sobota, 14 października 2017

"Zrobisz to dla mnie?" [OP]

Tytuł: Zrobisz to dla mnie?
Fandom: One Piece.
Występują: Sanji, Zoro, wspomniany Luffy

Paring: Zoro x Sanji
Status: zakończone.
Ostrzeżenia: yaoi (shounen-ai)

Uwagi: brak
Opis: W mieszkaniu Sanjiego pojawił się intruz. Aby się go pozbyć, mężczyzna zatrudnia prawdziwego ochroniarza, którego ceną jest jedzenie.



~~~~
 Sanji gapił się w ciemnobrązowe drzwi już od dłuższego czasu. Wiedział, że prawdopodobnie wyglądał dość niepokojąco, jednak nie potrafił zmusić się do podniesienia ręki i zapukania do mieszkania. Tak samo, jak nie mógł odwrócić się na pięcie i wrócić do siebie. Musiał podjąć jakąś decyzję i musiał zrobić to szybko. Zanim ominie go moment, w którym powinien zbierać się do pracy. Albo, co gorsza, zanim mieszkaniec pomieszczeń za drzwiami wyjdzie i zobaczy go w tej sytuacji…
Blondyn wziął głęboki wdech i uniósł dłoń… Tylko po to, by wsadzić ją do kieszeni i wyciągnąć stamtąd telefon. Po raz chyba setny przejrzał listę kontaktów, ponownie orientując się, że nie ma do kogo zadzwonić. Wszyscy byli albo zajęci, albo poza miastem… Akurat wtedy, kiedy mężczyzna ich potrzebował!
Zanim kucharz schował urządzenie do kieszeni, zerknął na czas i sklął w myślach. Cholera, naprawdę powinien podjąć jakąś decyzję i to szybko. Albo zapuka i poprosi o pomoc, albo w takim stanie, w jakim się znajdował, pójdzie do pracy i następne trzy dni, czyli do kiedy któryś znajomy nie wróci, będzie mieszkał w hotelu… Ach, cholera, nie stać go było na to.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, żeby się nie rozmyślić, zapukał do drzwi, po czym cofnął o krok, wstrzymując oddech. Zaraz się ośmieszy, zaraz się ośmieszy…
Nie ośmieszył się. Drzwi pozostały zamknięte, a za nimi nie było żadnego ruchu. Może zrobił to za cicho? Może osoba w środku wciąż spała?
Sanji, chociaż zazwyczaj tego nie robił, nacisnął dzwonek, a po chwili dla pewności ponownie zapukał, tym razem znacznie głośniej. Jednak i ponownie odpowiedziała mu jedynie głucha cisza.
- Świetnie, tyle tu stałem, a jego i tak nie ma… - wymamrotał do siebie, odruchowo sięgając do kieszeni marynarki… Żeby odkryć, że przecież jej na sobie nie miał. Był jedynie w podkoszulku i dresowych spodniach, czyli tak, jak wstał z łóżka. Pewnie jego fryzura też wyglądała koszmarnie. I nawet nie miał przy sobie papierosów!
Westchnął z irytacją i podrapał się po karku, rozważając dalsze opcje. Nie miał ich zbyt wiele. W jego klatce było sześć mieszkań. Dwa na parterze zajmowały starsze panie i uważał, że nie wypadało prosić ich o pomoc. Szczególnie, że musiałyby wspinać się po schodach aż dwa piętra. Na pierwszym piętrze mieszkała kobieta z dwoma dziećmi. Do niej też nie miał serca pójść, szczególnie, że mógłby obudzić przy okazji dzieci. A to wiązało się z krzykami, płaczem i pobudką całej okolicy. Naprzeciw niej z kolei mieszkał dość przerażający mężczyzna, który nie pałał szczególną sympatią do Sanjiego. To też raczej wykluczało udanie się do niego. Dlatego pozostawiało jedynie mieszkanie naprzeciw blondyna. Które w tej chwili najwyraźniej było puste. Kucharz mógłby co prawda jeszcze wyjść i udać się na przykład do klatki obok, jednak klucze do drzwi na dole również zostały gdzieś w kuchni, a zapasowe były u przyjaciela… Który był poza miastem!
Wychodziło na to, że Sanji musiał jednak pójść do pracy w takim stanie, w jakim był i mieć nadzieję, że szef go za to nie zamorduje… A może nawet pozwoli użyć własnej łazienki do doprowadzenia się do porządku i da zaliczkę na wynajęcie hotelu… Taaa, a różowe króliczki zaczną strzelać tęczą z oczu i opanują świat…
Blondyn pokręcił głową. I tak nie miał innego wyjścia. Poza tym, nawet, gdyby sąsiad był w domu, co miałby mu powiedzieć? Mężczyzna zaśmiał się na samą myśl.
- Witaj, nowy sąsiedzie… - powiedział na głos, całkowicie ignorując fakt, że usłyszeć mógł go każdy, kto akurat był na schodach. I tak on jako jedyny bywał na nogach o tej godzinie. - Wiem, że prawdopodobnie nawet nie wiesz, jak się nazywam, ale kiedyś uśmiechnąłeś się do mnie i wydajesz się całkiem miły, więc czy mógłbyś zabić tego gigantycznego pająka w moim mieszkaniu? Wynagrodzę cię jedzeniem!
To brzmiało tak bardzo źle, że po samym wypowiedzeniu tych słów, Sanji wywrócił oczami. Tak, brzmiał żałośnie. Chyba jednak dobrze, że nikogo nie było w domu…
- Jedzenie za zabicie pająka? To najlepsza propozycja, jaką dzisiaj usłyszałem. - Głos dobiegający zza blondyna sprawił, że ten zesztywniał, po czym odwrócił się z przerażeniem.
Na schodach pojawiła się zielona fryzura a z nią cała reszta nowego sąsiada. Muskularne ramiona okrywała jedynie biała koszulka, jakby jej właściciel nie przyjmował do wiadomości, że jesień już od jakiegoś czasu gościła w okolicy i jedynie, komu zamierzała odstąpić, to zimie. Czarne spodnie opadały na ciężkie buty mężczyzny, a przez jego ramię przewieszony był plecak. Pod oczami gość miał cienie, jednak ciemne tęczówki spoglądały na niego trzeźwo, z pewnym rozbawieniem.
- To… Miałem na myśli… - zająknął się Sanji. Nie spodziewał się, że osoba, której szukał jeszcze chwilę wcześniej, nagle pojawi się tuż obok. I tym bardziej, że nie będzie musiał niczego wyjaśniać. Chociaż w pewien sposób przecież to zrobił.
Zielonowłosy uśmiechnął się nieznacznie, widząc zakłopotanie blondyna.
- Zabicie pająka. Chyba, że coś przekręciłem?
Po chwili wahania, kucharz pokręcił głową. Skoro i tak już wpadł, przynajmniej mógł pozbyć się intruza ze swojego mieszkania i przygotować do pracy. Oraz zrobić śniadanie. A jeżeli robił dla siebie, równie dobrze mógł faktycznie przyrządzić więcej w ramach nagrody za uratowanie z opresji… Chociaż oczywiście w życiu by tak tego nie nazwał na głos.
- W takim razie pokaż mi tego potwora. Naprawdę zjadłbym coś dobrego… A potem poszedł spać… - Szerokie ziewnięcie stanowiło potwierdzenie słów zielonowłosego.
Blondyn zrobił krok w kierunku swoich drzwi, jednak zatrzymał się, przypominając sobie o włochatych odnóżach odrażającego bytu, który przecież znajdował się niemal na samym środku przedpokoju. A w ciągu tych kilkunastu minut, kiedy się zastanawiał, co zrobić, bydlak mógł przenieść się w dowolne miejsce… Na przykład tuż nad drzwi.
- Drzwi są otwarte – powiedział, wskazując na swoje mieszkanie. - Ostatnio widziałem go na podłodze, w rogu po prawej stronie – dodał w ramach wyjaśnienia.
Nieznajomy posłał mu jeszcze jedno rozbawione spojrzenie, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka, rozglądając się po wnętrzu. Sanji ucieszył się nagle, że starał się dbać o porządek. Nie musiał się obawiać, że sąsiad odnajdzie coś, czego blondyn nie chciałby, żeby ten znalazł.
Zielonowłosy powoli obracał się, szukając stawonoga. Zajrzał pod szafkę na buty, a potem na nią. Kucharz widział wszystko przez wciąż otwarte drzwi do mieszkania. Jednak dopiero, kiedy mężczyzna podszedł do wejścia do łazienki, obok którego ostatnio bestia się znajdowała, odwrócił się do Sanjiego i wskazał palcem na framugę.
- Znalazłem – ogłosił triumfująco.
- Zabij go! - rozkazał Sanji, czując dreszcz, przebiegający mu po plecach na samą myśl o włochatym potworze.
Jego sąsiad wzruszył ramionami, po czym trzasnął otwartą dłonią o powierzchnię, prawdopodobnie pozbywając się problemu, na co blondyn wzdrygnął się z obrzydzenia.
- Zrobione – poinformował z szerokim uśmiechem nowy sąsiad.
Sanji niepewnie wszedł do środka, od razu zerkając do góry, by upewnić się, że nic nie czyha na niego na suficie. Dopiero wtedy podszedł do mężczyzny i zerknął na ciemną plamę, wyraźnie kontrastującą z białą framugą.
- Wisisz mi żarcie – przypomniał z satysfakcją zielonowłosy.
- Zaraz zrobię. - Blondyn odetchnął z ulgą, po czym zerknął z odrazą na dłoń mężczyzny. - Umyj porządnie ręce, zanim zbliżysz się do mojej kuchni – ostrzegł jeszcze.
- Jasne. - Zielonowłosy zaśmiał się i, bez pytania o zgodę, wszedł do łazienki. - Swoją drogą, naprawdę boisz się pająków?
- Nie boję się ich! - Kucharz okręcił się na pięcie i rzucił wściekłe spojrzenie swojemu niedawnemu wybawcy. - Ja tylko… się ich brzydzę.
- Oczywiście. - Cichy śmiech faceta został zagłuszony przez strumień wody z kranu.
Sanji otworzył usta, by coś jeszcze dodać, jednak pokręcił głową i udał się do swojego królestwa, by przygotować porządny posiłek. Miał świadomość, że był opóźniony, przez sterczenie na klatce schodowej, jednak nie potrafił się zmusić, by zaoszczędzić czas na gotowaniu. Nie na tym.
- Co mi zrobisz? - zapytał z zaciekawieniem mężczyzna, bez skrępowania wchodząc do kuchni i siadając przy stole. Właśnie w tym momencie Sanji zdał sobie sprawę, że nie znał jego imienia.
- Ryż z mięsem i warzywami – poinformował, po czym wyciągnął rękę w stronę sąsiada. - Jestem Sanji.
- Zoro. - Mężczyzna miał mocny uścisk, a jego skóra była przyjemnie ciepła. - Długo tak stałeś pod moimi drzwiami?
Blondyn poczuł, jak na jego policzki wkrada się delikatny rumieniec, dlatego odwrócił się w stronę kuchenki, by to ukryć.
- Dlaczego pytasz…?
Zoro ponownie posłał mu ten szeroki uśmiech, który powoli zaczynał działać kucharzowi na nerwy.
- Czyli długo.
- Wcale nie!
- No proszę, aż tak boisz się pająków?
- Wcale się ich nie boję!
- Hej, spokojnie. - Mężczyzna zaśmiał się, unosząc delikatnie ręce, jakby w geście pojednania. - Strach jest czymś całkowicie naturalnym.
- Naprawdę? - Sanji uniósł jedną brew.
- Pewnie! Na przykład ja… - Zielonowłosy zawahał się, po czym zmarszczył brwi w głębokim namyśle. W końcu z rezygnacją wzruszył ramionami. - W każdym razie, wiele osób się czegoś boi.
- Nie potrafisz pocieszać ludzi, idioto – stwierdził Sanji, wzdychając ciężko.
- Hej, tak się traktuje swojego bohatera?
- Kogo?! Chyba przesadzasz, glonie!
Zoro przez chwilę spoglądał na niego, mrugając z zaskoczeniem. Dopiero po chwili dotarło do niego, skąd ten „glon” się wziął. I wtedy zmarszczył brwi z irytacji.
- Poważnie? Czepiasz się moich włosów, mając tak debilne brwi? Pracujesz jako tarcza strzelnicza, czy co?
To była kolej Sanjiego na zdenerwowanie.
- Odwal się od moich brwi! Powinieneś się grzeczniej zwracać do osoby, która robi ci jedzenie!
- W ramach zapłaty za uratowanie przed malutkim pajączkiem. - Zoro wyszczerzył się triumfująco.
Blondyn całkowicie odruchowo uniósł nogę i wyprowadził kopnięcie, zdecydowanie zbyt późno orientując się, co robi. Przecież, jeżeli gościa zrani, będzie miał poważne problemy!
Jednak mężczyzna nie tylko nie spadł na podłogę, jęcząc z powodu złamanego żebra – czego kucharz się obawiał – ale też w ogóle nie wydawał się przejmować wymierzonym w swoją stronę kopnięciem. Jedynie wyciągnął rękę i chwycił zbliżającą się kończynę, unieruchamiając ją w żelaznym uścisku.
- Co…? - Sanji spojrzał na niego z zaskoczeniem. Do tej pory nie spotkał kogoś, kto dałby radę zablokować jeden z jego ciosów. A co dopiero z taką łatwością!
- Coś ci się przypala – zauważył usłużnie Zoro, nie przestając się uśmiechać i uwalniając nogę blondyna.
Kucharz warknął coś niezrozumiale, po czym skupił się na posiłku. Kolejne kilka minut spędzili w ciszy, dopóki dwa talerze pełne parującego jedzenia nie wylądowały na stole.
- Całkiem, całkiem – skomentował Zoro, pochłaniając swoją porcję.
- „Całkiem, całkiem”? - Sanji rzucił mu nieprzychylne spojrzenie. - To jest wspaniałe.
- Tak samo, jak ty skromny? - Zielonowłosy wyszczerzył się.
- Zamknij się.
- Jasne. - Zoro przez chwilę naprawdę milczał, skupiając się na jedzeniu, jednak po chwili ponownie zerknął na sąsiada. - Jesteś kucharzem?
Blondyn skinął głową.
- Tak. Pracuję w restauracji, jakieś dwa kilometry stąd. A ty? Czym się zajmujesz? Poza zabijaniem pająków.
- Morduję jeszcze osy, ćmy i karaluchy. Za dodatkową herbatę nawet szerszenie!
Sanji musiał przyznać, że tym razem mężczyźnie się udało. Zaśmiał się razem z nim.
- Zapamiętam – obiecał.
- Prowadzę firmę ochroniarską – poinformował zielonowłosy. - Ostatnio otworzyłem filię niedaleko, dlatego musiałem przeprowadzić się i wszystkiego dopilnować. Mój wspólnik jest świetny, ale nie nadaje się do tego typu rzeczy.
Blondyn spojrzał z zaskoczeniem na mężczyznę. Nie wyglądał na kogoś, prowadzącego własną firmę. Szczególnie taką, która otworzyła filię. Chociaż, przecież to nie znaczyło nic wielkiego, prawda…?
- Jakaś duża? - zapytał z zaciekawieniem.
- Przeciętna. - Zoro wzruszył ramionami, jakby naprawdę nie myślał, że to coś wielkiego. - Może słyszałeś? Mugiwara…?
- Masz na myśli… Jedną z największych firm ochroniarskich w kraju? - Sanji spojrzał na niego z niedowierzaniem. To się nie działo. Nawet oni w Baratie zatrudnili właśnie tę firmę, o której mówiło się, że była najlepsza.
- Taaa… To chyba ta. - Zielonowłosy skończył jedzenie, po czym przeciągnął się. - Wciąż są jakieś problemy z nowym systemem, dlatego skończyło się na tym, że ostatnio biorę po dwie zmiany. Dlatego wracam o tej godzinie.
- Och… - Blondyn wciąż nie do końca potrafił uwierzyć, że ten bezczelny, ubrany w znoszone ubrania facet, mógłby być właścicielem czegoś tak wielkiego. Ale może nie powinien oceniać po pozorach? Przecież sam ubierał się w garnitury, a był jedynie kolejnym kucharzem. Może i jednym z najlepszych, jednak zdecydowanie nie była to jakaś szczególna posada.
Zoro podniósł się i posłał mu delikatny uśmiech.
- Dzięki za jedzenie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zjadłem coś porządnego.
- Nie ma sprawy. Dzięki za zabicie pająka. - Sanji odwzajemnił grymas.
- Hej, wiesz co? - Zielonowłosy wyszczerzył się nagle. - Skoro i tak robię za ochroniarza, może mnie wynajmiesz?
- Po co? - Blondyn spojrzał na niego bez zrozumienia.
- No wiesz, mogę cię bronić przed pająkami. Czy jakimkolwiek innym stworzeniem.
- W jaki sposób?
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni wizytówkę, po czym położył ją na stole.
- Tu jest mój numer. W razie czego, po prostu zadzwoń. Zapłatę przyjmę w obiadach.
- A jak będziesz w pracy? - Sanji nie wydawał się przekonany, chociaż sięgnął po kartonik, żeby zerknąć na ciąg cyfr. Szczególnie proponowana cena wydawała się atrakcyjna.
- To faktycznie może być problem… - Zoro przez chwilę się wahał, jednak po chwili sięgnął do plecaka. Po chwili grzebania, rzucił blondynowi pojedynczy kluczyk.
- Co to jest? - zainteresował się kucharz.
- Klucz.
- To wiem. - Sanji przewrócił oczami. - Od czego?
- Od mojego mieszkania. Jeżeli mnie nie będzie, będziesz mógł wpaść do mnie, żeby nie czekać na klatce. Poważnie, jak tam tak stałeś, wyglądałeś co najmniej niepokojąco.
Blondyn przyglądał się mężczyźnie z niedowierzaniem.
- Skąd wiesz, że ci nic nie ukradnę?
- Instynkt. - Zoro mrugnął do niego. - Właściwie, to niewiele rzeczy mógłbyś ukraść. Wciąż jestem w trakcie przeprowadzki. To jak?
Blondyn, wciąż zaskoczony przebiegiem spotkania, spojrzał na mężczyznę i zapytał, zanim zdążył się powstrzymać.
- Zrobisz to dla mnie?
Zielonowłosy zaśmiał się, kręcąc głową.
- Nie. Ale zrobię to dla jedzenia.
Sanji poczuł się strasznie głupio, że naprawdę zadał to pytanie, jednak pokiwał głową na znak zgody. Mężczyzna wyszczerzył się jeszcze na pożegnanie, po czym wyszedł, kierując się w stronę własnego mieszkania. I zapewne łóżka.



To nie miało prawa się udać. Przecież to kompletnie nie miało racji bytu. Dwójka praktycznie nieznajomych nie mogła tak po prostu dzwonić do siebie, żeby zabić pająka i gotować drugiej osobie obiadów. Coś takiego mogłoby się udać w przypadku bliskich przyjaciół, owszem, ale nie obcych.
Mimo to Sanji siedział przy kuchennym stole, obserwując, jak Zoro pochłania przygotowany chwilę wcześniej posiłek. Minęło jakieś pięć miesięcy od pierwszego incydentu i obydwoje stali się sobie znacznie bliżsi. Zielonowłosy zdołał opanować sytuację w pracy i już nie musiał spędzać tam większości czasu. Jakoś tak się też złożyło, że spotykali się na posiłkach niemal codziennie, a mieszkanie Roronoy było dla blondyna niczym jego własne. Nawet nie tylko ze względu na wielkie, przerażające bestie, w dalszym ciągu regularnie nawiedzające kamienicę, ale również dlatego, że mężczyzna posiadał zdecydowanie większy telewizor. Z całkiem pokaźnym inwentarzem filmów i seriali. Okazało się też, że niemal zawsze miał schowany jakiś alkohol, więc we dwójkę mogli bardzo przyjemnie spędzać wieczory.
Może i ta cała relacja zaczęła się jako dość niezręczne spotkanie dwójki nieznajomych, jednak wraz z czasem, ewoluowała w coś na kształt przyjaźni. Pełnej walk, obrzucania się przekleństwami i dogryzania sobie nawzajem, jednak wciąż przyjaźni.
- Co jest? - Głos Zoro wyrwał Sanjiego zamyślenia.
- Hmmm? - Blondyn spojrzał na drugiego mężczyznę, nie bardzo wiedząc, co miał na myśli. Zauważył też, że większość jedzenia zniknęła z talerza zielonowłosego. Jadł aż tak szybko, czy kucharz zamyślił się na tak długo?
- Gapisz się na mnie już od kilku minut – doprecyzował Roronoa.
- Och. Po prostu się zamyśliłem. - Sanji machnął ręką, dając znak, że to nie było nic ważnego. Po czym uśmiechnął się. - Wiesz, ludzie myślą, w przeciwieństwie do glonów.
Zoro zmarszczył gniewnie brwi, jednak po chwili i on się uśmiechnął.
- Widzę, że zadajesz sobie bardzo dużo pytań. Masz to wypisane na twarzy.
Sanji zamrugał kilka razy, nie do końca rozumiejąc. Pytania na twarzy…? O co mu chodziło? Przecież zazwyczaj czepiał się albo jego zachowania w stosunku do kobiet, albo…
- Odwal się od moich brwi, cholerny trawniku!
Roronoa zaśmiał się, widząc, że przyjaciel w końcu zrozumiał jakże delikatną sugestię dotyczącą kształtu jego brwi.
- Jasne. - Przewrócił oczami. - To o czym tak myślałeś?
Jeszcze jakieś pół roku wcześniej, Sanji był pewny, że nie da się przeskakiwać od przyjacielskiej rozmowy do kłótni w ciągu sekundy. Jednak w towarzystwie glona rozumiał, że to nie tylko było możliwe, ale też wręcz banalnie łatwe i całkiem przyjemne.
- O wszystkim – przyznał. - Nie spodziewałem się, że to całe „zatrudnienie cię” zda egzamin. Na początku ledwie znaliśmy swoje imiona.
Zoro pokiwał głową, jednak nie wydawał się podzielać niedowierzania przyjaciela.
- Wiedziałem, że to dobry pomysł.
- Niby skąd? - Kucharz spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Mówiłem: instynkt.
- Jasne. - Blondyn przewrócił oczami, ale uśmiechnął się.
Roronoa westchnął cicho i nagle spoważniał. Podrapał się po tyle głowy, jakby w poszukiwaniu odpowiednich słów.
- Wiesz… Mówiłem, że przyjechałem tutaj dlatego, że otworzyliśmy filię, prawda? - zaczął ostrożnie.
Sanji skinął głową, sam również przybierając poważny wyraz twarzy. Nie bardzo wiedział, o co drugiemu mężczyźnie chodziło, jednak wyczuł zmianę nastroju.
- Teraz wszystko działa i mam odpowiedzialnych i w pełni kompetentnych ludzi na odpowiednich stanowiskach. A Luffy potrzebuje pomocy w naszej głównej siedzibie…
Luffy był wspólnikiem, o którym Zoro kilka razy wspominał przy okazji rozmów o swojej firmie. Z historii zielonowłosego wydawał się sympatycznym, chociaż niezbyt rozgarniętym facetem. Jednak zdecydowanie nie to przykuło uwagę blondyna.
- Kiedy wyjeżdżasz? - zapytał jedynie Sanji, starając się zamaskować smutek i rozczarowanie, które poczuł. Był zły na siebie na to uczucie. Przecież nie byli nie wiadomo jak blisko. Byli jedynie sąsiadami, którzy pomagali sobie nawzajem. Może przyjaciółmi…
- Jeszcze nie wiem – przyznał Zoro. - Muszę wypełnić dokumentację firmy i wystawić mieszkanie na sprzedaż… Ale pewnie w ciągu miesiąca uda mi się wszystko zrobić.
- Och… - Kucharz spuścił wzrok i dźgnął kilka razy widelcem zapomniany już posiłek. - Cieszę się, że wszystko się udało. Chyba będę musiał wynająć kogoś innego do zabijania pająków – spróbował zażartować, jednak dźwięk wydobywający się z jego gardła nie przypominał śmiechu.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, którą dopiero po chwili przerwał Zoro.
- Właściwie… Myślałem, że może… Nie chcesz pojechać ze mną?
Blondyn poderwał gwałtownie głowę, by spojrzeć na rozmówcę. Roronoa spoglądał na niego wyczekująco i wyglądał na dość zdenerwowanego. Zupełnie, jakby obawiał się odpowiedzi.
- Co? - Mimo to, tylko jedno słowo przeszło Sanjiemu przez gardło.
Zielonowłosy wysilił się na wzruszenie ramion.
- Zrozumiem, jeśli nie chcesz – powiedział. - Pomyślałem tylko, że mógłbyś pojechać ze mną. Wiesz, mam tam znacznie większe mieszkanie z wolnym pokojem i wciąż mógłbym zajmować się wybijaniem owadów. Przyjaciółka ma tam jeden budynek, kiedyś była tam jej rodzinna kwiaciarnia, jednak później przeniosły się wraz z siostrą do bardziej słonecznego miejsca. Teraz chce go sprzedać i pomyślałem, że mógłbyś spróbować otworzyć tam restaurację, o której tyle mówiłeś… Wiem, że to są koszty, ale jestem pewien, że budynek da się wziąć na raty, z nią można się dogadać i zawsze mogę ci pomóc. Jestem współwłaścicielem jednej firmy, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym zrobił coś jeszcze. Oczywiście, mógłbyś robić z miejscem wszystko, na co masz ochotę. Wiem, że tu się wychowałeś i to może być trudne, ale...
Sanji wpatrywał się w Zoro, który mówił coraz szybciej, jakby w obawie, że zaraz zostanie wyśmiany za samo zaproponowanie czegoś takiego. Blondyn z każdym kolejnym słowem miał jeszcze większe przekonanie, że mężczyzna przemyślał to wcześniej. Znacznie wcześniej. I coraz bardziej miał ochotę rzucić wszystko i wyjechać razem z nim. Dlatego, nie pozwalając Roronorze skończyć, zadał tylko jedno pytanie:
- Zrobisz to dla… - zawahał się. Już kiedyś zadał to pytanie. I wiedział, że powinien nieco inaczej je sformułować. - Dla jedzenia?
Zoro zamrugał kilka razy z niedowierzaniem. Po czym uśmiechnął się szeroko.
- Nie.
- Och…

- Ale zrobię to dla ciebie.

2 komentarze:

  1. Kochane;) Jak miło poczytać coś tak fajnego i uroczego😍 Zoro bohater dnia😀 pogromca pająków. Dziękuję za tę słodkości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję za opinię! Cieszę się, że przypadło do gustu ;)

      Usuń