Fandom: Dishonored
Występują: Corvo Attano, Teague Martin, Lojaliści, wspomniany Thadeus Campbell, Jesper (wartownik pilnujący Martina na placu Holgera)
Paring: Corvo Attano x Teague Martin
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: Gwałt, yaoi, przemoc, przekleństwa, spoilery(?)
Uwagi: nie czytajcie, jeśli nie lubicie wymienionych wyżej ostrzeżeń. Generalnie, moja wizja wydarzeń na placu Holgera i ich konsekwencje.
Opis: Martin jest w stanie zapłacić wysoką cenę za osiągnięcie swojego sukcesu. Kiedy zdecydowali się uwolnić Corvo, cała jego kariera została zagrożona. Jednak najwyraźniej to nie wystarczyło, skoro mężczyzna zażądał więcej. Nie, zażądał to złe słowo. On wziął więcej, znacznie więcej. A Martin nie miał nic do powiedzenia.
~~~~
Zadanie było proste. Wejść na plac
Holgera, uwolnić Martina, pozbyć się Campbella, zdobyć jego dziennik, wrócić do
Samuela. Przy okazji uratować wujka Calisty. W porządku, dla kogoś innego misja
wydawać się mogła niewykonalna, jednak Corvo słynął z niewykonalnych rzeczy. I
zasłynąć miał z jeszcze kilku, jeśli planował uratować Emily. A zamierzał to
zrobić.
Dostanie się na plac było znacznie
prostsze, niż przypuszczał. Nawet pół roku w więzieniu nie sprawiło, że
zapomniał jak poruszać się niezauważenie, a moce, które dostał od Odmieńca,
dodatkowo ułatwiały zadanie. Dopiero, kiedy dotarł do pierwszego wyznaczonego
sobie celu i usłyszał rozmowę swojego potencjalnego sprzymierzeńca z jednym z
rewidentów, zwątpił. I nie dlatego, że mógłby nie podołać. Ale dlatego, że miał
wątpliwości, czy zdoła pozostawić Martina przy życiu.
Teague był bezczelny, miał ostry
język i potrafił się odgryźć. Był pewny siebie, wiedział, że nie pozostanie
uwięziony za długo. Myślał, że był nietykalny. Jedna wypowiedź Serca potwierdziła
to, co Corvo podejrzewał: rewident był zdradliwym typem.
Do tamtego momentu, Attano udało się
dostać do tamtego miejsca praktycznie bezkrwawo. Kilka osób zmuszony był
pozbawić przytomności, miał wrażenie, że wybuch bomby podczas jego ucieczki
mógł zranić kilku strażników, jednak nikogo nie zabił, nie pozbawił kończyny.
Był łagodny i ostrożny. Znał sporą część strażników, wiedział, że tylko
wykonywali rozkazy. Jednak pół roku spędzonego na nieustającym bólu – zarówno
fizycznym, jak i psychicznym – obudziły w nim jakąś sadystyczną stronę. Instynkt,
który wymagał krwi i cierpienia. A może długotrwały brak jakiegokolwiek
partnera tak na niego działał? Bez względu na przyczynę, nie pozwalał tego typu
emocjom uwolnić się na zwykłych osobach, jednak, kiedy patrzył na Martina, tak
pewnego siebie, miał ochotę zacząć działać.
Podkradł się do strażnika i
przydusił go. Mężczyzna po zaledwie kilku sekundach osunął się bezwładnie na
ziemię. Corvo przeniósł ciało w zacienione miejsce, gdzie istniała mniejsza
szansa, że ktoś je znajdzie. Po chwili namysłu, ułożył je na stercie pudeł, aby
nie dopadły go szczury. Te małe cholerstwa były w stanie zjeść dorosłego,
żywego człowieka, nie chciał wyobrażać sobie, co mogłyby zrobić z
nieprzytomnym.
Dopiero wtedy schował broń i
spokojnym krokiem podszedł do więźnia. Nie bał się, że ktoś usłyszy jego kroki.
Sprawdził otoczenie, nikogo nie było.
- Ty
jesteś Corvo, prawda? – zapytał Teague, wiercąc się w swoich więzach. – Wiem,
co chcesz zrobić i mogę ci pomóc. Uwolnij mnie, a za kilka dni postawię ci
drinka...
Attano przestał słuchać. Uważnym
spojrzeniem zmierzył sylwetkę drgającego niespokojnie rewidenta. Długi płaszcz
przysłaniał niemal całe ciało, jednak to, co zauważył, wystarczyło. Zdecydował,
co zrobić z więźniem.
