę. W końcu nie można być poważnym cały czas.
- Oto i twoja słynna wdzięczność. Zwykłe „dziękuję” by wystarczyło. No i może kolejka, albo dwie… - Mężczyzna pokręcił głową z udawanym oburzeniem, po czym oddalił się, aby kontynuować doglądanie przygotowań do walki.
Może wcale nie zmieniło się aż tak dużo? Jasne, brakowało Kapitana. Nie było już przywódcy Nieuległych Ostrzy, do którego mogłam się zwrócić o radę. Jednak wciąż miałam swoją kompanię, która zawsze trzymała moje plecy. Miałam nowych przyjaciół, na których mogłam polegać. Wciąż miałam swoje oparcie. Po prostu ze zwykłej prochmistrzyni, stałam się… kapitanem.

Nowy Kapitan. To brzmiało dziwnie. Jednak wolałam „Wulkan”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz