Fandom: One Piece.
Występują: Sanji, Zoro, wspomniany Luffy
Paring: Zoro x Sanji
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: yaoi (shounen-ai)
Uwagi: brak
Opis: W mieszkaniu Sanjiego pojawił się intruz. Aby się go pozbyć, mężczyzna zatrudnia prawdziwego ochroniarza, którego ceną jest jedzenie.
~~~~
Sanji gapił się w
ciemnobrązowe drzwi już od dłuższego czasu. Wiedział, że
prawdopodobnie wyglądał dość niepokojąco, jednak nie potrafił
zmusić się do podniesienia ręki i zapukania do mieszkania. Tak
samo, jak nie mógł odwrócić się na pięcie i wrócić do siebie.
Musiał podjąć jakąś decyzję i musiał zrobić to szybko. Zanim
ominie go moment, w którym powinien zbierać się do pracy. Albo, co
gorsza, zanim mieszkaniec pomieszczeń za drzwiami wyjdzie i zobaczy
go w tej sytuacji…
Blondyn wziął
głęboki wdech i uniósł dłoń… Tylko po to, by wsadzić ją do
kieszeni i wyciągnąć stamtąd telefon. Po raz chyba setny
przejrzał listę kontaktów, ponownie orientując się, że nie ma
do kogo zadzwonić. Wszyscy byli albo zajęci, albo poza miastem…
Akurat wtedy, kiedy mężczyzna ich potrzebował!
Zanim kucharz
schował urządzenie do kieszeni, zerknął na czas i sklął w
myślach. Cholera, naprawdę powinien podjąć jakąś decyzję i to
szybko. Albo zapuka i poprosi o pomoc, albo w takim stanie, w jakim
się znajdował, pójdzie do pracy i następne trzy dni, czyli do
kiedy któryś znajomy nie wróci, będzie mieszkał w hotelu… Ach,
cholera, nie stać go było na to.
Nie zastanawiając
się ani chwili dłużej, żeby się nie rozmyślić, zapukał do
drzwi, po czym cofnął o krok, wstrzymując oddech. Zaraz się
ośmieszy, zaraz się ośmieszy…
Nie ośmieszył
się. Drzwi pozostały zamknięte, a za nimi nie było żadnego
ruchu. Może zrobił to za cicho? Może osoba w środku wciąż
spała?
Sanji, chociaż
zazwyczaj tego nie robił, nacisnął dzwonek, a po chwili dla
pewności ponownie zapukał, tym razem znacznie głośniej. Jednak i
ponownie odpowiedziała mu jedynie głucha cisza.
- Świetnie, tyle tu
stałem, a jego i tak nie ma… - wymamrotał do siebie, odruchowo
sięgając do kieszeni marynarki… Żeby odkryć, że przecież jej
na sobie nie miał. Był jedynie w podkoszulku i dresowych spodniach,
czyli tak, jak wstał z łóżka. Pewnie jego fryzura też wyglądała
koszmarnie. I nawet nie miał przy sobie papierosów!
Westchnął z
irytacją i podrapał się po karku, rozważając dalsze opcje. Nie
miał ich zbyt wiele. W jego klatce było sześć mieszkań. Dwa na
parterze zajmowały starsze panie i uważał, że nie wypadało
prosić ich o pomoc. Szczególnie, że musiałyby wspinać się po
schodach aż dwa piętra. Na pierwszym piętrze mieszkała kobieta z
dwoma dziećmi. Do niej też nie miał serca pójść, szczególnie,
że mógłby obudzić przy okazji dzieci. A to wiązało się z
krzykami, płaczem i pobudką całej okolicy. Naprzeciw niej z kolei
mieszkał dość przerażający mężczyzna, który nie pałał
szczególną sympatią do Sanjiego. To też raczej wykluczało udanie
się do niego. Dlatego pozostawiało jedynie mieszkanie naprzeciw
blondyna. Które w tej chwili najwyraźniej było puste. Kucharz
mógłby co prawda jeszcze wyjść i udać się na przykład do
klatki obok, jednak klucze do drzwi na dole również zostały gdzieś
w kuchni, a zapasowe były u przyjaciela… Który był poza miastem!
Wychodziło na to,
że Sanji musiał jednak pójść do pracy w takim stanie, w jakim
był i mieć nadzieję, że szef go za to nie zamorduje… A może
nawet pozwoli użyć własnej łazienki do doprowadzenia się do
porządku i da zaliczkę na wynajęcie hotelu… Taaa, a różowe
króliczki zaczną strzelać tęczą z oczu i opanują świat…
Blondyn pokręcił
głową. I tak nie miał innego wyjścia. Poza tym, nawet, gdyby
sąsiad był w domu, co miałby mu powiedzieć? Mężczyzna zaśmiał
się na samą myśl.
- Witaj, nowy
sąsiedzie… - powiedział na głos, całkowicie ignorując fakt, że
usłyszeć mógł go każdy, kto akurat był na schodach. I tak on
jako jedyny bywał na nogach o tej godzinie. - Wiem, że
prawdopodobnie nawet nie wiesz, jak się nazywam, ale kiedyś
uśmiechnąłeś się do mnie i wydajesz się całkiem miły, więc
czy mógłbyś zabić tego gigantycznego pająka w moim mieszkaniu?
Wynagrodzę cię jedzeniem!
To brzmiało tak
bardzo źle, że po samym wypowiedzeniu tych słów, Sanji wywrócił
oczami. Tak, brzmiał żałośnie. Chyba jednak dobrze, że nikogo
nie było w domu…
- Jedzenie za
zabicie pająka? To najlepsza propozycja, jaką dzisiaj usłyszałem.
- Głos dobiegający zza blondyna sprawił, że ten zesztywniał, po
czym odwrócił się z przerażeniem.
Na schodach
pojawiła się zielona fryzura a z nią cała reszta nowego sąsiada.
Muskularne ramiona okrywała jedynie biała koszulka, jakby jej
właściciel nie przyjmował do wiadomości, że jesień już od
jakiegoś czasu gościła w okolicy i jedynie, komu zamierzała
odstąpić, to zimie. Czarne spodnie opadały na ciężkie buty
mężczyzny, a przez jego ramię przewieszony był plecak. Pod oczami
gość miał cienie, jednak ciemne tęczówki spoglądały na niego
trzeźwo, z pewnym rozbawieniem.
- To… Miałem na
myśli… - zająknął się Sanji. Nie spodziewał się, że osoba,
której szukał jeszcze chwilę wcześniej, nagle pojawi się tuż
obok. I tym bardziej, że nie będzie musiał niczego wyjaśniać.
Chociaż w pewien sposób przecież to zrobił.
Zielonowłosy
uśmiechnął się nieznacznie, widząc zakłopotanie blondyna.
- Zabicie pająka.
Chyba, że coś przekręciłem?
Po chwili wahania,
kucharz pokręcił głową. Skoro i tak już wpadł, przynajmniej
mógł pozbyć się intruza ze swojego mieszkania i przygotować do
pracy. Oraz zrobić śniadanie. A jeżeli robił dla siebie, równie
dobrze mógł faktycznie przyrządzić więcej w ramach nagrody za
uratowanie z opresji… Chociaż oczywiście w życiu by tak tego nie
nazwał na głos.
- W takim razie
pokaż mi tego potwora. Naprawdę zjadłbym coś dobrego… A potem
poszedł spać… - Szerokie ziewnięcie stanowiło potwierdzenie
słów zielonowłosego.
Blondyn zrobił
krok w kierunku swoich drzwi, jednak zatrzymał się, przypominając
sobie o włochatych odnóżach odrażającego bytu, który przecież
znajdował się niemal na samym środku przedpokoju. A w ciągu tych
kilkunastu minut, kiedy się zastanawiał, co zrobić, bydlak mógł
przenieść się w dowolne miejsce… Na przykład tuż nad drzwi.
- Drzwi są otwarte
– powiedział, wskazując na swoje mieszkanie. - Ostatnio widziałem
go na podłodze, w rogu po prawej stronie – dodał w ramach
wyjaśnienia.
Nieznajomy posłał
mu jeszcze jedno rozbawione spojrzenie, po czym otworzył drzwi i
wszedł do środka, rozglądając się po wnętrzu. Sanji ucieszył
się nagle, że starał się dbać o porządek. Nie musiał się
obawiać, że sąsiad odnajdzie coś, czego blondyn nie chciałby,
żeby ten znalazł.
Zielonowłosy
powoli obracał się, szukając stawonoga. Zajrzał pod szafkę na
buty, a potem na nią. Kucharz widział wszystko przez wciąż
otwarte drzwi do mieszkania. Jednak dopiero, kiedy mężczyzna
podszedł do wejścia do łazienki, obok którego ostatnio bestia się
znajdowała, odwrócił się do Sanjiego i wskazał palcem na
framugę.
- Znalazłem –
ogłosił triumfująco.
- Zabij go! -
rozkazał Sanji, czując dreszcz, przebiegający mu po plecach na
samą myśl o włochatym potworze.
Jego sąsiad
wzruszył ramionami, po czym trzasnął otwartą dłonią o
powierzchnię, prawdopodobnie pozbywając się problemu, na co
blondyn wzdrygnął się z obrzydzenia.
- Zrobione –
poinformował z szerokim uśmiechem nowy sąsiad.
Sanji niepewnie
wszedł do środka, od razu zerkając do góry, by upewnić się, że
nic nie czyha na niego na suficie. Dopiero wtedy podszedł do
mężczyzny i zerknął na ciemną plamę, wyraźnie kontrastującą
z białą framugą.
- Wisisz mi żarcie
– przypomniał z satysfakcją zielonowłosy.
- Zaraz zrobię. -
Blondyn odetchnął z ulgą, po czym zerknął z odrazą na dłoń
mężczyzny. - Umyj porządnie ręce, zanim zbliżysz się do mojej
kuchni – ostrzegł jeszcze.
- Jasne. -
Zielonowłosy zaśmiał się i, bez pytania o zgodę, wszedł do
łazienki. - Swoją drogą, naprawdę boisz się pająków?
- Nie boję się
ich! - Kucharz okręcił się na pięcie i rzucił wściekłe
spojrzenie swojemu niedawnemu wybawcy. - Ja tylko… się ich
brzydzę.
- Oczywiście. -
Cichy śmiech faceta został zagłuszony przez strumień wody z
kranu.
Sanji otworzył
usta, by coś jeszcze dodać, jednak pokręcił głową i udał się
do swojego królestwa, by przygotować porządny posiłek. Miał
świadomość, że był opóźniony, przez sterczenie na klatce
schodowej, jednak nie potrafił się zmusić, by zaoszczędzić czas
na gotowaniu. Nie na tym.
- Co mi zrobisz? -
zapytał z zaciekawieniem mężczyzna, bez skrępowania wchodząc do
kuchni i siadając przy stole. Właśnie w tym momencie Sanji zdał
sobie sprawę, że nie znał jego imienia.
- Ryż z mięsem i
warzywami – poinformował, po czym wyciągnął rękę w stronę
sąsiada. - Jestem Sanji.
- Zoro. - Mężczyzna
miał mocny uścisk, a jego skóra była przyjemnie ciepła. - Długo
tak stałeś pod moimi drzwiami?
Blondyn poczuł,
jak na jego policzki wkrada się delikatny rumieniec, dlatego
odwrócił się w stronę kuchenki, by to ukryć.
- Dlaczego pytasz…?
Zoro ponownie
posłał mu ten szeroki uśmiech, który powoli zaczynał działać
kucharzowi na nerwy.
- Czyli długo.
- Wcale nie!
- No proszę, aż
tak boisz się pająków?
- Wcale się ich nie
boję!
- Hej, spokojnie. -
Mężczyzna zaśmiał się, unosząc delikatnie ręce, jakby w geście
pojednania. - Strach jest czymś całkowicie naturalnym.
- Naprawdę? - Sanji
uniósł jedną brew.
- Pewnie! Na
przykład ja… - Zielonowłosy zawahał się, po czym zmarszczył
brwi w głębokim namyśle. W końcu z rezygnacją wzruszył
ramionami. - W każdym razie, wiele osób się czegoś boi.
- Nie potrafisz
pocieszać ludzi, idioto – stwierdził Sanji, wzdychając ciężko.
- Hej, tak się
traktuje swojego bohatera?
- Kogo?! Chyba
przesadzasz, glonie!
Zoro przez chwilę
spoglądał na niego, mrugając z zaskoczeniem. Dopiero po chwili
dotarło do niego, skąd ten „glon” się wziął. I wtedy
zmarszczył brwi z irytacji.
- Poważnie?
Czepiasz się moich włosów, mając tak debilne brwi? Pracujesz jako
tarcza strzelnicza, czy co?
To była kolej
Sanjiego na zdenerwowanie.
- Odwal się od
moich brwi! Powinieneś się grzeczniej zwracać do osoby, która
robi ci jedzenie!
- W ramach zapłaty
za uratowanie przed malutkim pajączkiem. - Zoro wyszczerzył się
triumfująco.
Blondyn całkowicie
odruchowo uniósł nogę i wyprowadził kopnięcie, zdecydowanie zbyt
późno orientując się, co robi. Przecież, jeżeli gościa zrani,
będzie miał poważne problemy!
Jednak mężczyzna
nie tylko nie spadł na podłogę, jęcząc z powodu złamanego żebra
– czego kucharz się obawiał – ale też w ogóle nie wydawał
się przejmować wymierzonym w swoją stronę kopnięciem. Jedynie
wyciągnął rękę i chwycił zbliżającą się kończynę,
unieruchamiając ją w żelaznym uścisku.
- Co…? - Sanji
spojrzał na niego z zaskoczeniem. Do tej pory nie spotkał kogoś,
kto dałby radę zablokować jeden z jego ciosów. A co dopiero z
taką łatwością!
- Coś ci się
przypala – zauważył usłużnie Zoro, nie przestając się
uśmiechać i uwalniając nogę blondyna.
Kucharz warknął
coś niezrozumiale, po czym skupił się na posiłku. Kolejne kilka
minut spędzili w ciszy, dopóki dwa talerze pełne parującego
jedzenia nie wylądowały na stole.
- Całkiem, całkiem
– skomentował Zoro, pochłaniając swoją porcję.
- „Całkiem,
całkiem”? - Sanji rzucił mu nieprzychylne spojrzenie. - To jest
wspaniałe.
- Tak samo, jak ty
skromny? - Zielonowłosy wyszczerzył się.
- Zamknij się.
- Jasne. - Zoro
przez chwilę naprawdę milczał, skupiając się na jedzeniu, jednak
po chwili ponownie zerknął na sąsiada. - Jesteś kucharzem?
Blondyn skinął
głową.
- Tak. Pracuję w
restauracji, jakieś dwa kilometry stąd. A ty? Czym się zajmujesz?
Poza zabijaniem pająków.
- Morduję jeszcze
osy, ćmy i karaluchy. Za dodatkową herbatę nawet szerszenie!
Sanji musiał
przyznać, że tym razem mężczyźnie się udało. Zaśmiał się
razem z nim.
- Zapamiętam –
obiecał.
- Prowadzę firmę
ochroniarską – poinformował zielonowłosy. - Ostatnio otworzyłem
filię niedaleko, dlatego musiałem przeprowadzić się i wszystkiego
dopilnować. Mój wspólnik jest świetny, ale nie nadaje się do
tego typu rzeczy.
Blondyn spojrzał z
zaskoczeniem na mężczyznę. Nie wyglądał na kogoś, prowadzącego
własną firmę. Szczególnie taką, która otworzyła filię.
Chociaż, przecież to nie znaczyło nic wielkiego, prawda…?
- Jakaś duża? -
zapytał z zaciekawieniem.
- Przeciętna. -
Zoro wzruszył ramionami, jakby naprawdę nie myślał, że to coś
wielkiego. - Może słyszałeś? Mugiwara…?
- Masz na myśli…
Jedną z największych firm ochroniarskich w kraju? - Sanji spojrzał
na niego z niedowierzaniem. To się nie działo. Nawet oni w Baratie
zatrudnili właśnie tę firmę, o której mówiło się, że była
najlepsza.
- Taaa… To chyba
ta. - Zielonowłosy skończył jedzenie, po czym przeciągnął się.
- Wciąż są jakieś problemy z nowym systemem, dlatego skończyło
się na tym, że ostatnio biorę po dwie zmiany. Dlatego wracam o tej
godzinie.
- Och… - Blondyn
wciąż nie do końca potrafił uwierzyć, że ten bezczelny, ubrany
w znoszone ubrania facet, mógłby być właścicielem czegoś tak
wielkiego. Ale może nie powinien oceniać po pozorach? Przecież sam
ubierał się w garnitury, a był jedynie kolejnym kucharzem. Może i
jednym z najlepszych, jednak zdecydowanie nie była to jakaś
szczególna posada.
Zoro podniósł się
i posłał mu delikatny uśmiech.
- Dzięki za
jedzenie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zjadłem coś porządnego.
- Nie ma sprawy.
Dzięki za zabicie pająka. - Sanji odwzajemnił grymas.
- Hej, wiesz co? -
Zielonowłosy wyszczerzył się nagle. - Skoro i tak robię za
ochroniarza, może mnie wynajmiesz?
- Po co? - Blondyn
spojrzał na niego bez zrozumienia.
- No wiesz, mogę
cię bronić przed pająkami. Czy jakimkolwiek innym stworzeniem.
- W jaki sposób?
Mężczyzna
wyciągnął z kieszeni wizytówkę, po czym położył ją na stole.
- Tu jest mój
numer. W razie czego, po prostu zadzwoń. Zapłatę przyjmę w
obiadach.
- A jak będziesz w
pracy? - Sanji nie wydawał się przekonany, chociaż sięgnął po
kartonik, żeby zerknąć na ciąg cyfr. Szczególnie proponowana
cena wydawała się atrakcyjna.
- To faktycznie może
być problem… - Zoro przez chwilę się wahał, jednak po chwili
sięgnął do plecaka. Po chwili grzebania, rzucił blondynowi
pojedynczy kluczyk.
- Co to jest? -
zainteresował się kucharz.
- Klucz.
- To wiem. - Sanji
przewrócił oczami. - Od czego?
- Od mojego
mieszkania. Jeżeli mnie nie będzie, będziesz mógł wpaść do
mnie, żeby nie czekać na klatce. Poważnie, jak tam tak stałeś,
wyglądałeś co najmniej niepokojąco.
Blondyn przyglądał
się mężczyźnie z niedowierzaniem.
- Skąd wiesz, że
ci nic nie ukradnę?
- Instynkt. - Zoro
mrugnął do niego. - Właściwie, to niewiele rzeczy mógłbyś
ukraść. Wciąż jestem w trakcie przeprowadzki. To jak?
Blondyn, wciąż
zaskoczony przebiegiem spotkania, spojrzał na mężczyznę i
zapytał, zanim zdążył się powstrzymać.
- Zrobisz to dla
mnie?
Zielonowłosy
zaśmiał się, kręcąc głową.
- Nie. Ale zrobię
to dla jedzenia.
Sanji poczuł się
strasznie głupio, że naprawdę zadał to pytanie, jednak pokiwał
głową na znak zgody. Mężczyzna wyszczerzył się jeszcze na
pożegnanie, po czym wyszedł, kierując się w stronę własnego
mieszkania. I zapewne łóżka.
To nie miało prawa
się udać. Przecież to kompletnie nie miało racji bytu. Dwójka
praktycznie nieznajomych nie mogła tak po prostu dzwonić do siebie,
żeby zabić pająka i gotować drugiej osobie obiadów. Coś
takiego mogłoby się udać w przypadku bliskich przyjaciół,
owszem, ale nie obcych.
Mimo to Sanji
siedział przy kuchennym stole, obserwując, jak Zoro pochłania
przygotowany chwilę wcześniej posiłek. Minęło jakieś pięć
miesięcy od pierwszego incydentu i obydwoje stali się sobie
znacznie bliżsi. Zielonowłosy zdołał opanować sytuację w pracy
i już nie musiał spędzać tam większości czasu. Jakoś tak się
też złożyło, że spotykali się na posiłkach niemal codziennie,
a mieszkanie Roronoy było dla blondyna niczym jego własne. Nawet
nie tylko ze względu na wielkie, przerażające bestie, w dalszym
ciągu regularnie nawiedzające kamienicę, ale również dlatego, że
mężczyzna posiadał zdecydowanie większy telewizor. Z całkiem
pokaźnym inwentarzem filmów i seriali. Okazało się też, że
niemal zawsze miał schowany jakiś alkohol, więc we dwójkę mogli
bardzo przyjemnie spędzać wieczory.
Może i ta cała
relacja zaczęła się jako dość niezręczne spotkanie dwójki
nieznajomych, jednak wraz z czasem, ewoluowała w coś na kształt
przyjaźni. Pełnej walk, obrzucania się przekleństwami i
dogryzania sobie nawzajem, jednak wciąż przyjaźni.
- Co jest? - Głos
Zoro wyrwał Sanjiego zamyślenia.
- Hmmm? - Blondyn
spojrzał na drugiego mężczyznę, nie bardzo wiedząc, co miał na
myśli. Zauważył też, że większość jedzenia zniknęła z
talerza zielonowłosego. Jadł aż tak szybko, czy kucharz zamyślił
się na tak długo?
- Gapisz się na
mnie już od kilku minut – doprecyzował Roronoa.
- Och. Po prostu się
zamyśliłem. - Sanji machnął ręką, dając znak, że to nie było
nic ważnego. Po czym uśmiechnął się. - Wiesz, ludzie myślą, w
przeciwieństwie do glonów.
Zoro zmarszczył
gniewnie brwi, jednak po chwili i on się uśmiechnął.
- Widzę, że
zadajesz sobie bardzo dużo pytań. Masz to wypisane na twarzy.
Sanji zamrugał
kilka razy, nie do końca rozumiejąc. Pytania na twarzy…? O co mu
chodziło? Przecież zazwyczaj czepiał się albo jego zachowania w
stosunku do kobiet, albo…
- Odwal się od
moich brwi, cholerny trawniku!
Roronoa zaśmiał
się, widząc, że przyjaciel w końcu zrozumiał jakże delikatną
sugestię dotyczącą kształtu jego brwi.
- Jasne. -
Przewrócił oczami. - To o czym tak myślałeś?
Jeszcze jakieś pół
roku wcześniej, Sanji był pewny, że nie da się przeskakiwać od
przyjacielskiej rozmowy do kłótni w ciągu sekundy. Jednak w
towarzystwie glona rozumiał, że to nie tylko było możliwe, ale
też wręcz banalnie łatwe i całkiem przyjemne.
- O wszystkim –
przyznał. - Nie spodziewałem się, że to całe „zatrudnienie
cię” zda egzamin. Na początku ledwie znaliśmy swoje imiona.
Zoro pokiwał
głową, jednak nie wydawał się podzielać niedowierzania
przyjaciela.
- Wiedziałem, że
to dobry pomysł.
- Niby skąd? -
Kucharz spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Mówiłem:
instynkt.
- Jasne. - Blondyn
przewrócił oczami, ale uśmiechnął się.
Roronoa westchnął
cicho i nagle spoważniał. Podrapał się po tyle głowy, jakby w
poszukiwaniu odpowiednich słów.
- Wiesz… Mówiłem,
że przyjechałem tutaj dlatego, że otworzyliśmy filię, prawda? -
zaczął ostrożnie.
Sanji skinął
głową, sam również przybierając poważny wyraz twarzy. Nie
bardzo wiedział, o co drugiemu mężczyźnie chodziło, jednak
wyczuł zmianę nastroju.
- Teraz wszystko
działa i mam odpowiedzialnych i w pełni kompetentnych ludzi na
odpowiednich stanowiskach. A Luffy potrzebuje pomocy w naszej głównej
siedzibie…
Luffy był
wspólnikiem, o którym Zoro kilka razy wspominał przy okazji rozmów
o swojej firmie. Z historii zielonowłosego wydawał się
sympatycznym, chociaż niezbyt rozgarniętym facetem. Jednak
zdecydowanie nie to przykuło uwagę blondyna.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- zapytał jedynie Sanji, starając się zamaskować smutek i
rozczarowanie, które poczuł. Był zły na siebie na to uczucie.
Przecież nie byli nie wiadomo jak blisko. Byli jedynie sąsiadami,
którzy pomagali sobie nawzajem. Może przyjaciółmi…
- Jeszcze nie wiem –
przyznał Zoro. - Muszę wypełnić dokumentację firmy i wystawić
mieszkanie na sprzedaż… Ale pewnie w ciągu miesiąca uda mi się
wszystko zrobić.
- Och… - Kucharz
spuścił wzrok i dźgnął kilka razy widelcem zapomniany już
posiłek. - Cieszę się, że wszystko się udało. Chyba będę
musiał wynająć kogoś innego do zabijania pająków – spróbował
zażartować, jednak dźwięk wydobywający się z jego gardła nie
przypominał śmiechu.
Przez chwilę w
pomieszczeniu panowała cisza, którą dopiero po chwili przerwał
Zoro.
- Właściwie…
Myślałem, że może… Nie chcesz pojechać ze mną?
Blondyn poderwał
gwałtownie głowę, by spojrzeć na rozmówcę. Roronoa spoglądał
na niego wyczekująco i wyglądał na dość zdenerwowanego.
Zupełnie, jakby obawiał się odpowiedzi.
- Co? - Mimo to,
tylko jedno słowo przeszło Sanjiemu przez gardło.
Zielonowłosy
wysilił się na wzruszenie ramion.
- Zrozumiem, jeśli
nie chcesz – powiedział. - Pomyślałem tylko, że mógłbyś
pojechać ze mną. Wiesz, mam tam znacznie większe mieszkanie z
wolnym pokojem i wciąż mógłbym zajmować się wybijaniem owadów.
Przyjaciółka ma tam jeden budynek, kiedyś była tam jej rodzinna
kwiaciarnia, jednak później przeniosły się wraz z siostrą do
bardziej słonecznego miejsca. Teraz chce go sprzedać i pomyślałem,
że mógłbyś spróbować otworzyć tam restaurację, o której tyle
mówiłeś… Wiem, że to są koszty, ale jestem pewien, że budynek
da się wziąć na raty, z nią można się dogadać i zawsze mogę
ci pomóc. Jestem współwłaścicielem jednej firmy, więc nic nie
stoi na przeszkodzie, żebym zrobił coś jeszcze. Oczywiście,
mógłbyś robić z miejscem wszystko, na co masz ochotę. Wiem, że
tu się wychowałeś i to może być trudne, ale...
Sanji wpatrywał
się w Zoro, który mówił coraz szybciej, jakby w obawie, że zaraz
zostanie wyśmiany za samo zaproponowanie czegoś takiego. Blondyn z
każdym kolejnym słowem miał jeszcze większe przekonanie, że
mężczyzna przemyślał to wcześniej. Znacznie wcześniej. I coraz
bardziej miał ochotę rzucić wszystko i wyjechać razem z nim.
Dlatego, nie pozwalając Roronorze skończyć, zadał tylko jedno
pytanie:
- Zrobisz to dla…
- zawahał się. Już kiedyś zadał to pytanie. I wiedział, że
powinien nieco inaczej je sformułować. - Dla jedzenia?
Zoro zamrugał
kilka razy z niedowierzaniem. Po czym uśmiechnął się szeroko.
- Nie.
- Och…
- Ale zrobię to dla
ciebie.
Kochane;) Jak miło poczytać coś tak fajnego i uroczego😍 Zoro bohater dnia😀 pogromca pająków. Dziękuję za tę słodkości.
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję za opinię! Cieszę się, że przypadło do gustu ;)
Usuń