- Możesz
mnie uwolnić? – Martin zmarszczył brwi, widząc, że jego domniemany wybawca nie
śpieszył się do pomocy. – Możesz być pewny, że poświęcę się dla dobra sprawy. Wystarczy,
że pociągniesz za tamtą dźwignię.
Były Lord Protektor zerknął na
wspomniany obiekt, jednak miał inne plany. Wyciągnął ostrze i przyłożył
drugiemu mężczyźnie do gardła, skutecznie uciszając go.
- Dlaczego
miałbym cię uwolnić? – zapytał nieco zachrypniętym głosem. Jego struny głosowe
wciąż nie działały do końca tak, jak powinny. Piero sugerował, że za kilka dni
powinien znów mówić normalnie.
- Bo... –
Rewident zawahał się tylko na moment. – Bo beze mnie nie zdołasz obalić
Burrowsa. Ani odnaleźć córki cesarzowej.
Corvo skinął głową i schował miecz.
Podszedł do dźwigni i położył na niej jedną dłoń, zatrzymując się jednak.
Uśmiechnął się pod nosem, czego przez maskę i tak nie było widać.
- Do tego
potrzebuję cię żywego. Ale nikt nie powiedział, że w dobrym stanie – wymruczał,
zwalniając więzy.
Teague w pierwszej chwili padł na
kolana, jednak od razu zaczął się podnosić, rozmasowując obolałe od
długotrwałej pozycji stawy. Attano podszedł do niego, złapał go brutalnie za
ramię i pociągnął za sobą.
- Co
robisz? – zapytał Martin i spróbował się wyszarpnąć, jednak nic mu to nie dało.
Były Lord Protektor miał chwyt jak ze stali.
- Upewniam
się, że poświęcisz się dla dobra sprawy – powtórzył wypowiedzianą przez Martina
kilka minut wcześniej kwestię.
Corvo zaciągnął drugiego mężczyznę
do wąskiej wnęki pomiędzy dwoma sąsiednimi budynkami tuż przy placu Holgera.
Gwałtownym ruchem zmusił rewidenta do oparcia się dłońmi o ścianę, po czym
szybkim, sprawnym kopnięciem rozstawił mu szerzej nogi, jedną ręką dociskając
jego kark do betonowej powierzchni. Teague szarpnął się, jednak poczuł, jak
druga osoba dociska się do niego całym ciałem, a ostry kawałek metalu zostaje
przyłożony do jego biodra.
- Przestań
stawiać opór, albo upewnię się, że już nigdy więcej nie będziesz mieć dzieci –
wyszeptał drapieżnym głosem Attano. – Możesz mi wierzyć, potrafię zrobić to
tak, żebyś przeżył i dalej był w stanie funkcjonować.
Martin posłusznie znieruchomiał,
wstrzymując przy okazji oddech. Słyszał plotki, że Lord Protektor bronił nie
tylko życia Cesarzowej, ale i jej godności... Jednak nigdy do końca nie dawał
im wiary. Ale może te wszystkie historie o zbyt nachalnych adoratorach,
uciekających z Tower z podkulonym ogonem i nigdy więcej się nie pokazujących,
jednak miały w sobie ziarnko prawdy?
- Grzeczny
chłopiec – zamruczał Corvo, nieco luzując chwyt na karku rewidenta. – Teraz przez
chwilę mi potowarzyszysz, a potem się rozejdziemy i wrócimy do planu, co ty na
to?
Teague nie odpowiedział, jednak
najwyraźniej Attano nie potrzebował zgody. Martin był w stanie jedynie zagryźć
wargę, by powstrzymać się od krzyków, i po prostu wytrzymać.
Kiedy Corvo go puścił, osunął się po
ścianie, nie będąc w stanie utrzymać się dłużej o własnych siłach. Czuł, jak
ciepła, wilgotna substancja spływa mu po udach. Przełknął ślinę, powstrzymując
jęk, jaki usiłował wydostać się z jego gardła. Słyszał szelest materiału za
sobą świadczący o tym, że były Lord Protektor ponownie był nieznanym nikomu
zamaskowanym zabójcą.
Martin zmusił się do podniesienia i
naciągnął spodnie, starając się nie myśleć, co właśnie miało miejsce. Musiał
być profesjonalistą. To była niewielka cena za ich cel.
- Pójdę
teraz zająć się Campbellem. Ty zabieraj się stąd – odezwał się Attano spokojnym
głosem, jakby nic się nie stało.
„Skoncentruj się na zadaniu,
Martin!” upomniał się. „Profesjonalnie!”
- Pa... –
Odchrząknął, kiedy głos mu się załamał i spróbował ponownie, tym razem z
lepszym skutkiem. – Pamiętaj, żeby zabrać mu jego dziennik. Powinien mieć go
przy sobie. Jak spotkam Samuela, powiem mu, żeby czekał na ciebie za tylnym
wyjściem.
Corvo skinął głową. Przez chwilę
stał i przyglądał się drugiemu mężczyźnie – a przynajmniej tak to wyglądało
przez maskę – po czym ponownie zbliżył się do niego.
- Mam
nadzieję, że wiesz, iż nie powinieneś nikomu o tym mówić? Nie chcesz mnie
zdenerwować, a i tak nikt ci nie uwierzy. – Rewident pokiwał głową na znak, że
zrozumiał. – Nawet nie próbuj też nagle rezygnować. Możesz mieć pewność, że cię
znajdę.
- Nie mam
zamiaru porzucać naszego celu – zapewnił, zaciskając zęby. „Bez względu na
cenę” pozostało niewypowiedziane, chociaż obydwoje je doskonale usłyszeli.
- Uważaj
na siebie – rzucił jeszcze Attano, po czym zniknął w smudze błękitnego światła.
Teague rozejrzał się i zauważył go,
przeskakującego z latarni na gzyms budynku spory kawałek dalej. Pokręcił z
niedowierzaniem głową, zdając sobie sprawę, że, mimo wszystko, wybrali
najlepszego możliwego sojusznika. Nikt inny nie zdołałby wykonać tego typu
zadań.
Obrócił się i, lekko utykając na początku,
skierował się w stronę rzeki. Musiał dotrzeć do Hounds Pit.
Słyszał, jak Havelock tłumaczył coś
Corvo, ale nie mógł się skoncentrować. Wzrok mężczyzny utkwiony był w nim,
jakby były Lord Protektor za cel honoru postawił sobie nie spuszczać z Martina
oka. Nowy nadrewident był przez to bardziej nerwowy niż kiedykolwiek wcześniej.
A przecież nie robili nic, na co nie byłby przygotowany!
Po chwili zorientował się, że już od
kilku sekund panowała cisza. Zerknął w bok, gdzie Havelock spoglądał na niego
wyczekująco. No tak, jego część! Odchrząknął i szybko podziękował Corvo za
ratunek, po czym wprowadził go w szczegóły. Spotkanie szybko dobiegło końca, a
Farley odszedł w kierunku baru, by uzupełnić swoją szklankę whiskey.
Attano zerknął na odchodzącego
mężczyznę, po czym ponownie utkwił wzrok we wciąż stojącym obok Martinie.
Nadrewident nie mógł nie zauważyć, że bez maski i kaptura, były Lord Protektor
był niesamowicie przystojny. To z kolei nie prowadziło myśli na właściwe tory.
- Mam udać
się do Golden Cat, co? – zapytał Corvo, a w kącikach jego ust czaił sie kpiący
uśmiech.
- Zapewne
byłeś tam częstym gościem? To bardzo lubiany przez bogatych i wpływowych ludzi
lokal. – Teague starał się udawać obojętność, co najwyżej nieznacznie
zaciekawienie, jednak miał świadomość, że rozmówca go przejrzał.
- Nie.
Nigdy nie miałem takiej potrzeby. Jeśli kogoś chciałem, zazwyczaj po prostu go
miałem, bez potrzeby płacenia. – Attano bezczelnie wzruszył ramionami. –
Chociaż zazwyczaj ograniczałem sie do jednego kochanka. Lubię ciągłość.
Martin poczuł, jak jego żołądek
zaciska się w pętlę. Ciągłość? Czy mogło mu chodzić o...?
Corvo szybko rozejrzał się, po czym
zrobił krok do przodu tak, by jego usta znalazły się tuż przy uchu rozmówcy.
- Wieczorem
chcę cię widzieć w mojej sypialni. Kto wie, może znajdę jakieś ciekawe zabawki
przy okazji dzisiejszej wyprawy...?
Teague stał w bezruchu, obserwując,
jak były Lord Protektor rzuca jeszcze szybkie pożegnanie Havelockowi, kłania
się dworsko Lydii, która zaśmiała się z politowaniem na ten widok, po czym
opuszcza bar. Stał tak jeszcze przez dobre kilka minut, dopóki Pendleton nie
dołączył do Farleya i obydwoje nie zaczęli nawoływać go do dołączenia do nich
na jakiś napitek
Wychodziło na to, że Corvo mówił
poważnie, kiedy wspominał o jednym kochanku. I najwyraźniej padło na Martina. Nadrewident
zacisnął dłonie, biorąc głęboki wdech. Musiał wytrzymać. Musiał poczekać, aż
wypełnią cel. Tylko to się liczyło. Bez względu na cenę.
Teague był w stanie ją zapłacić.
Cenę sukcesu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz